Wiola Michalska rzuciła boks, została psychoterapeutką. "Walczyłam całe dzieciństwo, żeby przetrwać. Widziałam, jak ojciec bił mamę"

Czułość i Wolność

- Wychodząc na ring, po prostu działałam. Chyba nie zastanawiałam się nad tym, co czuję. Przed walką słuchałam muzyki motywacyjnej, zwykle jakiegoś rocka, i to mnie napędzało. Miałam wtedy w sobie dużo męskiej energii. W moim życiu prywatnym też nie było miejsca na słabość czy rozkładanie rąk. Jak się walczy przez całe dzieciństwo, żeby przetrwać, to walka na ringu wydaje się pikusiem. To, że trenowałam, dawało mi poczucie siły i sprawczości. Wydawało mi się, że jestem ponad to, co działo się w domu - wyznaje Wioleta Michalska.

W 2012 roku została mistrzynią Polski seniorek w boksie, wcześniej odnosiła sukcesy w koszykówce. Zakończyła karierę sportową ze względu na problemy z kręgosłupem i brak wystarczającego finansowego wsparcia. Dzisiaj mieszka pod Sheffield w Anglii, prowadzi blog, grupę psychologiczną na Facebooku i pracuje jako psychoterapeutka.

DZIECKO NIEWIDZIALNE

Gdy była mała, lubiła stawać przed lustrem i doszukiwać się podobieństwa do taty. Imponowała jej jego życiowa zaradność. Miło wspomina wspólne wakacje za granicą albo jak rysował dla niej samochody. Ale z dzieciństwa najlepiej pamięta awantury. Zdarzały się regularnie i nasilały z każdym rokiem. – – opowiada Wiola.

Jej ucieczką stały się szkoła i sport. Zawsze świetnie się uczyła, nigdy nie okazywała, z czym mierzyła się w domu. Po trzeciej klasie podstawówki był nabór do klasy sportowej. Przeszła testy i zaczęła trenować koszykówkę w działającym przy szkole Huraganie Wołomin. – Hala sportowa i szkoła to były jedyne miejsca, w których czułam się dobrze. Po treningach ostatnia wychodziłam z szatni – wspomina. Została kapitanką drużyny, a w 2010 roku Huragan zdobył brązowy medal na mistrzostwach Polski juniorek. Wioleta podkreśla, że trafiła na wspaniałego trenera, który zastępował jej figurę ojca. Tego prawdziwego się wstydziła. Zdarzało się, że przychodził na jej mecze pijany.

W domu wszystko kręciło się wokół ojca i jego nałogu. – Mama całą energię włożyła w to, żeby go ratować z uzależnienia. Starała się też robić wszystko, żeby nie było powodów do awantury. Ale on i tak potrafił je sobie wymyślić – twierdzi Wioleta.

– Byłam dzieckiem niewidzialnym. Nikt nie pytał, jak się czuję ani jak było w szkole. Bardzo wcześnie zaczęłam sobie robić śniadania i kolacje. Gdybym o to nie zadbała, pewnie nikt by nie zauważył, że nie jadłam.

Ojciec potrafił nie rozmawiać z nią przez tydzień, nic go nie interesowało, a jak się napił, sprawdzał Wioli wyrywkowo lekcje, przetrzepywał komputer, zaczynał o wszystko wypytywać. – Gdy podjeżdżał pod dom, szłam do okna i patrzyłam, jakim idzie krokiem. Jak tylko wydawało mi się, że może być pod wpływem, kładłam się i udawałam, że śpię.

Przez całe dzieciństwo jej nie uderzył. Zrobił to dopiero, gdy miała 17 lat i stanęła w obronie matki. Wioleta tak wspomina ten dzień: – Bił ją po głowie plastikową butelką z wodą. Nie wytrzymałam, odepchnęłam go, zamachnęłam się i chyba trafiłam w twarz. Zamarł, a potem włączyła mu się wściekłość w oczach i mi oddał. Pobiegłam po telefon i zamknęłam się w łazience. Po raz pierwszy zadzwoniłam na policję. Gdy usłyszał rozmowę, tak mocno szarpał za klamkę, że ją wygiął. W końcu uciekł z domu, a ja wyszłam i powiedziałam mamie, że albo ze mną odchodzi, albo odejdę sama. Pojechałyśmy złożyć zeznania i z jedną reklamówką rzeczy się wyprowadziłyśmy.

