Dzieci opowiadają o samotności i pojawiającej się w domach agresji. Koronawirus zachwiał też ich światem

Czułość i Wolność

Rozmowa z Lucyną Kicińską, wieloletnią koordynatorką Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, koordynatorką Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i Luisem Alarconem Ariasem – psychoterapeutą, prezesem stowarzyszenia Niebieska Linia (www.niebieskalinia.org).

 

Agnieszka Urazińska: Czy zamknięci w domach mamy większy, niż dotąd, problem z agresją?

Luis Alarcon Arias: Wiele na to wskazuje, bo wedle naszych obserwacji dotyczących interwencji z Niebieskiej Linii krzywa dotycząca przemocy w rodzinie ostatnio się wznosi. To nawet da się wytłumaczyć. Jesteśmy zmuszeni do tego, żeby ze sobą przebywać. Staliśmy się więźniami we własnym domu. W więzieniach ludzie mają chociażby spacerniak. A my przez wiele tygodni nawet spacerniaka nie mieliśmy. Przecież każdy z nas potrzebuje własnej przestrzeni, którą może zarządzać, i tej przestrzeni bardzo brakuje. Kiedy przekroczymy próg odporności na warunki penitencjarne, narasta napięcie. I dochodzi do konfliktu. A konflikty w naszej kulturze niestety najczęściej rozwiązuje się siłą. Tam, gdzie były już sytuacje konfliktowe, może dojść do ich zaostrzenia.

Tam, gdzie do tej pory awantura kończyła się trzaskaniem drzwiami, teraz może przebiegać gwałtowniej.

Izolacja będzie mieć bardzo niebezpieczne skutki dla integralności rodzin i dla osób doznających przemocy.

Lucyna Kicińska: Już w czasach przedpandemicznych mieliśmy duży problem z przemocą wobec dzieci. W warunkach społecznej izolacji w przemocowych domach dzieją się dramaty. Dziecko jest przez całą dobę ze sprawcą. Nie ma gdzie uciec, bo nie chodzi do szkoły, nie spotyka się z rówieśnikami, nie może wybiec z domu, gdy zaczyna się awantura. Do niedawna młody człowiek, który nie ukończył 18. roku życia, nie mógł wyjść z domu bez dorosłego opiekuna. Z powodu epidemii z domu nie może wyjść nie tylko ofiara, ale także sprawca. Ten drugi też jest w tym okresie bardziej narażony na stres i frustrację. To może nasilać agresję. Dzieci opowiadają, że agresja – przede wszystkim słowna – pojawia się nawet w tych domach, gdzie wcześniej jej nie było. Ale wyobraźmy sobie – jest dwójka dzieci, która chce w tym samym czasie odrabiać lekcje, i rodzic, który musi pracować. Dzieci się kłócą, rodzic musi pilnie wykonać swoją pracę. Do tego martwi się, czy tej pracy nie straci. A wszystko dzieje się na 38 metrach kwadratowych. Duże jest prawdopodobieństwo, że ktoś podniesie głos?

Jesteś świadkiem przemocy? Znasz kogoś, kto potrzebuje wsparcia? Oto telefony, pod którymi można znaleźć pomoc:

POBIERZ I WYDRUKUJ PLAKAT: wersja czarno-biała, wersja kolorowa

A jak wyglądają teraz nasze związki i bliskie relacje?

L. A. A.: Pandemia to dla związków próba. Do niedawna, oprócz małżonka czy partnera, mieliśmy zaplecze społeczne – przyjaciół, z którymi można się było spotkać i ponarzekać na kłopoty w związku. Teraz przyjaciele są on-line, a my jesteśmy fizycznie skazani na domowników. Dużo będzie takich par, które wejdą w sytuację konfliktową. A to nie jest dobry czas na szukanie kompromisów, bo sytuacja nas frustruje, niepokoi. Wiele problemów, których wcześniej nie zauważaliśmy, będzie przybierać na sile. Tam, gdzie nie będzie zaplecza w postaci przywiązania, miłości, szacunku, może dojść do rozłamu. Ale niektóre związki, paradoksalnie, ta trudna sytuacja może scalić. To tam, gdzie ludzie będą mogli na siebie liczyć i mają kompetencje psychologiczne.

