Francuzki mają dość konserwatyzmu w seksie. "Penetracja to forma kontroli mężczyzn nad kobietami"

Jüne
Nudziło jej się w łóżku, choć lubiła seks. Oglądała nawet filmy porno, uznawała się za wyzwoloną. Ale odczuwała znużenie. Od lat ciągle to samo, choć partnerzy się zmieniali. Gra wstępna, stosunek, ejakulacja. Scenariusz był ciągle ten sam. Jeżeli dochodziło do seksu oralnego, to tylko by przygotować „teren" do penetracji. Po stosunku – bam! – wdech, orgazm, szczytowanie, wydech. I po sprawie. Koniec zabawy, śpimy.
Jüne Plã miała wrażenie, że ma niekończące się déjà vu. Czegoś jej brakowało. Nie chodziło o orgazm, bo te miewała, chociaż czasem bolała ją pochwa. Nie wiedziała dlaczego, myślała, że pewnie coś z nią jest nie tak. Proponowała partnerom, by urozmaicić seks, ale niełatwo było ich oderwać od stałego menu: przystawka, danie główne, deser. To jakby codziennie jeść to samo danie, myślała Jüne. Dlaczego jesteśmy kreatywni w kuchni, a w łóżku nie?
To chyba normalne – odpowiedziała sama sobie. Nikt nam nie mówi, jak się kochać inaczej. Nikt nam nie udziela porad, nie pokazuje, co i gdzie włożyć inaczej, gdzie polizać albo nacisnąć. Jedyna darmowa dokumentacja to filmy porno, które też odtwarzają ten sam schemat. Na początku jest trochę akcji, dwie kobiety przy basenie, mężczyzna przychodzi naprawić zlew, one go uwodzą, zapraszają do pokoju – i znowu to samo: gra wstępna, stosunek, ejakulacja. Kobiety krzyczą, bo (udają, że) dochodzą w tym samym czasie co mężczyźni. – W filmach porno penisy dominują wulwy, a my to imitujemy, żałośni głupcy – opowiada Plã. – Penetracja jest tak ważna, że wymyślono nawet coś takiego jak „gra wstępna". Jest gra wstępna, a potem dopiero seks – ten prawdziwy. Wszystko dzieje się szybko. Szybko, bo muszę wracać do pracy, szybko, bo jestem głodna, szybko, szybko, szybko.
STOP.
Kilka lat i tysiące eksperymentów później Jüne Plã stała się symbolem trwającej właśnie rewolucji seksualnej we Francji. Po raz pierwszy jest to rewolucja kobiet.
Maïa
W 2020 roku na głównej stronie francuskiego dziennika „Le Monde" pojawił się felieton, którego tytuł wiele osób wprawił w zdumienie. Chowały gazetę w metrze, by nie było widać, że to czytają. Zwykle w gazecie można przeczytać o posiedzeniach parlamentu, o kataklizmach, strajkach, emeryturach, podatkach, procesach. Królują eksperckie analizy polityczne i ekonomiczne.
Maïa Mazaurette, dziennikarka i autorka wielu nagradzanych książek, pisała w ostrych słowach: „Już od dziesięcioleci wiemy, że dwie trzecie kobiet nie osiąga orgazmu przez samą penetrację pochwy. Wiemy też, że ich ciała nie są dysfunkcyjne: gdyby pochwa była tak wrażliwa jak łechtaczka, poród byłby jeszcze bardziej bolesny. Kobiety odmawiałyby zajścia w ciążę, ludzkość by zniknęła. Niestety, nasza kultura seksualna jest bezlitosna. Nieustannie opracowuje strategie omijania anatomicznej rzeczywistości większości kobiet… aby nadal sprzyjać penetracji".
Martin
Pamięta, jak go zatkało, gdy koleżanka wypowiedziała te dziwne zdania: „Jak już rozmawiamy o seksie, to zdradzę wam, że nie lubię penetracji. Bez niej miałabym tyle samo przyjemności. Może nawet więcej". Nie przyszło mu do głowy, że można tego nie lubić. W amerykańskich filmach kobiety krzyczą z rozkoszy w momencie, gdy mężczyźni wkładają im penisa do waginy i przyciskają je do ściany.
Martin Page jest pisarzem, wszystko, co niezrozumiałe, go ciekawi i postanowił zapytać o to więcej osób. Opublikował ogłoszenie w internecie: „Jeśli masz coś do powiedzenia na temat penetracji, napisz do mnie".
Reakcja Francuzów i Francuzek przeszła wszelkie jego oczekiwania.
