Jak cię piszą, tak cię słyszą. Dlaczego tak się boimy publicznych wystąpień?

Czułość i Wolność

Wystąpienia publiczne to te przed bardzo dużym audytorium i te przed bardzo małą grupą. Których bardziej się obawiamy?

Urszula Kuleta: Czasem, wbrew pozorom, te kameralne bywają, z punktu widzenia biografii osoby występującej, ważniejsze nawet, niż wystąpienie przed audytorium składającym się z setek osób. A przez to – bardziej stresujące. Na przykład, gdy zawierany jest lukratywny kontrakt i od tego, jak zaprezentujemy projekt, zależy jego zawarcie. Innym przykładem wystąpień nieoczywistych, są wystąpienia publiczne w naszej codzienności – na przykład na szkolnej wywiadówce albo na zabraniu wspólnoty mieszkaniowej. Miejmy świadomość, że wystąpienia publiczne dzieją się częściej, niż nam się wydaje. Czyli w sytuacjach, gdy musimy się pokazać, opowiedzieć o czymś na forum, skupiając uwagę różnej publiczności, a czasem także do czegoś ją przekonać. Każde nasze wystąpienie jest więc autoprezentacją.

Intuicyjnie wiadomo, o co chodzi. Ale czym ta autoprezentacja jest dokładnie?

Bardzo lubię definicję psychologa Elliota Aronsona, który mówi, że autoprezentacja to próba zakomunikowania poprzez wypowiedzi, zachowania niewerbalne i działania, kim jesteśmy albo za kogo chcielibyśmy być uważani przez innych. Zwróć uwagę, że on mówi „próba".

Czyli może nam się nie udać. Myślisz, że dlatego tak się tym stresujemy?

Każde wystąpienie publiczne, nawet to z pozoru mało znaczące, może nas potwornie zestresować. Bo może się okazać jak wiele od tego zależy. A zależy dużo, ponieważ stworzona przez nas autoprezentacja wpływa na kształtowanie naszej reputacji, czyli opinii jaką mamy wśród ludzi wokół nas. Reputacja może być dobra lub zła, a czasem mówimy o reputacji wątpliwej. Niewłaściwa autoprezentacja, czasem po prostu nieprzemyślana, może zepsuć naszą reputację, a nawet sprawić, że ją utracimy.

A wtedy mamy problem, bo reputacja wyznacza nasze miejsce w szeregu, stanowi o naszym dobrym imieniu. Poprzez autoprezentację tworzymy i przekazujemy obraz swojej osoby. A on z kolei wyznacza rangę społeczną, często kształtuje naszą przyszłość – w życiu prywatnym i w życiu zawodowym. Praktycznie oznacza to, że jeśli umiem się właściwie zaprezentować, jeśli mam skuteczną autoprezentację, to rozmowa kwalifikacyjna zakończy się ofertą wymarzonej pracy, podczas prezentowania projektu mogę być skuteczniejszym mówcą, mogę zyskiwać sympatię ludzi.

Jak cię widzą, tak cię piszą?

I po ponad dwudziestu latach doświadczeń zawodowych dodam moją wersję - „Jak cię słyszą, tak cię piszą". Tworzenie tego obrazu może się okazać piekielnie trudne. Bo zwróć uwagę, że to jest trochę naginanie rzeczywistości do naszego celu. Czyli tego, jak chcemy, żeby nas ludzie widzieli. Ale co my chcemy, to jest jedno, a to , co odbierają ludzie, to zupełnie inna sprawa. Ten obraz powstaje na podstawie cech zauważonych, rejestrowanych przed odbiorcę, ale czasem nierzeczywistych. Mówiąc o autoprezentacji dotykamy złożonej materii: naszego słownictwa, stylu komunikacji, wyglądu, kultury osobistej, doświadczeń, wiedzy, wykształcenia, głosu, mowy ciała. Czyli ludzie nas widzą i słyszą. Sporo, prawda?

I jeszcze chcemy pokazać, że jesteśmy odważni i silni, a odbiorcy widzą spoconego ze strachu prelegenta?

To dysonans między tym, co chcemy zaprezentować, a tym, co widzi odbiorca. Dzieje się tak wtedy, kiedy jesteśmy nieprzygotowani do spotkania z naszą widownią, a przecież stoimy przed nią ze świadomością, że jesteśmy oceniani. Nie można zakładać, że się „jakoś uda". Tacy mówcy to ignoranci.

Mogą się spotkać z krytyką.

Racja. Weźmy na przykład wygląd zewnętrzny. Wszyscy widzą, że mamy za długie rękawy, marynarka nie jest wyprasowana albo szalik nie pasuje kolorystycznie do sukienki, stoimy zgarbieni, machamy rękami albo przebieramy nogami, nie nawiązujemy kontaktu wzrokowego, itd. Dlatego do wystąpienia trzeba się jak najlepiej przygotować nie tylko merytorycznie. Tych elementów jest bardzo dużo, ale o większość możemy zadbać wcześniej, aby pokazać się z jak najlepszej strony.

