Co można by zrobić w łóżku zamiast penetracji? Po raz pierwszy w życiu czerpałam taką radość z seksu. Bez kompleksów, bez tabu

Czułość i Wolność

Każdej „pozycji” nadajesz nazwę. Na przykład „puk, puk, puk”. Wyjaśnisz, na czym polega?

Należy złożyć usta jak do pocałunku, przyłożyć je do łechtaczki, wysunąć język i „stukać” nim delikatnie po żołędziu. Należy wyobrazić sobie, że jest się zabawką erotyczną z regulacją prędkości.

A „dziubek”?

Jeżeli twoja partnerka/twój partner nie może sobie pozwolić na zakup wibratora, o którym wszyscy teraz mówią, możesz spróbować wykonać te same ruchy ustami, imitując ssanie. To proste. Zacznij od ułożenia ust w dziubek, przyłóż je do łechtaczki i ciągnij. Dźwięk będzie przypominał uciekającą wodę ze zlewu, ale to nic. Możesz to robić bardzo szybko, zasysając i wdumuchąc powietrze na przemian.

Mnie interesuje ten wibrator, o którym wszyscy mówią.

Chodzi o wibrator/masażer marki Womani­ser. Nie jest to wielki penis jak w sklepach erotycznych, ale niewielki przyrząd, który zasysa łechtaczkę dzięki technologii Plea­sure Air.

Seksuolożki we Francji są twoją książką zachwycone. Mówią, że może posłużyć za doskonały podręcznik dla ich pacjentek. Edukacja seksualna w praktyce. Wszystkie podkreślają, jak to wspaniale, że zilustrowałaś książkę do seksu w sposób zupełnie nie wulgarny. Tymczasem w Polsce książka pojawi się w obwolucie zasłaniającej oryginalną okładkę, na której znajdują się rysunki penisów i wulw.

A w kiosku obok księgarni na pewno można kupić „Playboya” albo inny erotyczny magazyn – bez żadnej obwoluty! Moja książka została przetłumaczona na 12 języków, w tym chiński, japoński, rosyjski, i jej okładka jeszcze nigdzie nie została ocenzurowana. W wersji angielskiej i portugalskiej rzeczywiście nie ma penisów ani wulw, jest tylko ręka i palec wskazujący dotykający pochwy. Ale z początku nawet we Francji nie było łatwo. Wydawcy nie byli zainteresowani, dopóki ­moje ilustracje nie osiągnęły ogromnego sukcesu na Instagramie. Niektóre księgarnie nie chciały wystawiać książki w witrynach, ale potem wszyscy się przekonali, że skoro jest potrzeba – sprzedaliśmy 250 tysięcy egzemplarzy do tej pory – to nie ma się czego wstydzić.

Jak to się w ogóle stało, że ta książka powstała?

Pewnego dnia mój kochanek zapytał mnie, gdzie znajduje się dane miejsce w mojej pochwie. Nie wiedziałam. W internecie znalazłam stronę, na której wszystko było wyjaśnione, ale mało z tego rozumiałam. Napisane topornym językiem, niemalże medycznym. No i brakowało rysunków. Sama więc narysowałam swoją dłoń i palce, które zagłębiają się w pochwie i dotykają tego konkretnego punktu, o który ­pytał. Od razu zrozumiał, o co chodzi, zaczęliśmy eksperymentować i było naprawdę fajnie. Po raz pierwszy w życiu czerpałam taką radość z seksu. Bez kompleksów, bez tabu. Tylko jemu nie było aż tak dobrze. Zdarzało mi się zatrzymywać w trakcie stosunku, bo właśnie dotknął mnie, pocałował albo polizał w miejscu, którego wcześniej nie znałam, a chciałam je narysować. „No chodź już, zamiast mazać w zeszycie!” – skarżył się. ­Uprawianie seksu ze mną w tamtym okresie musiało być wkurzające. Ale tak naprawdę zaczęłam tworzyć „Klub rozkoszy” z pobudek egoistycznych. Brakowało mi instrukcji obsługi mojego ciała. Nie wyobrażałam sobie wtedy, że tysiące osób wokół mnie przeżywają tę samą frustrację, to samo poczucie braku. Kiedy założyłam konto na Instagramie, wykonałam pierwsze rysunki i zobaczyłam, jak szybko wzrasta liczba followersów, poczułam się mniej samotna.

