Dziś człowiek jest najtańszy w historii niewolnictwa

Czułość i Wolność

Czy ja albo pani możemy paść ofiarą handlu ludźmi?

– Rekruterzy bazują na deficytach potencjalnych ofiar. Każdy z nas ma deficyty i każdego z nas można by zwerbować do pracy przymusowej, tylko nikt tego nie zrobi w stosunku do pani czy mnie.

Dlaczego?

– Bo to by się nie opłacało. Utrzymanie kontroli nad nami byłoby zbyt pracochłonne i niewarte ceny. Ja np. nie jestem bardzo silna fizycznie, młoda i piękna więc zarobek byłby niewielki, a z uwagi na umiejętności komunikacyjne miałabym spore możliwości ucieczki i trzeba by non stop mnie pilnować. Nie przyniosłybyśmy dużego dochodu. Tak samo, jak nie opłacają się porwania. To zbyt ryzykowne, lepiej namówić na wyjazd.

Na czym zarabiają handlarze ludźmi?

– Na przymusowej pracy innych, w tym na pracy seksualnej. Mam tu też na myśli sprzedaż narządów, np. ktoś zdecydował się sprzedać nerkę, wyjechał w tajemnicy przed rodziną i przyjaciółmi, no i na miejscu pobrano mu więcej narządów, i nigdy nie wrócił. Ofiary handlu ludźmi tracą życie z różnych przyczyn, np. z wycieńczenia, bo zbyt długo i zbyt ciężko pracują.

Jak odbywa się proces rekrutacji do pracy przymusowej?

– Moment rekrutacji jest momentem spełnienia marzeń. Rekruter jest jak św. Mikołaj albo złota rybka. Później, kiedy się okazuje, że znaleźliśmy się w pułapce, trudno jest z tych marzeń zrezygnować. Mamy do czynienia z całym mechanizmem psychologicznym.

Rekruter wyszukuje osobę, która ma marzenia, i namawia ją do ich spełnienia, do wyjazdu. Na miejscu tłumaczy tej osobie, że sama nie jest w stanie się wyzwolić i że jedyne, co jej pomoże, to współpraca.

Pracujemy teraz w fundacji z mężczyzną, który po powrocie z Wielkiej Brytanii przez dwa lata nie złożył zeznań, bo bał się ludzi, którzy go wywieźli i zmusili do produkcji narkotyków. Zaczął współpracować z organami ścigania dopiero gdy nie miał innego wyjścia. A przecież kiedy zaproponowano mu pracę w Anglii i kilkutysięczne zarobki myślał, że to spełnienie marzeń.

Kto jest wśród tych 40 mln ludzi na świecie, którzy są współczesnymi niewolnikami?

– Rekruterzy wybierają osoby, które mogą przynieść przychód. W handlu ludźmi chodzi przecież przede wszystkim o pieniądze. Są to ludzie, którzy łatwo poddają się dezinformacji, których można zastraszyć i sprawić, by pracowali za darmo. Dla przykładu: mogą to być ludzie zwerbowani do pracy fizycznej, którym brak znajomości języka uniemożliwia szukanie pomocy, ale też porozumiewanie się z osobami z zewnątrz.

Ludzie nie szukają pomocy też dlatego, że czują się związani długiem. Dług jest fikcyjny lub wyolbrzymiony, ale ofiary wierzą, że jeśli go spłacą, będą wolne. Jednak ciągle są na nie nakładane kary, wyolbrzymione kwoty i dług nigdy nie daje się spłacić.

Ostatnio spotykamy sporo osób z Ameryki Łacińskiej, które są przekonywane, że jeżeli mogą przyjechać do Polski bez wizy, mają tu prawo pracy. Takie osoby zainwestowały w przyjazd i gdy na miejscu się dowiadują, że nie mają pozwolenia na pracę, to nie mogą się po prostu spakować i wrócić do siebie.

Ludzie, którzy nigdy nie wyjeżdżali ze swojego kraju, nie są dobrze zorientowani w przepisach migracyjnych. Są często zdesperowani, w trudnej sytuacji materialnej, potrzebują jak najszybciej pieniędzy dla swoich rodzin, a pośrednik jest źródłem informacji, które wydają się wiarygodne. Pokazuje dokumenty w obcym języku, zdjęcia hostelu, w którym będą mieszkać. Często takie osoby podpisują dokumenty, których nie rozumieją, a potem się okazuje, że mają wobec drugiej strony jakieś zobowiązania i się boją. Nie wiedzą, co będzie, jeśli ich nie dotrzymają.

Jeśli pochodzą z kraju, w którym obywatele boją się brutalności policji, to na policję nie pójdą. Poza tym nikt się tam z nimi nie dogada, przynajmniej na początku.

