Alimenty na dziecko. Matka to wyłudzaczka, naciągara, kłamczucha. Tak mówią byli mężowie, tak traktują je sądy

Czułość i Wolność

Ewa: - Były mąż na rozprawę o alimenty przyjechał samochodem pożyczonym od kolegi. Sędzia zapytał, ile zarabiam, i stwierdził: "Skoro ojca nie stać, a pani tak dobrze się powodzi, to powinna pani sama pokrywać większość wydatków na dziecko. Ojciec niech płaci, ile może". I zasądził 650 zł na córkę.

Magda: - Rozprawa o podniesienie alimentów na dwóch synów trwała dwa lata. W tym czasie były mąż pozbył się oszczędności, firmy, działki i mieszkania. Ogłaszając wyrok, sędzina wytknęła mi zagraniczny wyjazd do rodziny. Usłyszałam: "Dzieci nie muszą wyjeżdżać za granicę. To pani zachcianki".

Karolina: - Wchodząc do sali sądowej, sędzina syknęła do mnie, że "urządzanie pokoju dziecka to fanaberia" i poinformowała, że nie przyjmie mojego żądania podniesienia alimentów. Zanim rozprawa się zaczęła, już wiedziałam, że przegrałam.

Ojciec dziecka nie może pracować, bo boi się, że się przewróci

Ewa, 43 lata, samotnie wychowuje 12-letnią córkę. Jest sześć lat po rozwodzie. Alimenty: 850 zł.

Od rozwodu Ewy minęło sześć lat. Ale ona sama mówi, że w małżeństwie nie żyje od ponad 10 lat. - Pierwsze problemy zaczęły się niedługo po urodzeniu córki. Przed ciążą pracowałam w firmie ojca byłego męża. Po urodzeniu córki chciałam otworzyć własny biznes. Chciałam się rozwijać, osiągnąć coś sama, uniezależnić się od teścia. Mąż się nie zgadzał, odpowiadał mu podział ról, w którym ja zajmuję się dzieckiem i jestem od niego zależna. Ja się na to nie godziłam. Mój tata zmarł wcześnie, wychowywała mnie mama, wiedziałam, że w życiu trzeba być niezależną, bo nigdy nie wiadomo, co się przytrafi. Mąż tego nie rozumiał.

Ewa najpierw wyprowadziła się na kilka miesięcy do mamy. Prosiła męża: "wyprowadźmy się od twojego ojca, zamieszkajmy sami". - Mąż się nie zgadzał. Ciągle powtarzał, że nie zostawi ojca.

Ewa wróciła do domu, ale w międzyczasie rodzina pomogła jej znaleźć pracę w Krakowie. Lepszą niż miała, niezależną od firmy prowadzonej przez teścia. Przez kilka miesięcy Ewa dojeżdżała do pracy codziennie 60 km. I dalej prosiła męża, żeby razem się przenieśli. - Ciągle słyszałam "nie i koniec". Zaczęliśmy się od siebie oddalać. On był obrażony, przestaliśmy rozmawiać. Nic właściwie nie robiliśmy wspólnie. Nie wytrzymałam - opowiada. Ewa spakowała siebie i córkę i odeszła. Zostawiła męża, 400-metrowy dom, oszczędności i wspólną działkę. Przeprowadziła się do Krakowa, po kilku miesiącach wzięła kredyt na mieszkanie. Po niedługim czasie rodzina pomogła jej rozkręcić własną działalność. Ewa wystąpiła o rozwód.

- Wtedy zaczął się prawdziwy koszmar - wspomina. - Zawnioskowałam o tysiąc złotych alimentów na córkę. Mąż powiedział, że może płacić 500 zł. W sądzie tłumaczył, że jest schorowany i przez to ma ograniczone możliwości zarobku, że jego sytuacja się pogorszyła, że ma chory wzrok i ledwo widzi, że wzrosły mu koszty utrzymania wielkiego domu, odkąd został sam, a jego ojciec nie dokłada się do rachunków, bo firma upada - wylicza Ewa.

Były mąż Ewy pracował w firmie swojego ojca. Był kierowcą. Na papierze otrzymywał najniższą pensję krajową, w rzeczywistości pieniądze od ojca otrzymywał "pod stołem". Przed rozwodem Ewie i mężowi dobrze się powodziło. Nie narzekali na brak pieniędzy, odkładali. Mieli działkę budowlaną wartą już wtedy kilkaset tysięcy złotych.

