Gdy kobieta kieruje się męską, przemocową wizją sukcesu, gra do nie swojej bramki

Kalina Mróz: Jak trafiłaś na „Podróż Bohaterki” Maureen Murdock i czemu tak cię zafascynowała?
Marta Niedźwiecka: Od dawna interesuję się opisem rzeczywistości psychicznej zaczerpniętym z analizy Carla Gustava Junga. Książka Maureen Murdock powstała w latach 90. Pierwszy raz czytałam ją po angielsku ponad dekadę temu. Już wtedy byłam pod jej ogromnym wrażeniem, bo autorka zrobiła mi wyłom w myśleniu o żeńskiej psychice. Bardzo długo dla psychoterapeutów, a nawet psychologów, kobieta to był taki gorszy mężczyzna. Androcentryczny model od jakiegoś czasu nie pokazywał się co prawda wprost, jak u Freuda. Ale wychodził inaczej jako podskórny sposób myślenia, styl zadawania pytań. Widać to chociażby w książce Caroline Criado Perez „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn”, którą wydał ostatnio Karakter. Nauka opisuje kobiety, tworząc modele wymyślone dla mężczyzn, dlatego wnioski i obserwacje mają się nijak do naszych potrzeb i naszej rzeczywistości psychicznej.
Jak to w praktyce wygląda?
Podam bardzo prosty przykład. Manekiny służące do badania skutków wypadków komunikacyjnych były modelowane według kształtu i wielkości męskiego ciała. W efekcie śmiertelność kobiet w przypadku zderzenia czołowego była o 40 procent wyższa niż w przypadku mężczyzn. Dlaczego? Ponieważ kobiety mają inaczej zbudowaną klatkę piersiową i delikatniejszy kościec. Siły, które działały na ich ciała w czasie wypadku, zostały niezauważone, bo mierzono to, co działo się z manekinami. A manekiny były „męskie”. Nauka przez długi czas nie traktowała żeńskości równorzędnie z męskością. O bardzo wielu rzeczach myślano z męskiej perspektywy.
Murdock tę perspektywę odwraca?
Zbiera wątki, pokazuje, jak to działa, i serwuje dobry pomysł na wyjście z sytuacji. Ponieważ jest terapeutką pracującą w nurcie jungowskim, zebrała refleksję analityczną, doświadczenia gabinetowe i duży materiał antropologiczny. Wzmocniła to porcją sprzeciwu wobec modelu Campbella, który w 1949 roku w „Bohaterze o tysiącu twarzy” opisał archetypową ścieżkę indywiduacji bohatera. Murdock powiedziała, że to, co działa dla mężczyzn, nie będzie dobre dla kobiet, które rozwijają się inaczej, mają inne dylematy i przechodzą inne stadia rozwoju psychicznego.
Jakiś przykład?
Weźmy baśń o Głupim Jasiu. Mamy trzech braci. Najstarszy jest chciwy, młodszy jest brutalny, a najmłodszy, zwany Głupim Jasiem, to ten dobry. Dzięki mądrości, dobremu sercu i sprytowi potrafi zwalczyć przeciwności losu i w nagrodę dostać rękę księżniczki oraz królestwo do władania. Problem w tym, że księżniczka jest w tym opisie tylko trofeum.
I co z tym fantem robi Murdock?
Wychodzi z tego samego miejsca, co Campbell, które jest punktem wyjścia dla wszystkich jungistów. Jest nim przekonanie, że mity i opowieści stanowią najstarszy rezerwuar archetypów, wzorców postępowania. Kiedy jeszcze nie było terapeutów, to właśnie mity mówiły nam, jak żyć. Na poziomie świadomym i nieświadomym, zbiorowym i jednostkowym modelowały zachowania. Niestety, prawie wszystkie były o mężczyznach. Role dla kobiet były bardzo ograniczone. Kobieta może niczym Penelopa czekać na swojego herosa, który przybywa z wyprawy. Jak Antygona poświęcić swoje życie dla większego dobra lub niczym Joanna d’Arc, co prawda bohaterska, wojownicza i sprawcza, stać się całkowicie wyprana z cech żeńskich, odseksualizowana.
„Podróż Bohaterki” ma wiec stworzyć szansę dla kobiet, by stały się aktywnymi uczestniczkami własnego życia, na własnych zasadach, a nie podążając męską ścieżką.
Jak więc wygląda kobieca ścieżka?