Dla nas największym wyzwaniem są osoby jedynie jadące tranzytem przez Polskę, wiezione do Europy Zachodniej, czasami jeszcze nie wiedzą, że będą tam wykorzystane, że ktoś za nie zapłacił. Dwie takie nastoletnie dziewczyny były w grupie forsującej naszą wschodnią granicę. Całe szczęście, że Straż Graniczna prawidłowo je zidentyfikowała.

Polska jest krajem, z którego pochodzą ofiary handlu ludźmi, ale też krajem, do którego trafiają do pracy przymusowej. Obywateli jakich krajów dotyczy ten problem?

– Ciągle jeszcze Ukrainy. Handel ludźmi jest wprost proporcjonalny do migracji. Tam, skąd przyjeżdżają do nas pracownicy, też działają handlarze ludźmi. Filipiny robią bardzo dużo, aby ograniczyć wyzysk obywateli za granicą, ale mimo to Filipińczycy padają ofiarami handlarzy ludźmi, bo bardzo często migrują za pracą. Dotyczy to także innych krajów azjatyckich będących źródłem taniej siły roboczej dla Polski – Wietnamu, Nepalu, Bangladeszu.

Czym było niewolnictwo kiedyś, przed wiekami, czym jest teraz?

– Tamto niewolnictwo było legalne, związane z porządkiem prawnym, np. w holenderskich koloniach. Współcześnie niewolnictwo jest przestępstwem. Zgodnie z art. 115 par. 23 Kodeksu karnego niewolnictwo jest stanem zależności, w którym człowiek jest traktowany jako przedmiot własności. Niewolnik z własnej woli może tylko myśleć.

W Polsce o takie przestępstwo od bardzo dawna nikt nie został oskarżony. Najbliżej niewolnictwa były dwie kobiety, które pracowały u dyplomatów jednego z krajów arabskich.

Pracowały po 12-14 godzin dziennie, jadły resztki ze stołu, miały ograniczony dostęp do łazienki, były poniżane, zmuszane do ubierania się jak kobiety muzułmańskie, choć były katoliczkami.

Zdarzała się też przemoc fizyczna. Jedna z nich miała niezałatwione formalności, więc przebywała w Polsce nielegalnie.

Popularne aktualnie na świecie określenie „modern slavery", czyli współczesne niewolnictwo, nie jest tożsame z uczynieniem z kogoś niewolnika w sensie prawnym. Jest dużo szerszym pojęciem, które obejmuje zarówno ofiary handlu ludźmi, jak i ofiary pracy przymusowej o różnym stopniu i charakterze zniewolenia. Modern slavery to wykorzystywanie ludzi w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, pozbawianie ich w dużej mierze wolności i traktowanie tylko i wyłącznie jako źródła zarobku. Jedną z cech pracy przymusowej jest przekonanie pracującej w ten sposób osoby o tym, że nie może z pracy odejść. Osoby, które nigdy nie znalazły się w sytuacji przymusu, nie rozumieją, dlaczego ludzie w tym tkwią, a tkwią, bo taki mają horyzont myślowy, takie posiadają informacje o świecie i o sobie. Sprawcy używają różnych metod, by przekonać ludzi do tego, by zostali i nie odchodzili. To ich źródło dochodu.

Ale to dziś człowiek jest najtańszy w historii niewolnictwa.

– Trudno to porównywać, ale rzeczywiście, kiedyś wartość człowieka była większa, a to dlatego, że było bardzo mało maszyn. Z tego powodu wartość „maszyny ludzkiej" była większa gospodarczo. Dzisiaj wiele czynności, które kiedyś wykonywali ludzie, wykonują za nich maszyny. Ot i cała przyczyna.

Dlaczego aż 71 proc. ofiar to kobiety i dziewczęta?

– Powodów jest kilka. Migracja staje się bardziej sfeminizowana. Kiedyś za pracą migrowali głównie mężczyźni, kobiety dojeżdżały do nich później. Dzisiaj wiele kobiet wyjeżdża do pracy za granicę. Z niektórych krajów wyjeżdża więcej kobiet niż mężczyzn. Był taki moment, że w Polsce było więcej Ukrainek niż Ukraińców. Praca dla migrantów jest często pracą typowo kobiecą, a co za tym idzie – nisko płatną. Kobiety potrzebne są do pracy seksualnej, prac opiekuńczych i sprzątania, do pracy w gastronomii i w zawodach pomocniczych. W fabrykach też są zatrudniane kobiety. Prac, gdzie byłaby przewaga mężczyzn, jest mało.

Polki padają ofiarami handlu ludźmi?

