Hipnoporód. „Poczułam się jak najpiękniejsza bogini i najsilniejszy wojownik”

Czułość i Wolność

Maria Hawranek: Czemu Błękitny?

Beata Meinguer-Jedlińska: Bo woda i fale najlepiej oddają naturę porodu. Spójrz na tę falę, skup się na niej przez kilka minut. I zastanów się: czy taką potęgę można kontrolować? Okiełznać? A co, gdybyś nauczyła się na niej surfować?

Koncepcja wyrosła z idei hipnoporodu. Jak na nią trafiłaś?

W ciąży zobaczyłam wydarzenie o hipnoporodzie na Facebooku, nie miałam siły iść, więc zaczęłam googlować. To było osiem lat temu, dwa miesiące przed moim pierwszym porodem. Wtedy funkcjonowały w Polsce dwie szkoły zajmujące się hipnoporodem, ale materiały były głównie po angielsku. Uczepiłam się tego tematu głównie dlatego, że chciałam jakoś poradzić sobie z bólem, o którym wszyscy mi opowiadali, a czułam, że szkoła rodzenia mi nie wystarcza. Udało się, po porodzie czułam się jak najpiękniejsza bogini i najsilniejszy wojownik. Postanowiłam też, że w życiu zajmę się przygotowywaniem innych kobiet w ciąży, by miały szansę doświadczyć porodu w taki wzmacniający sposób.

A kim byłaś wcześniej?

Pracowałam w korporacjach z językiem norweskim. Nauczyłam się go, gdy wyjechałam po liceum jako au-pair do Norwegii.

Gdzie powstała koncepcja hipnoporodu?

Prawdopodobnie osobą, która pierwszy raz użyła terminu "Hypnobirthing", jest Michelle Leclaire O'Neill w 1987 roku. Jej praca opierała się częściowo na wcześniejszych badaniach angielskiego położnika dr. Grantly'ego Dick-Reada (w Polsce bardziej znany z triady Reada - teorii tłumaczącej, w jaki sposób powstają odczucia bólowe u kobiet, które nie zadbały o odpowiednią psychoprofilaktykę porodową). Inną zwolenniczką Dick-Reada była Marie Mongan, której doświadczenia porodowe zainspirowały do założenia Hypnobirthing Institute. Metoda szybko rozniosła się po Stanach i Kanadzie, bo po prostu działa. Potem Marie przyniosła ją do Wielkiej Brytanii na początku XXI wieku. Od tego czasu zdążyła już się bardzo upowszechnić i jest jedną z popularnych metod przygotowania na poród. Mamy 2022 r. i nadal próbuję w Polsce wytłumaczyć, że to żadne czary mary.

Jak go zdefiniować? Z twojej książki wiem, że kryterium nie jest wcale stopień odczuwania bólu, bo nadal może być ogromny. Nie jest też nim, co zaskakujące, poród naturalny.

Hiponoporód to stan umysłu, nie forma porodu. Może być indukowany, przez cesarskie cięcie, w domu lub w szpitalu. Ten stan umysłu wynika zarówno z przygotowania w czasie ciąży, jak i nastawienia, kiedy poród się dzieje.

Piszesz, że kobieta zatraca się w porodzie, co przypomina mi stan flow. Z kolei wiele z opisanych technik nawiązują do medytacji. Czy to się różni? Czy hipnoporód moglibyśmy nazwać po prostu świadomym porodem? Uważnym?

Jasne. Jednak niezależnie od tego, jaką wybierzemy, zawsze znajdzie się jakaś kobieta, która się obruszy: to mój poród nie był świadomy? Nie byłam uważna? To delikatna materia. Nie lubię technicznych nazw, bo ludzie się na nich fiksują i się z nich rozliczają. Ale sądzę, że rzeczywiście najbliższy będzie stan flow. Chodzi o to, by się zatracić, nie myśleć, nie być skoncentrowanym, bo wtedy używa się kory nowej. A z drugiej strony jest w tym też uważność na siebie, nie na to, co na zewnątrz. Cudowny francuski położnik Michel Odent w jednej ze swoich książek mówi o takim stanie jak po kieliszku szampana. We Francji zresztą rzeczywiście w czasie porodów naturalnych jest taki kieliszek proponowany (chociaż większość porodów jest tam indukowana). Ten kieliszek jest po to, by kobietę rozluźnić i przywołać bardzo pożądany w porodzie stan: nie jesteś jeszcze pijana, ale już ci puszczają hamulce. Można go oczywiście osiągnąć bez szampana. Jeśli wyłączymy ocenianie siebie, swoją cenzurę: to mi nie wypada, może nie będę za głośno krzyczeć, a co położna zrobi, jak uklęknę, uwolnimy naszą zwierzęcość. Wtedy ciało rodzi, a nie głowa.

