Jedenaste: pytaj. Przepis na mądrą pomoc

Czułość i Wolność

Paula, położna z kliniki neonatologii, nie dała za wygraną. Pytała dopóty, dopóki Anna pozwoliła jej odwieźć się do domu w podbiałostockiej miejscowości. Na progu nogi się pod położną ugięły. Domem tego nie można było nazwać. W pustostanie brakowało podłogi, kilka spróchniałych desek załamało się, gdy Paula przekroczyła próg. Na ścianie grzyb. Bieżąca woda? A skąd. Trzeba kupować 5-litrowe baniaki. Dzień przed porodem Anna rozpaliła przed domem ognisko, nagrzała wodę do kąpieli w misce. Dla dzieci: 12-letniej córki i 10-letniego syna. Czekali w domu - to znaczy w ruderze - na mamę i nowonarodzoną siostrzyczkę. To dlatego Anna tak się spieszyła.

Tylko zmartwienie co dalej

Paula dowiedziała się, że w takich warunkach rodzina żyje od roku. Anna przed 15 laty przyjechała do Polski z Litwy, stara się zarabiać, sama opiekuje się dziećmi. Gdy położna zapytała rodzeństwo, jakie mają marzenia, nie za bardzo wiedzieli cóż to takiego. W końcu obydwoje wpadli na to, że uszczęśliwiłyby ich hulajnogi. Anna wiedziała od razu o czym marzy: o dachu nad głową, zdrowiu dzieci i żeby już nigdy nie musieli się martwić o jedzenie.

Jedzenie Paula załatwiła natychmiast i tego samego dnia zajęła się organizowaniem zbiórki w internecie.

- Na co dzień zajmuję się noworodkami i ich mamusiami od porodu aż po wypis do domu. Przez niezliczoną ilość dyżurów poznałam miliard przypadków, wysłuchałam miliona historii, wyedukowałam setki mam. Codziennie przy wypisie ze szpitala towarzyszy młodej mamie i dzieciątku ojciec. Jest wtedy multum radości, naprawdę wzruszający widok. Czasami zdarza się tak, bardzo rzadko, że młoda mama jest pozostawiona sama sobie. Rodzi maleństwo i nie ma kto ich odebrać. Brak tej całej radości, jest tylko zmartwienie o to, co będzie dalej - napisała Paula na pomagam.pl. Zaapelowała: - Proszę Was o wsparcie finansowe za zgodą Ani na zakup jedzenia dla całej czwórki, o wszystkie rzeczy, jakie mogą przydać się noworodkowi, o ubrania, kołdry, ręczniki, pościele, czajniki, sprzęt rtv, agd, kosmetyki, chemię, cokolwiek, co jest niezbędne do życia. Nieraz jest tak, że z szafy aż się wysypuje - może akurat są to rzeczy, które przydadzą się rodzince. W dobę zebrała ponad 16 tys. zł. I ciężarówkę ubranek, którymi obdzielone zostaną także inne samotne mamy. Wyczerpana po wielu godzinach wiszenia na telefonie i koordynowania akcji, Paula relacjonowała w mediach społecznościowych: - Mamy już chyba wszystko z rzeczy materialnych, kasy też jest na tyle, by powoli zaczynać nowe życie. Z całego serca dziękuję 294 osobom za okazane wpłaty.

Potrzebny prawdziwy dom

Zbiórka mogła zostać zawieszona, Anną i jej dziećmi zajął się lokalny MOPS, ale nie zakończyły się wysiłki Pauli i całej jej rodziny, która zaangażowała się w akcję. Wiedzieli, że nowego życia nie da się prowadzić w tej ruderze, Anna musi się z niej wyprowadzić.

- Niektórzy nie chcą mieć kłopotów i od biedy odwracają wzrok. Trzeba mieć w sobie dużo empatii, żeby nie przejść obojętnie. I trzeba ją kształtować w dzieciach, od małego - przyznają bliscy Pauli.

- Dziewczyna o szczerozłotym sercu i czystych intencjach - mówią o niej znajomi.

- Jesteśmy dumni, że pani pracuje w naszym szpitalu - ogłosił dyrektor placówki dr hab. Jan Kochanowicz, kiedy w świetle fleszy wręczał Pauli podziękowania i kwiaty.

