Dziewczynka słyszy: "umyj ręce" i "umyj się między nogami". Słowa kreują i krępują rzeczywistość

Czułość i Wolność

Człowiek potrafi rozprawiać o polityce, filozofii, prawie, technologii, nie będąc nawet ekspertem w tych dziedzinach. A jak przychodzi do rozmowy o własnym ciele i miejscach intymnych, to nie tylko przeciętny Kowalski, ale i komunikatywna maklerka zaczynają posługiwać się infantylnymi określeniami albo tak opisywać swoje genitalia, że trudno zrozumieć, o którą część tak naprawdę chodzi. Czy można z powodzeniem dbać o swoje ciało, jeśli nie wiemy, jak nazywają się poszczególne jego fragmenty?

Język kreuje rzeczywistość i wpływa na kształt relacji i ze sobą i z innymi. Choć mówi się, że kluczowa w kontaktach międzyludzkich jest mowa niewerbalna, to jednak gros nas uważnie dobiera słowa.

Słowami potrafimy budować i niszczyć. Czasami jedno źle dobrane przekreśla całą wypowiedź, stawia nas w niekorzystnym świetle, sprawia, że ktoś zmienia o nas zdanie. Słowami możemy dowartościowywać, jak również sprawiać przemoc. Słowa tworzą też naszą osobistą narrację dotyczącą siebie, świata dookoła i innych ludzi.

Jeśli narracja w rodzinie jest pełna tolerancji i otwartości - my też tym nasiąkamy. A kiedy uderza w nuty lęku, strachu i wrogości - pod jej wpływem zaczynamy być pełni obaw i niepewności. Jeśli przykładowo w narracji rodzinnej wybrzmiewa przekonanie, że wagina to coś obrzydliwego, co się nazywa „cipa" i lepiej o tym nie mówić, bo jest „brzydka i śmierdzi", to takie podejście mamy do swoich genitaliów, nawet jeśli w zasadzie nigdy nie uważałyśmy, że z jej zapachem jest coś nie w porządku.

Czy słowo „ręka" jest zbyt medyczne?

Większość nazw części ciała w języku polskim to słowa, nad którymi specjalnie się nie zastanawiamy, są dla nas emocjonalnie neutralne. Na przykład słowo "ręka". Czasami mówimy ręka, czasem dłoń albo graba czy łapa. W zależności od preferencji każde z tych określeń opisuje część ciała, której nikt nigdy nie kazał nam chować, nie zmieniał tematu, gdy o nią pytaliśmy. Nikt też na rękę nie wymyślał nam od dziecka innego określenia, jak gdyby ręka była słowem zbyt medycznym czy brzydkim. Ręka to ręka i nie ma tu żadnej filozofii. A ręką też przecież niektórzy robią rzeczy bardzo niegodziwe czy brutalne. Ręka jednak, podobnie jak większość części ciała ma prawo mieć swoją nazwę i być określana po imieniu. Nie każda jednak cząstka nas ma taki przywilej. Genitalia nie mają. Określane są najczęściej jako: „to", „tam", „tam na dole", „ten", „tam między nogami".

Jak to jest z tą cipką i siusiakiem?

Mimo że już od dziecka uczy się nas medycznych, prawidłowych określeń na wewnętrzne i zewnętrzne części ciała to jednak sfera genitalna sprawia zakłopotanie. Dziecko zna słowa takie jak: "wątroba", "wyrostek", a nawet "dziąsło" i te hasła, chociaż fachowe, medyczne są w porządku. Ale "wagina"? Nie brzmi nam.

Wolimy pysia albo mysię, mimo że to nie jest fachowa nazwa na srom czy penisa. Dziecku nie robi różnicy - może być i mysia i wagina. Dziecko przyjmuje swoje genitalia w sposób naturalny, pozbawiony uprzedzeń i wstydu. To dorosłemu słowa nie chcą przejść przez gardło i tak naprawdę te mysie są dla niego, nie dla dziecka. Żeby pokonać własny wstyd i zażenowanie, żeby nie przeklinać (bo czasem tylko takie określenia są nam bliskie). Ale dla dzieci fachowe określenia, jak penis, wagina, wargi sromowe, napletek, nie są określeniami wzbudzającymi trwogę. To normalne nazwy części ciała, które tracą swoją „normalność" dopiero wtedy, kiedy my, dorośli, wypowiadamy je z zawstydzeniem, zażenowaniem albo uciszamy dziecko, by nie mówiło nikomu, że zna to słowo na p i jeśli już musi, to mówiło bardziej miękko: siusiak, cipka itp.

Oczywiście nie ma niczego złego w wymyślaniu nazw na swoje genitalia - takich domowych, prywatnych, śmiesznych. Ale warto, żeby dziecko znało i jedną, i drugą formę, a nie tylko tę „domową". W ostateczności - by znało którąkolwiek. Bo lepiej nauczyć je, by w razie czego mówiło, że boli je „muszelka", niż „boli mnie ta pupa z przodu", albo nic nie mówiło, w poczuciu, że poruszanie tematu bólu miejsc intymnych albo innych kłopotów z nimi związanych jest zawstydzające. Jak na przykład powiedzieć o molestowaniu mamie, która z obrzydzeniem strofuje, żebyśmy „umyły się tam na dole"? Tego typu określeniami wulwy, wypowiedzianymi zwykle szeptem, uświadamiamy małemu człowiekowi, że posiada takie części ciała, które są wstydliwe, niesmaczne, a my nie chcemy o nich ani rozmawiać, ani słuchać. Dziecko ze swoim zawstydzeniem zostaje więc samo i uczy się, że to jego problem i jego sprawa, o której nikt nie chce rozmawiać swobodnie.

