Brat nie angażował się do samego końca. Nie przyjechał nawet, kiedy Żaneta zadzwoniła, że mama leży nieprzytomna

Elżbieta* pojechała na zakupy spożywcze. Spędziła tam dwie godziny. Stała przed herbatami i patrzyła na regał, potem to samo robiła w innej alejce. To było silniejsze od niej. Chciała chociaż na chwilę wyrywać się z domu. Od kiedy jej mama** zachorowała, spędzała w domu właściwie 24 godziny na dobę.
– To nie jest tak, że nie kocham mamy. Po prostu jestem dorosłą kobietą i potrzebuję własnej przestrzeni.
Z dnia na dzień
Badania pokazują, że aż 80 proc. opieki (nad dziećmi, osobami chorymi i starszymi) pozostaje poza systemem. W zdecydowanej większości to kobiety – jako matki, córki i synowe – biorą ją na swoje barki. Często ich rodzice zaczynają podupadać na zdrowiu, kiedy one same są w okresie okołomenopauzalnym i mierzą się ze skutkami zmian hormonalnych. I nie tylko.
Elżbieta ma 58 lat. Przeszła menopauzę kilka lat temu. Po hormonalnej terapii menopauzalnej dokuczliwe objawy się ustabilizowały. Wszyscy synowie opuścili już gniazdo, a ona i jej mąż cieszyli się na nowy rozdział w życiu. Zaledwie po kilku miesiącach ich życie z dnia na dzień się zmieniło. Najpierw mama Elżbiety przeżyła nawrót depresji. Choruje na nią od ośmiu lat, czyli od kiedy zmarł jej mąż. Przepisane leki jej szkodziły, ale w końcu udało się znaleźć psychiatrę, który je odpowiednio dobrał.
Lato ubiegłego roku Elżbieta spędziła w rodzinnym mieście. Stan zapalny w jelitach jej mamy był na tyle poważny, że już właściwie się z nią żegnała. Nie można jej było zrobić kolonoskopii, lekarki podejrzewały nowotwór i sugerowały przeniesienie jej do hospicjum. Po dwóch tygodniach okazało się, że to jednak nie rak. Trzeba było zorganizować balkonik, bo mama bardzo osłabła, ale jej stan się poprawił. Wyszła ze szpitala i stopniowo odzyskiwała siły. Zapalenie uchyłków wróciło w grudniu – Elżbieta dokładnie pamięta, którego dnia i o której godzinie pojechali na SOR. W szpitalu, gdzie kobieta spędziła trzy tygodnie, złapała bakterię clostridium, która zupełnie wyniszczyła jej organizm. Schudła 10 kilogramów. Przestała chodzić i sama wstawać.
W styczniu mama wyszła ze szpitala. Potrzebowała opieki 24 godziny na dobę i Elżbieta wzięła ją do swojego mieszkania. Jest jedynaczką, więc wszystko spadło całkowicie na nią. Pierwsze miesiące były bardzo trudne. Nigdy nie wiadomo było, co wydarzy się następnego dnia. Mama wciąż miała zawroty głowy i wymiotowała. Były też skoki ciśnienia i migotanie przedsionków. Jednej nocy, idąc do toalety, straciła przytomność i upadła. Elżbieta nadal ma z tyłu głowy widok mamy leżącej na podłodze. Od tamtego momentu spała w pokoju obok, nie w sypialni z mężem, z otwartymi drzwiami, nasłuchując, czy mama jej nie woła i czy nic się z nią nie dzieje. Ciągle nie dosypiała i żyła w napięciu. Przez stres i u niej odezwały się uchyłki. Choroba mamy odbiła się na niej fizycznie, psychicznie i finansowo.
Odebrana przestrzeń
Elżbietę ta sytuacja bardzo drażniła. Sama nie lubi oglądać telewizji, a jej mama, która przez jaskrę już nie daje rady czytać, spędza przed telewizorem większość dnia. U Elżbiety aneks kuchenny łączy się z salonem, przygotowując mamie specjalne posiłki, była więc zmuszona słuchać programów politycznych na cały regulator. Innym razem zdenerwowała się na mamę, że rozwieszała jej pranie. Chciała pomóc, ale Elżbieta odebrała to, jakby zabrała jej kolejną życiową przestrzeń. Psychiatra zdiagnozował u niej w końcu depresję wysokofunkcjonującą.