Każda kobieta wcieli model stworzony przez Murdoch inaczej. Ścieżka jest modelem kołowym, co także jest zerwaniem z linearnym, przyczynowo-skutkowym opisem, charakterystycznym dla męskości. Rzeczy mogą z siebie wynikać i wracać do podobnym punktów, na niektóre pytania będziemy sobie musiały odpowiedzieć wiele razy w życiu. Wiele razy w życiu przydarzą nam się podobne wydarzenia – np. zstąpienie do podziemi. Zmierzenie się z tymi stadiami jest konieczne, by zmierzać do swojej pełni, by się rozwijać, świadomie szukać swojej tożsamości, narracji. Ale całość jest dokonywana w zgodzie z rytmem żeńskiego życia. Etapy nie są wyznaczane przez nas, ale właśnie przez wspomniane archetypalne opowieści, mity, baśnie. Stanowią nieodzowny element kształtowania się dojrzałej psychiczności, dążenia do pełni.
Czyli?
Pełnia to nie znaczy szczęście, idealne życie czy sukces w świecie materialnym. Pełnia jest wtedy, kiedy człowiek staje się zintegrowany psychicznie, mieści w sobie te jakości, które są nam potrzebne do życia wypełnionego sensem, znaczeniem.
Trzydzieści lat temu Murdock napisała w kontekście desakralizacji i zwulgaryzowania kobiecego ciała: „W obecnym klimacie obserwujemy niezaprzeczalny atak na prawa reprodukcyjne kobiet. Pewna młoda kobieta zapytała niedawno: dlaczego tak bardzo nas nienawidzą?”. Zadziwiająco to jest aktualne w Polsce.
Polski przekład „Podróży Bohaterki” pojawił się w idealnym momencie. Teraz jest dobry moment, by ją przeczytać i odpowiedzieć sobie na wiele pytań. To nam ułatwi skuteczne działanie i pozwoli też zrozumieć, że w ruchu ograniczenia naszych praw wobec naszych ciał nie chodzi o żadną moralność, tylko o sprowadzenie kobiecego ciała i seksualności do roli przedmiotu, podporządkowanie go zasadzie władzy. Podobnie działa wzorzec, który ma się w polskiej kulturze świetnie, to znaczy wzorzec madonny i dziwki.
Jeśli słuchasz się zasad - rodzisz dzieci, zachowujesz się przyzwoicie, ładnie się wyrażasz, bo przecież miłe dziewczynki nie przeklinają - to jesteś akceptowana i masz miejsce w społeczeństwie. Ale jak chcesz sypiać, z kim wybierzesz, chcesz mieć aborcję, chcesz o sobie decydować, to oznacza, że jesteś dziwką i nie przynależysz do społeczeństwa. Wiele kobiet cierpi na trudne stany psychicznie dlatego, że w nich samych głos patriarchatu nie słabnie. Czyli mimo feministycznych poglądów przeżywają liczne rozterki, poczucie winy i potrzebę kontroli swojego ciała czy seksualności. Albo kierują się ideą sukcesu i porażki opartą na bardzo męskim, przemocowym wzorcu.
To znaczy?
Niektóre kobiety uważają na przykład, że sukces to jest awans na prezesa korporacji i twarde zarządzanie podwładnymi. A jeśli jesteś nauczycielką, która otworzyła dwadzieściorgu dzieci świat na piękno i tolerancję, to już żadne wielkie osiągnięcie.
Bo to się nie wiąże z prestiżem, kasą, dominacją i tak dalej?
Właśnie. I kiedy na warsztatach, które prowadzę według „Podróży Bohaterki”, nasza praca nabiera tempa, to dużo miejsca zajmuje uporanie się z wewnętrznym patriarchą. To jest nasz wewnętrzny głos, który nienawidzi naszej delikatności, podatności na zranienie, który za nic ma nasze marzenia i to, co doprowadza nas do łez ze wzruszenia. Mamy być skuteczne i dostosowane.
Kobiety, z którymi pracuję, często mówią, że wszystko to pięknie brzmi, ale to tylko teoria. Podobają im się te modele komunikacji i współpracy oparte na wspólnocie i szacunku, a nie dominacji i przemocy. Nie mogą sobie jednak wyobrazić, jak odnieść sukces w świecie, będąc takim „mięczakiem”. Poznawczo i emocjonalnie to jeden z trudniejszych momentów, bo bardzo wiele kobiet zostało tak ukształtowanych, że są zidentyfikowane z męską zasadą władzy. Nie wierzą po prostu, że zachowanie nieoparte na sile może przynieść jakiś skutek.
Patrzyły na swoje matki, często bierne, zależne, źle traktowane, i myślały: Nnie chcę być taka jak ona”. Patrzyły na ojców, często wyidealizowanych, bo nieobecnych w domu, i myślały: „Tu jest power, jeśli będę taka jak on, to będę o sobie decydować, będę miała takie życie, jakie chcę”. A ta identyfikacja z męską zasadą władzy oznacza granie do nie swojej bramki.
Co nie znaczy, że kobieta ma być bierna i łagodna?