Pomieszkiwały najpierw u wujka, potem u babci. Mama Wioli złożyła pozew o rozwód. – Zachorowała na depresję, przez około rok była odcięta od rzeczywistości, praktycznie jej wtedy nie miałam – wspomina. – Zresztą między nami od wielu lat była zamiana ról. Ona była ofiarą, ja jej opiekunką i powierniczką. To ja ją wspierałam, chciałam zrobić wszystko, żeby ją uratować. Zapłaciłam za to wielką cenę.

PODCIĘTE SKRZYDŁA

Po gimnazjum Wiola dostała się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łomiankach. Dwa razy dziennie miała treningi koszykówki, do tego lekcje. Ale dobrze było tylko przez rok. – W drugiej klasie zmienił się trener. Ten nowy był bardzo ostry, wszystkie się go bałyśmy. Jedne osoby wychwalał, inne mocno krytykował. Znalazłam się w tej drugiej grupie. Twierdził, że nie mam potencjału, chociaż wszyscy wcześniej powtarzali, że jest odwrotnie. Na większości meczów grzałam ławę – opowiada. Po drugiej klasie liceum dyrekcja szkoły stwierdziła, że Wiola nie ma perspektyw jako koszykarka, i rozwiązała z nią umowę. – To był absurd, zwłaszcza że bardzo dobrze się uczyłam. Miałam najwyższą średnią w szkole i stypendium. Jedyny powód tego wyrzucenia, jaki przychodzi mi do głowy, to mój ojciec – twierdzi. – Dość często przyjeżdżał do szkoły, czasem pod wpływem alkoholu. Uprzykrzał mi życie, ja nie chciałam go widzieć, robiły się miniafery. Może dla nauczycieli to był problem. Próbowałam rozmawiać o tym z trenerem. Usłyszałam: „To twój ojciec, a ojca trzeba szanować".

Na ostatni rok nauki Wioleta musiała szukać nowej szkoły średniej. Została ze wszystkim sama, bo mama wciąż była w kiepskim stanie psychicznym. Udało się znaleźć miejsce w LXII Liceum Ogólnokształcącym Mistrzostwa Sportowego w Warszawie. Z dziewczynami, z którymi zaczęła chodzić do klasy, wcześniej była rywalką na boisku. Znała je wszystkie. Jednak po sytuacji z Łomianek straciła zapał do koszykówki. – Ale ponieważ mam duszę sportowca, postanowiłam poszukać innego sportu. I może trochę z buntu na to, co mnie spotkało w domu i potem w szkole, wybrałam boks – mówi. Wyszukała kluby w Warszawie. Jedynym, w którym odebrano telefon, była Legia. Powiedziała, że ma prawie 18 lat i chciałaby zacząć trenować. Już na pierwszych zajęciach złapała bakcyla, a trener był w szoku, że tak szybko idzie jej nauka. Boksowała codziennie. Wstawała o 6.00, dojeżdżała z Wołomina pociągiem, najpierw szła na lekcje, potem na dwugodzinny trening. Kończyła o 19.00, zanim wróciła do domu, często była 22.00.

Po maturze wystartowała w mistrzostwach Polski seniorek. Był 2011 rok i trenowała zaledwie od sześciu miesięcy, a zdobyła srebrny medal. Po tym sukcesie totalnie poświęciła się boksowi. Wyprowadziła się od babci, wynajęła pokój w Warszawie i poszła na studia zaoczne – na dziennikarstwo i komunikację społeczną. Dorywczo pracowała w restauracji jako kelnerka. – Było mi ciężko finansowo. Nie miałam wsparcia od państwa ani ze strony sponsorów. Pomagał mi trochę trener albo zaprzyjaźnione osoby, które widziały mój talent – mówi.