Skoro pani dobrze zarabia, może sama utrzymać córkę

- Sędzia nie zweryfikował żadnej informacji przekazanej przez byłego męża. Mój adwokat argumentował, że teść dobrze zarabia i kupił nowy samochód, więc trudno mówić, że firma upada, ale sąd w ogóle nie wziął tego pod uwagę. Adwokat pytał dalej: dlaczego były mąż nie robi nic, żeby jego sytuacja się poprawiła, dlaczego nie zacznie szukać pracy, skoro narzeka na brak pieniędzy, ale sąd tego wątku w ogóle nie analizował. Gdy mąż odpowiedział, że jest schorowany i nie może pracować, bo słabo widzi i boi się, że się przewróci, mój adwokat dopytywał, jak to więc jest możliwe, że pracuje jako kierowca. Ale sąd to zignorował, nie dopytywał o te sprzeczności. Jedyne pytanie, jakie zadał mężowi, to czy w porównaniu z sytuacją sprzed rozwodu jego sytuacja się pogorszyła. Były mąż odpowiedział, że tak.

To samo pytanie usłyszała Ewa. I kilkanaście innych. - Sąd pytał, ile zarabiam, jak rosły moje zarobki od rozwodu, musiałam wyliczać dokładnie, ile wydaję na córkę. Sąd pytał, ile dokładnie płacę za obiady szkolne, ile za lekcje angielskiego i tańca, ile wydaję na ubrania i kosmetyki dla córki, ile na jedzenie. Musiałam tłumaczyć, że ceny obiadów wzrosły, bo zmienił się operator stołówki, że córka rośnie, zaprasza koleżanki, spotyka się z przyjaciółmi, jeździ na obozy, że ma zainteresowania i że to wszystko kosztuje. Musiałam się tłumaczyć z kupna samochodu i mieszkania.

W odpowiedzi Ewa usłyszała od sędziego: "Gratuluję, że jest pani taka przedsiębiorcza. Skoro pani tak świetnie zarabia, to może pani przecież sama utrzymać dziecko. Ja nie mogę wpłynąć na ojca, żeby płacił więcej".

Adwokat Ewy próbował oponować. - Tłumaczył, że ojciec ma obowiązek płacić na dziecko, zwłaszcza w sytuacji, w której to ja przejęłam nad córką całkowicie kwestie opieki i wychowania. Sędzia stwierdził jednak, że skoro moja sytuacja tak diametralnie się poprawiła, skoro poczyniłam taki progres i dobrze zarabiam, a ojciec dziecka wręcz przeciwnie - jego sytuacja tak mocno się pogorszyła, że musi przyjeżdżać na rozprawę pożyczonym samochodem, to nie obniży mu jeszcze bardziej statusu. Dodał, że mogę udźwignąć większość kosztów utrzymania dziecka, jeśli uważam, że ma ono większe potrzeby, a ojciec dziecka może partycypować w kosztach utrzymania córki na tyle, na ile pozwala jego sytuacja. I zasądził 650 zł alimentów.

To było w 2016 r. Od tego czasu były mąż Ewy widział się z córką kilka razy. Ostatni raz, w 2020 r. Rok wcześniej Ewa wystąpiła do sądu o podniesienie alimentów. Chciała wywalczyć 1200 zł na córkę, podczas negocjacji zeszła do 1 tys. zł. Sąd zasądził 850 zł. - Kolejny raz usłyszałam od sądu pytanie, że skoro tyle zarabiam, to po co mi alimenty od męża. Sędzina zasugerowała też, że za dużo wydaję. - Odpuściłam. Od tego czasu nie walczę już o alimenty, nie walczę o to, żeby córka miała kontakt z ojcem. Nie mam na to siły, wiem, że cokolwiek zrobię, to w oczach byłego męża będę winna za rozwód, a w oczach sądu za krzywdy byłego męża. Po prostu robię wszystko, żeby jak najlepiej żyło się córce i mnie.

Dlaczego mam sama ciągnąć ten wózek

Karolina, 38 lat, samotnie wychowuje 17-letniego syna. Jest 12 lat po rozwodzie. Alimenty: 2,5 tys. zł.