Elżbieta: Straciłam swoją przestrzeń. Nie mogłam nawet przez chwilę pobyć sama, położyć się z książką. Zabrało mi to też bliskość i intymność z mężem. Ratując rodzica, sama przestajesz być ważna. Zupełnie przestałam myśleć o sobie, działałam jak robot. Kiedy senior jest w DPS-ie, ktoś inny gotuje, ktoś sprząta, ktoś zajmuje się higieną. Jeżeli masz rodzica w domu, wszystko to spada na ciebie.
Znajomi się od niej odsunęli. Jak mówi, została na pustyni. Nikt nie chciał słuchać o pieluchach dla dorosłych, dietetycznym jedzeniu i staraniach o stopień niepełnosprawności, a tak wyglądała jej codzienność.
Do zrobienia było naprawdę dużo, nie tylko opieka. Pielęgnacja w domu, umawianie mamy do lekarzy i walka o to, żeby ktoś naprawdę przejął się jej stanem. Elżbieta ciągle siedziała z telefonem w ręku i słyszała: „Jesteś 15. w kolejce, jesteś 13. w kolejce itd.". Na wizyty prywatne szło coraz więcej pieniędzy. Do domu raz w tygodniu przychodził prywatnie rehabilitant. Gdyby nie determinacja Elżbiety, jej mama byłaby pewnie jeszcze osobą leżącą. Mąż jej pomagał, ale w ciągu dnia był w pracy – ktoś musiał utrzymać rodzinę, kiedy ona zrezygnowała z pracy z dnia na dzień, żeby zajmować się mamą.
Elżbieta: W szpitalu, ratując mamie życie, lekarze przepisali jej duże dawki leków, które później już nie były potrzebne i uszkadzały m.in. nerki. Ale jeśli masz wizytę w poradni na NFZ za kilka miesięcy, to albo pójdziesz prywatnie, albo nikt ci tych dawek nie dostosuje.
Kiedy jej mama wymiotowała w piątek po południu, Elżbieta zamówiła dla niej pielęgniarkę z kroplówkami nawadniającymi do domu. W weekend jej mama dostała dwie kroplówki. Obie kosztowały po 450 zł. Miały do wyboru to albo SOR, gdzie znów mogła złapać jakąś bakterię.
Niedawno Elżbieta sprzedała mieszkanie mamy w rodzinnym mieście i kupiła jej nowe – 700 metrów od siebie. To była ich wspólna decyzja. Chodziło o to, żeby mogła w każdej chwili gotować dla mamy, przynosić jej zakupy, wozić ją do lekarza, ale każdy znowu miał mieć swoją przestrzeń. Przeprowadzka już dobiega końca. Elżbieta przez miesiąc ciągle jeździła do rodzinnego miasta, żeby pakować rzeczy z poprzedniego mieszkania. To był i psychiczny, i fizyczny wysiłek. Na początku zabierała ze sobą mamę, ale to było trudne, bo ona nie chciała rozstać się ze swoimi bibelotami. W końcu się udało. 45 kartonów jest już w nowym mieszkaniu, połowa rozpakowana.
Elżbieta: Mama bardzo docenia to, co dla niej zrobiłam, ale i tak czasami czuję się złym dzieckiem. Całe życie narzuca się nam powinność zajmowania się rodzicami na starość. Racjonalnie jestem świadoma, że uratowałam mojej mamie życie, ale i tak mam wyrzuty sumienia, jak od czasu do czasu powiem jej coś niemiłego. Trudno się rozmawia z rodzicem np. o tym, że jeśli ja już nie dam rady, będziemy musieli poszukać jakiegoś domu opieki. Trudno było też motywować mamę do ćwiczeń albo do jedzenia zgodnie z zaleceniami. Trudno wyjaśnić, że twoje zmęczenie psychiczne i fizyczne jest tak ogromne, że irytuje cię byle drobiazg. Elżbieta podkreśla, że byłoby jej łatwiej, gdyby miała dostęp do jakiejś instytucji albo asystenta, który pokierowałby ją krok po kroku – pokazał, gdzie załatwia się wózek, gdzie rehabilitację, gdzie świadczenia. Takiego wsparcia nie ma. Wszystkiego szukała sama, a to pochłania mnóstwo czasu i energii.
Trudna decyzja
Żaneta ma 48 lat. Jest w okresie okołomenopauzalnym, co potwierdziły badania hormonalne. Do tej pory kołatania serca i uderzenia gorąca tłumaczyła sobie długotrwałym stresem. Choroba mamy dodatkowo nasiliła wszystkie objawy.