STOSUNEK
Jüne
920 tysięcy followersów na Instagramie w ciągu dwóch lat. Książka na pierwszym miejscu list bestsellerów na świecie. Tłumaczenia na ponad 15 języków (polski już wkrótce). „Jouissance Club", czyli w wolnym tłumaczeniu „Klub rozkoszy", kupują kobiety kobietom, kobiety mężczyznom, siostry siostrom.
To książka zmieniająca obyczaje seksualne we Francji, które mimo międzynarodowego stereotypu „liberté à la française" są wciąż bardzo konserwatywne, szczególnie wobec kobiet.
Plã jest graficzką i zaczęła rysować, co można by zrobić w łóżku zamiast penetracji.
Uprawiała seks i słuchała przyjaciółek, chociaż im rozmawianie o seksie przychodziło opornie. Francja to według niej kraj pruderyjny. – W domach mało kto chodzi na golasa. Przyjaciółki wstydzą się przed sobą rozebrać albo wysikać – mówi Plã. – Gadamy o seksie, ale nie opowiadamy sobie szczegółów, bo to tak zwane życie intymne związku. Nie wypada. A już na pewno mało która przyznaje się, że nie miewa orgazmów. Oznaczałoby to przecież, że coś jest nie tak z jej partnerem, a my mężczyzn kryjemy. Wydaje się nam, że to nasza wina, a tę można przecież zamieść pod dywan. Zacisnąć zęby.
Ale od kilku lat kobiety zaczynają mówić wprost: nie jest nam dobrze w łóżku. Kiedy Plã zapytała osoby obserwujące ją na Instagramie, ile z nich miewa orgazmy i jakiego są rodzaju, wyniki ją zaskoczyły: na 20 tysięcy respondentek zaledwie 13 proc. odpowiedziało, że szczytuje w trakcie penetracji. 87 proc. dochodzi do orgazmu poprzez stymulację łechtaczki. Lesbijki doświadczają dużo więcej przyjemności z seksu niż kobiety w związkach heteroseksualnych. – Podział na orgazm waginalny i łechtaczkowy jest mitem. Wszystkie kobiety szczytują dzięki łechtaczce, poprzez jej stymulację zewnętrzną lub wewnętrzną – tłumaczy Plã.
W książce rozrysowała narządy płciowe żeńskie i męskie i zachęca wszystkich, by zanim wejdą ponownie do łóżka z partnerem lub partnerką, najpierw przyjrzeli się swoim wulwom lub penisom w lustrze, bo wielu z nas nie zna swojego ciała. Szczególnie dla kobiet może być dużym zaskoczeniem własna anatomia. Nic dziwnego, skoro nawet we francuskich podręcznikach szkolnych łechtaczka nie była oznaczona aż do 2017 roku. Ze słowników zniknęła na bardzo długo, głównie za sprawą badań Freuda, według którego dorosłe kobiety powinny powściągnąć swe żądze związane z tym organem i rozwijać w sobie pragnienie penetracji.
Laura
Przychodzi para i facet mówi: „Przyprowadziłem pani żonę, bo nie ma ochoty się ze mną kochać. Proszę jej pomóc. Może potrzebuje lekarstwa?".
To słyszy czasem Laura Beltran, psycholożka i seksuolożka. Para wychodzi z receptą: nie uprawiać seksu przez trzy tygodnie. W tym czasie zaleca się: masaże, pocałunki, głaskanie, taniec, leżenie nago, na łyżeczkę. – Zaczyna się od tego, że kobiety nudzą się w trakcie seksu, ale nie mówią o tym partnerowi, bo boją się, że go zranią. Czasem wymawiają się bólem głowy, ale niekiedy się poddają. Myślą o praniu i robieniu kanapek dzieciom do szkoły, udając, że jest im dobrze, żeby mężczyzna tylko jak najszybciej osiągnął orgazm i poszedł spać. Problem z głowy. Tylko że on trzy dni później znów chce się kochać. Dochodzi do konfliktu, a z czasem pragnienie gaśnie po obu stronach.
20-letnie pacjentki Beltran są bardziej wyzwolone od 40-latek. Ale celem wciąż jest satysfakcja mężczyzny. Młodsze kobiety sypiają z mężczyznami i kobietami, płeć nie ma dla nich wielkiego znaczenia. Starsze przyznają w zaciszu gabinetu, że nie mają ochoty na penetracje. Stronią nawet od drobnych czułości ze strony partnera, bo się boją, że te wiodą tylko do jednego – ejakulacji. A one chciałyby być pieszczone, głaskane po plecach, całowane. Tyle by im wystarczyło.