- Wiem, że wiele osób, które usłyszą, że mam na jedno dziecko 2,5 tys. alimentów, będzie krzyczeć, że nie mam prawa krytykować sądów ani wkurzać się na byłego męża. Ale wywalczenie alimentów na dziecko zajęło mi 10 lat.

Jej były mąż sam jest prawnikiem, pracuje w rodzinnej kancelarii. Ona w korporacji. Gdy się pobrali, szybko zamieszkali w dużym mieszkaniu w centrum miasta. Stać ich było na zagraniczne wakacje, samochody, drogie hotele.

Psuć zaczęło się szybko. Mąż Karoliny nadużywał alkoholu, dochodziło do kłótni. Karolina złożyła pozew o rozwód z orzeczeniem o winie męża. - Z perspektywy sobie myślę, że to kuriozalne, że łatwiej jest wykazać winę męża przed sądem niż udowodnić, że dziecko zasługuje na godne życie.

Karolina nie ukrywa, że od razu chciała uzyskać wysokie alimenty na dziecko. - Uważałam i uważam do dziś, że dziecko po rozwodzie zasługuje na życie na takim samym poziomie, jak przed rozwodem. Oczywiste było, że sama nie zapewnię tego synowi.

Sąd szybko sprowadził Karolinę na ziemię. Były mąż na rozprawę o alimenty przyszedł z matką. Tłumaczył, że może płacić maksymalnie 500 zł, bo zarabia 2 tys. Była teściowa Karoliny stwierdziła, że synowa zaniedbuje syna i przekonywała przed sądem, że istnieje ryzyko, że Karolina alimenty zamiast na dziecko wyda na siebie. Sąd po kilku miesiącach zasądził 1,5 tys. alimentów.

- Tyle otrzymywałam przez sześć lat. Były mąż w tym czasie otworzył kolejne kancelarie w różnych miastach, kupił dwa luksusowe samochody, dwa apartamenty. Z synem nie spotykał się za często, bo co kilka miesięcy wyjeżdżał na egzotyczne wakacje.

Czasami zabierał syna. Karolina wspomina: - Wyglądało to więc tak, że ja mieszkałam po rozwodzie przez kilka lat z synem u rodziców, potem wynajmowałam mieszkanie, oszczędzając na wszystkim, aby kupić swoje, a były mąż zjawiał się co jakiś czas i zabierał syna do 5-gwiazdkowych hoteli na egzotycznych wyspach. Mnie, choć dużo pracowałam i zarabiałam coraz więcej, stać było co najwyżej na kemping na Chorwacji.

Czasami, przyznaje Karolina, były mąż płacił więcej. - Mieliśmy nieformalną umowę, że były mąż płaci alimenty, ale gdy są dodatkowe wydatki, np. obóz szkolny, nowy rower, laptop czy choroba, to będzie partycypował w wydatkach. Potem przeszliśmy na system, że regularnie płaci 500 zł więcej. Nie było to zapisane w żadnej umowie, to było między nami.

Mąż Karoliny dopłacał 500 zł. do alimentów przez kilka miesięcy. Potem nagle zaproponował, żeby syn zamieszkał u niego. - Przez kilka miesięcy bardzo aktywnie się nim zajmował, a potem przestał i zdecydował, że już nie będzie płacił tych 500 zł.

Czara goryczy przelała się, gdy Karolina potrzebowała kupić synowi aparat ortodontyczny. - Gdy poprosiłam byłego męża o pokrycie części wydatków, usłyszałam, że mam się wziąć do roboty, że on nie będzie dopłacał. Potem podobnie było z obozem zagranicznym ze szkoły.

Jak śmieć

Karolina złożyła pozew o podniesienie alimentów. Już wcześniej awansowała, zaczęła zarabiać ponad 10 tys. zł miesięcznie. Kupiła mieszkanie. - Wiem, że miałam całkiem niezłe alimenty i że sama dobrze zarabiam. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że jak harujesz jak wół, bo chcesz żyć na wyższym poziomie, to sąd daje ci jasny komunikat: może pani sama utrzymać dziecko, a jak pani chce jeszcze więcej, to niech pani zarobi. Tak nie powinno być. Jeśli ja zarabiam 10 tys., a ojciec dziecka 50 tys., to nie widzę powodu, żebym sama musiała pchać ten wózek z wydatkami na dziecko. Nie widzę powodu, dla którego syn ma spędzać miły czas na super wakacjach z tatą, a ja mam łożyć na edukację, zajęcia dodatkowe, opiekę medyczną, jedzenie, ubrania i potem analizować każde lody na wakacjach na działce pod Krakowem - mówi Karolina.

