Hojna ma dość

Czułość i Wolność

Niedawno na jednej z moich ulubionych kobiecych stron „Wiedźma radzi” ukazał się kapitalny tekst: „Uwielbiam moich sympatycznych kolegów i proszę przestać mnie przekonywać, że to niedorozwinięte umysłowo i emocjonalnie jednostki, niezdolne do ogarnięcia zawiłości komunikacji międzyludzkiej (…). Że trzeba, będąc kobietą, wczuwać się w ich najlżejsze drgnienia, obserwować czujnie delikatny kamerton ich duszy, twórczo interpretować każde chrumknięcie i mruknięcie. Dopowiadać sobie niedopowiedziane, i to zawsze na korzyść małomównego. No wiadomo, chciał dobrze, ale nie wiedział, jak powiedzieć. Guzik. Przestańcie się na to nabierać. Ostatecznie to mężczyźni, z racji dostępu do edukacji, przez wieki pisali pieśni, sonety i fraszki. Poematy z jambami i trochejami”. I przypomniałam sobie, że dwa lata temu napisaliśmy książkę „Mężczyzna bez winy i wstydu”, w której dokonaliśmy chyba pierwszej w Polsce analizy fenomenu „fajnego mężczyzny żyjącego na koszt kobiety, która w dodatku jest z tego zadowolona – do czasu”. Nazwaliśmy tę kobietę Kobietą Hojną. Która oprócz tego, że utrzymuje mężczyznę, dba o jego kruche ego. Czy tego typu związki wciąż dominują?

Takie relacje mają się świetnie. Powiedziałbym, że czasy mamy coraz bardziej sprzyjające. Zachęcanie mężczyzn, żeby otwarcie wyrażali słabość, nie bali się płaczu i dopuścili do siebie, że nie muszą być twardzielami, tylko wrażliwymi istotami o szerokim wachlarzu uczuć, zaczęło się kilkanaście lat temu w ramach rozliczania się z patriarchatem. I dobrze. Nadmierna twardość szkodzi i prowadzi do załamań nerwowych. Ale jednocześnie, przy okazji i niespodziewanie, dostaliśmy, my, mężczyźni, do ręki coś niebywale przyjemnego i kuszącego: nową drogę do MSM, Miękkiej Strony Mocy. Okazuje się, że tam nie ma żadnego wstydu, ośmieszania i poczucia, że się w ten sposób kogokolwiek rozczarowuje czy zawodzi.

Założę się, że wręcz odwrotnie.

W miejsce tych wyolbrzymionych lękiem zagrożeń pojawia się kobiece współczucie, opieka i radość, że samiec w końcu gada ludzkim głosem. Co za ulga! Skoro więc mamy tę nową umiejętność i to nowe, miękkie i ciepłe przyjęcie zamiast patriarchalnych komentarzy: „Co z ciebie za cipa”, to dlaczego nie sprawdzić, jak daleko to sięga?

Tu nawet nie chodzi o cynizm czy wrodzony egoizm – po prostu jeśli jakiś obszar psychiki jest stłumiony przez zewnętrzne reguły, to w momencie wydostania się z klatki wybucha potrzeba zrekompensowania sobie wieloletnich strat wynikłych z wymuszonej postawy Arnolda Schwarzeneggera. A także dalszego eksplorowania obszaru odzyskanej Miękkiej Strony Mocy w celu zbadania jej możliwości i zakresu.

A możliwości są ogromne, bo na każdego zagubionego wrażliwego mężczyznę o oczach spaniela wypada co najmniej setka kobiet gotowych się nim zaopiekować. W dodatku są zachwycone, że nie trafiły po raz kolejny na gbura rozmiłowanego w trzyminutowych stosunkach.

