Dobroczynność jest zaraźliwa. I działa jak cudowny lek: uspokaja, obniża ciśnienie, polepsza sen

Czułość i Wolność

Na początek zagadka: co wydłuża życie, uspokaja, wzmacnia mięśnie, obniża ciśnienie, polepsza sen i słuch?

– Pomaganie. Chyba żadna tabletka nie daje nam tyle, co ono. Mało tego, w przeciwieństwie do jakiegokolwiek leku dobroczynność nie ma skutków ubocznych.

Ty też odczułaś jej korzyści.

– Zrobiłam doświadczenie, które polegało na wykonywaniu dobrych uczynków i mierzeniu sobie poziomu kortyzolu. Odbywało się pod okiem dwóch naukowców z Laboratorium Stresu, Psychiatrii i Immunologii w Kolegium Królewskim w Londynie. Podpowiedzieli, żebym notowała swoje czynności. Dostałam takie specjalne waciki, które musiałam żuć trzy razy dziennie. Gdy po dwóch minutach nasiąkły już śliną, wsadzałam je do tubki. Pisałam na niej godzinę i umieszczałam w lodówce. Tak przez cały tydzień. W ciągu czterech dni eksperymentu żyłam jak zawsze. Na pozostałe dni zaplanowałam jednak drobne akty życzliwości. Na początku budziłam się i zastanawiałam, co mogłabym zrobić dla innych. Już samo to było bardzo przyjemnym uczuciem. Zaczęłam od drobnych rzeczy. Na samoprzylepnej karteczce narysowałam uśmiech i zostawiłam ją na szybie samochodu sąsiada. Potem kupiłam kanapkę bezdomnej osobie. Pozbierałam śmieci w drodze do sklepu. A innemu sąsiadowi wrzuciłam 5 euro do skrzynki na listy. Po tygodniu odesłałam próbki do Londynu. Jeden z naukowców ozadzwonił do mnie. „Nie spodziewaliśmy się, że wyniki będą aż tak wyraźne!”. Wysłał mi wykres, który obrazował poziom mojego kortyzolu. Dzięki aktom życzliwości spadał znacznie bardziej niż w zwykłych dniach.

A spadłby, gdybyśmy pomagali z egoistycznych pobudek?

– Zapytałam naukowców, czy taka dobroczynność wciąż miałaby dobry wpływ na nasze zdrowie. Odpowiedzieli, że motywacja nie jest aż tak ważna. Dlaczego? Bo w trakcie pomagania zmienia się. Podczas niego robimy się coraz bardziej empatyczni. Stajemy się tacy, jacy chcielibyśmy być. Po angielsku opisuje to powiedzenie: „Fake it till you make it”. Czyli udawaj, aż stanie się to prawdą. Trudno będzie ci więc pomagać uchodźcom na dworcu, żeby tylko polepszyć własne zdrowie. W pewnym momencie i tak przejmiesz się ich losem. To tyczy się wielu naszych zachowań. Na przykład część osób przechodzi na wegetarianizm z powodów zdrowotnych. Ale gdy już nie jedzą mięsa, mówią: „Szkoda nam było zwierząt i planety”.

Empatią da się zarazić?

– Zgadza się. Tylko na początku ustalmy, czym jest. Wielu uważa, że czujemy przez nią aż za bardzo. Że uczucia drugiej osoby wręcz obezwładniają nas. Gdyby jednak tak było, mówilibyśmy o neurotyczności, czyli takim roztrzęsieniu i rozemocjonowaniu jak u Woody’ego Allena grającego w filmach. Empatia jest czymś innym. Dzięki niej rozumiemy czyjeś emocje, ale nie rozpadamy się pod ich wpływem.

Jest sporo przykładów sytuacji, w których zarażaliśmy się dobroczynnością. Coś takiego wydarzyło się m.in. w Kanadzie. Gdy w kolejce jedna osoba kupiła drugiej kawę, jej gest powtórzyło ponad dwustu innych ludzi, którzy też tam stali. W psychologii nazywamy to zjawisko zaraźliwością emocjonalną. Pomaganie, przyjemne i trudne uczucia roznoszą się niczym ziewanie.

Może reszta kolejki kupiła innym kawę, bo nie chciała być gorsza?

– Niewykluczone. Ale te osoby i tak wykazały się empatią. Przecież przejęły się presją społeczną. Zależało im na tym, jak widzą je pozostali. Co ciekawe, psychopaci pewnie nie ulegliby podobnym naciskom. Są raczej odporni na zaraźliwość emocjonalną. Nie reagują nawet wtedy, gdy ktoś obok ziewa.

