Dzień Zmiętej

Miałam taki sen – startuję w biegu na jakiś nie najkrótszy dystans. Biegnę w absurdalnym stroju: na prawej nodze mam czerwonego buta na wysokiej koturnie, na lewej – przetartą tenisówkę. Z desperacją myślę, że muszę biec tak, żeby robić wrażenie, że mam dwa takie same buty. Mam też kombinezon z weluru w jakiś dziwny wzorek. To wszystko razem jest strasznie niewygodne, ale biegnę, czasami spychana przez innych biegaczy i biegaczki, bo bieg jest koedukacyjny. Kilka razy mój czerwony but wykracza za linię bieżni i boję się, że ktoś to zobaczy i zostanę zdyskwalifikowana. Ale w końcu wpadam na metę, pierwsza, tym absurdalnym, kuśtykającym biegiem, podnoszę ręce w geście zwycięstwa i padam ze zmęczenia, czerwony but ześlizguje się z nogi. Kiedy tak leżę, dysząc, podbiega do mnie kobieta, z wyglądu Marit Bjoergen. We śnie wiem, że to moja trenerka. Brawo, brawo, mówi prawie z irytacją. Ale czemu leżysz – dodaje, tonem wcale nie pytającym. Czemu. – powtarza, z tą samą ponurą kropką na końcu i dodaje szorstko – zaraz zaczynamy. Nie rozumiem – co zaczynamy? dyszę słabo. Trening! teraz Bjoergen jest już ewidentnie wkurzona. Trening zaczynamy, zaraz, masz jutro następny bieg! Czekam w szatni - rzuca odwracając się na pięcie. Wtedy widzę, że ona też utyka, tak jakby miała jeden but na obcasie, a drugi nie. Budzę się zmęczona.
Ten sen przypomniał mi się w trakcie sesji coachingowej, na której moja klientka – nazwę ją Matylda, chociaż w dowodzie ma inaczej - opowiedziała mi o swoich dwóch obliczach. Jedno oblicze nazwała Społeczną – ogarniaczka, zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa do kolejnych wyzwań, zawsze pełną energii; kobieta, ku której kieruje się bezradny wzrok innych wokół kiedy pojawia się problem. Społeczna zawsze spragnionych napoi, głodnych nakarmi, nieogarniętych ogarnie, w locie uchwyci każdą nową, ekscytującą business opportunity, makijaż zrobi na światłach, dziecku w zadaniu pomoże przez telefon, pędząc przez supermarketowe alejki i z precyzją snajpera namierzając żywność nieprzetworzoną. Społeczna codziennie startuje w zawodach i zawsze jest na bieżni na tyle wcześnie, żeby zrobić rozgrzewkę, a po tym, jak dobiegnie w welurze na metę jako pierwsza, zaraz się podnosi, nawet bez posykiwań Bjoergen, i zasuwa w jednym bucie na następny trening.
Ale jest też druga Matylda. Nazwałyśmy ją Zmiętą. Z delikatności nie wchodziłam w szczegóły, ale wiem mniej więcej, jak wygląda dzień Zmiętej. Kiedy zmięta szuka w szafie podkoszulka, ciągnąc za jego rękaw ściąga na podłogę cały wielki kłąb tajemniczo splątanych ze sobą rajtek, skarpet oraz leginsów, w których miała silne noworoczne postanowienie chodzić na jogę dwa razy w tygodniu. Zmięta wraca do domu po dniu pracy i wchodzi pod koc, zabiera ze sobą butelkę wina, paczkę czipsów i duże opakowanie lodów o smaku mango, zje najpierw lody, a potem chipsy. Do wina czasami bierze kieliszek, czasami szklankę, a czasem nic.
Kiedy gadałyśmy z Matyldą o Społecznej i Zmiętej, przypomniało mi się, że dokładnie takie dwie wewnętrzne postacie wytropiłam kiedyś w sobie, tyle, że nazwałam je Prymuską i Sabotażystką. I wtedy ktoś mądry, z kim o tym rozmawiałam, powiedział zdanie z mojej perspektywy rewolucyjne - Mnie się wydaje, że Prymuska jest Sabotażystką. Wróciło to do mnie w trakcie sesji - zaczęłyśmy z Matyldą przyglądać się temu, jak silnie sprzężone są w nas te dwie postacie - Społeczna ze Zmiętą, Prymuska z Sabotażystką. Jedna drugą uruchamia, jedna drugą osłabia albo wzmacnia; są jak naczynia połączone. Ile się Społeczna nad-stara, ile nad-ogarnia, ile nad-umizga światu, tyle Zmięta się musi zmiąć, stoczyć, przeżreć tymi lodami. Nie ma zlituj.
Wbrew temu, co chcielibyśmy sądzić, co chcieliby być może sądzić niektórzy z naszych pracodawców albo domowników, nasz rezerwuar energii jest wyczerpywalny: w baku nie ma więcej paliwa niż pojemność baku. I, chociaż wiele kobiet zawzięło się, żeby doprowadzać do perfekcji sztukę jazdy na oparach, przyjdzie moment, że nasz pojazd wyda się z siebie dziwny dźwięk i po prostu stanie.
Skonkludowałyśmy, że Zmiętej należy się wdzięczność. Że jej intencją jest nas chronić przed sobą samą, przed zapędami Społecznej, która z tego strachu, że nie będzie Idealna, że nie wszystkich nakarmi i napoi, że zostawi w kącie kurz, a w prezentacji literówkę, zaorałaby nas na śmierć. Dziękujemy ci, Zmięta. Ostatecznie w ramach zadania domowego zadałam mojej klientce organizowanie Dnia Zmiętej, nie czekając, aż sama Zmięta go na niej wymusi. Lody, wino, netflix, i do łóżka! Bez dyskusji!
Tak, wiem, są inne sposoby: długie spacery po lasach, przepuszczanie przez siebie strumienia emocji w trakcie sesji medytacyjnych, jest kuchnia pięciu przemian i jest joga sivananda - zdrowe sposoby na regenerację. Nie powiem, czasem nawet stosuję. Jak się człowiek zdrowo napracował, to zrozumiałe, że potem zdrowo odpoczywa. No ale jak się narozrabiało!? Naustawiało siebie na bieżniach w dwóch różnych butach, nazmuszało do biegu po biegu? Jak się przegięło, to trzeba odpracować.
To kiedy robisz sobie Dzień Zmiętej?