Czytelniczka mojej ulubionej kobiecej strony napisała tak: „Dawno temu był to model przetrwania, kobiety nie miały praw do majątku, kształcenia, wykonywania wielu zawodów, więc się nauczyły takiej zaradności, żeby przetrwać, żeby samiec nie przywalił maczugą w głowę i nie roztrzaskał rzutem o ścianę w jaskini. I tak to zostało i trwa (…). Faceci interesują się tym, jak sobie ułatwić życie, a my się interesujemy tym, jak im ułatwić życie, więc się nie dziwmy, że oni mają prawa, a my obowiązki”.

Jedna z największych ludzkich potrzeb to „utrzymać relację, nie zrywać kontaktu”. Częściowo wywodzi się z przeszłości, z doświadczeń zaniedbania, odrzucenia czy nawet nadużycia. Im ciężej doświadczone dziecko, tym bardziej w życiu dorosłym jest zależne i za wszelką cenę zabiega o kontakt, o bliskość. Oczywiście wszyscy tego kontaktu pragniemy – tyle że niektórzy są gotowi zapłacić za niego horrendalną cenę. Jeśli więc kobieta wyczuwa, że „zaopiekowany” mężczyzna porzuca dla niej myśl o zaliczeniu wszystkich kobiet na świecie, to emocjonalnie nie jest w stanie odrzucić takiej oferty. Nadmierne troszczenie się o kruche męskie ego jest gwarantowanym sposobem zatrzymania wielu dzisiejszych mężczyzn w związku przynajmniej na jakiś czas. Także sposobem na uniknięcie samotności i poczucia „jestem do niczego, nikt mnie nie chce”.

Gorzkie, ale wydaje się prawdziwe.

W naszym nowoczesnym, liberalnym i świadomym społeczeństwie wciąż zdarzają się kobiety, które płaczą, że „do nikogo nie należą”, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak dziwnie taka wypowiedź brzmi.

Ale problem chyba nie w samym dbaniu o męskie ego, bardziej w tym, że nic z tego nie wynika. Kobiety nie otrzymują spodziewanego rewanżu w postaci zaangażowania, troski czy erotycznego zachwytu.

Dajemy, co mamy najlepszego, w półświadomym oczekiwaniu, że druga osoba zareaguje w podobny sposób – tymczasem często się zdarza, że im więcej jedna strona daje, tym więcej druga strona bierze. A te najbardziej hojne osoby reagują wtedy przekonaniem, że jeśli wzajemność nie następuje, to dlatego, że to, co zaoferowały, było kiepskiej jakości. Trzeba więc zaoferować więcej, szybciej, lepiej.

A wtedy męskie ego staje się coraz bardziej kruche? Nie wiem, czy to usprawiedliwione, ale mam skojarzenia z erekcją.

Absolutnie słuszne. Proces „zaopiekowywania się” mężczyzną jest także nieświadomym procesem kastrowania go. Wiele Hojnych Kobiet w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że matkuje swojemu partnerowi, ponieważ doświadczają raczej dziecięcego lęku przed zerwaniem więzi, i ich poświęcanie się ma ten lęk usunąć. Jednocześnie partner także niekoniecznie czuje się kastrowany, bo wzięcie na siebie jego zadań przez Hojną powoduje, że on nie zdaje sobie sprawy ze swoich braków. Mężczyzna, jeśli już zauważy jakiś brak, to raczej w kobiecie, która nie wyrabia się na swych dwóch etatach – praca i dom – no a przecież powinna.

Ale taki układ nie może potrwać długo.

Jego przykre konsekwencje przychodzą później. Mężczyzna przyzwyczajony, że wciąż ktoś go wyręcza i pochyla nad jego wrażliwością, robi się coraz słabszy, nieprzygotowany do wzięcia na siebie odpowiedzialności za związek czy podjęcia życiowych wyzwań, chociażby zawodowych, ojcowskich. Zwykle marzy o pracy, która byłaby przyjemnością i dawała dobrze zarobić – co zdarza się przecież raczej rzadko. Wygoda jest kusząca, ale rozhartowuje, pozbawia instynktu polowania, gotowości na ryzyko.