Sąd jednak widział to inaczej. - Na pierwszej rozprawie o podniesienie alimentów wiedziałam, że przegrałam, zanim usiadłam w ławce. Sędzia od progu chciała wymusić na mnie, abym przyjęła 2,5 tys. zabezpieczenia i złożyła propozycję, żebyśmy się dogadali. Usłyszałam, że 2,5 tys. zł to jest kwota, którą ona sugeruje, a gdy wdałam się z nią w rozmowę, zrównała mnie z ziemią. Powiedziała, że protokolantka zarabia 2 tys. zł i musi z tego wyżyć, że mam nieracjonalne oczekiwania, a to nie jest Warszawa.

Od razu wiedziałam, że prowadzenie procesu i udowadnianie moich racji nie ma sensu. Sędzina stwierdziła, że absolutnie nie wliczy mebli kupionych do nowego pokoju dziecka i faktu, że musiałam wziąć kredyt na mieszkanie, oraz dodała, że nie przyjmie mojego roszczenia. To były właściwie jej pierwsze słowa, zanim rozprawa się zaczęła.

Potem było coraz gorzej. Sędzina odrzucała kolejne paragony zarzucając Karolinie, że mogła je wziąć skądkolwiek. Nie przesłuchała stron, nie poprosiła o ujawnienie majątku byłego męża Karoliny, choć Karolina swoje zarobki ujawniła przy złożeniu pozwu. Nie poprosiła o złożenie PIT-u ani oświadczenia o zarobkach. - Gdy napisałam w pozwie zakładaną kwotę zarobków byłego męża, on w odpowiedzi napisał, że tylko koszty utrzymania jego samego to ok. 12 tys., więc nie może pozwolić sobie na podniesienie alimentów.

- Po rozprawie czułam się jak śmieć. Nie mogłam spać i zrozumieć, jak matka może tak traktować inną matkę. Czułam się jak oszustka, jakbym wyłudzała pieniądze, choć w wyroku rozwodowym mamy zapisane czarno na białym, że sąd zobowiązuje ojca dziecka do pokrywania kosztów życia dziecka w 3/4, ponieważ dziecko mieszka ze mną, ja je wychowuję, poświęcam czas i pokrywam alimenty w naturze.

Sąd podniósł Karolinie alimenty do 2,5 tys. zł. Stało się tak, ponieważ od momentu, gdy sąd zasugerował kwotę 2,5 tys. zł, byli małżonkowie się nie dogadali. Sędzina powiedziała więc do byłego męża Karoliny, że jeśli zasądzi ostatecznie 2,5 tys. zł, to były mąż będzie musiał zapłacić zaległości od początku rozprawy, czyli kilka tysięcy złotych. - Wtedy były mąż ustąpił, zgodził się na 2,5 tys.

Złotówki nie dostaniesz

Magda, 39 lat, samotnie wychowuje 15-letniego syna i 13-letnią córkę. Jest osiem lat po rozwodzie. Alimenty: 1550 zł na syna, 1450 zł na córkę.

Magda wyszła z domu w przysłowiowej koszuli. Pod nieobecność męża zabrała walizkę z ubraniami dla dzieci, trochę zabawek, kosmetyki i swoje ubrania. - Nigdy nie byliśmy dobrym małżeństwem. Nawzajem się oszukiwaliśmy i krzywdziliśmy. Mąż miał założoną niebieską kartę. Po raz pierwszy zobaczyłam, że nasze małżeństwo się nie sprawdza, po narodzinach syna. Mąż zarabiał, ja kończyłam studia i zajmowałam się dzieckiem, nie pracowałam. Mąż więc zaczął wydzielać mi pieniądze. 500 zł "na waciki" - mówił.

Gdy urodziła się córka, Magda poszła do pracy. Zarabiała niewiele w porównaniu z mężem, który miał własną firmę i posadę w miejskiej spółce. - Chciałam odejść od niego dość wcześnie, gdy córka miała około roku, ale nie mogłam. Nie było mnie stać na to, aby się utrzymać, nie mieliśmy wspólnego konta, wszystkie pieniądze trzymał były mąż. Wiedziałam, że on się nie wyprowadzi ze wspólnego mieszkania, które zresztą kupiliśmy razem na kredyt.