– Tak, Polki wciąż stają się ofiarami handlu ludźmi, chociaż dzisiaj te sytuacje są inne, jesteśmy w UE, możemy legalnie pracować, więc np. nie można zastraszyć Polki, że pracuje nielegalnie. Znam sytuację dwóch kobiet, które pojechały do pracy, a na miejscu zostały zastraszone i zmuszone do małżeństwa. Były ze sobą związane, więc jednym ze sposobów zastraszania było rozdzielanie ich.

Co powinno zaniepokoić kobietę, by nie została zrekrutowana do pracy przymusowej?

– Że trzeba wyjechać bardzo szybko, że trzeba zapłacić rekruterowi za pośrednictwo (w UE rekruterowi płaci pracodawca), że nie ma jasnych warunków pracy, nie ma umowy, nie ma określonej liczby godzin pracy. Niepokoić powinno unikanie odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłej pracy, zbywanie odpowiedziami typu: „Zobaczysz na miejscu" czy „Spodoba ci się".

Bywa, że wyzysk stwarzają umowy, zgodnie z którymi ludziom zapewnia się jedzenie i dach na głową, za które muszą płacić, ale nie zapewnia się im określonej liczby godzin pracy. Zarabiają tak mało, że wystarcza jedynie na utrzymanie.

Co jeszcze powinno nas zaniepokoić? Z pewnością umowy, w których są zapisy o tym, że stawki będą ustalane, w których przewidziane są kary umowne. A już brak umowy powinien takiego pracodawcę dyskredytować na starcie. Powinny nas też zaniepokoić oferty nadmiernie atrakcyjne, nieadekwatne. Dla przykładu: kobieta dostaje ofertę pracy jako sekretarka szejka, a nie zna języków obcych ani nie potrafi obsługiwać programów komputerowych. Czyli oferty marzeń, o których wspominałam.

Niepokojące jest skracanie dystansu przez rekrutera, zainteresowanie życiem rodzinnym, osobistym. Rekruterzy często wybierają osoby samotne, skłócone z rodziną, takie, o które nikt się szybko nie upomni.

Jeżeli dziewczyna, młoda kobieta, zostaje zrekrutowana do pracy, np. przy zbiorze jagód, i słyszy, że nie może jechać ze swoim chłopakiem, jest to z pewnością powód do niepokoju. Jeśli tylko coś nas zaniepokoi, można zadzwonić do La Strady i wtedy wspólnie przeanalizujemy ofertę pracy.

Co robią La Strada i inne tego typu organizacje na świecie, by zapobiec handlowi kobietami i dziewczętami?

– La Strada powstała jako fundacja przeciwko handlowi kobietami. Gdy zaczęli się pojawiać mężczyźni i nie bardzo było wiadomo, gdzie ich skierować, rozszerzyłyśmy naszą ofertę. Ciągle jednak jesteśmy organizacją kobiecą, taka jest nasza tożsamość. Pracują u nas prawie same kobiety, ale pomagamy tak samo mężczyznom. No, może metody są troszkę inne.

Prowadzimy akcje informacyjne. Przygotowałyśmy grę planszową „Szczęściara", którą udostępniamy w ośrodkach szkolno-wychowawczych. Zawsze odpowiadamy, gdy zwracają się do nas czasopisma kobiece. Prowadzimy akcje informacyjne w urzędach pracy. Staramy się docierać do szkół, prowadzimy konta w mediach społecznościowych, zwracamy się do naszych ambasadorek, by się wypowiadały. Pokazujemy siebie jako grupę kobiet, które są silne i robią ważne rzeczy. I się nie boją.

Obecnie w ramach kampanii Galeria Anty Modern Slavery staramy się zbudować kapitał społeczny na rzecz przeciwdziałania pracy przymusowej, dotrzeć do ludzi, którzy wprawdzie nie są bezpośrednio zagrożeni, ale nie godzą się na handel ludźmi, wyzysk i wykorzystywanie. To właśnie takie osoby mogą wpływać na swoje środowiska i zwracać uwagę na nieprawidłowości np. przy rekrutowaniu do pracy i zatrudnianiu cudzoziemców oraz uwrażliwiać innych na tego rodzaju sytuacje.

Jak długo w niewoli były osoby, którymi się zajmujecie? Pięć lat? Dziesięć?

– Nie, dziesięć nie, ale siedem tak. Taka osoba musi przynosić pieniądze, a kiedy przestaje to robić, interes się nie opłaca. Jak kończą ofiary handlu ludźmi? Część przechodzi na ciemną stronę mocy, czyli zaczyna współpracować z przestępcami. Część usiłuje uciec, co może się dla nich skończyć dobrze albo tragicznie, ale o tym się nie zawsze dowiadujemy. Czasami tylko dostajemy pytania od policji o zwłoki np. młodej kobiety znalezione w kanale w Holandii.

Mówi się, że ofiary handlu ludźmi, jeśli nie współpracują, są sprzedawane do filmów ze skutkiem śmiertelnym. Boją się tego przede wszystkim kobiety, które są zmuszane do prostytucji.

