Czasy seksualnej utopii. Traktujemy się nawzajem jak postaci w erotycznych Simsach

Kiedyś wszystko było jasne: zamknij oczy i myśl o Anglii. Co współczesność zmieniła w dziedzinie pożądania?
– Zacznijmy może od tego, że pod koniec XIX wieku pojawiła się osobna dyscyplina naukowa, jaką jest seksuologia. Sporo namieszała w sferze życia intymnego. Michel Foucault w „Historii seksualności" pisze, że od tego momentu zaczęliśmy podchodzić do seksualności racjonalnie, jako do pewnej aktywności, która jest obecna w życiu nas wszystkich, ale którą trzeba unormować. Stworzono normy prawne, które miały o to zadbać. Zaczęto zwracać uwagę na ekonomiczne aspekty seksualności, powiązanie tej sfery z polityką. Zmieniono narrację – to już nie Bóg nakazuje zaludnianie ziemi, ale każde państwo musi prowadzić jakąś politykę ludnościową. Jej częścią jest ta seksualna, która mówi nam, jakie formy seksu są korzystne dla systemu społecznego.
I jakie są pożądane dziś w kulturze zachodniej?
– Mam wrażenie, że różnego rodzaju eksperymenty seksualne, którym towarzyszą zakupy. Od pewnego momentu bardzo popularne stały się gadżety erotyczne. Wibrator awansował do rangi przedmiotu codziennego użytku. Kobiety zachęca się do używania go, stwarzając wokół niego często żartobliwą atmosferę. Widać to na przykład w komediach, występuje tam figura kobiety, która nie ma aktualnie partnera, więc zaspokaja swoje potrzeby przy użyciu zabawki. To jest funkcjonalne na poziomie społeczeństwa konsumpcyjnego, które się opiera na sprzedaży towarów i usług. Z drugiej strony zachęca się nas do zainteresowania seksualnością i szkolenia się na różne sposoby. Stawiania sobie kolejnych wyzwań, wykazywania się coraz większą sprawnością seksualną. Wypada się uczyć. To oczekiwanie przenika do związków. Należy wykazywać się umiejętnościami. Jak ktoś się nie szkoli, to może wypaść z rynku, na którym następuje wymiana partnerów seksualnych.
No a jak za tym podążamy, szkolimy się, staramy, eksperymentujemy, to działa to na naszą korzyść czy wręcz przeciwnie, jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani i myślimy, że jeszcze ciągle coś przed nami, powinniśmy zaznać czegoś nowego, mieć jeszcze więcej partnerów... I w efekcie nigdy nie zaznajemy satysfakcji.
– Na pewno serwuje się nam obsesję na punkcie wydajności. Sfera kultury wytwarza coraz mocniejszą presję na ludzi, by stawali nieustannie na wysokości zadania, co wiąże się z licznymi frustracjami. Im więcej stwarza nam się możliwości seksualnego samorozwoju, im więcej mamy zabawek do wypróbowania, orgazmów do osiągnięcia, tym większe chyba mamy poczucie, że to, co nam się rzeczywiście przytrafia, nie jest wystarczająco dobre. Za mało się postaraliśmy, nie jesteśmy dostatecznie wyedukowani, nie przyłożyliśmy się w procesie szukania partnera, żeby dawał nam zawsze pełnię satysfakcji. Poradniki obiecują nam, że seks może być wspaniały za każdym razem. To raczej utopia seksualna. Realizm w tej sferze zmusiłby nas do potraktowania seksu jako części życia codziennego, które jest bardzo skomplikowane i na pewno nie kręci się tylko wokół dobrego seksu.
Mamy łatwy dostęp do pornografii czy rozmaitych internetowych stron oferujących szeroką ofertę seksualną. Tam wszystko jest proste.
– Po pierwsze, musimy pamiętać, że seks przedstawiany w profesjonalnych filmach pornograficznych jest seksem mocno zmanipulowanym, to znaczy to jest rodzaj spektaklu, który jest wyreżyserowany, biorą w nim udział specjaliści. Różnica między seksem na ekranie a naszym codziennym jest mniej więcej taka jak między meczem piłki nożnej między Manchesterem United i AC Milan a meczem piłkarskim w trzeciej lidze. Ludzie, którzy zajmują się zawodowo uprawianiem seksu, to są swego rodzaju atleci, poświęcają czas i zasoby na kształtowanie swoich ciał i umiejętności. Do tego dochodzi kwestia montowania tych filmów. Na ekranach widzimy rodzaj wystylizowanej fikcji robionej tak, żeby nam zaimponować, przyciągnąć naszą ciekawość. Brak satysfakcji z konsumowania porno czy rozmowy na erotycznym czacie wynika z tego, że to spotkanie człowieka z ekranem.