Wtedy odkryłaś swoją łechtaczkę? Wiele kobiet nawet nie wie, gdzie ona się znajduje.

Tak. Dzięki internetowi w 2018 roku. Miałam wtedy prawie 40 lat. Wcześniej nikt o niej nie wspominał.

Nic dziwnego, skoro nawet we francuskich podręcznikach szkolnych łechtaczka nie była oznaczona aż do 2017 roku.

No tak, ze słowników też zniknęła na ­bardzo długo, głównie za sprawą badań Freuda, według którego dorosłe kobiety powinny powściągnąć swe żądze związane z tym organem i rozwijać w sobie pragnienie penetracji. Nie lubię słowa „wagina”, która stała się symbolem kobiecości. Wagina to pochwa, a ja nie chcę być po prostu „dziurą”. Wolę słowo „wulwa”, mam gdzieś, że niektórzy mówią, że jest nieładne. „Wulwa” nie jest brzydszym słowem niż „penis”. Bardzo mi zależy, by nie tworzyć nowych stereotypów, tylko nazywać rzeczy po imieniu.

Wyjaśnij, proszę, czym jest wulwa – po polsku mówimy też „srom” – i wagina.

Wulwa to określenie na zewnętrzną część żeńskich genitaliów. Składa się m.in. ze wzgórka łonowego, dwóch warg sromowych zewnętrznych i dwóch wewnętrznych, łechtaczki oraz przedsionka pochwy. Wagina zaś, czyli pochwa, to ostatni ­odcinek żeńskiego układu rozrodczego. Przylega do niej szyjka macicy.

Francuzki używają słowa „wulwa”?

Niektóre. Zachęcam, by było nas więcej. Zapewniam, że wystarczy się ­przyzwyczaić. Powiedz sto razy: wulwa, wulwa, wulwa, ­wulwa. I już. Są też inne słowa związane z naszą anatomią, których istnienie trzeba przywrócić. Wszystkie narysowałam w książce. Zamiast mówić „gruczoł Bartholina”, który jest odpowiedzialny za produkowanie wydzieliny pojawiającej się podczas podniecenia seksualnego, wolę gruczoł przedsionkowy większy, bo to dobrze oddaje jego umiejscowienie na mapie ciała. Bartholin był „odkrywcą” tego organu, opisał go w XVIII wieku. To samo dotyczy gruczołów Skenego – lepiej mówić gruczoły przycewkowe, chociażby dlatego, że wiem dzięki temu, gdzie jest moja cewka. Ważne jest, by kobiety miały narzędzia do opisu rzeczywistości.

Jest jeszcze punkt G. Od Gräfenberga, trzeciego „odkrywcy”.

Miejsce nazywane potocznie „punktem G” odpowiada strefie przedniej ściany waginy, która nie jest szczególnie czuła, ale za to rozpoznawalna ze względu na chropowatą fakturę. Tak naprawdę ciekawe jest w niej to, że znajduje się w pobliżu jednocześnie spojenia opuszek, podstawy trzonu łechtaczki oraz gruczołów okołocewkowych. W dużym skrócie i uproszczeniu: strefa G nie stanowi punktu w waginie, tylko raczej wskazuje na spojenie odnóg łechtaczki. Dodatkowo każda z nas zbudowana jest inaczej, więc zapraszam wszystkie panie do masturbacji i dotykania się w miejscach intymnych. Wszystko, o czym mówię, czyli używanie odpowiedniego słownictwa, znajomość anatomii – są to narzędzia empoweringu, odzyskiwania kontroli nas naszym ciałem. Drobne gesty mogą zmienić naprawdę wiele, na przykład ograniczyć ból kobiet, które będą umiały wreszcie powiedzieć ginekologowi lub ginekolożce, gdzie je boli.

