Fajni ludzie

Na depresję w Polsce choruje około miliona osób. Milion ma za sobą epizod psychotyczny. 400 tysięcy choruje na schizofrenię.
Mówi się też, że co czwarta osoba doświadczyła, doświadcza bądź doświadczy kryzysu psychicznego.
Te osoby są wśród nas.
To może być nasz sąsiad, koleżanka z pracy. Możemy o tym nie wiedzieć, bo tego się nie ma wypisanego na czole, wbrew stereotypowi, który głosi, że ktoś taki albo się „dziwnie” zachowuje, albo mówi od rzeczy, na przykład wygłasza absurdalne monologi. Tak bywa, kiedy kryzys psychiczny ma trudny przebieg, ale to pojęcie jest bardzo pojemne. Poza chorobami takimi jak depresja czy choroba afektywna dwubiegunowa to mogą być różne załamania. Na przykład po utracie pracy, kogoś bliskiego. Gdy zmiana, której doświadczamy, jest tak duża, że uniemożliwia normalne funkcjonowanie. To mogą być zaburzenia lękowe, kiedy nagle boimy się wyjść na ulicę, spotkać się z ludźmi. Psychiatrzy posługują się różnymi diagnozami. Potrzebują ich, by wiedzieć, jak nas leczyć, ale każdy kryzys jest trochę inny.
Co jest najważniejsze w zdrowieniu, poza pomocą specjalistów?
Odpowiem trochę naokoło. Leczenie farmakologiczne bywa naprawdę potrzebne. I warto z niego korzystać, jeśli takie są zalecenia. Po to mamy medycynę, żeby można się było na niej wesprzeć. Na przykład wtedy, kiedy nie można spać. Na marginesie – zaburzenia snu są jednym z najczęstszych zwiastunów kryzysu. Psychoterapia też jest niezwykle pomocna. Dzięki niej można się nauczyć lepiej funkcjonować, na przykład dowiedzieć się, jak inaczej reagować na rzeczywistość. Właściwie wszystkie osoby doświadczające kryzysu psychicznego łączy to, że są bardzo wrażliwe. Chłoną emocje otoczenia jak gąbka. Ale poza farmakoterapią i psychoterapią ogromnie ważny w kryzysie jest stosunek otoczenia do osoby, która go przeżywa.
Jest taki amerykański psychiatra Daniel Fisher, u którego w młodości zdiagnozowano schizofrenię. Szwagrowi, który go odwiedził w szpitalu, zwierzył się: „Wiesz, bardzo chciałbym zostać psychiatrą”. Na co ten odpowiedział: „Wierzę w ciebie. Uda ci się”. I Fisherowi rzeczywiście się udało. Był nawet doradcą prezydenta Obamy do spraw psychiatrii. Dziś jeździ po świecie, by pokazać innym, że ze schizofrenii można wyzdrowieć. Mówi też, jak ważne jest, żeby przy takiej osobie po prostu być. Otworzyć się na nią.
Zazwyczaj kiedy ktoś doświadcza kryzysu, ludzie znikają.
Bo nie są w stanie tego unieść. Nie wiedzą, jak się zachować, co mówić. Nikt ich tego nie uczy. Jeśli bliski trafia do szpitala, to odwiedziny dla wielu osób są krępujące. Boją się, co tam zastaną. Mają często nieadekwatne wyobrażenia. Na co nakłada się też to, że osoba doświadczająca kryzysu się zmienia. Czasem to jest zupełnie inny człowiek. Osoby na przykład chorujące na schizofrenię w psychozie trafiają do świata równoległego. Śnią sen na jawie. Ich sposób odbierania rzeczywistości jest diametralnie inny niż ludzi zdrowych. Doświadczają apatii, otępienia, smutku, który genialnie opisał psychiatra Antoni Kępiński: „Nie jest to smutek czarnej czeluści, lecz spalonego stepu, wymarłego miasta, pozbawionej życia planety. W pustce może się nic nie dziać, ale może też być ona zapełniona fantastycznymi urojonymi postaciami i scenami”. Zwykle znajomi, a nawet przyjaciele wycofują się z relacji z nimi. Przy chorych najczęściej zostaje najbliższa rodzina. A i to nie zawsze. Zdarza się, że bliscy też się poddają. Nie wiedzą, jak pomóc poza przyniesieniem kosmetyków czy owoców do szpitala.