Dość powszechne we współczesności.
– Ale nie zostaliśmy zaprogramowani do tego, żeby czerpać przyjemność seksualną z obcowania z płaskim obrazem. Jest coś jałowego w relacji między mną a ciałem, które mnie podnieca, ale jest tylko płaskim zestawem pikseli. Osiągana w ten sposób satysfakcja seksualna jest pozbawiona otoczki, która współtworzy przyjemność erotyczną, i nie ma fizjologicznego charakteru. Zwykły seks ma zalety – nawiązanie relacji, kontakt fizyczny. Tyle że to oczywiście jest też wymagające, co obciążające. Jak się wchodzi w relację z drugim człowiekiem, to stajesz się za niego odpowiedzialny. Film porno tego nie oferuje. Realne życie jest oparte na innych zasadach, a przynajmniej było, dopóki nie pojawił się Tinder. Okazało się, że można sobie wybierać realnych partnerów, tak jak widz wybiera sobie gwiazdy porno w internetowej pornografii.
Sprowadzasz Tindera do funkcji seksualnej? Nie wierzysz w niego jako narzędzie do znajdowania partnerów do związku?
– Bardzo chciałbym, żeby Tinder spełniał tę drugą funkcję, i nie potępiam samej aplikacji. To w końcu tylko technologia, z której można czynić różny użytek. Wiele par poznało się na Tinderze i stworzyło głęboką relację. Ale sama zasada Tindera opiera się na kontrowersyjnych przesłankach. Scrolling, który się tam odbywa, przypomina ten, który ma miejsce na stronach erotycznych. Nigdy nie jest się pewnym, czy dokonało się właściwego wyboru. Zawsze może być przecież ktoś bardziej pociągający. Tinder skłania nas do permanentnych poszukiwań i wprowadza rodzaj niepewności w nasze wybory. Kusi nas, żeby zajrzeć tam ponownie, zobaczyć, czy nie pojawił się ktoś nowy, szczególnie kiedy nasza relacja przeżywa kryzys. To okno na świat różnych opcji. Mechanika działania aplikacji odzwierciedla kulturowy mechanizm swobodnej wymiany partnerów.
Czyli? Żyjemy w czasach, w których przywiązanie się do kogoś na stałe jest problematyczne? W wydanym w 2008 roku eseju „Erotyzm ponowczesny" pisałeś, że żyjemy w trudnych czasach, w których dążymy do maksymalizacji przyjemności, a zarazem osuwamy się w cynizm, chłodną kalkulację i samotność.
– Żyjemy w świecie, w którym jesteśmy wciąż atakowani przez bodźce, różne komunikaty, a zasadą działania jest zmienność doznań, eksperymentowanie. Jesteśmy zmęczeni tym potokiem wrażeń, chcielibyśmy spokoju w życiu codziennym, który może dać stabilna relacja z drugim człowiekiem, ale świat nam na to nie pozwala. Jak to ze sobą pogodzić? Nie wiem. To kwestia indywidualna. Niektórzy bardziej umieją zbilansować te potrzeby, a inni się w tym gubią.
A co na to wszystko popkultura? Wydaje mi się, że zachodzą tu pewne zmiany. Kiedyś serial „Seks w wielkim mieście" pokazywał pięknych ludzi w ładnych ubraniach, ich atrakcyjne randki, potem nakręcono takie seriale jak choćby „Dziewczyny", gdzie ludzie byli już mniej doskonali i ich seks mniej udany.
– Robimy postępy. Seksuologia wyrugowała wiktoriańskie przyzwyczajenia. Rewolucja seksualna, legendarne badania Kinseya, Mastersa i Johnson pokazały, jak skomplikowaną sferą naszego życia jest seksualność. Oswoiły nas z seksem i nauczyły traktować go poważnie. To stoi w kontrze do komercjalizacji seksualności, którą rządzi kultura masowa, korporacyjne myślenie o ludzkim życiu. Nie chcemy oglądać tych samych opowieści o seksie i na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pojawiło się wiele seriali, książek, prac naukowych, które pokazują seksualność z mniej glamour strony. Odkryliśmy, że nie musimy bazować na ciałach, które wychodzą spod noża chirurga plastycznego, że normalni ludzie też są uczestnikami życia erotycznego. Do tego przyzwyczajają nas bardziej realistyczne opowieści, nawet jeśli niosą czasem w sobie dozę smutku i pokazują problemy seksualne.