Ale, żeby tak się stało bez szampana, trzeba ćwiczyć.

Każda kobieta przyjmie proponowane techniki inaczej, jedne będą ćwiczyć więcej, drugie mniej. Jedne mają wsparcie w ciąży, drugie słyszą: idź na cesarkę, będzie łatwiej. To wszystko na nas wpływa. Nawet jeśli w 100 proc. nie będziesz używać technik, które opanowałaś, to już sam fakt, że się przygotowałaś, sprawia, że inaczej przeżyjesz ten poród. I to jest rzecz, na którą kładę największy nacisk, i powód, dla którego wyszłam poza standardową koncepcję hipnoporodu. Bolało mnie, że kobiety strasznie się po porodzie oceniają: to nie był prawdziwy hiponoporód, tak jakby to był jakiś egzamin. Kobiety są różne i przebieg porodu jest różny. Przygotowanie daje wiedzę, techniki relaksacyjne, podstawy do tego, by wybrać mądrze lekarza, położną, miejsce, ale celem jest przeżywanie i dobre wspominanie porodu, a nie to, ile technik zastosujesz. Stąd potrzeba innego określenia – błękitnego. Najważniejsze jest poczucie sprawczości rodzącej.

Piszesz więcej: odzyskanie władzy w porodzie. Zastanawiam się, gdzie to poczucie wpływu się kryje? Często kobiety przygotowują się, a potem zostają z frustracją, że poszło inaczej, niż marzyły. Zresztą twój pierwszy poród też nie poszedł dokładnie tak, jak planowałaś – nacięto ci krocze, nie mogłaś przeć w wybranej pozycji. Mimo to miałaś poczucie sprawczości. Na czym polega sekret?

Na tym, że poród to nie jest wyizolowane wydarzenie. W porodzie zachowujemy się i reagujemy tak, jak w życiu. Czy jak nam się coś nie powiedzie, to uznajemy to za naszą porażkę i krytykujemy same siebie, czy możemy mówimy sobie: OK, czegoś się nauczyłam? Jeżeli zaczynasz traktować poród jako część życia, wiesz, że wszystko, co robisz, ma wpływ na to, jak rodzisz. W takiej sytuacji dużo łatwiej dojść do tego, że nawet jak coś nie poszło według planu, to i tak zrobiłam wszystko, co w moich rękach. Na co dzień nie masz wpływu na pogodę, ale masz wpływ na swoje ubranie. Nie masz wpływu na to, jaka jest twoja teściowa, ale masz wpływ na to, gdzie stawiasz granice w waszej relacji. W czasie porodu są rzeczy, na które masz wpływ – możesz poznać fizjologię porodu i techniki, jak sobie pomóc, ale np. nie masz wpływu na to, jak położna się zachowuje, szczególnie, jeśli jej nie znasz.

Poród to część życia, mówisz. A zwykle traktujemy go jako jednorazowe, konieczne i straszne zdarzenie kończące ciążę. Chodzimy do szkół rodzenia, żeby jakoś je oswoić, czytamy o nim, ale jednocześnie próbujemy za wiele o nim nie myśleć. Mamy to robić codziennie?

Nie chodzi o to, by codziennie się o porodzie czegoś uczyć. Tylko uświadomić sobie, że rzeczy, które robimy od początku ciąży, wpływają na to, jak ten poród może przebiegać. Do jakiego lekarza chodzisz? Oni też mają swoje przekonania. Czy twój uważa, że kobiecie trzeba pomóc, bo sama sobie nie poradzi, czy może powie: normalna sprawa, wszystko jest OK? Już sam fakt, że chodzimy do nich zwykle raz w miesiącu, chociaż nie ma takich wytycznych, na nas wpływa. Lekarz w naszym kręgu kulturowym kojarzy się z chorobą. I nawet jak świadomie tego tak nie postrzegamy, dostajemy taki przekaz, który np. u osób lękowch, o dużym poczuciu kontroli, tendencji do chuchania, obawiania się, że coś się stanie, pogłębia takie nastawienie. Wtedy trudno iść na poród jak na coś normalnego, prawda? Przygotowanie do porodu to jest proces. Zwróć uwagę na ludzi, z którymi o porodzie rozmawiasz. Niektórych co prawda nie możesz wykreślić ze swojego życia, ale możesz nauczyć się stawiania granic, mówienia przyjaciółkom: nie chcę słuchać o twoim traumatycznym porodzie, to nie jest mi teraz potrzebne, chcę się dobrze nastawić.