Jeśli samemu się tego nie doświadczyło albo nie obcowało wcześniej z osobą w kryzysie, trudno się do tego odnieść. Ale teraz w Polsce ma miejsce reforma psychiatrii, która polega na odchodzeniu od hospitalizacji na rzecz wsparcia, które daje środowisko. Ważną osobą w tej reformie jest asystent zdrowienia, inaczej zwany ekspertem przez doświadczenie.
Ekspert przez doświadczenie to szersza kategoria. Właściwie każdy, kto przeszedł głęboki kryzys psychiczny, nim jest. Natomiast asystent zdrowienia nie tylko go przeżył i opanował, ale jeszcze ukończył odpowiedni kurs, na którym nauczył się, jak najlepiej wspierać osoby w kryzysie i ich bliskich. Wielu asystentów ma też za sobą staż w szpitalu. Jest ich w tej chwili około dwustu.
Gdzie ich można spotkać?
W centrach zdrowia psychicznego, na oddziałach całodobowych w szpitalach i w środowiskowych centrach zdrowia psychicznego finansowanych ze środków Unii Europejskiej. To, jak pomagają, zależy trochę od tego, gdzie pracują i co mają do zaoferowania. Na przykład w Wieliczce pracuje chłopak, który namawia ludzi do wysiłku fizycznego. Urządza marsze, biegi, rowerowe wycieczki. Wielu asystentom bliska jest filozofia mindfulness. Uczą pacjentów różnych technik skupiania się na „tu i teraz”, uspokajającego oddychania. Sama medytacja w przypadku chorób psychicznych nie jest raczej wskazana, ale takie medytacyjne podejście do życia jest bardzo terapeutyczne. Bo najgorsze dla osób po kryzysie są czarne myśli. Martwienie się tym, co było, co będzie. Główną misją asystentów zdrowienia jest pokazanie pacjentom doświadczającym kryzysu i ich rodzinom, że nawet z bardzo trudnych stanów można wyjść i funkcjonować zdrowo. Spotkanie kogoś takiego wlewa dużo nadziei. Asystent zdrowienia może też udzielić cennych wskazówek.
Na przykład?
Żeby cierpliwie czekać na powrót do zdrowia. Nie poddawać się. Bo z kryzysem psychicznym nie jest tak jak z anginą. Ludzie sobie często wyobrażają, że jak ich bliski trafił do szpitala czy zaczął brać leki, to za dwa dni będzie „naprawiony”. A to wymaga czasu. Niektórzy asystenci zdrowienia mają za sobą kilkanaście pobytów w szpitalu. I są przykładem na to, że nigdy nie jest beznadziejnie, że można wrócić do zdrowia i przy takim scenariuszu chorowania. W zdrowieniu kluczowe jest to, żeby osoba w kryzysie sama zechciała zawalczyć o siebie. A im większa będzie konstelacja osób, które będą miały różne propozycje dla niej, tym większa szansa, że znajdzie sobie kogoś, za kim podąży. Asystent zdrowienia może być inspiracją, wzorem.
Jak sponsor w ruchu Anonimowych Alkoholików, który jest długo trzeźwy i wspiera tych, którzy dopiero zaczynają?
Doskonałe porównanie. Wspólne graniczne doświadczenie sprawia, że ludzie rozumieją się niemal bez słów. Asystent zdrowienia błyskawicznie się zorientuje, na jakim etapie zdrowienia jest pacjent, bo ma za sobą nie tylko swój kryzys, ale widział go też u innych. I może nauczyć podopiecznego choćby tego, jak unikać nawrotu choroby poprzez ograniczanie bodźców. Może opowiedzieć o błędach, które sam popełnił. Mam tu na myśli między innymi raptowne odstawianie leków bez wsparcia psychiatry czy wycofywanie się z psychoterapii po dwóch spotkaniach.
Jak wygląda praca takiej osoby w szpitalu?