A ona jest przerażona tą nagłą sławą i niczego nie pragnie bardziej, niż znowu stać się anonimową położną. Stres odbija się na nieprzespanych nocach. Jest się czym martwić: najpierw odruch pomocy hamuje lęk, czy w przypadku nagłośnienia sprawy nie wkroczą urzędnicy, kuratorzy, cała machina państwa i nie zabiorą dzieci. Bywa też, że sukces zbiórki obraca się przeciwko organizatorom, budzi podejrzenia o wydatkowanie funduszy i rodzi presję rozliczenia się co do złotówki. Dla bliskich Pauli najważniejsze jest jednak to, żeby „sprawę doprowadzić do szczęśliwego końca”, czyli zapewnić rodzinie prawdziwy dom. Wtedy odetchną. I na to jest szansa.

Wcześniej, w maju, Paula zaopiekowała się inną pacjentką, zaledwie 17-letnią Zuzią z domu dziecka. Traf chciał, że w tym samym czasie rodziła też dyrektorka jednej z miejskich instytucji i podpowiedziała im, żeby skontaktować się z Fundacją Dialog, która m.in. prowadzi noclegownię w Białymstoku, ale także nowatorski program mieszkań wspieranych, pomagający w wychodzeniu z bezdomności. Udało się. Fundacja przeznaczyła dla Zuzi jedno z mieszkań, które wynajmuje od gminy. Jak zwykle - w opłakanym stanie. Jednak wspólnymi siłami - wolontariuszy, darczyńców zasilających internetową zbiórkę i panów-podopiecznych noclegowni - lokal wyremontowano. Nastolatka znalazła przystań dla siebie i dziecka.

A Paula wiedziała już, gdzie w takim przypadku uderzać - prosto do Michała Gawła, szefa Fundacji Dialog.

Bezdomni remontują bezdomnym

Gaweł deklaruje, że i dla Anny mieszkanie się znajdzie, a właściwie już znalazło, trzeba tylko cierpliwie poczekać do końca sierpnia. Ogłoszenie musi powisieć w prasie 21 dni, dopiero po tym czasie fundacja może zawrzeć umowę z Zarządem Mienia Komunalnego. Obwarowane będzie warunkami, zostanie spisany kontrakt socjalny, konieczna będzie współpraca z asystentem rodziny i być może kuratorem sądowym.

Patent na mieszkania wspierane jest prosty: fundacja bierze na siebie główne zobowiązanie wobec ZMK – comiesięczną opłatę czynszu, natomiast pokrywanie bieżących opłat spoczywa na lokatorach (najczęściej montowane są liczniki przedpłatowe). Mieszkania wspierane przeznaczone są dla tych, którzy własnego kąta dotąd nie mieli, znajdują się w wyjątkowo trudnej sytuacji, bardzo potrzebują pomocy i potrafią ją docenić. Program jest pomyślany tak, że kiedy lokatorzy stają na nogi, zwalniają lokum bardziej potrzebującym, cały czas trwa rotacja. Często korzystają z nich mieszkańcy noclegowni przy ul. Kolejowej, w dużej mierze samotne matki z dziećmi.

Michał Gaweł jest zdania, że w mieszkaniach wspieranych rodziny szybciej stają na nogi, dowiadują się wreszcie, czym jest poczucie bezpieczeństwa. Dzieci mają lepsze warunki do rozwoju, nauki, zabawy, odzyskują beztroskie dzieciństwo. Dzięki kolejnym umowom wynajmu od ZMK, Fundacja Dialog udostępnia potrzebującym już blisko 20 takich lokali. Z różnych przyczyn, choćby nieuregulowanej sytuacji prawnej, miasto nie może ich sprzedać. Do tej pory nie były użytkowane, niszczały. Bywa, że są bardzo zdewastowane. Ale od tego fundacja ma speców - panów z Centrum Integracji Społecznej, korzystających ze wsparcia zawodowego, kursów i warsztatów, dzięki którym długotrwale bezrobotni, nierzadko wyniszczeni nałogami, wykluczeni wracają na rynek pracy. Mieszkanie dla Anny trafiło się wyjątkowo przyzwoite. Ot, trzeba będzie je odmalować, przeprowadzić kilka prostych napraw. Co to dla fachowców z Kolejowej!

Sam budynek noclegowni też pięknieje dzięki nim, choć pracownicy socjalni śmieją się, że trochę industrialnego sznytu trzeba zostawić.

- Ma zostać marzenie o domu - poważnieje Gaweł. A czego według niego trzeba, oprócz domu, by życie wróciło na właściwe tory? - Najlepsza forma integracji i pomocy to praca - nie ma wątpliwości. - Mocno zmienia człowieka, sprawia, że ma wpływ na rzeczywistość, ma sprawczość.