Opowiadanie o swoim strasznym porodzie kobietom w ciąży to ulubiona rozrywka wielu młodych mam.

Tak! Robią to w dobrej wierze, przekonane, że przygotowując na najgorsze, pomagają, bo niwelują potencjał rozczarowania. Powiem ci z doświadczenia swojego i innych kobiet, że jeśli masz dobry poród, jak ja, to nawet nie masz komu o tym powiedzieć! Mówię: fajnie było. Ale jak to fajnie? Ludziom się to zupełnie nie łączy: poród i fajnie.

To opowiedz kilka dobrych historii porodowych.

Jedna para z Chabówki miała rodzić w Krakowie, trzecie dziecko. Rano napisali, że skurcze częste, zasugerowałam, by wsiedli do samochodu. Były straszne korki, akcja postępowała, zaproponowałam, by poszukali najbliższego szpitala, bo inaczej kobieta będzie rodzić w korkach. Zjechali do najbliższego do Myślenic. Wpadli, ja zaraz po nich, i na izbie widzę tylko jego. Po chwili mi ją pokazuje. Siedziała tuż obok na wózku, oddychała, relaksowała się, tak się w sobie zamknęła, że nawet jej nie zobaczyłam, a personel był przekonany, że pani jest słaba i długa droga przed nimi. Na sali okazało się, że ma 10 cm. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, była w bardzo głębokim relaksie, po dwóch, trzech skurczach partych dziecko było z nami. Byłam pod wrażeniem, jak ona to zrobiła.

Niewiarygodne.

Ostatnio towarzyszyłam kobiecie w jej pierwszym porodzie, chciała rodzić w domu do wody. Kupili basen w rybki, bo te porodowe są dość drogie. Nadmuchali go w salonie, woda lała się przez pół dnia. W domowych cudowne jest to, że jest tak normalnie – jest kuchnia, jedzenie, można wskoczyć do wanny, jest wolność.

Tak myślę, że ta woda w basenie musiała się szybko zrobić zimna.

Dolewaliśmy wrzątek z czajnika. Ale dziewczyna nie zdążyła wejść do basenu. Wody odeszły jej dość wcześnie i położna uznała, że powinniśmy jechać na porodówkę. W Polsce zalecany czas od odejścia wód do porodu ze względu na ryzyko zakażenia jest stosunkowo krótki, zazwyczaj zaleca się 6 do 12 godzin, ale może być i krótszy. Wszystko zależy od stanu matki i dziecka, koloru wód płodowych, czasu trwania ciąży, wynik wymazu w kierunku paciorkowca itp. Nie jest to jednak uniwersalna praktyka, w innych krajach możemy się spotkać z innymi wytycznymi, czekaniem jedną, dwie doby, ale bez badań wewnętrznych, aby nie narazić kobiety na zakażenie. Byłam pod wrażeniem sposobu, w jaki ta kobieta przyjęła niełatwą dla siebie informację – przecież nastawiła się na dom. A ona była ostoją spokoju, w pełnej akceptacji: dobrze, nie mam na to wpływu, biorę to, co jest. To też wynika z przygotowania i dbania o poczucie sprawczości. Zawsze jestem taka dumna z tych kobiet, że biorą różne rzeczy po kobiecemu na klatę. Inna kobieta, którą przygotowywałam, jedna z pierwszych kursantek, urodziła na dworcu głównym w Warszawie. Na peronie, spokojnie i szczęśliwie. Mąż przyjął.

Twój trzeci poród też przyjął mąż.

Moja położna była na dyżurze, a ja tym razem chciałam rodzić w domu. Próbowałam sobie wmówić, że zaraz mi przejdzie. A potem zrobiło się za późno, by gdziekolwiek jechać. To był szok.

Pamiętam z książki. Twój mąż złapał dziecko i spytał: co teraz robić, a ty na to: kurwa, przytulić!