Na oddziale dla osób z doświadczeniem choroby afektywnej dwubiegunowej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie asystentem zdrowienia jest na przykład Ivan Sitsko, inżynier z Białorusi, którego pasją jest parzenie herbaty. Raz w tygodniu razem z pacjentami urządza ceremonie – chińską, japońską, wietnamską. Prowadzi też bajkoterapię, zabiera pacjentów na salę gimnastyczną. Głównym jego zadaniem jest rozmowa. Psychiatrzy mówią o niej, że jest pierwszą pomocą, ma terapeutyczną moc. Asystent zdrowienia może także usiąść przy pacjencie, który jest przypięty pasami do łóżka, podać mu coś do picia, pobyć z nim. Ivan pracuje na oddziale, na którym sam był leczony. Pacjenci go uwielbiają. Ale asystent zdrowienia może być też ogromnym wsparciem dla rodziny. Pomostem pomiędzy pacjentem a bliskimi. Może pomóc im się nawzajem usłyszeć i zrozumieć.
Ta reforma w psychiatrii polega między innymi na tym, że osobę w kryzysie otacza się ludźmi, którzy próbują ją z niego wyciągnąć. Tak żeby ten kryzys nie wyrwał jej z życia. Bo one często wyrywają z życia. Patrzenie na młodych ludzi, którzy zachorowali, na to, jak masakrujący jest ten system, w którym ktoś, kto doświadcza psychozy, od razu ląduje w szpitalu, jest naprawdę przykre. A taki człowiek wcale nie musi się znaleźć w szpitalu. Wystarczy mu zorganizować opiekę w domu. Oczywiście, jest to trudne, bo ktoś z rodziny musi wziąć zwolnienie, ale to jest możliwe. Asystenci zdrowienia są często elementem tak zwanego zespołu mobilnego. To grupa specjalistów, która jest wydelegowana do pomocy osobie w kryzysie i jej rodzinie w domu. Zespoły mobilne funkcjonują przy centrach zdrowia psychicznego i przy poradniach zdrowia psychicznego, które oferują pomoc środowiskową.
Osoba w kryzysie może zadzwonić do takiego centrum i poprosić, żeby zespół mobilny do niej przyjechał?
Tak. Centra zdrowia psychicznego tym się różnią od poradni, że można w nich otrzymać pomoc natychmiast. Zwykle działają od 8 do 18 (gdzie się znajdują, można sprawdzić na stronie czp.org.pl). Osoba w kryzysie czy też ktoś z jej rodziny może przyjść do punktu zgłoszeniowo-koordynacyjnego i tam na podstawie rozmowy wymyślany jest najlepszy sposób pomocy. To mogą być wizyty u psychiatry, psychoterapia, grupa wsparcia, ale też leczenie domowe.
Najtrudniej jest, kiedy kryzys przychodzi po raz pierwszy. Szukanie pomocy przypomina wtedy poruszanie się we mgle. Dlatego warto korzystać z tych centrów i z pomocy asystentów, którzy mają dużo praktycznej wiedzy. Mogą polecić sprawdzonego lekarza, podpowiedzieć, że z kryzysem psychicznym można się zgłosić do lekarza pierwszego kontaktu, że mając diagnozę schizofrenii czy choroby afektywnej dwubiegunowej, można się leczyć bezpłatnie, nawet jeśli nie jest się ubezpieczonym. Ludzie często tego nie wiedzą.
Ile jest centrów zdrowia psychicznego w Polsce?
W tej chwili 30.
Niewiele jak na skalę problemu.
Działają w ramach trzyletniego pilotażu. Jeśli pilotaż się powiedzie, do roku 2027 ma ich powstać 300.
Wierzysz, że to się wydarzy?
Musi się wydarzyć. Chcę, żeby się wydarzyło.
Kto zdecyduje o tym, że ten pilotaż się powiódł?
Ministerstwo Zdrowia. Podejmie tę decyzję w 2021 roku.
Pojęcie „leczenie środowiskowe” jest może dziwne, niezrozumiałe, ale jeżeli ludzie są leczeni w ten sposób, to naprawdę szybciej wracają do zdrowia. Mówi się wtedy o „zdrowym chorowaniu”. Polega to na tym, że pomoc jest szybka, blisko domu. W terapię włącza się bliskich i podąża za dynamiką kryzysu tak, żeby plan leczenia zmieniał się w odpowiedzi na potrzeby pacjenta. Zawsze się może okazać, że opieka całodobowa będzie niezbędna, ale chodzi o to, żeby ta hospitalizacja była jak najkrótsza. Natomiast jeśli osobę w kryzysie odizoluje się od społeczeństwa i ją tak zostawi, to skazuje się ją na to, że ten kryzys będzie się pogłębiał.
