„Co ty taka blada?”. Są osoby, które w Wigilię serwują upokarzające komentarze niczym trzynastą potrawę

Czułość i Wolność

Jeśli jakiś dzień w roku miałby zostać okrzyknięty festiwalem body-shamingu, to na pewno byłby to 24 grudnia. Dlaczego? Z jakiegoś powodu część ludzi daje sobie przyzwolenie, by podczas Wigilii oceniać cielesność pozostałych członków rodziny. „Przytyłaś”, „a co ty taka blada – jesteś chora?”, „ale ta ciotka się posunęła w czasie”, „i po co sobie tak usta powiększyłaś?”. Upokorzenie, niczym trzynasta potrawa wigilijna, bywa serwowane w polskich domach na różne sposoby. Zawstydzają nas ciotki, własne matki, bracia, ale też osobisty wewnętrzny głos, którym potrafimy sobie dokopać, porównując się do krewnych albo do idealnych gwiazd z bożonarodzeniowej reklamy.

Zacznę od krótkiej refleksji z gabinetu psychologa. W tym roku przed świętami jest u nas naprawdę spokojniej. Niektórzy pacjenci mówią bez ogródek „dzięki obostrzeniom nikt nie odwiedza nas w Wigilię, więc będzie można odpocząć i nie gorączkować się tą szopką”. Zwykle było tak, że w okolicach połowy grudnia narracje podczas sesji terapeutycznych zaczynały krążyć wokół spotkań rodzinnych. Bynajmniej nie chodziło o wspominanie dzieciństwa czy zachwycanie się magią świąt. Tematy były bardziej przyziemne: „Znowu rodzina będzie pytać. Znowu będą oceniać. Znowu będą krzywo patrzeć”. W niektórych domach Wigilia to synonim napięcia, stresu, poniżania zawoalowanego w drobne złośliwości i pozornie dobrotliwą krytykę. Bywa, że wieczerza wiąże się z lawiną niezręczności i przymusem odpowiadania na niewygodne pytania, docinki i uwagi krewnych. Części z nas kojarzy się z zaciskaniem zębów i odliczaniem czasu – byle do końca wieczoru. Choć niewygodne, siedzenie przez całą kolację w masce „wszystko w porządku”, jest najbardziej popularną strategią wybieraną na przetrwanie Bożego Narodzenia. Bo przecież nie wypada sprzeczać się w święta.

Jest Wigilia, już mogłabyś sobie darować

Dorota rok temu zrobiła świąteczną awanturę – dokładnie w Wigilię. Coś w niej pękło. Całe życie nie znosiła Bożego Narodzenia. Taka była tradycja, że do jej domu rokrocznie zjeżdżali krewni z całej Polski i pili od południa do pasterki włącznie. Prym wiedli mężczyźni. Dorota nie znosiła tego, w jaki sposób się do niej wtedy zwracano – te uwagi, że: rośnie jej biust, że ma pryszcze, że jest „chuda jak szczapa”, że ma „długie ręce jak pająk” do dziś wspomina to z odrazą. „Najgorzej, że moja matka milczała jak zaklęta. Zamykała się w kuchni, a ja musiałam «zabawiać towarzystwo», czyli razem z siostrą siedzieć z nimi przy stole i pozwalać na te żarty. Dlatego kiedy rok temu kuzyn rzucił do mojej nastoletniej córki «ojejku, ale ci dupa urosła», wybuchłam. Nikt mojemu dziecku nie będzie serwował wigilijnego shamingu. Mąż mówi, że są Święta, więc mogłam sobie darować. Ale ja mam satysfakcję, że kuzynowi wreszcie powiedziałam, co czuję. O siebie nigdy nie umiem zawalczyć, ale dzieciakowi samooceny nie dam popsuć. Najlepsze było dla mnie to, że moja córka też momentalnie zareagowała i to bardzo ostro. Ja w jej wieku bym spąsowiała ze wstydu i schowała głowę w piasek”.

Dorocie na sam dźwięk niewybrednej krytyki pod adresem córki uruchomiła się lawina wspomnień – często tak działają zapisane w naszym umyśle schematy. Wystarczy drobny bodziec, a już przenosimy się do „tam i wtedy”, czyli nieświadomie odtwarzamy pełną upokorzenia sytuację z przeszłości równolegle z obecną. To sprawia, że nierzadko ze zdwojoną mocą denerwujemy się i napinamy na dźwięk komentarzy podobnych do tych, których gdzieś już kiedyś doświadczyliśmy. Reakcje na tak „odpalony” schemat mogą być zasadniczo trzy. Część z nas na miejscu Doroty zachowałaby się jak w dzieciństwie – pokornie zrobiła dobrą minę do złej gry, zniosła body-shaming kuzyna bez słowa. Część zadziałałaby zupełnie odwrotnie i sama zaatakowała złośliwym tekstem (tak zjadliwym, że w pięty by poszło). Dorota wybrała trzecią strategię – asertywną, stawiającą granicę. Bez odbijania piłeczki powiedziała kuzynowi, co uważa na temat jego uwag, jak się czuła kiedyś, gdy tak mówił i że absolutnie nie godzi się na słuchanie upokarzających tekstów pod czyimkolwiek adresem.