Po polsku nie mamy dobrego słowa na seks oralny kobiecy. W internecie znalaz­łam takie oto propozycje: cunnilungus, miłość francuska, mineta, minetka, patelnia (!), zwiedzanie, głaskanie myszki, mizianie gilgotki, lizanie cipki, uciskanie guziczka, turlanie kuleczki. Nie znalazłam żadnego satysfakcjonującego mnie słowa. Jak sobie z tym radzą Francuzki?

Mówimy „cunnilungus”, w zdrobnieniu ­„cuni”. To dość szeroko przyjęte słowo, które nie szokuje ani nie jest wulgarne. Używane w zwyczajnych rozmowach, lecz mimo to jestem zdania, że Francuzki są raczej pruderyjne. Na przykład w domach mało kto chodzi na go­lasa. Przyjaciółki wstydzą się przed sobą rozebrać albo wysikać. Gadamy o seksie, ale nie opowiadamy sobie szczegółów, bo to tak zwane „życie intymne” związku. Nie wypada. A już na pewno mało która przyznaje się, że nie miewa orgazmów. Oznaczałoby to przecież, że coś jest nie tak z jej partnerem, a my mężczyzn kryjemy. Wydaje nam się, że to nasza wina, a tę można przecież zamieść pod dywan. Zacisnąć zęby.

Trzymamy fasadę?

Tak. Mało która z nas przyznaje się na przykład, że się zmusza do seksu, bo inaczej facet się obrazi. Opowiadamy raczej, że jest super, mamy orgazmy pod sufit niczym bohaterki artykułów „Cosmopolitan”. I wtedy nasze koleżanki czują się winne, bo one właśnie orgazmów nie mają – jak zresztą większość kobiet heteroseksualnych w trakcie stosunku waginalnego – ale nie mówią nic ze wstydu. Koło się zamyka. Tak było, kiedy byłam nastolatką. Teraz jest lepiej, przynajmniej we Francji. Młode kobiety buntują się i mówią głośno: chcemy takiego seksu, który będzie sprawiał nam przyjemność. Nie jest nam dobrze w łóżku. Problem w tym, że mężczyźni heteroseksualni – nie wszyscy, ale większość – nie chcą, niestety, podać w wątpliwość swoich umiejętności.

I potrzeb.

Też. Nie wiedzą, co jeszcze mogłoby sprawić im przyjemność, i nie chcą się nad tym zastanowić, nawet jeśli statystyki są ­oczywiste. Kiedy zapytałam swoich followersów na Instagramie – jest ich prawie milion – ilu z nich miewa orgazmy i jakiego są rodzaju, nawet mnie zaskoczyły wyniki: na 20 tysię­cy respon­dentek zaledwie 13 proc. odpowiedziało, że szczytuje w trakcie ­penetracji. 87 proc. dochodzi do orgazmu poprzez stymulacje łechtaczki. Inne badania mówią o zaledwie 6 proc. kobiet, który odczuwają rozkosz poprzez penetrację.

Tymczasem 90 proc. stosunków heteroseksualnych w Polsce jest waginalnych. Czemu kobiety kłamią, że jest im dobrze, kiedy wcale tak nie jest?