Taaak! Wszyscy byliśmy w szoku, młodsza siostra, położna na telefonie, ja i mąż. W tej trzeciej ciąży nie chciałam znać płci, dopiero po chwili ocknęliśmy się, żeby sprawdzić, co się urodziło. To był Mieszko. Wiesz, nawet czekanie na ten poród jest inne, jak oswoisz, że to normalne zdarzenie. Że mogą się pojawiać skurcze przepowiadające, rozpychanie miednicy, ból kości łonowej. Czuje się i żyje się dalej, a jak się zacznie, to się zacznie. Dlatego mówię, że dobry poród zaczyna się w głowie – to tam sobie trzeba wszystko ułożyć.

Co jeszcze ma wpływ na dobry poród i kiedy warto zacząć przygotowania?

Oczywiście ruch, dieta, ale też psychologiczne rzeczy, o których wspomniałam: ludzie z naszego otoczenia, co czytamy w internecie, co oglądamy. Większość scen porodowych w filmach i serialach pokazuje dokładnie ten sam obraz zmedykalizowanego porodu. To pogłębia nasze przekonanie, że tak musi być. Wpływ na dobry poród ma umiejętność osiągania stanu głębokiego relaksu, którą ćwiczymy poprzez rozmaite techniki, by zabrać je ze sobą do porodu. Optymalnie zacząć ćwiczyć w drugim, trzecim trymestrze, zależnie od tego, czy ktoś miał wcześniej styczność z podobnymi praktykami – świadomym oddechem, jogą, medytacją. Jeśli ktoś jest w tym zupełnie nowy, będzie potrzebował więcej czasu, by to sobie przyswoić tak, by stały się naturalne. Bo nie uczymy się jak na egzamin, tylko integrujemy te praktyki do swojego życia. Jak ja oddycham codziennie? Co robię, gdy przychodzą czarne myśli albo gdy wpadam w panikę? Czy potrafię to zauważyć i coś z tym zrobić?

Zdradź już proszę, co to za techniki.

Oddech, głęboki relaks, wizualizacje, afirmacje, czyli pozytywne zdania, na które patrzysz lub je sobie powtarzasz, kotwice.

Nazywasz je relaksem na wynos.

Tak. Każda z kobiet wybiera je sobie, można działać na jakikolwiek zmysł, można je łączyć. Ja słuchałam, wąchałam i jeszcze mąż mnie masował. Moja siostra z kolei tańczyła do utworu „Taniec Eleny". Po tym, jak go sobie puściła na porodówce, to tak się zaczęła rozluźniać, że w ciągu godziny rozwarcie z 4 cm powiększyło się jej do 10 cm. Wpadła w trans i urodziła zaraz potem.

Jeżeli przygotowujesz się do użycia kotwicy w porodzie, musisz autentycznie w czasie jej stosowania – wąchania olejku, tańca, masażu – być zrelaksowana, naprawdę czuć się bezpiecznie, radośnie. Rzeczywisty emocjonalny stan sprawia, że całe twoje ciało go zapamiętuje, a jeśli poczucie bezpieczeństwa i radości jest silne, uruchamia produkcję oksytocyny i endorfin, potrzebnych w porodzie. Trzeba to oczywiście po wielokroć powtarzać, wtedy ta reakcja na dany zapach, dotyk czy smak szybciej nastąpi. Nie może to być mechaniczne: to jest olejek, wącham go, to będzie moja kotwica. Zapach działa na nas chyba najsilniej. Większość z nas ma zapachy z dzieciństwa, które przywołują stan emocjonalny.

To podsumujmy: wybór lekarza, położnej, miejsca, techniki relaksacyjne, otoczenie. Coś jeszcze?

Warto zadbać też o słownictwo, co wokół ciebie mówi się o porodzie. Słowa również wpływają na nasze nastawienie. Do tego praca z przekonaniami i obawami – czyli jak ja myślę o porodzie, jakie jest nastawienie w mojej rodzinie. Warto przyjrzeć się temu i odczarować niektóre rzeczy na podstawie aktualnej wiedzy. Wiedza to kolejny ważny element w czasie porodu: jak działają te mechanizmy? Warto zająć się też swoim ciałem. Na szczęście do Polski docierają najnowsze wytyczne i już niektórzy wiedzą, że nawet przy skracającej się szyjce macicy nie powinno się leżeć, bo to nie wpływa na rozwarcie, a jedynie osłabia mięśnie, co jest niewskazane przed porodem. Warto też nauczyć się oddychać przeponą.

Zastanawiam się nad językiem. Rozumiem, że fajniej mówić „fale" niż „skurcze", ale dlaczego warto zamienić „odebrać poród" na „przyjąć poród"?