Mama Żanety zmarła w czerwcu tego roku. Chorowała na alzheimera. Na początku sobie jakoś radziła, choroba jednak postępowała i z czasem odebrała jej samodzielność. Kiedyś mama Żanety na kilka godzin zostawiła gotujący się garnek z gulaszem. Zadymiona była cała klatka schodowa. Zalała mieszkanie swoje i sąsiadów piętro niżej, bo nie zakręciła wody w kranie i poszła na spacer.
Brakowało jej słów, nie umiała sformułować zdania, najpierw złożonego, potem już prostego. Pojawiły się halucynacje, płakała, że ktoś nocami włamuje się do jej mieszkania przez ścianę. Wymyślała, że ktoś ją okradł. Wszędzie chowała noże.
Potem nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Mama Żanety gubiła się nawet w niedalekiej okolicy, zaczęła mówić od rzeczy. Córka musiała przywozić jej obiady i pilnować, żeby cokolwiek zjadła. Całą dobę była w pogotowiu, śpiąc z telefonem wciśniętym pod poduszkę, na wypadek, gdyby coś się stało. Zdała sobie sprawę z tego, że jej mama potrzebuje już na tym etapie ciągłej opieki.
Żaneta: Ze strony mojej rodziny i koleżanek mamy były ogromne naciski, żebym z mężem wprowadziła się do mamy. Ciotka, która kiedyś – z pomocą sąsiadów, w domu jednorodzinnym, w innych czasach – zajmowała się moją babcią, nie rozumiała, że ja nie mam takiej możliwości. Nie dość, że patrzyłam, jak mama gaśnie w oczach, to jeszcze musiałam się mierzyć z negatywną oceną otoczenia. Po tym, jak lekarka skierowała mamę do DPS-u, płakałam całą drogę do domu. Trzy miesiące zbierałam się, żeby powiedzieć jej o tej decyzji.
Zaostrzenie choroby nastąpiło w czerwcu 2022 roku. Raz pogotowie zabrało mamę Żanety z ulicy do szpitala, bo miała wysokie ciśnienie. Trwała diagnostyka, więc powiedziano jej, żeby nie czekała. Pod wieczór pojechali z mężem zawieźć mamie coś do jedzenia i picia. Zobaczyli ją idącą po ulicy. Uciekła z izby przyjęć. Wtedy dotarło do nich, jak poważny jest jej stan. Mogła się zgubić, wejść pod koła nadjeżdżającego samochodu.
Najtrudniejsza była decyzja o umieszczeniu mamy w domu pomocy społecznej. Żaneta wynajmowała wtedy z mężem małą kawalerkę, jej mama mieszkała na 33 metrach, w jednym pokoju. Żaneta dopiero jesienią tego roku skończy budowę własnego domu.
Długo zastanawiała się, co zrobić. Tak zaczęły się jej problemy ze snem. Po nieprzespanej nocy musiała i tak iść do pracy. Po kilku takich nocach z rzędu, kiedy bała się, że nie dojedzie bezpiecznie do pracy, dzwoniła do szefa, prosząc o dzień urlopu.
Z czasem jakby wyłączyła jej się funkcja snu. Wieczorami była wykończona, ale i tak nie mogła zasnąć. Kładła się do łóżka, zastanawiając się, czy prześpi choć kilka godzin. Koło się zamykało. Nasiliły się kołatania serca i pojawiły ataki lękowe. Długotrwały stres połączył się z perimenopauzą, a tabletki ziołowe w ogóle nie działały na jej organizm.
Mama odeszła
Żaneta nie jest jedynaczką. Ma brata. Ten jednak odsunął się, kiedy ich mama zachorowała, twierdząc, że go to „przerasta". Czasami tylko dzwonił do Żanety zapytać, co słychać, ale mamy nie chciał odwiedzać.
Żaneta wzięła opiekę nad mamą na siebie, bo nie chciała nikogo obarczać. Jej dzieci płakały, słysząc, w jakim stanie jest ich babcia.
Na całodobową opiekę nie było ich stać, a opiekunka z gminnego ośrodka pomocy przyszłaby na godzinę lub dwie dziennie, co dla osoby z zaawansowaną chorobą Alzheimera jest niewystarczające. Lekarka powiedziała Żanecie, że jej mama stanowi zagrożenie dla siebie i innych, że potrzebuje całodobowej opieki.