Co z osobami samotnymi? Czy asystent może pomóc takiej osobie na przykład w zakupach?
Zdarza się, że asystenci pomagają w załatwieniu różnych spraw urzędowych. Wszystko zależy od tego, na co się umówią. Często te relacje przeradzają się w przyjaźń. I po zakończeniu pracy z pacjentem asystent dalej pomaga, tylko już na innych zasadach.
Czego im nie wolno robić?
Radzić. Mogą coś sugerować, na przykład mówić o tym, jak sami dbają o zdrowie, ale nie mogą powiedzieć pacjentowi: masz zrobić to i to. Osoby w kryzysie najbardziej potrzebują obecności.
A czego się najbardziej boją?
Że sobie nie poradzą. Nie znajdą pracy. Nie zwiążą się z nikim. Wszyscy mamy podobne marzenia – kochać, być kochanym, spełniać się. W nich jest dużo lęku, że to się nie uda. Między innymi dlatego nie chcą mówić, że doświadczyły kryzysu. Poznają kogoś nowego i mają dylemat: powiedzieć czy nie? Często mnie pytają, czy mówić o tym w pracy.
Chciałabym, żeby świat był taki, by pracodawca rozumiał, że jeśli pracownik ma chorobę afektywną dwubiegunową, to teraz działa na 120 proc., jest bardzo kreatywny, ale przyjdzie depresja i będzie potrzebował wsparcia. Tymczasem 47 proc. osób z diagnozą schizofrenii traci pracę po pierwszym epizodzie choroby. Ja raz sobie pozwoliłam powiedzieć nowej szefowej, że mam taką diagnozę, ale to było środowisko dziennikarskie, bardziej moim zdaniem otwarte. Miałam nadzieję, że zrozumie, i zrozumiała, okazało się, że ma kogoś chorego w rodzinie. Ale są zawody, w których to jest na razie niemożliwe. Myślę, że gdyby znajoma, która pracuje w przedszkolu, powiedziała, że ma schizofrenię, to mogłaby stracić pracę. Policjant z taką diagnozą nie ma szans na utrzymanie pracy. Lecząca się psychiatrycznie osoba nie może mieć kontaktu z bronią, poza tym niewskazana jest praca w dużym stresie, wymagająca zarywania nocy. Czasem choroba wymusza zmianę pomysłu na życie. Dlatego cenne są inicjatywy, które oswajają ten temat. Chciałabym, żeby dla osób z doświadczeniem kryzysu organizowano warsztaty, na których mogłyby nauczyć się masażu, wymiany okien czy zdobyć inne umiejętności, które pozwoliłyby im pracować, jeśli powrót do dawnego zawodu okazałby się niemożliwy.
Przez wiele lat pracowałaś jako dziennikarka. Dzisiaj poza wieloma funkcjami, które pełnisz, szkolisz się również na asystentkę zdrowienia. Jaka była twoja droga?