W 2012 roku została Mistrzynią Polski Seniorek w Boksie. – W finale stanęłam do walki z bardzo doświadczoną zawodniczką – Karoliną Koszelą. Nie dawano mi szans, w zasadzie nikt mnie nie znał w świecie bokserskim. I wygrałam. Po walce podszedł do mnie trener kadry Leszek Piotrowski, pogratulował i zapytał, skąd się wzięłam. Zaraz potem dostałam powołanie do kadry narodowej.

Odnosiła też sukcesy poza granicami kraju. Na turnieju międzynarodowym w Mikołajowie w Ukrainie w 2012 roku zdobyła złoto. Rok później na mistrzostwach Unii Europejskiej na Węgrzech wywalczyła brąz.

ZWROT AKCJI

Na jednym z obozów bokserskich poznała swojego przyszłego męża. – Był ode mnie starszy o 15 lat. Wydawało mi się, że się mną zaopiekuje i da mi poczucie bezpieczeństwa. Miałam wtedy w sobie ogromną pustkę, potrzebę akceptacji i miłości. I w ogóle bycia zauważoną – wyznaje.

Przez dwa lata był to związek na odległość, bo on mieszkał w Anglii, ona kończyła studia. – Mniej więcej rok po zdobyciu złota na mistrzostwach Polski okazało się, że mam dyskopatię. Ból kręgosłupa był tak potworny, że nie mogłam trenować. Kiedy zrezygnowałam z boksu, stwierdziłam, że nic mnie nie trzyma w Polsce, i pojechałam do H. Przylatywałam tylko do Warszawy na egzaminy, bo to był ostatni rok licencjatu.

W pierwszych latach pobytu na Wyspach skończyła kursy angielskiego w londyńskim college’u. Pracowała jako opiekunka do dzieci i pomoc domowa i choć trafiła na wspaniałą, otwartą rodzinę, trudno jej było odnaleźć się w tej roli.

Z H. wzięli ślub i zdecydowali się na dzieci, ale z czasem wszystko zaczęło się sypać. – Czułam, że nie mam w nim wystarczającego oparcia, zaczęła dawać o sobie znać różnica wieku i podejścia do relacji. Widział mnie w roli pani domu, a mnie brakowało przestrzeni na realizowanie swoich marzeń i ambicji. Coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie żyję w zgodzie ze sobą – dodaje Wioleta.

Kryzys pogłębił się po narodzinach drugiego dziecka. Prowadzili już wtedy dwa oddzielne życia. Ona poświęciła się domowi, on pracy. – Najpierw patrzyłam na to w kontekście kryzysu w związku, ale wszystko się przedłużało, a my nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Namawiałam męża na terapię dla par, zgodził się spróbować, ale szybko zrezygnował. Wtedy zaczęłam rozważać odejście. Miałam w głowie obraz mamy, która ciągle odkładała decyzję o opuszczeniu ojca. Każda wymówka była dobra. Męczyła się, a ja na to patrzyłam. Nie chciałam powtarzać tego scenariusza.

Kiedy Wiola zdecydowała się zakończyć związek, ich córka miała dwa lata, syn pięć miesięcy. – Postanowiłam zacząć od nowa, uciec z tej relacji i się odciąć. Wydawało mi się, że inaczej sobie z tym nie poradzę. Kiedy H. nie było w domu, zostawiłam notatkę, że odchodzę i żeby nie martwił się o dzieci – mówi. – Postanowiłam wyjechać z Londynu do Sheffield. Miałam tam znajomą, poprosiłam ją o pomoc. Najpierw mieszkaliśmy u niej, później znalazłam tymczasowe zakwaterowanie, które można nazwać domem samotnej matki.

Byli tam przez niecałe cztery miesiące. Miejsce zostało zaadaptowane ze starego hotelu. Wiola z dziećmi dostała własny pokój z łazienką i aneksem kuchennym. – Było też coś w rodzaju świetlicy, wychodziliśmy tam zwykle na tzw. coffee mornings. Mamy mogły porozmawiać, a dzieci w tym czasie się bawiły – opowiada Wioleta. Wspomina ten czas jako bardzo trudny. – Nie miałam pracy, rodziny ani żadnych perspektyw. Byłam zdana tylko na siebie, z dwójką małych dzieci. Czułam duże osamotnienie, ale stwierdziłam, że lepsze to niż pozostanie w związku, w którym zaczęłam się męczyć – wyznaje.

