22 tysiące bliskich kobiet

Czułość i Wolność

Jak się poznałyście?

Anna Ciupryk: Lata temu Sylwia wylądowała u mnie w agencji modelek. Przypadkiem. Zakochałam się w jej urodzie: była wtedy jeszcze takim dzieciaczkiem, pulpecikiem.

Sylwia Błaszczyk: Miałam 16 lat. Byłam pulchna, to fakt.

Teraz ty Anka jesteś fotografką, mieszkasz na co dzień ze swoim partnerem we Włoszech.

Sylwia: A ja jestem casting dyrektorką w Warszawie.

To trochę daleko. Przez lata przyjaźniłyście się na odległość?

Sylwia: Nasze drogi często się splatały, zawsze serdecznie, i zawsze byłyśmy sobie bliskie, mimo że często nie miałyśmy kontaktu nawet rok.

Jak się zaczęło?

Sylwia: Zdzwoniłyśmy się na skajpie i byłyśmy obydwie na maksa sflaczałe.

Anna: Ja nie byłam sflaczała! W okresie zimowym włoskim, który przypomina naszą jesień, robię sobie przerwę w pracy i zajmuję się domowymi rzeczami. Mi lockdown nie zrobił wielkiej różnicy, ale dużo osób, z którymi rozmawiałam mówiło, że się fatalnie czują w zamknięciu. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym z Sylwią. Przyszedł mi do głowy pomysł, by te wszystkie osoby stworzyły grupę, w której będziemy mogły się wspierać.

A nazwę wymyślił kto? „Quarantine Outfitters Daily” jest genialne!

Anna: Sylwia. Długo nie myślała, po prostu wzięła i założyła grupę. A wzięło się to z tego, że miałyśmy takie okresy jeszcze przed pandemią, że potrafiłyśmy sobie przesyłać poranne słabe zdjęcia „jak źle wyglądam dzisiaj rano”. I nagle się okazało, że wkręciłyśmy w tę naszą zabawę więcej dziewczyn. Na początku to były głównie koleżanki i koleżanki naszych koleżanek, a potem wszystko się rozrosło do dwudziestu paru tysięcy osób. Byłyśmy zaskoczone, że tak wiele kobiet się potrafi otworzyć „po naszemu”, że mają podobne poczucie humoru…

Sylwia: Bawiło nas to, że śmiesznie wyglądamy: non stop nosiłyśmy dresy lub pidżamy. Myślałam, że zabawnie będzie pokazać wszystkim, „ej ja też siedzę szósty dzień w tym samym dresie!”.

Zaprosiłyśmy do grupy dziewczyny, które, nawet jeżeli nie są nam bliskie, to w jakiś sposób są inspirujące, i o których wiedziałyśmy, że wzbogacą taką przestrzeń. Potem pojawiły się live’y. Z potrzeby sytuacji, więc były różne. Ja tęskniłam za wychodzeniem i imprezkami, więc Ania Słowińska, a potem Praktyczna Pani zaczęły nam grać imprezki.

Potem pojawiło się dużo ciężkich postów, dziewczyny się otwierały i pisały o tym, jak nie radzą sobie w zamknięciu same albo w zamknięciu z partnerem, z którym wcześniej na co dzień nie spędzały tak wiele czasu. Traciły prace, miały stany depresyjne, często nie ogarniały, co się z nimi dzieje. Rozmawiałyśmy z Sylwią i kombinowałyśmy, jak temu zaradzić. Jak pokazać im, że nie są same, zmobilizować je do działania. Ale również pokazać i sobie, że to jest OK, że czujemy się zagubione w tej sytuacji. Zaczęłyśmy robić live’y z różnego rodzaju terapeutkami, np. z prawniczką, która się zajmuje prawem pracy. Ona doradzała dziewczynom tracącym pracę, jak sobie poradzić. Ale był też instruktaż masażu twarzy, zajęcia z gotowania i jogi. Te rzeczy mi ustawiały rutynę w ciągu dnia. Wstawałam późno, ale wiedziałam, że o 12 będę miała jogę, potem jakiś wykład, np. o symbolice roślin, rozmowy o seksie, zajęcia z komunikacji. Ania robiła ze swoim chłopakiem włoskie gotowanko i opowiadała o życiu we Włoszech. Mieliśmy też zajęcia o wypaleniu zawodowym. Nikt za to nie chciał pieniędzy. Dziewczyny, które te live’y robiły, chciały się po prostu dzielić swoją wiedzą. Też były w pewnym sensie uwięzione i spełniały się w tej aktywności. Uznałyśmy, że u nas nie ma tabu. Rozmawiamy o wszystkim, o czym chcemy rozmawiać.