– Za namową ciotki mama jednak odwołała pobyt w DPS-ie. Na szczęście w ośrodku na nas poczekano i udało mi się przekonać mamę, żeby się zgodziła. Było ryzyko, że trzeba będzie to załatwiać sądownie, a ja chciałam tego uniknąć, oszczędzić jej stresu związanego z rozprawą. Na szczęście się udało.
Jej mama jednak nigdy do końca nie zaaklimatyzowała się w DPS-ie. Buntowana przez ciotkę wciąż płakała, chciała stamtąd uciec. Opowiadała pracownikom, że ma wyrodną córkę, że Żaneta jest podła, bo oddała ją do domu opieki.
– W DPS-ie była mała szafeczka, wąski słupek. Nie zmieściłyby się tam wszystkie jej ubrania, więc na początku przywoziłam jej cienkie sweterki, później, kiedy nastała jesień, grubsze. Musiałam trzymać rękę na pulsie, prać, prasować, przygotowywać niezbędne rzeczy, a te letnie przywozić z powrotem do domu. Mama mówiła, że ją okradłam, że mam jej przywieźć wszystko naraz, krzyczała, że ubrania, które pokazuję, nie należą do niej i że nigdy takich nie miała – opowiada Żaneta.
Stan mamy szybko się pogarszał. Przestała mówić, pojawiły się problemy z połykaniem, podczas pobytu w szpitalu badania wykazały niewydolność nerek i przerzutowego guza w pęcherzu. Była leżąca i pampersowana. Ostatnie miesiące życia spędziła już w hospicjum. Najtrudniej było patrzeć, jak cierpi i gaśnie w oczach.
Żaneta odwiedzała ją regularnie. Po pracy jeździła do hospicjum na drugi koniec Krakowa, zawieźć jogurt czy sok, z jedzeniem, którym mama sobie jeszcze radziła.
Korzystała wtedy z pomocy psycholożki, która zasugerowała, żeby dla własnego dobra ograniczyła odwiedziny w hospicjum.
– Wchodziłam do pokoju, w którym leżała, a tam ciągle zmieniały się osoby. Miałam świadomość, że ktoś, kto leżał tu tydzień temu, już nie żyje. Któregoś popołudnia przy mnie umarła kobieta z łóżka obok. Słyszałam, jak jej rodzina rozpacza za parawanem – mówi Żaneta i dodaje – moja relacja z mamą była specyficzna, nie zawsze dobra, zwłaszcza w dzieciństwie, mimo wszystko było mi jej żal. Chciałam być przy niej, ale czasami nie wytrzymywałam tego psychicznie. To zostanie ze mną do końca życia.
Jej brat nie angażował się do samego końca. Nie przyjechał, nawet kiedy Żaneta zadzwoniła, że mamie się pogorszyło i leży nieprzytomna. Kiedy zmarła, powiedział, że jest w pracy, rozkłada właśnie towar u klienta i nie przyjedzie. Żaneta musiała sama pojechać na identyfikację zwłok. Brat pojechał z nią załatwiać pogrzeb, ale tylko po to, żeby wybrać sobie wiązankę, za którą do tej pory nie zwrócił jej pieniędzy.
– Zapłaciłam za wszystko kilkanaście tysięcy. Poprosiłam go później, żeby zwrócił mi chociaż opłatę za grób i za wiązankę, to zaledwie jedna dziesiąta z tych pieniędzy, a on od czerwca się nie odzywa. Słuch po nim zaginął.
Po śmierci mamy Żaneta musiała na nowo przyzwyczaić się, że kiedy dzwoni telefon, to wcale nie znaczy, że stało się coś złego. Kiedy idzie do lekarza, dziwi ją to, że ludzie się tam uśmiechają, nikt nie umiera za ścianą. Brakuje jej mamy.
Żaneta: Tęsknię za nią bardzo. Myślę o niej co najmniej kilka razy dziennie. Wciąż wspominam jej głos, kiedy pytałam przez telefon, czy jest w domu i mogę ją odwiedzić. Nie mam już do kogo jechać się wygadać.
*Nie podajemy nazwisk bohaterek ze względu na poszanowanie prywatności i ich rodziców.
**Na prośbę bohaterek używam słowa „mama", nie „matka"
Redagowała Katarzyna Pawłowska
Tekst pochodzi z miesięcznika "Wysokie Obcasy Extra" nr 12(150)/2024. Numer w sprzedaży od 14 listopada. Dwie okładki do wyboru!