Denerwują mnie uwagi: "Weź, odpuść!"

Czułość i Wolność

Koleżanka redaktorka poprosiła mnie, żebym napisała felieton o odpuszczaniu i odpoczywaniu. Jasne! – od razu się zgodziłam. To przecież taki nasz, kobiet, duży temat.

Najpierw moje myśli pobiegły utartym torem: musimy się wszystkie nawzajem zachęcać do zrzucania sobie z głowy i barków nadmiernych ciężarów, do dbania o swój komfort, wypoczynek, o własny pokój, czymkolwiek jest.

A potem jak szpilkę między zwojami mózgowymi poczułam ukłucie myśli, że nie cierpię słów: “Weź, odpuść!”, “Wyluzuj, dziewczyno!”. Denerwują mnie takie uwagi w realu, denerwują na Facebooku, wzdragam się na tej treści nagłówki artykułów.

Kiedy słyszę lub czytam komentarze, jak to powinno się odpuścić pieczenie ciasteczek na urodziny dzieci, czytanie na głos dziewięciolatkowi, który świetnie umie zrobić to sam, usypianie pięciolatka przez leżenie obok niego i głaskanie po głowie, wzięcie kolejnego zlecenia, malowanie się na home office, sprzątanie i jeszcze sto innych rzeczy, znów czuję się jak w podstawówce, gdy niektórzy uważali mnie za kujonkę, podczas gdy ja po prostu lubiłam się uczyć.

Podążyłam tym tropem, bo zaciekawiło mnie, co się za taką moją reakcją kryje. Najpierw poleciałam Jungiem: to na pewno cień, nie umiesz odpuszczać, więc wkurzają cię te fajne, wyluzowane babki, które nauczyły się zamykać drzwi sypialni dzieci najpóźniej o 20.30 i iść do swojego serialu, książki czy malowania paznokci.

Przyznam, że trochę tak jest, ale nie w takim stopniu, żeby Jung miał w grobie zacierać ręce.

Kiedy zaczęłam drążyć temat jak robak jabłko, zaczęłam wiedzieć więcej.

To na przykład, że odpuszczanie sobie i odpoczywanie to nie to samo.

Nieodpuszczanie: jakość, nie jakoś

Zacznijmy więc od odpuszczania. Fakt, nie idzie mi to najlepiej. Ale gdy przyjrzałam się najbliższym mojemu sercu kobietom, zobaczyłam, że większość z nich w odpuszczaniu jest raczej kiepska. Są jednocześnie najbardziej przeze mnie podziwianymi osobami na świecie. Szanuję je i podziwiam za sprawczość, jaką mają w swoim życiu, za to, że nie ustają w trudzie, by ich życie było takie, jak chcą. Mam znajomą, która, mając trójkę dzieci, skończyła podwójne studia, siadając do książek czasem jedynie na kwadrans dziennie. Mam przyjaciółkę, która mając trudną zdrowotną sytuację swoich dzieci oraz prawdziwe dramaty na życiowym koncie, właśnie teraz, w czasie pandemii rozkręca interes, co jest możliwe m.in. dzięki temu, że czuwając nocami przy szpitalnym łóżku syna korzystała ze smartfona do poszerzania swojej wiedzy i rozwijania talentu. Inna przy dwójce dzieci pracuje zawodowo, a do tego na co dzień gotuje rodzinie wspaniałe rzeczy, a zaprawami obdziela nas, swoich znajomych. Mogłabym mnożyć takie opowieści jeszcze długo. Doszłam do wniosku, że to niesławne nieodpuszczanie bywa – pewnie nie zawsze, ale sądzę, że często, choć nie mam na to danych - walką kobiet o dobre, wartościowe życie. Często po prostu chcemy mieć jakość, a nie jakoś żyć.