Przez to przepełnione ignorancją i obrzydzeniem podejście dorosłe osoby, przykładowo kobiety, kiedy uczy się je czułości wobec swoich wagin, są tym mocno zawstydzone i zdezorientowane. Czasem wyśmiewają, a czasem się złoszczą, kiedy ktoś nagle o waginie mówi inaczej - poświęca jej czas, z powagą, uważnością i miłością.

Trudno mieć dobry seks, kiedy o swoich genitaliach myślimy z obrzydzeniem

W którym momencie życia wagina i penis stają się słowami zakazanymi? Zwykle wtedy, kiedy doświadczymy z ich powodu zawstydzenia, upokorzenia albo agresji. Również wtedy, gdy obrywa się nam za naszą dziecięcą ciekawość albo się ją zdusza w zarodku.

Myśląc w ten sposób o swojej pochwie, trudno ją lubić i pozwalać komuś na dawanie jej przyjemności. Trudno się rozluźnić, podchodzić spontanicznie do zbliżeń, kiedy ma się ciągle wdrukowane podejście, że to, co między nogami, jest ohydztwem. Kiedy potrafimy mówić o swoich genitaliach bez wstydu, znacznie łatwiej nam komunikować swoje potrzeby w seksie. Bardzo często bowiem nie poruszamy tematu średniej jakości seksu, bo wstydzimy się określeń, bo nie wiemy, jak to ładnie powiedzieć, jak to ująć. W efekcie czasem mówimy szyframi, które nie każdy partner rozkoduje w lot. Myśląc przez lata z obrzydzeniem i wstydem o swojej pochwie, ciężką ją polubić i pozwalać komuś na dawanie jej przyjemności. Nazywanie wprost części ciała i czynności seksualnych bywa zbawienne dla par. Czasem podczas konsultacji seksuologicznych osoby uczą się na specjalnych modelach odpowiedniego nazewnictwa tak, by oboje mieli jasność, czego oczekują w seksie i stymulacja, których części jest dla nich najprzyjemniejsza. Gros par bardzo to odblokowuje na swobodne rozmawianie o seksie, o swojej przyjemności, potrzebach.

Lekarz contra nasz wstyd i niewiedza

Przez to, że wstydzimy się swoich intymnych części ciała i sprowadzamy ich ważność do kategorii „to", przestajemy sądzić, że należy im się uwaga i troska. I nie tylko chodzi o seks. Pewna część kobiet na przykład mając poczucie, że ich wagina jest czymś brzydkim, wstydliwym, cierpi katusze zapisując się do ginekologa albo w ogóle rezygnuje z badań profilaktycznych. Mężczyźni swoich penisów wstydzą się co prawda mniej, ale także mają dość ograniczone słownictwo dotyczące genitaliów. Dlatego zarówno lekarze, jak i seksuolodzy są bardzo uważni na to, co mówią pacjenci i czy rozumieją pytania zadawane przez specjalistów. Najlepsza strategia, aby pomóc pacjentowi we właściwej ocenie problemów, to mówienie jego językiem, bo pomyłek jest cała masa. Nierzadko zdarzają się sytuacje, gdy z ust seksuologa pada na przykład pytanie: „Czy ma pan erekcję?", na które pacjent odpowiada: „Oczywiście, erekcję mam zawsze, po prostu fiut mi nie staje".

Skąd się bierze ta wulgarność w języku?

Dlaczego wulgaryzujemy tak ważne, delikatne części naszego ciała? Zwykle to rynsztokowe słownictwo towarzyszy nam od nastoletniości i rówieśniczych odzywek - bo we wcześniejszych latach tak jak zresztą i teraz edukacja seksualna to przekazywanie sobie z ust do ust różnych informacji o seksie, a nie solidne zapoznanie dzieci z tematem ich cielesności. W efekcie czasem „fiut i pizda" to jedyne określenia genitaliów, jakie osoba zna, bo po prostu nie było komu pokazać jej, że można mówić inaczej.

Jakiś czas temu solidną (i nierzadko pierwszą) edukację seksualną uzyskiwało się w gabinecie seksuologa, kiedy pojawiał się jakiś problem. Dzisiaj na szczęście pomocne są różnego rodzaju aplikacje i profile seksuologów oraz edukatorów seksualnych w sieci, którzy przekazują młodszym i starszym Polakom wiedzę o seksie. Dlatego coraz więcej młodych osób wie o nim znacznie więcej niż niewiele starsi millenialsi. Na szczęście, bo ludzie, którzy od dziecka traktują swoje genitalia z takim samym szacunkiem i uważnością jak pozostałe części ciała, chętniej odwiedzają gabinety ginekologiczne, korzystają z profilaktyki, obserwują uważniej zmiany - na przykład w cyklu. Mają też szczęśliwsze życie seksualne i potrafią lepiej dbać o komfort swój i partnera. A co najważniejsze nie mają stałej potrzeby trzymania kontroli w sytuacji intymnej, która to często jest efektem nieakceptowania zapachu, wydawanych dźwięków, wyglądu czy owłosienia swoich genitaliów.

 

 

Autorka: Katarzyna Kucewicz

Ilustracja: pexels.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 4 grudnia 2021 r.