Wszystkie aktywistki porodowe żywo reagują na sformułowanie „odebrać poród". Głównie dlatego, że metaforycznie rzecz ujmując, długo te porody były nam odbierane: kobieta nie miała kontroli, nie miała nic do powiedzenia. Chodzi o to, by uczulać, że każde to sformułowanie niesie ze sobą historię i mentalność – położna jest od tego, by przyjąć na świat dziecko, a nie odebrać kobiecie ten moment.

A z dziedziny wiedzy zaskoczyło mnie, że istnieje coś takiego jak odruch Fergusona. Opowiesz?

To mechanizm, dzięki któremu ssaki mogą rodzić same. Człowiek też to ma. Jeżeli kobieta czuje się bezpiecznie, nie myśli, nie analizuje, nie jest instruowana, czyli rodzi tak, jak czuje, to następuje seria niemożliwych do powstrzymania skurczy, dosłownego wypierania płodu przez macicę. Rzeczywiście mało się o tym mówi.

Czyli możliwy jest poród bez słynnego: przyj, przyj?

Tak! W pierwszej fazie porodu skurcze są jeszcze miejscowe i da się rozluźnić ciało na skurczu, w fazie skurczy partych już nie: całe ciało wypiera dziecko. Oczywiście konieczna jest do tego fizjologiczna pozycja, z wykorzystaniem grawitacji: na klęczkach, na stojąco, w kucki. Oddychasz. Nie jest to łatwe, ale sam oddech wystarczy. Nie ma potrzeby dociskania, intencjonalnego parcia. To dzieje się samo. Przy trzecim dziecku poczułam nawet przesuwającą się główkę, to było magiczne.

Nie możemy nie wspomnieć jednak o raporcie Fundacji Rodzic Po Ludzku, zgodnie z którym ponad połowa – połowa! – kobiet w Polsce doświadcza dyskomfortu lub przemocy w czasie porodu. Można mieć poczucie, że my tu sobie rozmawiamy o olejkach i masażach, a potem przyjdzie rzeczywistość.

Dlatego tak ważne jest, by sprawdzić miejsce, gdzie będziemy rodzić. Zwykle kobiety kierują się kryteriami: najbliższe - może okazać się porażką; tam gdzie mój lekarz pracuje – bezzasadne, o ile nie masz z góry wskazań do porodu zabiegowego. I tak go raczej nie zobaczysz – przyjdzie na samą końcówkę, jeśli akurat tego dnia będzie w pracy. Mam wrażenie, że to przekonanie mocno pracuje, bo pokutuje mentalność z PRL-u, że nasz lekarz szepnie coś położnym. Trzeba szukać miejsca dobrego dla siebie. Kobiety to robią, dlatego turystyka porodowa kwitnie.

Turystyka porodowa?

Dziewczyny wiedzą, że w najbliższym szpitalu wszystkie kobiety kładą i nacinają, a nie chcą tego, więc jadą np. do Warszawy, Oleśnicy, Mysłowic, Bochni, Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie. Przykre jest to, że te, które nie mogą sobie pozwolić na wyjazd, utkną tam, gdzie są. Mam jednak wrażenie, że przygotowanie daje im pole do dyskusji, nie zgadzają się na ślepo na wszystko, co jest im proponowane.

Jakie kobiety szukają wsparcia u ciebie?

Takie, które przygotowują się do pierwszego porodu, bo usłyszały o Błękitnym od koleżanki albo same są ciekawe i otwarte. Albo takie, przed którymi kolejny poród i mówią: „tym razem chcę, żeby było lepiej". Wcześniej było cesarskie cięcie albo interwencje, które bardzo przeżyły. Jeśli chodzi o style życia, to są rozmaite – nie namawiam dziewczyn do porodu domowego, mówię: zrób tak, byś ty się czuła dobrze. Przychodzą i hipiski, i lekarki, i położne. Podziwiam je za to, że mimo środowiska, w jakim się obracają, szukają innej drogi.

A zdarza się, że mimo przygotowań, kobieta i tak przeżywa rozczarowanie, traumę?

Jasne, nigdy nie ma gwarancji. W takich rozmowach po, często wspominają o jakichś zdarzeniach ze swojej przeszłości, dzieciństwa, dorosłego życia, które wpłynęły na to, że czuły się zagrożone w czasie porodu albo miały bardzo silną potrzebę kontroli. Jak rodzimy, to wszystkie rzeczy z naszej podświadomości są bardziej wysunięte. Osoba silnie kontrolująca jest w istocie lękowa nie od wczoraj, prawda? Nie pracuję jako terapeutka, ale jeśli w trakcie przygotowań dziewczyny czują, że muszą poruszyć głębsze tematy z terapeutą, to zawsze je zachęcam.