A niekiedy taki los

Na pracę mocno liczą uczestnicy warsztatów zawodowych CIS, którzy w jednej z sal, także na Kolejowej szkolą się do zawodu pracownika biurowego.

- Uczymy się obsługi kserokopiarki, ale i komputera, żeby tak coś więcej wiedzieć, niż tylko jak włączyć i wyłączyć - trochę z zażenowaniem przyznaje 57-letni Robert. Pod skrzydłami fundacji jest od lutego. - Każdy z nas miał w życiu jakieś potknięcie i dlatego tu się znalazł. A niekiedy taki los po prostu, takie życie.

On nie pochodzi z Białegostoku i lata całe nie udawało mu się tu zaaklimatyzować. Przez 28 lat mieszkał z matką w mieszkaniu spółdzielczym, aż dostali eksmisję za - jak mówi - groszowe zadłużenie. Najpierw zajmowali klitkę w nieistniejącym już hotelu robotniczym, dokąd zostali skierowani po eksmisji, a potem przeniesiono ich do lokalu socjalnego na Klepackiej. - A tam co dwa lata umowa, żadnej pewności, w każdej chwili możemy polecieć - boi się Robert.

- Dla mnie to szkolenie to ogromna pomoc, bo do tej pory byłam z dziećmi w domu - przyznaje 26-letnia Konstancja. Snuje plany: - Zrobię staż, prawo jazdy, znajdę pracę…

Pojęcie „domu” rozwija: - To tu, to tam, bywało, że i z dnia na dzień szukałam noclegu, trochę w domu samotnej matki, czasem nielegalnie coś zajmowałam. Zawsze musiałam radzić sobie sama, wszystko sama załatwiałam. Wstyd prosić ludzi o pomoc. Myślą: taka młoda, a już dwie córki ma, syna straciła… Wstyd.

Szanować, nie wyręczać

- Nie ma złotego środka, jak pomagać, bo każdy jest inny i w innej sytuacji się w życiu znalazł. Każdego trzeba indywidualnie wysłuchać, poznać jego historię. Ale jedno jest pewne: dzięki pracy ludzie odzyskują wiarę w siebie - mówi z przekonaniem Piotr Januszewski, instruktor z CIS-u. - Tacy ludzie na rynku pracy są z automatu odrzucani, a czasami są wartościowymi, dobrze znającymi fach pracownikami, tylko alkohol albo inna sytuacja powoduje, że znaleźli się w tym miejscu, a nie innym.

- Zdarza się, że stygmatyzujemy kogoś, a kiedy poznamy jego historię od pokoleń - bo często wykluczenie jest dziedziczone - to inaczej podejdziemy do tej osoby - zwraca uwagę Michał Gaweł.

Obydwaj panowie pomocą zajmują się zawodowo, mają ogromne doświadczenie. I do czynienia z bardzo trudnymi sytuacjami, z osobami z chorobami psychicznymi, zaburzeniami, z chorobą alkoholową albo z takimi, które świadomie wybierają życie na ulicy. Z przypadkami jak z filmu Smarzowskiego „Pod Mocnym Aniołem” na podstawie powieści Jerzego Pilcha - przyznają. Widzą, jak alkohol trzyma za gębę, na uwięzi i pozbawia człowieczeństwa.

Gaweł i Januszewski zamyślają się chwilę i wyliczają zasady, jakich muszą się trzymać: - Nikogo nie wyręczać. To musi być decyzja danej osoby o tym, że ona chce dać sobie pomóc. Bo często pomagacz bardziej chce niż ona sama. Musi szanować jej wolność, nie wykonywać niczego za nią.

- Nie dać się wpuszczać w kanał litości. Trzymać się ustalonych zasad i zawsze odnosić się z szacunkiem, bez względu na sytuację. Nawet jeśli ktoś jest pijany, musi czuć się szanowany, traktowany podmiotowo. Jeśli przekracza granicę, także ustalonych zasad, trzeba być ostrym i konsekwentnym. Jak ktoś zapije, to ma wylecieć. Ufać, ale sprawdzać.

W tej chwili do dyżurki noclegowni, w której rozmawiamy, kurier przynosi paczkę. To zamówiony alkomat.