A jak jest z naszą empatią?

– Jakiś czas temu opublikowano badania jej poziomu w 63 krajach. Polska zajęła czwarte miejsce. Niestety od końca. Pamiętajmy jednak, że ranking powstał przed inwazją na Ukrainę. To ważne, bo wojna nas obudziła.

Badacze ze Stanów Zjednoczonych próbowali odkryć, co przyczyniło się do kryzysu empatii. Stwierdzili, że najprawdopodobniej odpowiadają za niego media społecznościowe i technologia. Nie pomagają też konsumpcjonizm czy materializm. Badania pokazują, że chęć posiadania ma bardzo zły wpływ na ludzką psychikę. Nie tylko nas unieszczęśliwia, ale też rzadziej angażujemy się przez nią w relację z innymi. Tu działa zasada wagi: im więcej wartości materialistycznych, tym mniej głębokich. I odwrotnie.

Dlaczego mieliśmy w Polsce problem z empatią? Podobnie jak w innych krajach postkomunistycznych ludzie stracili zaufanie do rządu, instytucji, a nawet samych siebie. Bardziej zależało im na pieniądzach niż drugiej osobie. Nie przez przypadek mówiło się o polskiej znieczulicy.

Skąd więc teraz taki wybuch dobroczynności?

– Może ona w nas była, tylko zagrzebana? Sami Polacy są zaskoczeni tym, jak pomagają. A może też trudne czasy wpływają na nas? W psychologii mamy dużo badań udowadniających, że osobowość potrafi zmienić się w ważnych momentach życia. Wojna może być jednym z nich. Zobacz, jak dobroczynność jest dziś zaraźliwa. Skoro pomaga nasz bliski albo sąsiad, chcemy pójść w ich ślady. W ten sposób powstaje presja społeczna.

I niektórych wpędza w poczucie winy.

– Mam z tym pewien problem. Bo z jednej strony są osoby, które posiadają naprawdę wiele, ale nie pomagają. Istnieją nawet badania pokazujące, że ludzie majętni mają mniejsze pokłady empatii. Może więc dobrze, żeby teraz odczuli choć trochę presji? Ale z drugiej strony znam osoby wspierające uchodźców, a mimo to wpędzające się w poczucie winy. Im wydaje się, że ciągle robią za mało.

Dlatego pamiętajmy, że nie od razu trzeba iść na dworce. Nie trzeba też zapraszać dziesięciu uchodźców do trzydziestometrowego mieszkania. Ważny jest zdrowy rozsądek. Mówię o nim, bo spotkałam kobietę, która pomaga Ukraińcom. Pewnego dnia chciała odpocząć – poszła na komedię do teatru i wróciła z niego z poczuciem winy. Nie rozumiała, jak mogła się śmiać, gdy kilkaset kilometrów dalej ginęli ludzie. Otóż mogła. W jej przypadku wyrzuty sumienia były nieadekwatne.

Dlatego nie przez przypadek najlepiej pomagają ci, którzy są w pełni sił psychicznych. A zapewniają je m.in. optymizm i śmiech. Natura próbuje nas jeszcze dodatkowo chronić: gdy pomagamy, wycisza się nasze ciało migdałowate w mózgu, ale też spada kortyzol, hormon stresu. Po to, żebyśmy nie siedzieli w kącie i płakali nad czyimś losem, tylko pomogli mu z głową. Chodźmy więc do teatrów, ładujmy swoje baterie. Sam śmiech ma już naprawdę niesamowity wpływ na ludzką psychikę i ciało. Przykład? Przed szczepieniem na grypę jedni pacjenci oglądali zabawne filmiki, drudzy nudne. Pierwsza grupa wytworzyła potem więcej przeciwciał niż pozostali.

To może empatię da się wytrenować?

– Oczywiście. Nawet odbywają się szkolenia z niej. Ich uczestnikami są m.in. dzieci, nastolatki, studenci medycyny, rezydenci, więźniowie. Prowadzi je m.in. organizacja Roots of Empathy (korzenie empatii). Obserwowałam jeden z jej treningów. Polegał na tym, że do dziewięcio- i dziesięciolatków przyszła matka z dzieckiem. Maluch jeszcze nie mówił, a uczestnicy sesji musieli odgadnąć jego nastrój. Czy płakał dlatego, że miał za dużo wrażeń? A może zgłodniał? Albo dokuczało mu zmęczenie? Gdy dzieci znajdowały odpowiedź, przechodziły do kolejnego etapu: zaczynały mówić o sobie. Że, przykładowo, też były nieraz poddenerwowane i zniecierpliwione z powodu przebodźcowania.