Mimo to zdecydowała się na rozwód. Wynajęła mieszkanie. - Udało się rozwieść na pierwszej rozprawie, choć czekałam na nią prawie rok. W tym czasie nie wnosiłam wniosku o zabezpieczenie alimentów. Adwokat mnie ostrzegła, że sędziowie często ustalają niskie zabezpieczenie i potem podczas rozprawy, przyznając alimenty, trzymają się tych kwot. A ja nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby mąż dawał na dzieci 500 zł. Zarabiałam wtedy około 2,5 tys. zł, nie mogłam wyrobić nawet karty kredytowej, bo mąż, choć został w mieszkaniu, przestał spłacać kredyt i bank wszczął procedury windykacyjne. Pomagali mi trochę rodzice i przyjaciele.

Do czasu rozprawy rozwodowej mąż Magdy nie dawał pieniędzy na dzieci. - Gdy się wyprowadziłam, usłyszałam, że nie dostanę ani złotówki od męża, więc gdy prosiłam, żeby dał pieniądze na utrzymanie dzieci, to czasami płacił za szkolne i przedszkolne obiady i niektóre zajęcia dodatkowe. Nie woził dzieci nigdzie, bo twierdził, że nie jest taksówką, nie kupował żadnych ubrań. Do dziś zresztą tego nie robi.

Sąd podczas rozprawy rozwodowej zasądził alimenty na dzieci: 1200 na młodsze dziecko i 1300 na starsze. - Wtedy myślałam, że mam szczęście, bo w stosunku do tego, że wcześniej dzieci nie miały nic, teraz miały 2,5 tys.

Po kilku latach jednak właściciel mieszkania, które wynajmowała Magda, chciał podnieść cenę. Postanowiła się przeprowadzić. Znalazła mieszkanie w pobliżu szkoły, żeby oszczędzić na dojazdach. Zdecydowała też wystąpić do sądu o podniesienie alimentów.

- Mąż nie wywiązywał się z opieki nad dziećmi, choć wcześniej podział opieki został szczegółowo ustalony. Nie zabierał dzieci na wakacje, nie płacił za obozy sportowe, nawet gdy wypadały w jego terminie wakacji. Sam zarabiał coraz więcej, podróżował albo wydawał pieniądze na "swoje pomysły". Dzieci rosły, miały pasje, w końcu stwierdziłam, że nie powinno być tak, że ja ciągle jestem z dziećmi i jeszcze mam utrzymywać je w większej części.

Wyjazd zagraniczny? To fanaberia

Rozprawa o podniesienie alimentów trwała dwa lata. - Chyba nigdy nie czułam się bardziej upokorzona niż w sądzie - mówi Magda.

Były mąż na rozprawy wzywał swoją matkę i kolegów. - Opowiadali nie tylko o tym, że były mąż jest bardzo biedny, ale też przede wszystkim, że ja jestem złą matką, że nie umiem gospodarować pieniędzmi. Była teściowa powtarzała, że jestem niedojrzała, że żyję rozrzutnie, bawię się za pieniądze jej syna. Sąd słuchał.

Na jednej z rozpraw była teściowa wyciągnęła zdjęcia z wyjazdu służbowego Magdy i przekonywała, że Magda pojechała tam za pieniądze byłego męża "bawić się z kochankiem". Podczas kolejnej sędzina kazała Magdzie wymieniać wszystkie wydatki na dzieci. - Gdy zaczęłam wyliczać zbiorczo, ile kosztują obiady szkolne, ile składki klasowe w szkole, ile zajęcia dodatkowe, sędzina mnie zrugała, że mam mówić dokładnie, ile wydaję na każde z dzieci. Zaczęłam się gubić, bo część przelewów robię zbiorczo, więc były mąż podniósł, że kłamię. Zażądał wyciągu z mojego konta, aby "przeanalizować, na co wydaję jego pieniądze".