Już sama rozmowa o możliwości innego podejścia do seksu może wywołać u niektórych mężczyzn gniew, bo to oznacza, że zarzuca im się, iż robią coś źle. Kobieta przez wieki musiała być uległa, miła i miała za zadanie rozłożyć szeroko nogi i dać się spenetrować. Nagle otworzyłyśmy gęby, ale jeszcze nie wszystkie z nas. Niektóre się jeszcze boją, nie chcą nadwyrężyć delikatnego męskiego ego. Jesteśmy świetne w dbaniu o innych: by dobrze się czuli, by się nie ­martwili, nie gniewali. By byli usatysfakcjonowani. Najedzeni. I tak jest również w ­przypadku ­seksu. Kobiety w trakcie stosunku myślą częściej, jak sprawić, by mężczyzna odczuł przyjemność. Swoje potrzeby odkładają na bok. Podjęcie dyskusji to ogrom pracy, a kobieta i tak już ma jej więcej od faceta.

Po francusku macie określenia na nie­widzialną pracę kobiet…

„La charge mentale”, czyli myślenie o wszystkim cały czas, aby zapewnić prawidłowe funkcjonowanie domu. Pranie zrobione, pozwolenie na wyjazd szkolny dziecka podpisane, czynsz zapłacony, w lodówce gar zupy, nawet na wypadek niespodziewanej wizyty, wakacje zaplanowane dwa miesiące wcześniej. Zapomniałaś tylko włożyć do zmywarki. „Lepiej nie zostawiać talerzy w zlewie tak długo. Czemu nie powiedziałaś mi rano, że potrzebujesz pomocy?” – pyta cię mąż po powrocie z pracy, a tym masz ochotę wrzeszczeć. Gdzie tu czas na otwartą rozmowę o seksie? Trzeba się przecież do niej przygotować, mówić tak, by mężczyzny nie urazić: „Jesteś wspaniały, ale potrzebuję czegoś nowego, nie martw się, nie chodzi o ciebie, to ja…”. Kolejne zadanie na ­dłuuuuugiej liście. A jak się powie po ­prostu: „Nie podoba mi się, prawie nigdy i od lat nie mam orgazmów”, to będzie awantura.

To jak sobie z tym dałaś radę?

Nie chce mi się już sypiać z mężczyznami. Po prawie 20 latach mam dość. Nie znalazłam do tej ­pory partnera, który chciałby odkrywać ze mną nowe światy. Wszyscy trzymali się swojego ego i starych schematów, choć na początku byli ciekawi. Teraz więc sypiam z kobietami i przeżywam dużo więcej orgazmów. To zresztą udowodnione, że kobiety w związkach nieheteroseksualnych częściej szczytują. Nowe ­pokolenie we Francji nie jest tak zakompleksione jak nasze. Młodzież więcej eksperymentuje, płeć ma dla niej mniejsze znaczenie. Cieszy mnie to, bo ja już miałam naprawdę dość tłumaczenia partnerom, czego tak naprawdę potrzebuję. Teraz jestem zdania, że jeśli mężczyźni tego nie rozumieją i nie chcą się zmienić – jedyne, co nam pozostaje, to bojkot.

Ale „Klub rozkoszy” może być świetnym narzędziem do komunikacji w parze, także heteroseksualnej.

Tak, i to mnie cieszy. W sekrecie marzy mi się, by zdetronizować Kamasutrę, bo jest bardzo ograniczona i ograniczająca. A moja książka powstała, bo mi się w łóżku nudziło. Od lat ciągle to samo, choć partnerzy się zmieniali. Gra wstępna, stosunek, ejakulacja. Scenariusz był ciągle ten sam. Jeżeli dochodziło do seksu oralnego, to tylko by przygotować „teren” do penetracji. Po stosunku – bam! – wdech, orgazm, szczytowanie, wydech. I po sprawie. Koniec zabawy, śpimy. Miałam wrażenie, że mam niekończące się déjà vu.

Dlaczego tak jest?

W filmach porno penisy dominują wulwy, a my to imitujemy, żałośni głupcy. Penetracja jest tak ważna, że wymyślono nawet coś takiego jak „gra wstępna”. Jest gra wstępna, a potem dopiero seks – ten prawdziwy. Nawet w hollywoodzkich filmach zawsze jest tak samo. Para heteroseksualna zrzuca z siebie ubrania, on z pasją sadza ją na stole w kuchni, penetruje ją i oczywiście wspólnie mają orgazm. Ona krzyczy. Mało jest filmów, w których pokazany jest kobiecy orgazm poprzez seks oralny.