Nie chciałbym stworzyć wrażenia, że za taki układ w całości odpowiada nadopiekuńcza kobieta, po prostu patrzymy teraz od jej strony. Istnieją przecież mężczyźni, którzy po pierwszej fali beztroskiego korzystania z poświęcenia Hojnej otrząsną się sami i zajmą się stanem swego ego. Ale nie liczyłbym na to.

Jak wydostać się spod tej metaforycznej maczugi, zerwać z fetyszem ciągłego troszczenia się o niego? Jak wygląda właściwa troska, a nie nadtroska?

Nadtroska jest skutkiem ubocznym lęku Hojnej Kobiety przed zerwaniem relacji. Dlatego rozwiązanie nie leży w regulowaniu poziomu troski o partnera, bo to leczenie przeziębienia poprzez wycieranie nosa. Trzeba wniknąć w przyczyny lęku. Zrozumieć, dlaczego podtrzymywanie relacji jest na samym szczycie hierarchii potrzeb. Hojne Kobiety mówią mi w gabinecie coś w rodzaju: „Myślałam, że gdy uda mi się znaleźć mężczyznę, uczyni mnie to szczęśliwą”. Czyli cała ich nadzieja na satysfakcję z własnego życia jest ulokowana w obecności drugiej osoby. „Gdy ON się pojawi, moje życie stanie się idealne”. Wtedy rewers tego równania brzmi: „Gdy ON się nie pojawi (lub odejdzie), będę nieszczęśliwa na wieki”. W zasadzie to książkowa definicja zależności. Dlatego tak ciężko i beznadziejnie walczą, z dnia na dzień, bo przecież może nie jest najlepiej, ale może być o wiele gorzej.

Jak to wygląda w praktyce? Satysfakcje i przyjemności w relacjach można z grubsza podzielić na zewnętrzne i wewnętrzne. Łatwo je zidentyfikować, wyobrażając sobie pierwszą randkę. Można na nią iść w poszukiwaniu przyjemności zewnętrznej: będę mu się podobać, pokocha mnie, będzie zauroczony, zauważy, że mam wnętrze, itd. Żeby te bonusy uzyskać, można kontrolować swoje zachowanie, pokazując tylko te strony, które zbliżą do zewnętrznej satysfakcji, jaką ogólnie jest akceptacja. Im bardziej skonstruujemy taką chwilową, uwodzącą osobowość, tym trudniej będzie potem w związku, kiedy odechce się nam udawać. Druga strategia pójścia na pierwszą randkę, w nastawieniu na satysfakcję wewnętrzną, jest diametralnie inna: pójdę i nie dam się zaczarować, znam swoje słabe punkty i nie dam ich sobie nacisnąć, zachowam własne zdanie i przytomność umysłu, nawet gdy syreny będą śpiewać najpiękniej, postaram się trzeźwo patrzeć, z kim mam do czynienia, nawet jeśli będzie to oznaczać nagłe zakończenie spotkania. Przy takim nastawieniu zerwanie relacji niespecjalnie boli, można za to poczuć rodzaj dumy i wdzięczności do samej siebie, że się o siebie zadbało.

Okazuje się, że przemiany społeczne, równouprawnienie i partnerstwo przegrywają z naszymi wewnętrznymi potrzebami bycia w relacji.

W praktyce relacji partnerskich najlepiej działa rozsądna mieszanka tych dwóch rodzajów satysfakcji. Zbytnie wychylenie w stronę satysfakcji zewnętrznej skutkuje zwykle nieszczęśliwym związkiem, natomiast wychylenie w stronę satysfakcji wewnętrznej zmniejsza szansę na związek w ogóle, chociaż jednocześnie może być niezwykle atrakcyjne, jeśli po drugiej stronie stolika znajdzie się równie niezależna osobowość. Wracając do pytania o nadtroskę: jeśli chcesz i umiesz korzystać z obu rodzajów satysfakcji, to nie wystąpi w związku żadna nadtroska, bo tę część troski, która ewentualnie byłaby nadmiarem, zainwestujesz sama w siebie, a wtedy partner będzie miał własny obszar do troszczenia się o samego siebie.