– Skupiłam się totalnie na dzieciach i myślałam zadaniowo: wstaję rano, muszę dać im jeść, wyjść z nimi na spacer, zrobić zakupy. Sporo było też spraw formalnych. Panie w ośrodku pomagały mi załatwić mieszkanie socjalne.

Dzięki ich wsparciu udało się wynająć dom pod miastem, ale wtedy pojawiły się kolejne kłopoty, bo Wioleta nie miała z czego opłacić rachunków. Skończył jej się macierzyński, a nie mogła iść do pracy. W okolicy nie było żłobka, na opiekunkę nie było jej stać. – Żeby jakoś przetrwać, postanowiłam zgłosić się po pomoc do państwa. Dostałam odmowę i odpowiedź, że wsparcie dla samotnej matki przysługuje osobom mieszkającym w Anglii dłużej niż pięć lat, jeśli są bez pracy. Zabrakło mi kilku miesięcy. Ale ja nie byłam bezrobotna, w Londynie miałam przecież własną jednoosobową firmę. Walczyłam, chodziłam po urzędach i biurach doradczych, pisałam pisma. Przez trzy miesiące żyliśmy z karty kredytowej i alimentów od H. W końcu wniosłam sprawę do sądu i wygrałam – opowiada.

Stopniowo zaczęła spłacać długi i odetchnęła z ulgą, bo już nie musiała się martwić, co włożyć do garnka i z czego opłacić media. Dom okazał się piękny, w malowniczej okolicy. Ale w środku miał tylko zrobioną łazienkę i powieszone szafki w kuchni. Zastali betonowe podłogi i gołe ściany. Wiola kupowała za grosze używane meble i wyposażenie.

Mężowi na początku pozostawiła możliwość kontaktu mailowego. Nie była gotowa na rozmowy telefoniczne, mail dawał większą przestrzeń, pozwalał wybrać czas na odczytanie wiadomości. Dość szybko sądownie uregulowali sprawę widzeń z dziećmi, a potem H. przeprowadził się do Sheffield.

Po rozstaniu z mężem Wiola zaczęła uważniej przyglądać się sobie i swoim potrzebom. – Chociaż myślę, że to zaczęło się już w trakcie związku. Czułam, że to niby moje życie, ale nie takie, jakie chciałabym mieć. A jak już byłam sama z dziećmi, zdałam sobie sprawę, że wcześniej wszystko, co robiłam, było wyłącznie sposobem na przetrwanie. Za wszelką cenę chciałam mieć rodzinę, zapełnić sobie pustkę z dzieciństwa – opowiada. – Po odejściu od męża zadałam sobie pytanie, kim jestem i co chcę robić w życiu. Miałam problem z odpowiedzią. Odnalazłam siebie dopiero po kilku terapiach i stosach przeczytanych książek psychologicznych. Wcześniej wszystkim wokół próbowałam udowadniać, że jestem ważna i coś warta. Długo mi zajęło, zanim uświadomiłam sobie, że chcę żyć dla siebie i dla swoich dzieci, na własnych zasadach.

JAK FENIKS

Mniej więcej w czasie, gdy pospłacała długi, zaczęła prowadzić blog „Feniks z popiołów". – Chciałam to zrobić w formie pamiętnika, ale szkoda mi było pisać do szuflady. Doszłam do wniosku, że skoro stanęłam na nogi po tylu przeżyciach, to może zainspiruje to innych i im pomoże – mówi. – Dzisiaj mam na blogu prawie 10 tysięcy obserwujących.