L. K.: Z rówieśnikami jest teraz taki problem, że albo wcale ich nie ma, a dziecko tęskni, brakuje mu kontaktu, albo są ci, których w normalnych okolicznościach dziecko wcale by nie chciało mieć tak blisko – we własnym komputerze podczas lekcji on-line. Przemoc rówieśnicza z realu przeniosła się do sieci. Jeden uczeń opowiadał mi, że koledzy w czasie zdalnej lekcji wyłączają mu mikrofon, kiedy nauczyciel zadaje pytanie. Uczennica, która nie jest akceptowana przez klasę, zwierzała się, że koledzy wyrzucają ją z grupy i nie może dołączyć do zajęć. „To jest nie fair” – mówi mi rozżalona dziesięciolatka.

A ja przyznaję jej rację i boleję nad tym, że ona nie ma teraz nawet jak odreagować tych przykrości – nie może wyjść do lasu i pokrzyczeć, wybiec na podwórko i pobawić się ze znajomymi, którzy ją akceptują. Są też dzieci, które nie mają praktycznie żadnych relacji: bez internetu, zbyt zmęczone, by pisać z rówieśnikami. A zresztą co miałyby napisać? Że przez 12 godzin pracują w gospodarstwie?

Łatwiej znosić izolację w domu z ogrodem niż w kawalerce?

L. A. A.: Na pewno bardziej komfortowo. Ale zauważyłem, że koronawirus jest bardzo uniwersalny – tych, którym lepiej się powodzi, też nie oszczędza. Ci, którzy mają lepszą sytuację materialną, też sobie nie radzą. Jeden cierpi, bo nie wie, czy mu wystarczy na czynsz, inny – bo nie wyjedzie na ekskluzywne wakacje. Ci, którzy są w gorszych warunkach, mają obiektywnie większe problemy. Ale na poziomie emocjonalnym frustrację przeżywamy wszyscy.

L. K.: Nierówności mogą być teraz jeszcze bardziej dojmujące. Wcześniej dziecko wychodziło z domu i mogło się martwić najwyżej tym, czy bluza i plecak są wystarczająco markowe. Teraz przez kamerkę internetową – w czasie lekcji on-line – wpuszcza do domu tych, których normalnie by nie zaprosiło. Może się oczywiście pochwalić domem z basenem. Ale jeśli akurat mieszka w brzydkich wnętrzach, a na dodatek włączony mikrofon rejestruje domową awanturę, to naraża się na kolejne przykrości i złośliwości. Te nierówności są teraz bardzo jaskrawe. Tam, gdzie jest dom z ogrodem i każde dziecko ma własny komputer, łatwiej wytrzymać, łatwiej mieć dobry nastrój, niż w starej kamienicy bez toalety, bez laptopa, w niedostatku. W czasach przedpandemicznych mała przestrzeń nie była tak znaczącym problemem jak teraz. Była szkoła, praca, podwórko. W mieszkaniach spędzaliśmy razem, całą rodziną, jakieś dwie godziny przed snem.

A teraz całą dobę, już od wielu tygodni. I ściany zaczynają nas miażdżyć.

Nudzi nam się w izolacji?

L. A. A.: Znam ludzi, którzy zaczęli robić rzeczy, na jakie wcześniej nie mieli czasu. Zdecydowanie więcej osób zaczęło czytać. Wreszcie coś dobrego wynika z tego cholernego wirusa! Wszystko zależy od tego, jak skanalizujemy tę nudę. Bo możemy się w nią zapadać coraz głębiej i będzie coraz ciemniej. Inna sprawa, że potężna grupa ludzi pracuje teraz na pełnych obrotach w domu. I oni nie mają czasu ani na nudę, ani na życie. Mówią, że nigdy w życiu tyle nie pracowali. Nie będę krytykował. Ta praca może trzymać człowieka w pionie. Póki nie wpływa destrukcyjnie na życie, jeśli jest przedmiotem satysfakcji – to super.