Załóżmy, że właśnie jesteśmy na tej randce i mamy przed sobą męskie ego. Jak rozpoznać, które jest kruche?

Jest takie powiedzenie: miałem dwóch przyjaciół i obu straciłem – jednego, bo nigdy nie rozmawiałem z nim o nim, a drugiego – bo nigdy nie rozmawiałem z nim o mnie. W zasadzie można to zmierzyć na zegarku, ile czasu uwaga była po jego, a ile po twojej stronie. Kto zajął beztrosko więcej przestrzeni? Czy w trakcie spotkania czułaś się bardziej atrakcyjna, czy raczej reagowałaś na mężczyznę rodzajem rozczulenia przynależnego dzieciom? Czy narzekał na poprzednie partnerki? Czy zaakceptowałaś zachowania, które niespecjalnie lubisz? Kto zakończył spotkanie, on czy ty? Jeśli czekałaś, aż on to zrobi, to może już poczułaś lęk przed zerwaniem relacji, choćby na krótko? Nie ma tutaj całkowicie skutecznej recepty, bo Kruche Męskie Ego i Kobieta Hojna przyciągają się w sposób tyleż silny, co nieświadomy.

Są na siebie skazani?

W pewnym stopniu da się uniknąć tego ryzyka, przyjmując jako możliwą opcję, że spodziewany partner się nie pojawi, i co wobec tego zrobić z własnym życiem. Czym się zająć, jak spędzać czas, co polubić. Znalezienie własnych aktywności podnosi samopoczucie i samoocenę, więc gdy nawet kiedyś ktoś się pojawi, nie będzie konieczne podnoszenie sobie samooceny przez uporczywe zatrzymywanie go przy sobie. Jeśli nie masz własnego świata, jest spore prawdopodobieństwo, że dostosujesz się do upodobań partnera – jeśli z kolei masz własny obszar aktywności, których nie chcesz odpuścić, bo stały się częścią twojej osoby, to wtedy raczej druga osoba będzie musiała się zastanowić, jak się dostosować do ciebie i jak się w twoim świecie odnaleźć. Taka gotowość wyklucza kruche ego, na które trzeba wciąż chuchać. Oznacza też spore zaangażowanie, a za tym przecież tęsknisz, prawda? Jeśli tak, to nie odbieraj partnerowi nadmierną troską okazji do podjęcia wysiłku, bo właśnie tak może on siebie samego ukształtować jako mężczyzna.

Czy Hojne mają dosyć? Jak opowiadają o tym na psychoterapii?

Prędzej czy później mają dosyć. Jednak rzadko przychodzą z takiego powodu, że czują się przeciążone opieką nad kruchym męskim ego. Zwykle przychodzą, bo np. zobaczyły, jak ich partnerzy potrafią być uroczy i uwodzicielscy – tyle że wobec innej kobiety. Gdy zobaczą, że to, co udaje im się z trudem od czasu do czasu wydębić od mężczyzny, on jest w stanie bez wysiłku zaoferować innym kobietom w ilościach niewyczerpalnych. To boli najbardziej – to jest ten moment, kiedy Kobieta Hojna uświadamia sobie, że jej inwestycja zaangażowania i ofiarności, czasem wieloletnia, poszła na marne. Takie są konsekwencje nadtroski w erotycznym z założenia związku. Wtedy zwykle pada zdanie: „Gdybym była mniej zależna, tobym od niego odeszła”. Oznacza to najczęściej przełom i nowe otwarcie – i nawet nie chodzi tu o to, że z innym mężczyzną. Chodzi o to, że już nie tak jak dotąd, że inaczej, z większą troską o siebie.

Wojciech Kruczyński - psychoterapeuta

Autorka: Krystyna Romanowska

Ilustracja: pexels.com

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 12 czerwca 2021 r.