Zupełnie tego nie oznacza. Aktywnie pracując z tymi treściami, możemy uwolnić się od tego nieszczęsnego podziału na cechy męskie i żeńskie i z naszego przywiązania do którejś z tych grup. Żyjemy w świecie, w którym męskość jest zdefiniowana jako racjonalna, oparta na rozumie, silna, sprawcza i aktywna. Żeńskości przypisano opiekuńczość, emocjonalność, pasywność, receptywność. Jeśli uwierzymy w tę dychotomię, to bardzo sobie skomplikujemy życie. Celem pracy nie jest pogłębianie tej opozycji, tylko wyjście poza nią. Pytanie nie brzmi, czy kobieta ma być emocjonalna, czy racjonalna, tylko kiedy i na jakich zasadach ma korzystać ze wszystkich zasobów jakie posiada – i z serca, i z rozumu.
I nie chodzi o to, że ma siedzieć w domu i rodzić dzieci?
Absolutnie nie. Murdock podchodzi do macierzyństwa bardzo poważnie, ale traktuje je jako jedną z wielu kobiecych aktywności. To od każdej kobiety zależy, co zrobi ze swoją energią macierzyńską, ze zdolnością do opieki i troski. Jedna będzie ratować psy, inna będzie robić sztukę, jeszcze inna będzie uczyć angielskiego dzieci w Etiopii. A inna urodzi dziecko, bo tak chce.
Co się dzieje, kiedy kobieta nieświadomie kroczy męską ścieżką?
Ma na przykład poczucie jałowości własnych starań. Czyli ma dzieci, które chciała mieć, i co? Nic. Jest aktywistką, bo chciała zmieniać świat. I męczy ją frustracja niespełnienia. Odniosła sukces, który jej nie cieszy. Więcej przedmiotów lepszych marek nie zapełnia pustki psychicznej.
Lubię to zdanie Simone de Beauvoir, że kobietami się stajemy. Potrzebujemy pojąć własną żeńskość, tym bardziej że nie wszystkie z nas urodziły się jako kobiety. Niektóre też były chowane jak chłopcy. Niektóre zgubiły gdzieś rozumienie tego, co dla nich żywiące.
Ciężko się o siebie troszczyć, jak się nie zna własnych potrzeb. Niemożliwe jest opiekowanie się własną żeńskością, gdy się nie rozumie, jak ona działa, tylko się powiela męskie wzorce, najczęściej zresztą toksyczne także dla mężczyzn. Murdock dużo i bezwstydnie pisze o duszy, czyli niematerialnym, transcendentnym kawałku nas, który u kobiet woła o oswobodzenie. Który domaga się pytań o to, jak się spełniasz, w czym tkwi twoja siła życiowa, gdzie się realizujesz.
Kiedy uczestniczki moich warsztatów zastanawiają się, czy chcą służyć systemowi, który nakłada na nie liczne opresje, nakazuje zachowania sprzeczne z rozumem i czuciem, czy jednak wolą pójść własną ścieżką, to trafiają na kolejny zakręt.
Dowiadują się, że będzie trzeba się z czymś rozstać, i często dochodzi do niezłych tarć. „Jak to? Nie mogę jednocześnie mieć tego i tego?”. Tymczasem poszukiwanie prawdy o sobie oznacza, że coś będzie musiało umrzeć. Może iluzja o życiu idealnym, może wizja sukcesu oparta na nierealistycznych założeniach. Bardzo cenię „Podróż Bohaterki”, bo ciągle wydobywa z nas prawdę o tym, kim jesteśmy, i ma zdolność zdzierania masek, dekonstruowania gry, w którą gramy same ze sobą.
Co się może zmienić w życiu po takim przestawieniu myślenia?
Jedna z uczestniczek warsztatów jest współwłaścicielką nowoczesnej firmy. Już wcześniej myślała nad tym, jak wcielać inne zasady w biznesie, ale po tym, jak proces ją zmienił, nabrała pewności, że to jest właściwy kierunek. Rok po warsztacie jej firma dostała liczącą się nagrodę dla firm wspierających kobiecą siłę w biznesie. Ale nie wszystkie zyski są jednoznaczne i przychodzą, gdy ich pragniemy. Jedna z uczestniczek, zajmująca się sztuką, przeszła długą fazę inkubacji, wycofania, żeby wrócić do świata z nowymi treściami, adekwatnymi do jej systemu wartości. To nie był dla niej miły czas, jak zawsze, gdy potrzebujemy się zmierzyć z naszym światem wewnętrznym.
A trudne przypadki?