Pracująca w CIS psycholog Justyna Kasjaniuk łagodzi: - Pomaganie nie jest celem samym w sobie. To człowiek jest w tym wszystkim najważniejszy. Trudno jest pomagać w taki sposób, aby nasza pomoc nie odbierała sprawczości, by nie wywoływała poczucia, że ktoś sobie bez niej zupełnie nie da rady. Nawet w trudnych chwilach mamy w sobie potencjał i zasoby, żeby sobie poradzić, tylko czasem tego nie dostrzegamy. Pomaganie, uważam, powinno przede wszystkim pozwalać uruchamiać ten indywidualny potencjał. Ważne, by inicjatywa była po stronie osoby potrzebującej pomocy - żeby to ona decydowała, czy w ogóle jej chce, w jakiej formie, na jakich zasadach. Myślę, że trzeba pytać o to wprost, choć czasem delikatnie.

Jej praca na pierwszym etapie polega na zdobywaniu zaufania i tego etapu nie da się skrócić, nie można nikogo poganiać. Trzeba zmierzyć się z ogromem żalów nagromadzonych, przyniesionych zewsząd.

- Jeśli w trudnych czasach ratunkiem dla człowieka była ogromna ostrożność, wręcz nieufność wobec ludzi, nie może z dnia na dzień jej porzucić, bo być może to jego jedyna ochrona. Pancerz - mówi się - ale być może on bez tego pancerza nie dożyłby do dzisiaj. Nie możemy go z niego odzierać - mówi Justyna Kasjaniuk. - W człowieku jest wszystko: - i agresja, i zdolność do tego, by być empatycznym. Zaproszenie go do funkcjonującej na pewnych zasadach społeczności może spowodować, że przypomni sobie: ja też tak potrafię.

Imiona niektórych bohaterek tekstu zmieniłam na ich prośbę

***

Każdy, kto pomaga, ma z tego jakąś korzyść

Adela Nasuto i Ewa Kuklik, prowadzą gabinet terapeutyczny Na Spokojnie:

- Gdy spotykamy się z osobą, która - według nas - potrzebuje pomocy, bardzo chcemy jej tej pomocy udzielić. I to jak najszybciej. Jest to poryw serca i to całkiem sympatyczny. Jednak warto się nad tym choć chwilę zastanowić. Po pierwsze, zapytać siebie, po co to robimy, czyli co nami powoduje. Dobroć? Bardzo fajnie. Chrześcijańskie miłosierdzie? No super. My, psychologowie, jesteśmy raczej sceptyczni: czysty altruizm nie istnieje. Każdy, kto pomaga, ma z tego jakąś korzyść. Czy więc chcesz poczuć się lepiej ze sobą? Wykazać się przed rodziną czy znajomymi? Te powody są w porządku i to nie sprawi, że twoja pomoc będzie mniej skuteczna. Dobrze jest jednak zdać sobie z nich sprawę, by uniknąć wywyższania się ponad osoby, którym pomagamy. Nieumiejętną pomocą, a zwłaszcza opakowaniem, w jakim ją dajemy, możemy wywołać lub umacniać postawę bierności. Gotowe rozwiązania są potrzebne i są pomocne, ale o niesieniu pomocy powinniśmy myśleć długoterminowo. Oraz ludzko. Przede wszystkim ludzko. Nikt z nas nie lubi prosić o pomoc, przyznawać się do tego, że z czymś sobie nie poradził. Dlatego nie zawstydzajmy, nie pompujmy sztucznie poczucia wdzięczności. Zamiast tego umacniajmy poczucie własnej wartości i wiarę w siebie; w to, że następnym razem uda się samodzielnie rozwiązać problemy.

Ostatnią naszą radą jest to, by zawsze, ale to zawsze pytać osoby, którym chcemy pomóc, czy potrzebują naszej pomocy i jaka dokładnie pomoc jest im potrzebna. Ludzie zwykle mają tendencję do pomagania tak, by zaspokoić swoje własne potrzeby, by mierzyć potrzeby innych swoją miarą. Tymczasem potrzeby tych, których rozpoznajemy jako będących w potrzebie, mogą nam się wydać błahe lub po prostu głupie. „Chleba i róż” - jak mówi robotnicza pieśń z czasów protestów górniczych w Wielkiej Brytanii. Chleba, ale też róż - czegoś ładnego, czegoś, na co my mamy ochotę, czego ty - darczyńco - możesz nie uważać za konieczne, a czego my właśnie potrzebujemy.

Autorka: Joanna Klimowicz

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 15 sierpnia 2020 r.