Ikoniczną postacią ofiar handlu ludźmi jest Olena Popik. Powstała o niej nawet sztuka „Róża jerychońska". Zmarła w latach 90. Jej tożsamość została ujawniona, ponieważ, gdy umierała w szpitalu, miała AIDS i wiele chorób wenerycznych. Chodziło o to, by jej klienci zgłaszali się do lekarza.

Jak odbiera się wolność?

– Podam przykład. Był taki przypadek w Polsce: w fabryce pracowali przymusowo ludzie z kraju, który nie jest krajem katolickim. Pracodawca nie wypuszczał ich poza fabrykę, ale nie dlatego, że im zabraniał, tylko powtarzał: „Nie wychodźcie na miasto, tam może być niebezpiecznie dla ludzi z waszego kraju, inaczej wyglądacie, nie macie dokumentów, my wam wszystko dostarczymy". Ci ludzie nie umieli znaleźć kontrargumentów, a może było tak, że uwierzyli temu pracodawcy. Impulsem do ucieczki z tej fabryki stał się przyjazd kobiety, która była katoliczką i oświadczyła, że ona musi pójść w niedzielę do kościoła. Pracodawca ją zawiózł i nagle stało się jasne, że świat za bramą nie jest niebezpieczny, że można wyjść. Skończyło się na tym, że z tego miejsca pracy przymusowej uciekło kilkanaście osób. Po prześcieradłach.

No właśnie, jak ofiarom udaje się uciec? Przez przypadek?

– Sama bym chciała znać odpowiedź. Jedno jest pewne, najłatwiej jest uciec w ciągu pierwszych dwóch tygodni. Po tym czasie człowiek zaczyna widzieć siebie inaczej, z jednej strony na skutek fizycznego wyczerpania, z drugiej – negatywnego treningu psychicznego. Wraz z upływem czasu jest coraz trudniej uciec i dzieje się to już najczęściej przez przypadek, np. pojawia się kontrola.

Ludzie w pewnym sensie sami pozbawiają się wolności psychicznej. Nieopłacany pracownik ma więcej pieniędzy do odzyskania i trudniej jest mu je odżałować. Myśli, że w końcu mu zapłacą, a jak ucieknie, to nigdy nie odzyska swoich ciężko zarobionych pieniędzy. 500 zł łatwiej odżałować niż 15 tys. zł. Myślisz o tym, że w końcu ci przecież zapłacą, a jak uciekniesz, to nigdy ci nie zapłacą.

Od czego zaczynacie w La Stradzie pracę z uwolnioną w ten czy inny sposób osobą?

– Zaczynamy od pytania: „Jogurt waniliowy czy truskawkowy?". Chodzi o to, żeby taka osoba dokonywała własnych wyborów, nawet najmniejszych. Odzyskała kontrolę nad własnym życiem, decyzyjność. Ale to nie jest tak, że wszystkie ofiary handlu ludźmi są takie same. Mamy u siebie osoby, które łatwo i szybko odzyskują kontrolę nad własnym życiem, choć są i takie, które mają problem ze schodami ruchomymi, boją się na nie wejść, bo nigdy nimi nie jechały, albo są kobiety, obywatelki UE, które są niepiśmienne.

Jak osoby zmuszane do pracy mają szukać pomocy?

– W La Stradzie działa 24-godzinny telefon, można do nas zadzwonić z każdego kraju w Europie. Pomagamy wszystkim, którzy się do nas zwrócą. Tym, którzy uciekli, tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, a także tym, którzy mają nową pracę i o pracy przymusowej starają się nie myśleć, nie wracać do tego. W tej chwili dostajemy wiele wiadomości na WhatsAppie, ludzie szukający pomocy posiłkują się translatorem i tłumaczą na język polski swoje wypowiedzi. W ten sposób się do nas zgłaszają.

Osobom, z którymi trudno się porozumieć na odległość, kupujemy bilet na pociąg i zapraszamy do naszej siedziby w Warszawie. Teraz pracujemy z panem, który otworzył się dopiero po tygodniu obecności w naszym schronisku. To normalne, kiedy pracujesz z ludźmi, którzy przez dwa tygodnie ucieczki nie zdjęli butów. W pierwszej kolejności trzeba wyrzucić te buty, dać się człowiekowi wykąpać i pozwolić mu założyć czyste ubranie, a nie posadzić przed sobą i pytać: „To jak byłeś/byłaś wykorzystywany/wykorzystywana?".

Irena Dawid-Olczyk, prezeska LA STRADY: Fundacji przeciwko handlowi ludźmi i niewolnictwu. 

Autorka: Anna Dobiegała

Zdjęcie: unsplash.com

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 16 października 2021 r.