– Kobiety często wstydzą się mówić o swoich potrzebach. Może ich nawet nie znają, tabu masturbacji jest wciąż silne, wibratory chowane są głęboko w szafach. Ale powoli coś się zmienia. Dzięki mediom społecznościowym i takim kobietom jak Jüne Plã moje pacjentki wreszcie mają przewodnik po własnych potrzebach seksualnych. Wybierają stronę, która je zaciekawiła, i propozycję przedstawioną na rysunku testują z partnerem lub partnerką. Nie należy jednak zapominać, że ta techniczna strona seksualności to tylko jedna z jej odsłon. Żeby było nam dobrze w łóżku, najlepiej wykorzystywać jeszcze sensualność, erotykę i czułość. Prawić sobie komplementy, często się całować. Pozwolić, by partner lub partnerka nas rozebrała. Znaleźć czas – bo to słowo klucz – by się pobawić, pofantazjować. Dzięki temu komunikacja w parze będzie łatwiejsza i na przykład rezygnacja z penetracji na jakiś czas albo chociaż okazjonalnie okaże się możliwa.
Martin
Zebrał opowieści w niewielkiej książce „Au-delà de la pénétration" (w wolnym tłumaczeniu: więcej niż penetracja). Nikt nie chciał jej opublikować, bo redaktorzy bali się już nawet tytułu, więc wraz z żoną sami wydali dwa tysiące egzemplarzy. Sprzedały się w kilka tygodni i od tamtej pory książka stale jest obecna na listach najlepiej sprzedających się książek dotyczących seksu.
– Napisało do mnie wiele osób, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Kobiety opowiadały, że często doświadczają bolesnych stosunków, bo były molestowane, bo miewają infekcję albo ich pochwa jeszcze się nie zagoiła po porodzie, a partnerzy mimo to chcą je penetrować. Inne kobiety po prostu nie odczuwają szczególnej przyjemności z penetracji. Nic je nie boli, nie boją się, ale nie są tym szczególnie zainteresowane. Wolałyby seks oralny, penetrację z użyciem palców albo pieszczoty. Oczywiście cała masa kobiet uwielbia seks z penetracją i ta różnorodność jest wspaniała – opowiada Martin. Jedna z kobiet zwróciła mu też uwagę, że penetracja może być dla kobiet kosztowna. Trzeba się przecież zabezpieczać: brać tabletki hormonalne (które mogą zwiększać ryzyko zakrzepicy żył głębokich), płacić za wizyty u ginekologa, który zakłada spiralę (kolejne zadanie w kalendarzu) albo liczyć się z przerwaniem prezerwatywy i zastosowaniem tabletki „dzień po".
Page dostał sporo obraźliwych maili, głównie od mężczyzn, którzy wyzywali go od „pedałów". Ale od dwóch lat nie ma dnia, by nie czytał listu, w którym ktoś opowiada o swoim doświadczeniu dotyczącym penetracji – złym, dobrym lub neutralnym.
– Seksualność nie może zostać ograniczona do jednego organu i gestu. Może przybierać różne formy, nie powinna ograniczać się do „albo to, albo nic". Smutne jest myślenie, jakoby penetracja była obowiązkowa, niczym tradycja cementująca związek.
Page dotarł również do podobnych badań co Plã.
Dzięki badaniom Shere Hite już w 1976 roku wiadomo było, że 30 proc. kobiet dochodzi do orgazmu drogą waginalną. W 2002 roku badania zostały zrobione ponownie i na większa skalę. Konkluzja była jedna i wciąż ta sama: kobiecy orgazm jest zasadniczo łechtaczkowy.
Mężczyźni muszą się tego nauczyć i działać. Hite ujawniła to w swoim raporcie dawno temu, a jednak 40 lat później kobiecą seksualność często określa się jako zwierciadło męskiej seksualności – kobiety powinny odczuwać przyjemność głównie dzięki ruchom penisa przód-tył, a nie dzięki stymulacji clitoris.
– Wyobraź sobie, co by było, gdyby zaledwie jedna trzecia mężczyzn osiągała orgazm przez penetrację. Czy ta praktyka byłaby popularna? Myślę, że byłoby dokładnie odwrotnie: normą byłyby pieszczoty i seks oralny. Na pewno nie uważalibyśmy, że 75 proc. mężczyzn ma problem z jakością swych orgazmów. Jest to dowód na to, że penetracja jest kolejną formą kontroli mężczyzn nad kobietami. Kobiety, które nie dochodzą w trakcie penetracji, nie są chore, nie są wariatkami, nie są nieczułe ani mniej dojrzałe. Nie powinny iść w tej sprawie do lekarza. Jeśli my, mężczyźni, wreszcie im odpuścimy, może zaczną odczuwać swoją seksualność w sposób pełny i będą miały więcej przyjemności.