Na następnej sąd analizował rachunki przedstawione przez Magdę. - Sędzina zapytała, dlaczego starszy syn ma kilka par butów kupionych w ciągu kilku miesięcy. Musiałam tłumaczyć, że dziecku rośnie noga. Albo wyjaśniać, że córka nie może chodzić w butach po starszym bracie, bo ma inną nogę, jest drobniejsza i jest dziewczynką. Nie chce chodzić w chłopięcych adidasach.

Magda pamięta, kiedy zrozumiała, że jest na przegranej pozycji: - Wśród rachunków był rachunek za karnet narciarski we Włoszech. Mam tam rodzinę, na ferie pojechałam do wujka, nie mieliśmy nart, bo zostały u byłego męża, pożyczyłam więc sprzęt i raz pojechaliśmy pozjeżdżać. Sędzina kręciła głową, aż usłyszałam: "to nieuzasadniony wydatek, pani zachcianka".

Po dwóch latach sędzina podniosła Magdzie alimenty na dzieci po 250 zł na każde dziecko. - Uzasadniając wyrok, wróciła do mojego wyjazdu z dziećmi za granicę. Powiedziała mi, że nie widzi powodu, aby dzieci jeździły za granicę, a jeśli chcę, to powinnam sama zarobić na takie zachcianki.

Magda otrzymuje teraz 3 tys., po 1,5 tys. zł na każde dziecko. Dalej mieszka w wynajmowanym mieszkaniu. Ich wspólne mieszkanie (wciąż mają wspólny kredyt, sprawa o podział majątku toczy się od czterech lat) zajmuje były mąż.

A jak jest w statystykach

Liczba małżeństw w Polsce systematycznie spada. Jeszcze przed pandemią zawieranych było ok. 190 tys. małżeństw rocznie. W 2020 r. - 145 tys. (wpływ na tę liczbę miała również pandemia i lockdown). W ubiegłym roku małżeństwo zawarło 168 tys. par. Jeszcze dekadę temu w związkach małżeńskich było 56 proc. populacji. Dziś już 54 proc. I nic nie zapowiada, że ten trend się odwróci - w ciągu pierwszych dwóch miesięcy tego roku zawarto 8,5 tys. małżeństw. Dwa lata temu - ponad 10 tys.

Jednocześnie rośnie liczba rozwodów. Kończy się nim jedna trzecia małżeństw. W mieście jeszcze więcej - ok. 40 proc. Tylko w 2020 r. rozpadło się ponad 20 tys. małżeństw ze stażem krótszym niż dziewięć lat. Łącznie rozwiodło się ponad 51 tys. par. W pierwszym półroczu 2021 r. do sądów okręgowych w Polsce wpłynęło niemal 39 tys. pozwów rozwodowych.

Łącznie osoby rozwiedzione stanowią 7,6 proc. populacji kraju, o ponad 2,5 proc. więcej niż 10 lat temu.

W Polsce mamy ponad 2,5 mln samotnych rodziców. W zdecydowanej większości samotny rodzic oznacza de facto samotną matkę. Stanowią one niemal 19,5 proc. polskich rodzin. Jest to jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Ojcowie samotnie wychowujący dzieci to 2,8 proc. rodzin w Polsce.

Pandemia, rosnąca inflacja i wydłużające się procesy sądowe pogarszają jakość życia dzieci samotnych rodziców. Liczba alimenciarzy (90 proc. z nich to ojcowie), czyli rodziców, którzy nie płacą na swoje dzieci, rośnie w drastycznym tempie. Dla przykładu: tylko w lipcu 2020 r. do rejestru dłużników alimentacyjnych wpisano ponad 2650 osób, a dług alimenciarzy wobec dzieci przekroczył 11 mld zł.

Jak wykazały prowadzone wtedy badania, na wakacje ze względów finansowych nie pojechało w 2020 r. 50 proc. dzieci wychowywanych przez samotne matki. 3 proc. dzieci w rodzinach po rozwodzie żyje na skraju ubóstwa, a 41 proc. bardzo skromnie - wynika z danych BIG InfoMonitor.

Zaległości alimentacyjne rosną o blisko 2 mln zł dziennie - wyliczyła niedawno Najwyższa Izba Kontroli. Jeden z ojców jest winien swoim dzieciom już 700 tys. zł. Zadłużenie alimentacyjne dłużników sięga obecnie 13 mld. zł.

 

Autorka: Dominika Wantuch

Zdjęcie:pexels.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 11 czerwca 2022 r.