Jako że łatwiej stanąć murem za własnym dzieckiem niż za sobą, jako terapeutka często pokazuję pacjentkom, że to ważne, by reagować też na docinki pod naszym adresem, bo naszą postawę dziecko widzi. Broniąc siebie, dajemy mu cenną lekcję, jak prawidłowo reagować w sytuacji nadużycia. Tej lekcji gros z nas nie wyniosła z domu rodzinnego. Dlatego przy wigilijnym stole często jest jak w toksycznym miejscu pracy – jedna osoba atakuje drugą, a reszta udaje, że tego nie widzi w obawie, by atak nie przeniósł się na nią.

A badałaś tarczycę?

Kto z nas nie doświadczył bodyshamingu podczas Bożego Narodzenia, ten ma sporo szczęścia. Niestety w wielu rodzinach złośliwości świąteczne są nieodłącznym rytuałem wieczoru. Czasem tak oczywistym, że w ogóle nie zwracamy uwagi na rokroczne przekraczanie granic, zwłaszcza z pozoru niewinnymi pytaniami w rodzaju: „a badałaś tarczycę, bo źle wyglądasz, taka opuchnięta?” Przekraczanie, jeśli robi się nam to od dziecka, czasem trudno zauważyć i jeszcze trudniej się bronić. Jeśli od małego zaprzecza się naszym uczuciom (oj, nie dąsaj się, ciocia chciała dobrze!), nie reaguje na nie, albo wytyka przewrażliwienie – nabywamy przekonania, że ripostowanie kąśliwych uwag jest agresją. To, że brakuje nam celnej riposty na złośliwe komentarze przy Wigilii, nie jest związane z tym, że mamy opóźnioną reakcję czy niezbyt dobrze władamy słowem. Zastygamy, bo złośliwości uruchamiają w nas wspomnienia – trudne, przykre, niewygodne – oraz automatyczną reakcję na nie. Jeśli całe życie nikt nie stawał w naszej obronie, a wręcz strofował nas, że mamy nie reagować na zaczepki, to nauczyliśmy się zasady: ktoś mnie atakuje, to cicho siedzę i godnie to znoszę, muszę być grzecznym dzieckiem.

Uczucie wstydu, upokorzenia, smutku, jakie nam towarzyszy, gdy padamy ofiarą body-shamingu, bywa obezwładniające. Zamienia nas w małe dzieci, które nie umieją się bronić. Kiedy potem wracamy z powrotem do swojego dorosłego JA, czujemy frustrację. Francuzi to uczucie nazywają „l’esprit de l’escalier”, czyli „pomysł na schodach” – bo zwykle dopiero po czasie, jak już jest za późno, by zareagować, pojawia się w umyśle celna odpowiedź na złośliwą uwagę krewnego. Zatapiamy się wówczas w fantazjach o tym, co mogliśmy odparować, słysząc body-shaming.

Po co ścięłaś włosy, takie ładne miałaś…

Dobrotliwe wyzłośliwianie, czyli komunikaty owiane bierną agresją kojarzą się z fat-shamingiem, czyli wypominaniem kilogramów. Ale nie zapominajmy, że body-shaming to także uwaga: „a coś ty się tak ostrzykała, przecież miałaś ładne swoje usta? A po co ścięłaś włosy, ładne takie długie miałaś…”. Ci, którzy tak mówią, często zasłaniają się dobrymi intencjami – w zasadzie chcieli powiedzieć komplement, to nie miało być złośliwe, nie chcieli nikogo skrzywdzić. Ceniony socjolog dr Tomasz Sobierajski niedawno opublikował kilka swoich refleksji o amerykańskim serialu „Od Nowa”. Podjął w nich wątek oceniania przez widzów wyrazu twarzy Nicole Kidman. Przytaczał słowa krytyków, że ta piękna aktorka straciła całą mimikę, a przez botoks i kwas hialuronowy nie ma żadnej zmarszczki i wygląda jak mumia. „Taka piękna, co ona sobie zrobiła z buzią?” pisali zatroskani komentatorzy. Dr Sobierajski ocenił to jednoznacznie – takie uwagi to także nic innego jak body-shaming.