Jak się prowadzi taką grupę? Przecież jako Polacy znani jesteśmy z tego, że potrafimy się pokłócić o wszystko. A kobiety niekoniecznie są dla siebie życzliwe.

Anna: Na początku obydwie z Sylwią naprawdę czytałyśmy praktycznie wszystkie posty. Ja jestem mało internetowym stworem. Nie siedzę na grupach, mało używam Instagrama. Interesuje mnie to, wciąż poszerzam swoją wiedzę o mediach społecznościowych, to jednak nie przepadam za przesiadywaniem przed komputerem czy z telefonem w ręku. Nauczyłam się tego przez kwarantannę, ale nadal nie znajduję w tym takiej przyjemności jak Sylwia.

Jak grupa zaczęła puchnąć, Sylwia stworzyła podgrupę administratorek, które tam mają swoje życie. Były momenty, kiedy dziewięć osób administrowało grupą. I wszystkie miały ręce pełne roboty.

Może to zabrzmi trywialnie, ale wierzę w energię łączenia się i miłości. Z Sylwią pracowałyśmy nad tym, żeby doprowadzać do dyskusji. Bo z założeniem, że chcesz się dogadać – dogadasz się. I nawet jeśli się różnicie, a jesteście sobie życzliwi, to się dogadacie. Dzięki naszemu nastawieniu kobiety się połączyły i grupa pozwoliła na spełnienie naszej potrzeby przynależności. Myśmy starały się ściągnąć energię nieporozumienia, walki, bo jak jest chęć walki – nie będzie dyskusji. Koleżanka mi napisała: „To jest bohaterstwo czasów kwarantanny stworzyć grupę bez hejtu. Mam wrażenie, że to promieniuje na inne grupy, bo widzę mniej chamstwa i złośliwych odzywek, a dodatkowo zaczęłam zgłaszać adminom chamskie odzywki w innych grupach”. I to jest dowód na to, że te dziewczyny, łącząc się, uczą tego, że możemy się porozumiewać bez hejtu, bez walki.

Sylwia: Ważne dla nas było, żeby grupa nie była komercyjna i żeby nie pojawiały się hejtujące treści, żeby dziewczyny na siebie nie skakały, bo wiadomo, że przy tak dużych grupach (ponad 22 tysiące użytkowniczek) czasem ktoś coś palnie żartem, a ktoś inny dostanie szału. Był nawet taki moment, że zostałyśmy oskarżone o bycie cenzorkami. A tak naprawdę to starałyśmy się usuwać takie wyzwalacze emocji. Uznałyśmy, że każda z nas po prostu ma inną historię i czasem coś nas zdenerwuje i płyniemy… Ja sama przeszłam z tego ciężkie szkolenie, bo Ania wie, że ja miewam krótkie nerwy i nauczyłam się, że można tak po prostu się nie zgadzać i że to jest spoko.

Co wam to jeszcze dało?