L. K.: Kiedy pracowałam w telefonie zaufania dla dzieci, zdarzało się, że dziecko dzwoniło i mówiło „nudzę się”. Albo 13-letnie dziewczyny prosiły o pomysły, jak mają się bawić na urodzinowej imprezie. Mówiły, że kiedyś było fajniej, bo na kinderbalach był animator. U nastolatek to byłby obciach, ale same nie umieją sobie zorganizować czasu. Jeśli nie pomożemy wzbudzić dzieciom pasji w dzieciństwie, to mamy znudzonych nastolatków. I widać to wyraźnie teraz, kiedy czasu do zagospodarowania niektórzy mają więcej. Znudzony młody człowiek jest nieszczęśliwy, jeszcze bardziej pogubiony.

Boimy się?

L. A. A.: Żyjemy w lęku o przyszłość – nie tylko tę materialną. Zauważyłem, że ludzie starają się nie rozmawiać o tym, jak to będzie. Unikają tematu. Bo nie wiemy, co będzie. Człowiek potrzebuje nadziei – dziś jest deszcz, ale jutro będzie słońce. A my nie wiemy, kiedy epidemia się skończy i jaki zostawi nam świat. Mamy za oknem przepiękną pogodę, która nijak nie pasuje do tej sytuacji. A w nas jest potężny lęk – czy nie zachorujemy, czy nie stracimy bliskich, jak spłacimy kredyt, czy nie stracimy pracy… Koronawirus zaatakował rdzeń życia społecznego.

L. K.: Dużo mówimy w pandemii o lękach dorosłych, a dzieci też żyją w lęku. Słyszą w mediach te same co my, dorośli, przerażające informacje. I widzą wyprowadzonych z równowagi rodziców.

Jeśli mama jest fryzjerką i nie pracuje drugi miesiąc, w domu o tym się rozmawia. Dziecko słyszy, że brakuje pieniędzy albo zaraz zabraknie.

Mama ma teoretycznie lepiej – bo może działać. Dziecko nie może nic. Jego świat się chwieje. Słyszy, że nie będzie wakacji, nie będzie kolonii. Wszystko to wywołuje złość, frustrację, niepokój. Są też dzieci, które we własnym domu czują się zdecydowanie lepiej niż w szkole, świetnie znoszą zdalne nauczanie i lepiej teraz funkcjonują, wreszcie przestały się bać. Ale to mniejszość.

Co dzieje się z naszą psychiką?

L. A. A.: Wiele osób nie jest w stanie sobie poradzić. Reagujemy agresją, przemocą, zamknięciem, obniżeniem nastroju. Pogłębiają się nałogi. Substancje psychoaktywne – narkotyki i alkohol – pozwalają przestać się przejmować. Sprawiają, że świat choć przez chwilę wygląda tak, jak chcemy, żeby wyglądał. Obawiam się, że za jakieś dwa miesiące ludzi zmagających się z nadużywaniem czy uzależnieniem od środków różnych będzie o wiele więcej niż teraz.

L. K.: U dzieci i młodzieży może się nasilać depresja, szczególnie jeśli do tej pory była maskowana. Niestety, aktualnie otoczeniu może ją być trudniej zauważyć. Rodzice, choć teraz są fizycznie blisko dziecka przez całą dobę, często pochłonięci własnymi sprawami, home office i problemami bytowymi, nie są nastawieni na obserwowanie dziecka. A szkoła jest za daleko. Kamerkę można wyłączyć i nie widać łez. Rówieśnicy – przez komunikator – też później zauważą, że dzieje się coś złego. A dzieje się. Nastolatki mają myślenie katastroficzne – mamy katastrofę klimatyczną, płonie Biebrza, jest koronawirus. Pewna nastolatka powiedziała mi: „Proszę pani, świat nam pokazuje fuck you”. U nastolatków włącza się tzw. płyta zniekształconych myśli: „Po co żyć, po co walczyć, jak i tak się wszystko zawali? Na dodatek nie w dalekiej przyszłości, tylko teraz wirus wybije nas wszystkich”. Niejeden dorosły myśli podobnie, ale dzieci czują bardziej, bardziej różne rzeczy biorą do siebie.