Mamy problemy z autoprezentacją?

Spory. A skalę tej niewiedzy i wysoki poziom stresu, jaki jest związany z wystąpieniami, stale obserwuję, gdy przygotowuję ludzi do różnych form kontaktu z odbiorcą. To czasem ważna rozmowa, czasem udział w dyskusji, czasem konferencja, obrona doktoratu, itd. Wszędzie się autoprezentujemy, o randce nie wspomnę.

Czy autoprezentacja wychodzi lepiej mężczyznom, czy kobietom? A może płeć nie ma tu znaczenia?

I mężczyźni i kobiety mają z tym problemy. Ale są pewne cechy charakterystyczne, niejako przypisane płci, związane choćby z mową ciała czy językiem. Czy wiesz, komu łatwiej poruszać się na scenie przed dużym audytorium?

Pewnie mężczyznom, bo kobiety bardziej martwią się wyglądem.

Racja. Gdy pracuję z mężczyzną, on pyta konkretne: „Mam trzymać rękę w kieszeni?", „Wziąć mikrofon w dłoń, czy zostawić go na statywie?". Bierze byka za rogi. Kobiety sprawdzają, czy marynarka dobrze leży, czy przypadkiem oczko w rajstopie im nie poszło. Chcą być perfekcyjne. To bardzo usztywnia i onieśmiela.

A jeśli oczko rzeczywiście poszło?

To potęguje stres, może nawet doprowadzić do tego, że spalimy wystąpienie. Mimo, że tylko my widzimy, że z pończochą jest coś nie tak.

Rozumiem, że radzisz zadbać o siebie przed wystąpieniem?

Warto pójść od fryzjera, przygotować odpowiedni i adekwatny do sytuacji strój, w którym czujemy się wygodnie. No i zawsze druga para rajstop albo pończoch w torebce! Opłaca się nieco trudu, aby czuć się atrakcyjnie.

Mężczyznom łatwiej zawładnąć przestrzenią?

Zdecydowanie ostrzej gestykulują. Te ruchy są bardziej zamaszyste i przez to zwracają uwagę. Męska gestykulacja często mówi: „Popatrz na mnie". Gest męski zazwyczaj jest ofensywny. A gestykulacja kobiet jest dużo bardziej powściągliwa, nazwałabym ją defensywną. O ile w ogóle się pojawia. Namawiam panie, aby podczas prezentacji korzystały z gestykulacji. To się przydaje i paniom, i panom.

Czemu to takie ważne?

To się nazywa koherencja, czyli spójność przekazu niewerbalnego z prezentowanym tekstem, czyli treścią. Ciało i treść werbalna mówi wtedy jednym głosem, a to z kolei buduje wiarygodność przekazu i mówcy. Umiejętnie gestykulując możemy skutecznie podkreślić i wzmocnić wagę naszych słów. Kobiety w czasie prezentacji częściej się uśmiechają. To wspaniale , bo w ten sposób budują relację z odbiorcami. Robią to nawet wtedy, gdy wiedzą, że są oceniane i towarzyszy im stres. Zauważalne jest też to, że kobieta dużo częściej i odważniej łapie kontakt wzrokowy. W trakcie wystąpień publicznych tę kompetencję uważam za swoisty kobiecy heroizm. Mimo stresującej sytuacji potrafimy wykrzesać z siebie miłe gesty, które budują relacje z naszą publicznością. To mężczyzn zdecydowanie częściej upominam, żeby patrzyli na ludzi, do których mówią, żeby nie mieli grobowej miny.

Czyli mężczyzna jest bardziej skupiony na sobie, a kobieta na słuchaczach?

Te różnice płci widać wyraźnie. Mężczyzna jest nastawiony na cel i na stworzenie dobrego wizerunku. Na drugim miejscu jest zwrócenie uwagi na reakcję sali. Kolokwialnie powiedzielibyśmy, że najpierw ogarnie siebie i zabezpieczy przestrzeń na scenie, a później dopiero zwróci uwagę na to, że na przykład niektórzy słuchacze siedzą z nosem w telefonie. U kobiety jest odwrotnie – częściej obserwuje reakcje audytorium. Zauważy zainteresowanego jej wystąpieniem słuchacza, a to zawsze niesie mówcę, czyli mu pomaga. Za to dekoncentracja wśród słuchających na pewno nie służy prelegentowi. A ją też kobieta szybciej wychwyci.

Ta uważność na innych może pomóc, bo możemy zdynamizować przekaz, prawda?

Jeśli obserwujemy reakcje, to możemy w razie potrzeby zareagować, aby pobudzić zainteresowanie słuchaczy. Z badań wynika, że po mniej więcej siedmiu minutach spada poziom zainteresowania odbiorców. Warto to wiedzieć i, jeśli prezentacja trwa dłużej, wykorzystać środek, który pobudzi uwagę. Na przykład można przytoczyć anegdotę, inaczej poruszyć się na scenie, powiedzieć coś głośniej, zadać pytanie. Jest cała paleta takich sposobów.