Sama mam takie sprawy, których odpuścić nie umiem. Jestem kiepska w odpuszczaniu wszelkich rzeczy związanych z pracą. Nie potrafię rozgrzeszyć się z nieczytania, więc wszystkimi siłami prę, żeby książki były w moim życiu obecne nawet, gdy nie mam kompletnie czasu. Nie odpuszczam od wielu lat dobrego jedzenia. Gotuję dzieciom ciepłe kolacje, sobie szykuję ulubione kąski. Nie odpuszczam też sprawy czasu z dziećmi. Jest dla mnie ważne, żeby po całym dniu z paniami w szkole i przedszkolu, przez popołudnie i wieczór naprawdę były ze mną. Wiele razy słyszałam, że powinnam odpuścić te zabawy, wymyślanie im atrakcji, że powinnam wyganiać je ze swojej sypialni i zapędzać do łóżek wcześniej. No, nie udało się, ale też nie bardzo się starałam. W zasadzie w ogóle się nie starałam.

Dzień brudasa ekstra

Jestem całym sercem za tym, żebyśmy odpuszczały te czynności, które robimy z niewłaściwych pobudek, najczęściej po to, by zadowolić innych, czy są nimi konkretne osoby, czy tzw. społeczeństwo. Mycie okien na święta, jakby przy brudnych nie dało się zjeść Wigilii. Odpuszczam sobie czasem mycie podłóg, przestałam się biczować o to, że nie składam regularnie prania i po tygodniu jestem zasypana hałdą ciuchów, które tworzą wrażenie bałaganu, bo hałda jest już tak wielka, że nie da się jej nigdzie upchnąć, by nie była widoczna (pracuję nad tym i zamierzam kupić efektowny kufer, który będzie piękną ozdobą pokoju z robaczywym środkiem). Odpuściłam gotowanie na ostatnie dwa Boże Narodzenia. Dwa lata temu po prostu nie chciałam znów zrobić stu rzeczy, których moje dzieci nie tkną. Spytałam, co chcą zjeść, powiedziały, że krewetki, więc przygotowanie wieczerzy kosztowało mnie kwadrans, a potem mogliśmy się zająć tym, co naprawdę ważne, czyli prezentami. Ostatnie Boże Narodzenie spędzałam sama (dzieci były u taty), zamówiłam sobie sushi i czytałam książki z lampką wina w ręku. Odpuszczam czasem dzieciom mycie. Choć formalnym “dniem brudasa” jest u nas piątek, pozwalam im niekiedy na dodatkowe pójście spać bez ablucji. Korzystam tu z bogatego doświadczenia znajomych, mających już starsze dzieci, którzy zapewniają, że żadne nie umarło im z brudu. Ostatnio Stach i Luśka zapałali miłością do hot dogów z Żabki. Raz w tygodniu więc dostają je pod wieczór, a ja mam z głowy robienie kolacji. Wychodzę z założenia, że Stach lubi tak niewiele rzeczy, że ważne, żeby zjadł cokolwiek, a Lusia je tak dużo zdrowych rzeczy, że hot dog jej nie zaszkodzi.

Nieodpuszczenie to nie perfekcjonizm

Ale całej masy spraw odpuścić nie umiem i już się nawet o to nie staram. Czuję, że wiele z nas nie odpuszcza różnych rzeczy nie dlatego, że jesteśmy zniewolone perfekcjonizmem, ale dlatego, że mamy swoje sekretne motywy. Ja na przykład kompletnie wbrew zdrowemu rozsądkowi uwielbiam mieć na stole czysty obrus. Czysty obrus i małe dzieci to nie jest perfect match, ale z uporem maniaka piorę i prasuję te obrusy, bo tak nakryty stół przypomina mi dom mojego dzieciństwa, dom babci i jej dwóch sióstr, moich wspaniałych ciotek.