Nastolatki mają w sobie pewien rodzaj gwałtowności związany z funkcjonowaniem niedojrzałego, młodego mózgu. Już przed pandemią było źle – 7 procent osób między 13. a 17. rokiem życia deklarowało, że ma za sobą próbę samobójczą.

To daje ćwierć miliona dzieci w Polsce! A teraz może być jeszcze gorzej. Jeśli nie podejmiemy natychmiastowych działań na wielu poziomach, możemy się wkrótce spodziewać fali samobójstw i zachorowań na depresję.

Czujemy się samotni?

L. A. A.: Najbardziej obawiam się o tych, którzy byli sami już przed pandemią. Myślę o osobach w podeszłym wieku, które nie mają dostępu do komputerów, tabletów, smartfonów. A teraz stracili możliwość spotykania się z ludźmi. Na pewno u pokaźnej grupy takich osób dojdzie do poważnego kryzysu – starsi są grupą wysokiego ryzyka, jeśli chodzi o zakażenie, ale także z punktu widzenia psychologicznego.

L. K.: Dzieci mówią o ogromnej samotności. Mimo że przecież bliskich mają na wyciągnięcie ręki. „Jakbym mieszkała z obcym” – powiedziała mi kilka dni temu nastoletnia dziewczyna. To nie musi oznaczać, że rodzic jest zły. Może nie dał rady zbudować więzi. A może nie powiedział dziecku: „przyjdź do mnie, jeśli będziesz miał problem”, „jesteś ważny”, bo myślał, że dziecko to wie.

Co robić, żeby jak najmniej ucierpieć?

L. A. A.: Rozmawiać z ludźmi. Nie możemy się spotykać, nie możemy się dotykać. Ale to jest moment, w którym możemy skorzystać z techniki. Rozmowa sprawi, że nie będziemy się czuli sami z tą straszną sytuacją. To jest ten czas, kiedy nie trzeba rozmawiać o czymś wielkim: „jak spałaś?”, „no, ja też nieźle”. Albo: „co robisz?”, „nic?”, „u mnie też nic ciekawego”. To może być o niczym. Ale trzeba się komunikować. Żeby nie zakopać się w norze. Żeby pamiętać, że tam gdzieś są ludzie, którzy czekają. A jeśli ktoś ma potrzebę, żeby spotkać się z profesjonalistą – my wciąż jesteśmy – chociaż teraz on-line. Niebieska linia proponuje bezpłatne telewizyty i konsultacje. Warto szukać pomocy u ekspertów.

L. K.: Rozmowa to najlepszy sposób. I nie próbujmy zachowywać się w tej sytuacji tak, jakby była zwykła. Bo nie jest. Powiedzmy dziecku, niech ono też wie, że to nie jest czas, aby wszystko robić na sto procent sprzed pandemii. Trzeba ustalić nowe sto procent, adekwatne do nowych warunków. Jeśli dziecko narzeka, że mama za dużo pracuje, to zamiast mówić: „daj mi spokój, takie jest życie”, powiedzmy: „Masz rację, to nie jest normalna sytuacja, wszyscy żyjemy teraz inaczej. Sama próbuję się w tym odnaleźć. Może o tym porozmawiamy?”. Warto przystosować życie rodzinne do nowych realiów – wyciągnąć planszówki, zrobić plan filmów na wieczory i oglądać całą rodziną z domowym popcornem. Zadbać o rutynę dnia. Spójrzmy uważnie na młodego człowieka, który z nami mieszka. Teraz można zrobić to z bliska.

 

Rozmawiała Agnieszka Urazińska