Kiedy 12 lat temu miałam pierwszy epizod psychotyczny, trafiłam do szpitala. Zdarza się, że w psychozie do głosu dochodzi coś, co jest ważne, ale głęboko ukryte. Różne maski, które zakładamy po to, żeby się chronić czy dać sobie radę – spadają. W moim przypadku tym, co się ujawniło, była seksualność. Wyglądało to tak, że wystarczyło, że wyszłam na korytarz, natychmiast się rozbierałam. Zaczepiałam mężczyzn. Starałam się wejść im do łóżka. Nie pamiętałam, kim jestem, jak mam na imię, i nic prawie nie mówiłam. Nie było ze mną kontaktu, więc nie można się było ze mną umówić, że przestanę to robić. Przypinano mnie więc pasami do łóżka. Zwykle myśli się, że pacjenci są przypinani dlatego, że są agresywni, ale w pasach można się znaleźć dlatego, że wali się głową w ścianę albo moczy bez przerwy włosy pod kranem i rozbryzguje na wszystkie strony wodę. W pewnym momencie mój chłopak wpadł na pomysł, że poprosi któregoś z pacjentów, by się mną zajął. Tak żebym nie atakowała ludzi. Zgodził się na to duży, bardzo silny chłopak, były więzień. Za papierosy. Budował ze mną z gazet aparaturę do kontaktowania się z kosmosem. Czytał mi na głos „Mistrza i Małgorzatę”. Był tak naprawdę moim asystentem zdrowienia. Nie przeszedł żadnego szkolenia, ale pełnił taką funkcję. Wiedząc, czym jest kryzys psychiczny, mając takie doświadczenie, potrafił do mnie dotrzeć. Dzięki jego wsparciu na tyle mi się poprawiło, że zaczęłam mówić, czytać. Wcześniej wypowiadałam pojedyncze słowa. Byłam potargana. Nie dawałam się dotknąć. On znalazł do mnie drogę. Zapamiętałam to. Oczywiście taki profesjonalny asystent zdrowienia ma odpowiednie narzędzia do pomagania, no i stanowi część zespołu terapeutycznego.
Czy dla asystenta zdrowienia kontakt ze szpitalem, z osobą w kryzysie nie jest niebezpieczny?
Wielu lekarzy mówi o tym, że boją się, iż ta praca może być dla osób z doświadczeniem kryzysu zbyt ciężka. I że może na przykład spowodować psychozę. Ale każdy z nas przecież może zachorować, lekarz również. Na psychozę czy inną chorobę, która go wykluczy z pracy na jakiś czas. Chodzi o to, by wypracować takie standardy pracy, żeby nie była ponad siły.
Psychoterapeuci mają superwizorów – a asystenci?
Całe zespoły terapeutyczne, do których należą, mają superwizorów. Ale prawdą jest też, że ta rola dopiero się u nas rodzi. Inspiracją do tego zawodu są „exini” z Niemiec, czyli eksperci przez doświadczenie. Stamtąd zaczerpnięto ten model. Z tym że u nas kompetencje asystentów są posunięte jeszcze dalej – przez to, że są włączeni w system opieki psychiatrycznej. Centra zdrowia psychicznego mają obowiązek zatrudniania asystentów zdrowienia. Niesamowite jest to, że my, mając system leczenia psychiatrycznego skupiony na leczeniu szpitalnym, mamy teraz szansę zbudować go właściwie od nowa.
Znam wiele osób, które doświadczyły kryzysu i twierdzą, że od kiedy zaczęły się leczyć środowiskowo, te kryzysy przestały nawracać. Niesamowitą pomocą terapeutyczną jest też sama możliwość pracy. W Krakowie jest na przykład pensjonat U Pana Cogito, w którym pracują niemal wyłącznie osoby z doświadczeniem psychozy.
Kiedy walczyłam ze swoją chorobą, przeczytałam w jakiejś książce, że najważniejszy jest plan działania na każdy dzień, żeby skupić się na tym, co ma się do zrobienia, i to zrobić. W ten sposób małymi krokami próbowałam zapanować nad tym, co mi się wymknęło spod kontroli. Bo kryzys jest czymś, co spada znienacka. Wiesz, ja jestem bardzo zdziwiona tym, że wyzdrowiałam, że można mieć diagnozę schizofrenii i robić zakupy, chodzić do pracy.
Zachorowałaś nagle.
Miałam 38 lat. To bardzo późno jak na tę chorobę. Dlatego staram się mówić o tym, żeby inni, którzy zachorowali po mnie, wiedzieli, że można z niej wyzdrowieć. Co więcej, ten kryzys powodował, że mam teraz dużo lepszą jakość życia. Nauczyłam się dbać o siebie – wysypiać, dobrze odżywiać, dbać o relacje. To są, wydawałoby się, błahe rzeczy, ale dla osób po kryzysie – kluczowe.
Jak długo trwał twój pierwszy pobyt w szpitalu?
Pół roku. Drugi tyle samo. Najtrudniejszym momentem były dla mnie wyjścia ze szpitala, kiedy musiałam zmierzyć się z rzeczywistością, którą porzuciłam. Odbudować ją. Miałam wtedy ciężką depresję i myśli samobójcze. Za pierwszym razem sama musiałam poszukać psychiatry, psychoterapeuty. Nie wiedziałam, dokąd pójść. Dlatego cieszę się, że są te centra.