Anna: Dla nas to było naprawdę megarozwijające doświadczenie, odbywałyśmy setki rozmów otwierających naszą głowę na odmienność. Lubimy myśleć, że odmienność dotyczy orientacji seksualnej czy rasizmu, ale tak naprawdę to każdy człowiek jest inny, bo to, co my widzimy, to jest tylko przetworzona przez naszą głowę informacja. Więc każdego dnia próbowałyśmy otwierać naszą głowę na te wszystkie nowe sytuacje, ucząc się otwartości i tolerancji na inne kobiety i ich poglądy. To było bardzo trudne. Twoja teoria i filozofia życiowa kontra rzeczywistość – niesamowite doświadczenie.

Zobaczyłyśmy siebie jako jednostki, a jednocześnie części społeczności, zyskałyśmy mnóstwo informacji na temat „kobiecości”.

Sylwia: To była ciągła konfrontacja ze swoimi słabościami: bo jak ktoś z czymś niedozwolonym wyskakiwał i trzeba było to usunąć, dla mnie było dużym wyzwaniem, żeby się odezwać do takiej kobiety w prywatnej wiadomości i powiedzieć: – Hej, szanuję twoją opinię i ją rozumiem, ale usuwam twój wpis, bo on może spowodować niepożądany skutek.

A zaczęło się od ciuchów…

Sylwia: Wiele z nas z osób bardzo aktywnych zmieniła się w trolle. Ważne było móc się tym podzielić i dać znać innym, że to jest okay, że mamy prawo się tak czuć, mamy prawo kiepawo wyglądać. Było zabawnie, ciągle rozśmieszałyśmy się nawzajem. Ale dość szybko pojawiały się naprawdę trudne wątki, bo niektóre dziewczyny były zamknięte z dziećmi, z jakimiś trudnymi w obejściu osobami, czy były w ciężkim położeniu życiowym. I po prostu opisując swoje historie, dostawały dużo wsparcia. Grupa pozostała prawie do samego końca lockdownu grupą wsparcia i pomocy. A jedna z dziewczyn, która jako pierwsza wrzuciła posta o tym, że została zwolniona, założyła grupę dla kobiet, które szukają pracy albo oferują pracę - „Give Her a Job”. Inna kobieta, która była w trudnej, przemocowej sytuacji, dostała darmową pomoc psychologiczną i prawną. W tej grupie się działy przepiękne rzeczy.

Anna: I bardzo, bardzo wzruszające. Udało się osiągnąć fajną równowagę pomiędzy tematami ciężkimi i takimi naprawdę od serca, kobiecym wsparciem oraz bardziej błahymi sprawami, które też przecież były potrzebne! W tej przestrzeni w pewnym sensie formułowało się postrzeganie kobiecości i akceptacji samych siebie. Dziewczyny czuły się atrakcyjne i kobiece, mimo że nasza kultura i media społecznościowe promują coś innego. A my z Sylwią stałyśmy się królowymi trollingu. Myślę, że teraz dużo osób, jeżeli nawet tego nie robiło wcześniej, da sobie od czasu do czasu szansę na takie trollingowanie – posiedzenie cały dzień w pidżamie, bez przymusu służenia komuś, bycia akuratną, przystosowaną, taką jak na Instagramie, idealną.

Sylwia: Te „błahe” rzeczy nie zawsze są błahe. Ja odreagowuję różne sytuacje, pajacując, wrzucanie do sieci zabawnych rzeczy przynosi mi ulgę. Każdy z nas ma inny sposób na poprawę nastroju. Grupa otworzyła mi głowę na inne kobiety. Pamiętam, jak wyszłam kiedyś podczas lockdownu na balkon na fajkę i dwa balkony dalej jakaś dziewczyna jechała sobie rowerkiem stacjonarnym w okularach z pomarańczowymi szkłami. Ja bym czegoś takiego w życiu nie zrobiła wcześniej, tylko bym się speszyła i uciekła z balkonu – a teraz pomyślałam „Boże, jesteś ekstra dziewczyno, cieszę się, że to robisz!”. Więc poglądy na życie mi się zmieniły.