Wiem, że za pieczeniem tortów na urodziny - które powinnyśmy przecież zamawiać - kryje się czasem czułe wspomnienie o nieżyjącej już mamie, która nam takie cuda piekła, a ich smak pamiętamy do dziś. Że niejedna z nas skrupulatnie sprząta, bo to sposób na poczucie sprawczości, gdy życie ogarnia chaos. Że siadamy przy dziecku, bojącym się ciemności i czekamy godzinę aż zaśnie, bo nie chcemy być takie jak nasza matka czy ojciec, którzy nam swojej obecności w takich chwilach dawno temu odmawiali. Że są wśród nas takie, które malują się nawet podczas lockdownów i pracy zdalnej nie dlatego, że nie lubią siebie czy są zindoktrynowane przez patriarchat, lecz dlatego, że tak robiła ich babcia, która wciąż jest największym wzorem kobiecej siły.

Odpocząć, nie odpuścić

Odpoczywanie to moim zdaniem inna bajka. Mnie odpoczynku nie potrzeba po to, żeby puścić lejce mojego życiowego rydwanu, ale po to, żeby się regenerować i odzyskiwać siłę na dalsze prowadzenie swojego życia tymi torami, po których chcę, by się toczyło. I to jest, przyznaję się, wielkie dla mnie wyzwanie. Przede wszystkim dlatego, że należę do osób, które naprawdę dobrze odpoczywają w samotności. Powiedzmy, że dla samotnej matki dwójki dzieci nie jest to warunek łatwy do spełnienia. Odpoczywałam w te weekendy, gdy dzieci są u taty, ale kilka miesięcy temu dopadło mnie takie wyczerpanie, że zrozumiałam, że muszę choć trochę odpoczywać też w tygodniu. Wciąż nie jest to dla mnie łatwe, ale jednak raz na jakiś czas udaje mi się odmówić dzieciakom swojej obecności na 20 minut. Kładę się wtedy z książką na kanapie i odpoczywam. Albo dzwonię do dawno niesłyszanej koleżanki. Idę pod prysznic z luksusowym poczuciem, że nie muszę się spieszyć z kąpielą. I największy mój sukces: raz w tygodniu zamiast czytać im w łóżku, włączam im audiobook. Przeszłam bohatersko czas ich świętego oburzenia, że jak to: nie będę czytać?!? Heroicznie odparłam wyrzuty sumienia. Oddelegowuję się do innego pokoju i np. oglądam serial, ignorując żale, że dlaczego ja mogę sobie teraz oglądać, a oni nie. “Bo jestem dorosła i mam inny mózg niż ty” - odpowiadam.

Niekiedy, gdy jestem bardzo zmęczona wymyślam na obiad czy kolację jakieś pracochłonne danie, np. szwedzkie klopsiki, nazywane u nas klopsikami Karlssona z dachu, które Stach i Lu uwielbiają. Przeganiam ich wtedy z kuchni, a sama gotuję, jednocześnie relaksując się przy muzyce, słuchając podcastów, dzwoniąc do przyjaciółki czy ustawiając na blacie laptopa i zerkając na film. Kocham ten patent, bo łączy odpoczywanie z nieodpuszczaniem: mam chwilę tylko dla siebie, a jednocześnie robię wypasiony posiłek dzieciakom.

Zadowolona sztywniara nie odpuszcza

Myślę, że robimy sobie dużo krzywdy, próbując korzystać z rad, które może wybrzmiewają głośno i mają słuszne podstawy, ale zupełnie nie uwzględniają różnic między nami i naszych osobistych mikrokosmosów, tajemniczych ogrodów motywacji, lęków i pragnień.

Jeśli więc pytałybyście mnie, jak spektakularnie odpuszczać, to nie potrafiłabym Wam dziś pomóc, choć może kiedyś będę na innej ścieżce. Póki co chyba jestem sztywniarą, która nie bardzo umie to robić. Ale tak długo, jak jestem zadowoloną ze swojego życia sztywniarą, tak długo zupełnie mi to nie przeszkadza.

 

Autorka: Natalia Waloch

Ilustracja: pexels.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 1 maja 2021 r.