Co daje asystentom zdrowienia pomaganie innym? Co daje tobie?
Pomaganie innym jest formą pomagania sobie. Kiedy wykonujesz pracę, która sprawia, że czujesz się potrzebny, to nadaje sens twojemu życiu. Ostatnio jedna z asystentek zdrowienia powiedziała mi: „Tak mało wierzę w siebie. A ta praca pomaga mi poczuć, że jestem coś warta”.
Psychiatra Jacek Wciórka powiedział kiedyś, że najważniejsze jest to, by przy chorych był ktoś fajny. I to jest najlepsze określenie na asystentów zdrowienia. To są po prostu fajne osoby – charyzmatyczne, optymistyczne, które zarażają energią. Ważne jest też to, że asystenci zdrowienia podchodzą do osób w kryzysie normalnie, nie traktują ich pobłażliwie. Często rodziny są zbyt opiekuńcze wobec chorych, chcą ich we wszystkim wyręczać. Infantylizują: „A może zjesz, kochana, jabłuszko?”. To utrudnia wychodzenie z kryzysu, bo trzeba powoli odbudowywać swoją samodzielność. Są też rodziny, które się swoich chorych bliskich boją. A asystenci się ich nie boją.
Czego się spodziewasz po tej reformie?
Tego, że będzie nam łatwiej zdrowieć i że ta pomoc będzie bardziej dostępna, przyjazna, różnorodna. Wierzę, że te wszystkie działania będą sprzyjać temu, by ludzie zdobywali coraz większą wiedzę o tym, jak dbać o jakość swojego życia i jak wspierać innych. To jest nam bardzo potrzebne, bo żyjemy w kulturze samotności. W wyobrażeniu, że praca jest czymś, w czym musimy być zawsze świetni. A życie stawia przed nami wiele wyzwań i dobrze jest umieć zadbać o siebie. Mieć pod ręką taką pomoc, jaka jest potrzebna w danym momencie. Mam też nadzieję, że przy okazji zmieni się leczenie szpitalne. Kiedyś byłam w szpitalu psychiatrycznym w Wielkiej Brytanii. Weszłam na oddział i okazało się, że nie jestem w stanie odróżnić pacjentów od personelu. Wszyscy byli w zwykłych ubraniach. I osób do opieki było mniej więcej tyle, ilu pacjentów, więc jeśli ktoś zacząłby się szarpać, to zawsze znalazłby się ktoś, kto mógłby go uspokoić. Program terapeutyczny był bardzo praktyczny. Ludzie robili pranie, gotowali. U nas, nie ujmując nikomu, to wsparcie na oddziałach jest trochę oderwane od rzeczywistości. Jest muzykoterapia, „psychorysunek” – ważne rzeczy, niektórzy bardzo je lubią, ale ja bym wolała gotować, niż rysować coś na zadany temat. Chciałabym też, żeby skończyły się te pasy. A to może się udać wtedy, gdy powiększy się personel.
Działasz w fundacji eFkropka. Ona też zajmuje się leczeniem środowiskowym.
Fundacja skupia głównie osoby z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Pomaga pacjentom, ich rodzinom, prowadzi warsztaty „Razem wbrew stereotypom” – dla policjantów, pielęgniarzy, studentów medycyny, operatorów numeru alarmowego 112. Organizuje też warsztaty dla pacjentów, którzy często się autostygmatyzują, czyli na przykład wmawiają sobie, że nie są zdolni do pracy, że sobie nie poradzą. No i jest organizatorem Kongresu Zdrowia Psychicznego, na który przyjeżdżają psychiatrzy, psychoterapeuci, osoby z doświadczeniem kryzysu z całej Polski, żeby wysłuchać siebie nawzajem i zobaczyć, co jeszcze można poprawić. Jestem w radzie tej fundacji, a w ramach jej działań współpracuję przy organizacji kongresu z profesorem Wciórką. Co jest dla mnie niesamowite, bo poznałam go, kiedy byłam w szpitalu.
Opowiesz?