Czy dziewczyny po lockdownie też opowiadają sobie historie? Co się tam teraz dzieje?

Sylwia: Dziewczyny potrzebowały kontaktu ze sobą i go wciąż potrzebują. Ja sama z osobami, które znałam, ale nie byłam tak blisko, mocno się zbliżyłam. Ale też z osobami, których nie znałam.

Anna: Potworzyły się więzi. Moja mama, która nigdy nie uczestniczyła w grupach, ma tam swoje nowe przyjaciółki, z którymi pisze. A ja, która mieszkam we Włoszech z niektórymi osobami odnowiłam kontakty, zaczęłyśmy pisać.

Teraz na grupie jest mniej tematów związanych z tym, co się dzieje w domach. Ogólnie jest mniej postów niż kiedyś - każdy wrócił do swojego życia i to czasem z jakąś zawrotną prędkością. Ja nie mam czasu się podrapać, Sylwia też pewnie robi 10 castingów naraz. Natomiast widzę, że coraz więcej postów związanych z pracą pojawia się na grupie „Give Her a Job”, która powstała na kanwie naszej kwarantannowej grupy.

Czy dziewczyny nie tęsknią za lockdownem?

Sylwia: Znam parę osób, które tęsknią, bo w tym czasie dostały dużej mocy samorealizacji, to są przeważnie osoby kreatywne, które poczuły przestrzeń do działania. Przez ostatnie dwa tygodnie miałam hipersrogi zasuw i troszeczkę myślałam sobie z rozrzewnieniem, „a kiedyś to się leżało na kanapie”. Nie mam dużych artystycznych pasji itd., więc nie czułam w tym jakiejś takiej wielkiej mocy samorealizacji. I powiem szczerze, że mnie nawet wyprowadzały z równowagi te wszystkie opcje w stylu „zajmij się samorozwojem”. Myślałam sobie wtedy: Wypierdalaj, nie chcę, chcę leżeć.

Ale zaczęłam sobie medytować więcej. Namalowałam swój pierwszy obraz, który jest obrzydliwy, ale jestem z niego bardzo dumna. Jednak tak bardzo to nie tęsknię. Za to bardzo, bardzo tęskniłam za wychodzeniem i za ludźmi, bo jestem jednak takim człowiekiem, który lubi spędzać dużo czasu na zewnątrz. Nie tęsknię na pewno za dezinformacją i chaosem, który miałam wtedy w głowie. No i za niepewnością nieustającą też nie.

Anna: Ja tęskniłam bardzo za tym okresem, bo miałam poczucie, że właśnie przez tę grupę albo dzięki tej grupie wydarzyło się dużo dobrych rzeczy. Równocześnie miałam czas na czytanie książek, robienie kursów, szkoleń. Ja cały czas chłonęłam, miałam takie poczucie, że „nie musisz nic oprócz tego”. A potem wróciła rzeczywistość: telefony, organizacje dnia, presja. Ja w lockdownie wróciłam do malowania.

Macie wrażenie, że udało wam się stworzyć „bezpieczne miejsce w internecie”?

Sylwia: Uważam, że żadne miejsce w internecie nie jest do końca bezpieczne. Internet nie gwarantuje nigdy anonimowości, żadne informacje w nim nie giną. Ale stworzyłyśmy przestrzeń, w której można liczyć na pomoc i na ciepłe słowo. A często nie zawsze mamy się komu wygadać. Przez chwilę myślałyśmy, że dziewczyny, które tam się znajdują mają podobne poglądy do nas, ale życie szybko to zweryfikowało. Na grupie jest bardzo dużo postaw, poglądów filozofii i były też takie kobiety, które nie umiały z tym sobie poradzić, bo my postanowiłyśmy być otwarte na wszystko. Przecież każda z tych kobiet po prostu zasługuje na wsparcie, ciepło i może żyć tak, jak sobie tego życzy. Na tym polega wolność.