Naukowcy zastanawiali się nad efektami podobnych szkoleń. Przebadali więc dzieci, które w nich uczestniczyły. Po dwóch latach okazało się, że są bardziej wrażliwe, mniej dokuczają innym i mają dla nich więcej wyrozumiałości.

Może dlatego, że działały w grupie?

– Rzeczywiście – jeśli robimy coś z innymi, wkładamy w to więcej energii. Nadal jesteśmy zwierzętami społecznymi, choć zapominamy o tym. Myśmy ewoluowali, żeby non stop żyć w zbiorowisku. Nawet nasze osie stresu, systemy hormonalne funkcjonują nadal tak, jakbyśmy przebywali w stadzie.

Skoro mówimy o grupie, trzeba też powiedzieć o synchroniczności z nią. Bo jeśli śpiewamy razem w chórze, tańczymy z zespołem w tym samym rytmie, modlimy się z innymi w kościele, to wydzielają się w nas społeczne hormony w dawce nawet dwa razy większej, niż gdybyśmy robili to samo bez synchronii. To ważne, bo chodzi o endorfiny, które nazywamy hormonami szczęścia. One są naszymi naturalnymi środkami przeciwbólowymi. Poza tym dzięki robieniu czegoś synchronicznie stajemy się bardziej prospołeczni i ufni.

A co lepiej wpływa na nasze zdrowie: dawanie czy branie?

– Dawanie. Istnieje wystarczająco wiele badań, które to potwierdzają. W jednym z nich naukowcy poprosili mieszkańców Bostonu, by jak najdłużej trzymali przed sobą ciężarek ważący ponad dwa kilogramy. Po pierwszym razie przechodnie dostawali dolara. Podczas drugiej próby część z nich była pytana, czy nie chcieliby oddać nagrody na UNICEF. Chętni do jego wsparcia ponownie brali ciężarek do rąk. Tym razem utrzymywali go aż o 15 procent dłużej niż pozostali. Fascynujące, prawda? Właśnie tak zareagowało ich ciało na zastrzyk hormonów wydzielających się podczas pomagania.

W innym badaniu naukowcy dali ludziom 20 dolarów i powiedzieli: „Możecie wziąć te pieniądze albo podarować je innym”. Ci, którzy wkładali je sobie do kieszeni, początkowo sądzili, że poczują się lepiej. Nic z tego. Prędko wykazywali mniejsze zadowolenie z życia. Dlatego reklamy nie powinny nam mówić: „Kupcie sobie coś dla przyjemności”, tylko: „Kupcie coś komuś, a będzie wam milej”.

A chętnie obdarowujemy innych?

– Wiele zależy od tego, jak bardzo konkretny jest cel naszej dobroczynności. Czerpiemy mniej korzyści psychicznych, gdy, przykładowo, dajemy pieniądze na „ratowanie dzieci”. To zbyt ogólne. Ale nasze samopoczucie polepsza się znacznie bardziej, jeśli przystępujemy do akcji, w której ktoś nam mówi: „Chciałbyś wpłacić 30 złotych? To dobrze, bo kupimy za nie cztery moskitiery. Dzięki nim zwiększymy w Zimbabwe ochronę dzieci przed malarią”.

Dlatego jeśli ktoś ma dziś problem ze zmobilizowaniem się do pomocy Ukrainie, powinien skupić się na dobroczynności wobec jej konkretnych obywateli. I pomyśleć, że pomaganiem innym pomaga także sobie. Bo ono ma równie dobre korzyści dla naszego zdrowia jak sport czy zdrowa dieta. Tylko znowu: nie przesadzajmy. Pamiętajmy, że wspieranie innych podczas wojny to czynność długoterminowa. Tu nie da się jechać nieustannie na szóstym biegu, bo wyczerpie się nam akumulator. Po dwóch tygodniach wypalimy się, a osoby potrzebujące pomocy wciąż będą czekać.

Marta Zaraska - dziennikarka naukowa. Autorka książki „Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, optymizm i życzliwość pomagają dożyć stu lat”, która została niedawno przetłumaczona na język polski. „The Wall Street Journal” uznał ją za jedną z najlepszych książek o zdrowiu 2020 roku. Publikowała w „The Washington Post”, „New Scientist”, „The Atlantic”, „Scientific American”. Mieszka we Francji

Autor: Łukasz Pilip

Zdjęcie: unsplash.com

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 14 maja 2022 r.