Odmówiłam brania leków. Stwierdziłam, że wezmę je, dopiero jak przyjedzie Dalajlama i powie, że są dla mnie bezpieczne. Raczej trudno trzymać w szpitalu pacjenta, który nie chce się leczyć, więc wymyślono, że zamiast Dalajlamy porozmawia ze mną profesor Wciórka. Poszłam rano do jego pokoju, gdzie siedział w otoczeniu innych lekarzy, chyba po odprawie. Zapytałam ich, kim oni w ogóle są. Każdy po kolei grzecznie mi się przedstawił. Profesor powiedział, że może poszukać takich leków, które nie będą miały tyle skutków ubocznych, czego się obawiałam. I jakoś mnie przekonał. Nie przypuszczałam, że będziemy współpracować, że w ogóle będę kiedyś pracować w tym szpitalu. Tutaj znajduje się biuro pilotażu. Przychodzę do szpitala, zaglądam do pacjentów, bo organizuję dla nich różne zbiórki – książek, potrzebnych rzeczy – i pamiętam siebie z czasów, kiedy sama tam byłam. Rozpoznaję te zapachy. Tę podłogę. Mam poczucie, że ludzie, którzy tam pracują – lekarze, pielęgniarki – uratowali mi życie. Mimo że panują tam tak trudne warunki pracy, że jest ich za mało.
Dwa lata temu miałaś kolejny atak psychozy.
W lipcu przyjęto mnie do nowej pracy, do biura pilotażu, a w październiku znów trafiłam do szpitala. Nie spodziewałam się tego. Od kilku lat nie brałam już leków, które odstawiłam pod okiem psychiatry, dobrze funkcjonowałam, aż przyszło załamanie. To był rok pełen wydarzeń budzących silne emocje: choroba bliskiej osoby, zakochanie, żałoba. W przypadku osób z doświadczeniem psychozy rozhuśtanie emocji jest niebezpieczne. Do tego zaniedbałam sen. Niesamowite jest to, że w pracy na mnie poczekali. Trochę tak jak się czeka na piłkarza, który miał kontuzję.
Jak długo tym razem byłaś w szpitalu?
Dwa miesiące. Mówię o tym, żeby pamiętać, że asystentom zdrowienia też może się przytrafić choroba. I że na przykład psychoza nie powinna być powodem do zwolnienia takiej osoby czy uznania, że się nie nadaje. Moja koleżanka, która pracuje jako asystentka zdrowienia, miała pół roku przerwy, bo przyszedł atak depresji. Ale niedawno wróciła do pracy.
Rozumiem, że rola asystentów zdrowienia to też szansa na pracę dla osób po kryzysie?
Tak, ale bardzo wielu asystentów wcale nie chce na tym poprzestać. Zaczynają studia psychologiczne, psychoterapeutyczne, idą na kurs otwartego dialogu, żeby pomagać jeszcze efektywniej. Podejście otwartego dialogu polega na tym, że zespół terapeutyczny spotyka się z pacjentem i jego rodziną, by rozmawiać o relacjach, o tym, co się wydarzyło, szukać drogi wyjścia. Każdy głos jest tak samo ważny. Otwarty dialog jest niezwykle popularny w Finlandii, a teraz powoli wchodzi do Polski.
Myślę, że w ogóle bardzo cenne dla osób po kryzysach jest towarzystwo ludzi zdrowych. I fajnie szukać miejsc, gdzie ma się z nimi kontakt – zapisać się na taniec, na jogę, na rysunek. Żeby móc wymieniać energię z innymi i dostać wsparcie od grupy.
Przebywając ze zdrowymi, można się też zorientować, że granica między zdrowiem a chorobą jest płynna.
Jest takie powiedzenie psychiatrów, że ludzie dzielą się na chorych i jeszcze nie zdiagnozowanych…
Granica rzeczywiście bywa płynna. Ale jak ktoś mnie pyta, dlaczego warto zatrudniać ludzi po kryzysie, to odpowiadam, że oni są bardziej wyczuleni na innych. I na przykład szybciej zauważą, że ktoś w zespole potrzebuje wsparcia, rozmowy czy sugestii, że warto poszukać pomocy.
Za każdym zdrowieniem stoi jakiś człowiek. Czasem to jest partner, czasem lekarz, czasem asystent zdrowienia, a czasem koleżanka z pracy, która sama przeszła przez kryzys.