Dlaczego z taką lekkością przychodzi nam ocenianie fizyczności innych osób? Już od wczesnych lat jesteśmy uczeni wartościowania siebie nawzajem. Pochwały za bycie ładnym dzieckiem słyszy się czasami dosłownie od kołyski. Potem nadchodzi rywalizowanie – bo jedni mają tych pochwał więcej, a ja mniej. A najmniej ma córka sąsiadki, którą mama komentuje zawsze, gdy ta wychodzi z windy. Z pozoru niewinne teksty: .„ale się ubrała”, „a tej to chyba musimy lustro pożyczyć” uczą nas, że wyśmiewanie czyjegoś wyglądu to wina tego, kto tak wygląda, sam się prosi, farbując na przykład włosy na niebiesko albo zakładając specjalnie podarte rajstopy. Dziecko nasiąka tymi kpinami, o sobie myśląc jeszcze całkiem dobrze. Bo gros matek dzisiaj wie, że do dzieci trzeba mówić pokrzepiające słowa, żeby nie miały potem kompleksów. Więc z zapałem chwalą i doceniają urodę. Potem jednak stają przed lustrem i swoim zwyczajem perorują o własnej nieatrakcyjności. W efekcie dziecko jest otulone jurorowaniem, które unosi się wokół niego na każdym kroku. W taki właśnie sposób ocenianie wchodzi nam w krew i staje się naturalnym sposobem widzenia świata.

Specjaliści od komunikacji bez przemocy NVC (ang. non violent communication) zachęcają do eksperymentowania ze zmianą optyki patrzenia na świat. Radzą, by spróbować przez jakiś czas nie oceniać nikogo – ani pozytywnie, ani negatywnie. W zamian skupić się na swoich odczuciach, na swoim wrażeniu, jakie ktoś na nas robi, zastanowić się, z czego ono wynika. Dlaczego tak ostro albo z takim zachwytem patrzymy na czyjąś sylwetkę? Czemu przychodzą nam do głowy takie komentarze? Dobrze jest zamiast wypowiadania osądów zadać sobie pytanie: po co mi właściwie to ocenianie? Czy ja się czuję lepiej, kiedy zaatakuję krewną? Mam poczucie władzy? Czuję się wtedy wreszcie ważna, słuchana? Z moich obserwacji terapeutycznych wynika, że body-shaming jest nierzadko maską, pod którą skrywają się różne negatywne doświadczenia i przekonania o sobie i świecie. Przekonania te częstą są zupełnie nieadekwatne, oparte na przykład wyłącznie na rozżaleniu. Dajmy na to, ktoś sam był w adolescencji wyśmiewany – dzisiaj nadkompensuje i wyśmiewa innych. Ktoś był chwalony, lecz minęły lata i dziś nikt go nie docenia – to on w odwecie wyrazi ostrą dezaprobatę. Ktoś czuje się bezwartościowy w otoczeniu atrakcyjnych krewnych – to pokaże im swoją krytyką, żeby zobaczyli, że wcale nie jest tak słaby za jakiego go biorą.

Zacznij od tego, by się nie uśmiechać

Jeśli wiemy, że wigilijny body-shaming to rodzinny rytuał, dobrze jest wewnętrznie się do niego przygotować. W końcu pandemia kiedyś minie i trzeba będzie wrócić do biesiadowania z krewnymi. Teraz warto spożytkować czas na uczenie się troski o wrażliwą cząstkę JA, o tę część siebie, która się „włącza”, gdy ktoś w sposób nieżyczliwy oceni nasz wygląd. Czym zastąpić stupor, którym reagujemy na krytykę? Na pewno bardziej dynamiczną reakcją wyrażającą sprzeciw. Choćby delikatną i subtelną. Ostre stawianie granic dla kogoś, kto nigdy ich nie stawiał, może się jawić jako karkołomne zadanie. Ale czasami granicą może być chociażby powiedzenie: „to nie było dla mnie miłe”, albo „sprawiło mi to przykrość.” Dobrze jest, dla własnego poczucia sprawczości, zareagować w jakikolwiek sposób. Jedna z moich pacjentek, która zupełnie traciła siłę przy krewnych zaczęła od tego, że przestała się grzecznie uśmiechać, słysząc bodyshaming pod swoim adresem. I sam ten brak uśmiechu dodał jej bardzo dużo siły, bo poczuła, że w jakiś sposób staje w swojej obronie, po raz pierwszy.

Najważniejsze jednak jest to, jakie my sami nadajemy znaczenie upokarzaniu naszej fizyczności. Jeśli uważamy złośliwe komentarze krewnych za wartościowe – to mamy problem. Bo w istocie często są to czyjeś buble (czyjeś złości, frustracje, niepewności), które ktoś chce nam sprzedać, by poczuć się lepiej. A przecież nie musimy kupować wszystkiego, co się nam oferuje. Terapeutka Joanna Godecka w jednym z naszych wspólnych wywiadów powiedziała takie zdanie: upokarzający body-shaming jest jak worek śmieci. Gdy ktoś nam go wręcza to nie znaczy, że mamy te śmieci wziąć do domu i postawić na środku sypialni. Godecka mówi dobitnie: nie bierz cudzego worka, nie zajmuj się nim, nie oglądaj go, nie analizuj. W zamian powiedz do siebie: przecież to nie są moje śmieci, ja tych bubli nie biorę ze sobą, zostawiam je nadawcy.

Autorka: Katarzyna Kucewicz 

Wywiad opublikowany na wysokieobcasy.pl 19 grudnia 2020 r.