A czy są różnice w sposobie formułowania myśli?

Jeśli chodzi o język, to zauważyłam że kobiety częściej używają relacyjnego oraz bardziej dbają o swoich słuchaczy. Pytają: „Czy państwo dobrze rozumieją?", „Czy państwo mają jakieś pytania?" albo „Czy państwo potrzebują przerwy?". Jednak my, kobiety, mamy też tendencję – i to też nas odróżnia od mężczyzn – aby używać określeń, które zmniejszają ostrość przekazu: „nieco", „jakby", „trochę", „być może". I mówimy: „Jeśli państwo się do tego trochę przyłożą, to efekty być może będą bardziej widoczne". Chcemy być delikatne, ostrożne. Czasem aż za bardzo.

Głos też ma znaczenie?

Powiedziałabym nawet, że strategiczne. A wyraźnie widać, że kobiety i mężczyźni w różny sposób używają głosu. Kobiety mówią ciszej, przez co są odbierane jako osoby mniej pewne siebie. Zanim audytorium się przekona, że ta cicha myszka to mądra mówczyni, może stracić zainteresowanie tym, co ona mówi. Trzeba zacząć energicznie, z werwą. A kobietom często brakuje energii na początku, a czasem nawet przez całe wystąpienie. Widzę ogromne pole do pracy na tym polu. Doświadczenia muzyczne w moim wykształceniu sprawiają, że przykładam do głosu moich klientów duże znaczenie.

Mężczyźni, nawet gdy zdarza im się prezentować ciszej, mają zwykle większe natężenie głosu, czyli mówią głośniej – w ten sposób, nawet nieświadomie, pokazują swoją odwagę i rodzaj dominacji, co podczas publicznych wystąpień bardzo się przydaje. Są też między mężczyznami i kobietami różnice wynikające z wykorzystania intonacji głosowej. Intonacja w mówieniu to jest parametr muzyczny. Nazywam to rodzajem muzyki zawartej w mowie. Praktyczne wykorzystanie tego parametru sprawia, że nasze mówienie nie jest nudne, przykuwa uwagę, a my jesteśmy ciekawszymi mówcami. I na tym polu statystycznie panie są zdecydowanie lepsze.

Kto wypada lepiej w wystąpieniach – kobieta, czy mężczyzna?

Dobrze przygotowany i odważny mówca lub dobrze przygotowana i odważna mówczyni. Najważniejsze są trzy rzeczy. Po pierwsze – wiarygodność i wiedza, gdy udaje mi się pokazać, że wiem, o czym mówię, jestem tą osobą na właściwym miejscu i moja obecność jest uzasadniona kompetencjami, moją biografią, osiągnięciami. Po drugie – pewien rodzaj atrakcyjności, bo ludzie zwyczajnie lubią patrzeć i słuchać osób, które dobrze wyglądają. Po trzecie – sympatia, jaką wzbudzamy. Po prostu lubiani mają łatwiej. Te wszystkie elementy budują do nas zaufanie publiczności. I to zależy od nas.

A jest coś co od nas nie zależy?

W kontaktach społecznych wiele sygnałów odbieramy poza naszą świadomością. I w kontekście wiarygodności, o której rozmawiałyśmy, przytoczę wynik pewnego badania. Amerykański psycholog, Jonathan Freeman, wraz z zespołem dowiódł, że kilkusekundowa ekspozycja twarzy wystarczy, aby ocenić naszą wiarygodność. Kilka sekund, wyobrażasz sobie?

Czy po wystąpieniach jesteśmy z siebie zadowoleni?

Najczęściej dużo mniej, niż odbiorcy. Ocena społeczna jest dla nas zwykle korzystniejsza, niż to, co sami o własnym wystąpieniu myślimy. Dlatego warto jest posłuchać tych, którzy siedzieli na widowni i skonfrontować ich opinię ze swoją opinią. Tej opinii bardzo się boimy, dlatego wystąpienia tak nas stresują. Ale tak zwana krytyka konstruktywna może nas czegoś nauczyć, zainspirować. Jeśli odbiorcy wyrażają zadowolenie, mamy wielką satysfakcję. Gorzej w przypadku fiaska, ponieważ wtedy będziemy się długo przekonywać, czy podjąć kolejne wyzwanie. Dlatego namawiam do odpowiedzialnego przygotowywania. To redukuje tremę. I ta rada dotyczy obu płci. Warto sobie zdać sprawę, jakie mamy mocne, a jakie słabe strony – aby popracować nad tymi elementami, z którymi mamy problem, a umiejętnie wykorzystywać naturalne predyspozycje. Także te związane z naszą płcią.

 

Urszula Kuleta, trenerka wystąpień publicznych i skutecznej komunikacji, właścicielka firmy

Actio-Mowa Publiczna.

Autorka: Agnieszka Urazińska

Ilustracja: unsplash.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 5 lutego2022 r.