Już po pierwszych postach odzew był bardzo duży. Ludzie zaczęli pisać, że mają podobne doświadczenia i że pomogło im to, co znaleźli na blogu. W 2018 roku Wiola założyła na Facebooku grupę „Wolni od toksycznych relacji". Zaczęła też nagrywać filmiki na YouTubie. – Coraz więcej osób odzywało z prośbą o wsparcie, a ja nie byłam pewna, jak mogę im pomóc poza tym, że dzielę się swoją historią – przyznaje. – Ale potem przyszła myśl, że nie wszyscy, którzy pomagają innym wyjść z kryzysu, są psychoterapeutami. Zrobiłam kurs life coachingu i zaczęłam prowadzić sesje.

H. co tydzień zabierał dzieci na weekendy, a dla Wioli to był czas, kiedy mogła zająć się sobą. Dużo czytała, oglądała filmy z zakresu rozwoju osobistego i psychologicznego, spędzała czas na łonie natury, ale również działała twórczo – malowała, pisała wiersze i pamiętnik. – Poszłam też na kolejną terapię, bo wcześniej korzystałam ze wsparcia dla DDA i DDD. Poznawanie siebie i leczenie ran z przeszłości zajęło mi około dwóch lat – mówi. Z czasem zapragnęła pogłębić pracę z ludźmi. Złożyła papiery na magisterkę z psychologii na Derby University. Było kilka osób na jedno miejsce, ale się dostała. Końcowy egzamin, który polegał na nagraniu sesji terapeutycznej z pacjentem, a potem na napisaniu na jej podstawie pracy, zdała z wyróżnieniem. – Usłyszałam, że jestem stworzona do tego, żeby pomagać ludziom – mówi.

Dziś ma uprawnienia, by prowadzić psychoterapię. – Sesje są dużo głębsze, niż kiedy działałam jako coach. Pracuję metodą, która mi pomogła najbardziej – z wewnętrznym dzieckiem. Ale to też praca z ciałem czy medytacje. Łączę wiele nurtów – dodaje. Do niedawna prowadziła głównie konsultacje online, teraz otwiera gabinet stacjonarny.

Grupa na Facebooku liczy 12 tysięcy członków. – Jest bezpieczną przestrzenią. Od razu blokuję hejterskie komentarze, nie ma wyzwisk, ludzie mogą wstawiać posty anonimowo. Wiele osób pisze do mnie, że czytanie historii innych pomogło im uwolnić się od przemocowych, toksycznych relacji albo chociaż zobaczyć, w czym tkwią.

BEZPIECZNA PRZYSTAŃ

Po rozstaniu z mężem Wiola była sama przez prawie dwa lata. – Polecam to wszystkim, żeby nie wchodzić z jednego związku w drugi, tylko nauczyć się żyć w relacji ze sobą. Dla mnie ten czas był kluczowy. Poczułam siebie, dowiedziałam się, czego chcę. I wtedy poznałam swojego obecnego partnera.

Należeli do tej samej grupy podróżniczej na Facebooku. Skupia Polaków, którzy umawiają się na wspólne wycieczki po Anglii. Na jedną z wypraw pojechali tylko we dwoje. Potem widywali się na kolejnych wycieczkach, już w szerszym gronie, i poznawali, a po roku on przeprowadził się pod Sheffield, bo mieszkał w Manchesterze. – Dzisiaj mam pewność, że jestem z właściwym mężczyzną. Paweł jest moim najlepszym przyjacielem, razem wychowujemy dzieci. Kiedy w weekendy jesteśmy sami, podróżujemy po UK albo chodzimy na piesze wycieczki po okolicy – opisuje.

Wiola z ojcem nie ma kontaktu od 10 lat, z mamą utrzymuje poprawne stosunki. W tym roku kończy 30 lat.

Jej historia stała się inspiracją do jednego z memów Marty Frej: „Jestem silna, bo przestałam walczyć ze sobą i zaczęłam walczyć o siebie".

Dzisiaj z aktywności fizycznej Wiolecie zostały spacery, czasem fitness, rekreacyjnie jogging. – Kiedyś sport był moją ucieczką. A teraz już nie mam przed czym uciekać. Wreszcie mogę odetchnąć i realizować swoje plany.

 

Autorka: Izabela O'Sullivan

Zdjęcie: Agnieszka Hyczkiewicz

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 18 czerwca 2022 r.