To kiedy według ciebie rozpoczyna się akt seksualny?

Gdy dwie lub więcej osób o tym zdecyduje. Seks może być masażem, pieszczotami oralnymi, erotycznym SMS-em. Wszystkim, co obu partnerom sprawia przyjemność.

A co ty lubisz w seksie?

Będziesz się śmiała, ale ja uwielbiam penetrację. Chcę tylko, by była jednym z elementów seksu, a nie daniem głównym. Szczerze mówiąc, mam obsesję na punkcie seksu, uwielbiam się kochać, bo to jest jak medytacja, tylko dużo prostsza w obsłudze. Wystarczy odpuścić sobie ­kontrolę i ­można przeżyć najprzyjemniejszy moment – dla ciała i duszy. Fajnie jest mieć możliwość tak łatwego dostępu do rozkoszy. To coś pięknego.

Piszesz w książce, że w naszej kulturze często pada słowo „nimfomanka”, ale nigdy…

Satyr! Męski odpowiednik tego słowa.

To dlaczego się go nie używa?

Bo mężczyzna niby cały czas ma ochotę, zawsze jest gotowy na seks, co świadczy o jego męskości. Mężczyzna to po prostu mężczyzna, żaden satyr. U kobiety ochota na seks już nie jest tak „kobieca”. To nimfomania.

A to i tak miłe określenie, bo znam inne, częś­ciej używane. Bo słowa są bardzo ważne.

Najważniejsze! Proponuję powrót do pierwotnych słów, które z niejasnych powodów są w naszym społeczeństwie zastępowane zdrobnieniami albo wulgaryzmami. Zatem skoro: ręka, noga i brzuch, to: penis, jądra, wulwa, pochwa, łechtaczka.

A w rozmowie z dziećmi?

Ja rozmawiam ze swoim siedmiolatkiem bez zażenowania, używając zwykłych, anatomicznych słów. Oczywiście dostosowuję jego edukację seksualną do wieku, na wszystko przyjdzie czas.

Jak na twój sukces reaguje rodzina?

Mój brat jest przeciwny, nie podoba mu się to, co robię. Mama OK, a tata nic nie mówi, nie przeczytał książki, bo jak mi wyznał, „nie chciał ­sobie wyobrażać”. W moim domu seks był tabu, wszystko odkrywałam na własną rękę. Gdyby nie moja babcia, nie narodziłaby się moja pasja do rysowania. Moje rysunki w dzieciństwie niczym się nie wyróżniały, ale nie dla mojej ­babci: ona ciągle mi powtarzała, że mam wyjątkowy talent. Uwierzyłam jej. Kiedy rysuję, czuję to samo, co podczas seksu – spokój. Działam na pilocie automatycznym i bardzo mnie to odpręża.

Co najważniejszego odkryłaś dzięki „Klubowi rozkoszy”?

Że seks skupiony na penetracji to jest tak naprawdę pułapka dla nas wszystkich, kobiet i mężczyzn. Większość kobiet nie czerpie z niego przyjemności, a i mężczyźni odczuwają ogromną ­presję, by ciągle mieć twardy członek, który ­penetruje przez wiele godzin, podczas gdy wielu cierpi na brak erekcji, przedwczesną erekcję, nie mówiąc już o starszych mężczyznach, którzy biorą viagrę na potęgę. Po co to wszystko? Jaki to ma sens? Nie lepiej urozmai­cić sobie życie, uruchomić wyobraźnię, pobawić się i naprawdę sprawić sobie wzajemnie przyjemność?

 

Autorka: Anna Pamuła

Ilustracja: Marta Frej

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 5 lutego 2022 r.