Czyli znów: poród nie jest oderwany od naszego życia. W jednym z nagrań powiedziałaś, że dobry poród przekłada się na lepsze relacje z dzieckiem, partnerem, rodziną, w pracy. Od razu pomyślałam: zatem skoro ja mam smutną historią porodową, to mam przerąbane.

To jest tak osobiste i subiektywne, że zawsze włączają się takie mechanizmy.

Ale o co chodzi z tą siłą, którą daje dobry poród?

Już samo przygotowanie do porodu sprawia, że kobiety zaczynają inaczej postrzegać swoje relacje, granice, na co chcą sobie pozwolić, a na co nie. Mają czas na refleksję, co robią ze swoim życiem. Później jest poród. Jeżeli po nim czują się dobrze: mają poczucie, że był czad albo, że było ciężko, ale dały radę, to widzę, jak niesamowitego kopa im to daje. Bardzo często zmieniają pracę, stwierdzają: nie wracam za biurko, będę robić to, o czym zawsze marzyłam. Ten proces czasem weryfikuje też związki - nagle się okazuje, że partner w ciąży nie jest żadnym wsparciem.

Są jakieś młode mamy, które się rozstają? To chyba trzeba być jakąś superwoman.

No to nie dzieje się w połogu, po roku, dwóch, kilku latach. To jest proces, który często zaczyna się w tych przemyśleniach na temat siebie związanych z porodem. Ważne, żeby dać sobie czas, by poukładać w głowie, zaakceptować, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Poród zostaje w ciele i umyśle, jak każde silne przeżycie. Warto go sobie przerobić, nie chować, jeśli było nie tak, jak chciałam, jeśli było trudno. A jeśli ma się żal, to trzeba go uwolnić w takiej formie, jaka jest ci najbliższa. Na pewno nie na innych kobietach w ciąży. W Polsce jest takie przekonanie: masz zdrowe dziecko, powinnaś się cieszyć. Więc jeśli sama nie dasz sobie czasu i miejsca, by ten żal przepracować, to nikt ci go nie da. Ważne, by to odczarować. Jak się źle czujesz, to możesz o tym powiedzieć. Ty też masz być zdrowa psychicznie, nie tylko twoje dziecko.

Tak sobie myślę, że podobnie jak joga, kąpiele leśne, którymi się zajmuję, albo praca nad dobrym seksem w związku, przygotowania do porodu mogą się po prostu stać okazją do samorozwoju.

Tak, bo pytamy wtedy siebie: czego chcę? Czego się boję? Na czym mi zależy? Oczywiście nie każda kobieta w to wchodzi, niektóre traktują to zadaniowo – uczą się technik i tyle, bez głębszej refleksji. Ale mam wrażenie, że takie zadawanie sobie pytań o różne rzeczy i tak w nas pracuje. Kobiety bardziej się poznają, zauważają swoje życie.

„Pozwól sobie na bycie taką, jaką chcesz być", piszesz w kontekście porodu. A ja myślę, że to cel na życie.

Dokładnie! A z tym seksem to jest dobry trop: zobacz, ile rzeczy wpływa na to, jak my się czujemy w seksie. Nie tylko ten konkretny akt i ten partner. Kondycja ciała, kondycja związku, co o sobie myślimy, co myślimy o swoim ciele, jakie mamy doświadczenia. Seks do porodu można też porównywać na innych płaszczyznach – w czasie aktu i seksu uwalnia się ta sama sekwencja hormonów. Jedno i drugie nie pójdzie, jeśli nie czujesz się bezpiecznie i intymnie. Kiedyś zrobiono taki eksperyment – puszczono dwa nagrania dźwięków, seksu i porodu kobiety, która czuje się w nim dobrze. Są nie do rozpoznania.

 

Beata Meringuer-Jedlińksa – coachka okołoporodowa, hipnodula, inicjatorka idei Błękitnego Porodu oraz kursu, w którym wzięło udział ponad 700 kobiet. W grupie wsparcia na Facebooku ma ponad 15 tys. kobiet. Urodziła troje dzieci w stanie głębokiego relaksu – autohipnozy

Autorka: Maria Hawranek

Ilustracja: unsplash.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 8 grudnia 2022 r.