Zdarzają się, jak mówiłam, „Podróż Bohaterki” nie jest podróżą tylko po radochę i brokat. Kobiety zaczynają wątpić we wszystko, co robiły. Były dobrymi żonami, matkami, pracowniczkami i nagle uświadamiają sobie, że od zawsze żyły dla innych. Spełniały oczekiwania całego świata, który na koniec ma je gdzieś. I to nie jest tak, że jak dotkniesz książki Murdock, to wszystko robi się piękniejsze i łatwiejsze. Robi się prawdziwe, a prawda bywa brutalna.
Podoba mi się w „Podróży bohaterki” to, że Murdock pozwala na „zejście do podziemi”. I nie chodzi tu o depresję kliniczną.
To jest tak jak w drugiej fazie cyklu hormonalnego - mamy doły. Niektóre kobiety tego nie znoszą, bo uważają, że są wtedy bezproduktywne, rozdrażnione, rzeczy im lecą z rąk, nie są skupione. Docierają do nich różne rzeczy, które normalnie udaje się lekceważyć. Podróż w dół, ta mała co miesiąc i te wielkie, gdy dzieją się naprawdę trudne rzeczy w naszym życiu, przypomina, że kobieca psychika opiera się na cykliczności. Potrzebuje przejść przez zimę. Potrzebuje nie rodzić, wycofać energię, zregenerować siły, wczołgać się do procesu wewnętrznego i go tam w ciszy przerabiać. Dla kobiet rytm życia polegający na nieustannej aktywności i eksploatacji kończy się wyczerpaniem psychicznym i chorobami, również fizycznymi. I to nie chodzi o to, że jesteśmy za słabe. Jesteśmy mocarne, tylko nie rozumiemy zasad albo je lekceważymy. Zaniedbujemy to, co jest naturalnym elementem strojenia naszej psychiki. Jak pisze Murdock, wielu stanów depresyjnych dałoby się uniknąć, gdyby kobiety respektowały swój rytm życia.
A nie respektują tego rytmu, bo zerwały relację z matką i poszły w ślady ojca?
Niektóre kobiety są gotowe do przyznania, że ich relacje z matkami były obciążone albo bardzo trudne. A niektóre tkwią z zaprzeczeniu. Dostawałam wiadomości w rodzaju: „Książka Murdock to supersprawa, ale jedno się nie zgadza. Mam świetny układ z matką. Ja po prostu nie znoszę kobiet, bo plotkują, nie można się z nimi dogadać, do roboty się nie nadają, więc kumpluję się tylko z facetami”. No niestety, jeżeli masz problem ze swoją albo cudzą kobiecością, to on się zaczął od problemu z matką. Relacja matka-córka jest w ogóle wyjątkowo obciążona, bo nasze matki żyły w rzeczywistości bardzo dla nich brutalnej, frustrującej, ograniczającej ich wolność, emocjonalną i duchową ekspresję. Często są więc strażniczkami patriarchatu i mówią nam: „szanuj się”, „miej męża”, a zupełnie nas nie rozumieją. Albo traktują nas jak projekt, który ma być jak najdoskonalszy i nieustannie wygrywać. Chociaż my chcemy być piosenkarką albo robić w stolarce. Odgruzowanie relacji z matką to jest robota na kawał życia, bo dla kobiety matka jest pierwszym wzorcem żeńskości. Zastanawiamy się, dlaczego nie akceptujemy swojego ciała, i przypominamy sobie, że matka całe życie szczypała się po fałdkach albo się głodziła i paliła, żeby nie jeść. Zbieramy owoce tego wszystkiego.
Warsztaty, które prowadzisz według modelu Maureen Murdock, to trochę obóz przetrwania?
Wybieram miejsca, w których nie ma zasięgu telefonii komórkowej, izolowane i w naturze. Mamy konkretne tempo pracy, co czasem dziwi uczestniczki, które sądzą, że przyjechały wakacje. A pracy jest bardzo dużo, bo starając się podążać za ścieżką bohaterki, potrzebujemy zmierzyć się z każdym z wytyczonych obszarów. Są punkty, które potrzebujemy zrealizować, żeby proces zaskoczył – spotkanie z żeńskością, którą matki nam zostawiły i którą ukształtowała kultura. Z negatywną męskością, czyli z identyfikacją z pierwiastkiem władzy. Musimy zejść do podziemi, wyjść z nich i zobaczyć, co się wydarzyło. A na koniec jest podejście do wymyślenia siebie w nowych kategoriach. Integracja tego przeżycia, które się wydarzyło. Tak, żeby uczestniczka mogła sobie wypracować rodzaj drogowskazu, który ją przeprowadzi przez jej osobiste podróże także w przyszłości. Bo nie ma uniwersalnej drogi dla wszystkich kobiet. Ważnym celem tego procesu jest to, żeby kobieta nie musiała chodzić i pytać: „Jak żyć?”. I żeby nie słuchała na przykład wewnętrznego głosu patriarchatu.