Kiedyś umarłam ze śmiechu, jak sama coś palnęłam i jakaś dziewczyna na to odpowiedziała, że administrator powinien świecić przykładem. A ja sobie pomyślałam, że jesteśmy też ludźmi i tyle. Możemy się mylić, możemy się nie zgadzać z resztą, wszystko możemy. A poza tym śpimy! Czasem dostawałam pretensje za to, co zdarzyło się na grupie w nocy – bo przez noc to, co wyglądało niewinnie, może zmienić się w totalny koszmar. Musiałam tłumaczyć, że nie mamy nocnych dyżurów.

Anna: Dla mnie to jest bezpieczna przestrzeń kobieca, w której dziewczyny odważają się mówić o swoich problemach, kompleksach. To udało nam się stworzyć. Przyszedł mi na myśl jeden post: dziewczyna napisała o tym, że jej chłopak nie chce mieć dzieci. I nagle się okazało, że większość dziewczyn pisało: „Wow, ale fajnie, ja też bym chciała mieć takiego faceta!”. To trochę w opozycji do ustalonego modelu, że jak jesteś kobietą, musisz mieć dziecko. Mam wrażenie, że wypowiedzenie tego głośno na innym forum wiązałoby się z hejtem. Tam tego hejtu nie było, była dyskusja. To było lecznicze.

Na samym początku, zrobiłyśmy serię live’ów z Lucyną Wieczorek ze „Szkoły trenerów komunikacji opartej na empatii”. Poprosiłyśmy ją, żeby przedstawiła techniki i formy komunikowania się bez agresji. Potem nawoływałyśmy: obejrzyjcie filmik. Albo „słuchaj, można inaczej!”, „można grzeczniej”, „nie życzę sobie”.

A potem dziewczyny same odwoływały się właśnie do takiej formy komunikacji.

Brzmi jak wielka praca na etat, za którą nie dostajecie pieniędzy. Po co wy to w ogóle robicie?

Anna: Chyba z jakiejś potrzeby misji stworzenia wsparciowej kobiecej przestrzeni bez agresji, gdzie możesz odsapnąć od codzienności i uwierzyć w siłę kobiet. Chociaż spotkałyśmy się z zarzutami, że mamy parcie na szkło. Tak, zostałyśmy zaproszone do TVP i to się nie spodobało niektórym naszym outfitterkom. Ale to kolejne wykluczenie: czy kobiety, które oglądają TVP, mają być gorsze? Nie ma złego medium, by mówić o dobrych rzeczach, dzielić się energią równości, wsparcia i łączenia się.

Sylwia: A ja chciałam powiedzieć, że po tych zarzutach, że mamy parcie na szło, najpierw byłam zdruzgotana, a potem sobie pomyślałam, a nawet jeśli, to co z tego. Zrobiłyśmy coś, z czego jesteśmy dumne. Mamy prawo chcieć się tym chwalić, nikogo nie obnażamy, nie podajemy nazwisk, nie rozprzestrzeniamy tego, nie sprzedajemy, jesteśmy po prostu z tego dumne i chcemy o tym opowiadać. Bo to, co się tam stworzyło, naszymi siłami i siłami dziewczyn, jest po prostu wyjątkowe.

 

Quarantine Outfitters Daily” jest grupą zamkniętą, można do niej dołączyć tylko przez zaproszenie od innej użytkowniczki.

Z Anną Ciupryk i Sylwią Błaszczyk rozmawia Aga Kozak

  • Anna Ciupryk fotografka, mieszka we Włoszech
  • Sylwia Błaszczykpracuje jako casting director, modelka

Podczas lockdownu wspólnie założyły grupę „Quarantine Outfitters Daily”, która szybko stała się miejscem wsparcia dla 22 tys. kobiet
 

Tekst pochodzi z „Wysokich Obcasów", wydanie z 8 sierpnia 2020 r.