Czyli mimo że zachęca się nas do nierealnych rzeczy, uczestnictwa w dziwnym seksualnym wyścigu, to pewne pozytywne zmiany też zachodzą.
– Uważam, że edukacja seksualna jest bardzo pozytywnym procesem. Pozwala nam na coraz powszechniejszą akceptację różnorodności w sferze seksualnej. Nie byłoby tego bez badań seksuologicznych, ale też bez kultury popularnej, w której różne rodzaje seksualności są pokazywane jako coś, co jest częścią naszej rzeczywistości. Dziś w sferze seksualności osobom o nietypowych upodobaniach łatwiej odnaleźć swoje miejsce niż jeszcze 50 lat temu.
A czy w ogóle możemy pożądać dziś czegoś w sposób czysty czy – jako że żyjemy w systemie konsumpcyjnego kapitalizmu, w którym wszystko jest zaprojektowane, zareklamowane – to rzeczy i ludzie, których pożądamy, są nam narzuceni odgórnie?
– To zależy od tego, jak rozumiemy pożądanie. Można pożądać drugiego człowieka, władzy, zbawienia, przedmiotów itp. W tym ujęciu pożądanie to rodzaj podstawowej, biologicznej siły, która napędza nasze życie, i to jest czyste pożądanie na poziomie instynktów, bo charakterystyczne dla nas wszystkich, uniwersalne gatunkowo. Ale człowiek jest też istotą kulturową, a na tym poziomie o czystym pożądaniu nie może być już mowy, bo kultura nam pokazuje obiekty naszego pożądania, uczy nas realizować je w konkretny sposób. Można powiedzieć metaforycznie, że brudzi pożądanie, choćby komercjalizując je. Czy możemy w sposób niezapośredniczony przez konsumpcję pożądać drugiego człowieka, bo go kochamy? Czy można tej uniwersalnej sile pożądania nadać charakter miłości? Albo inaczej: czy nasza współczesna kultura to umożliwia? Wydaje mi się, że tak. Tej sfery rynek jeszcze do końca nie zawłaszczył. Sądzę, że jest nadal miejsce na czyste relacje, tylko one wymagają od nas pracy, która ma inny charakter niż ta nad osiągami erotycznymi.
Na czym ona polega?
– Na oczyszczaniu ciała i głowy, a nie pompowaniu ego. Na minimalizowaniu wpływów zewnętrznych. Trochę przypomina to medytację. Oczyścić ciało i umysł z wpływów kultury konsumpcyjnej, która próbuje nas od siebie odciągać, żeby sprzedawać nam przedstawienia i produkty różnego rodzaju, skłania nas do nawiązania kontaktu z fantazmatem, a nie drugim człowiekiem.
Czy ta praca jest w ogóle do wykonania w kulturze narcyzmu, w której żyjemy? Ciągle staramy się „robić siebie". Skupienie się na drugim człowieku jest coraz trudniejsze.
– No wiem, nawet na Tinderze trzeba mieć odpowiednio podrasowany profil, żeby ktoś cię kupił. To jest oferta skłaniająca nas do myślenia o sobie. Jak się zaprezentuję, zostanę odebrany.
No właśnie, ludzie traktują Tindera i w ogóle stosunki międzyludzkie jak grę. Wchodzą tam, żeby dostać doładowanie, które zawsze okazuje się niewystarczające.
– Życie erotyczne współczesnych ludzi nabiera charakteru gry, traktujemy się nawzajem jak postaci w erotycznych Simsach. Wchodzimy na aplikacje, żeby nabyć punkty. Tylko czy w ogóle można rzeczywiście w tej grze wygrać? Gry komputerowe żądzą się regułą nieskończoności. Chodzi o to, żeby nie chcieć wyjść z gry. Przecież nawet jak skończysz jakąś, to producent wypuszcza drugą część. Ale wtedy stajesz się niewolnikiem tej mechaniki.
No to gdzie upatrujesz dla nas ratunku?
– Może po prostu przestać grać? A może grać, tylko ironicznie, zachowując dystans do gry, szukając nie zwycięstwa – bo ono nigdy nie nadejdzie – ale tego momentu, w którym gotowi będziemy pozwolić komuś innemu wygrać? Może to banalne, ale wydaje mi się, że czyste pożądanie, prawdziwa miłość nie są możliwe bez choć częściowej rezygnacji z siebie. Nie chodzi o „bycie sobą", ale bycie ze sobą.