Jak reagować na głupie żarty? Ja pytam: „Dobrze zrozumiałam, że pan właśnie powiedział żart o moich piersiach?”

Czułość i Wolność

Blondynka na autostradzie spowodowała wypadek i uszkodziła piękne auto bogatego biznesmena. Wkurzony gość, zanim przystąpił do oględzin, narysował kredą na ziemi kółko i kazał blondynce stanąć w środku, żeby już żadnych kolejnych szkód nie narobiła. Ogląda auto, ale co rusz słyszy za sobą chichot dziewczyny. Sytuacja powtarza się raz, drugi, trzeci: co facet odwróci się tyłem do blondynki, słyszy śmiech. W końcu zdenerwowany pyta: „Czego pani tak chichocze?!”. Blondynka: „Bo jak pan nie patrzył, to ja sobie wyskakiwałam z tego kółka”.

Jestem ponuradłem i co komu do tego?

Jak tam u was z żartami? Ja, po pierwsze, z żalem stwierdzam, że sztuka opowiadania dowcipów umarła wraz z memami i od paru lat nie byłam na imprezie, na której goście by przerzucali się anegdotami. Niemniej wciąż lubimy sobie żartować - rzadziej z siebie, częściej z innych. Żarty i kobiety to trudna relacja, bo często są w nich przekazywane seksistowskie stereotypy. Ot, gorzki cukierek w ładnym papierku. Gorsze od dowcipów są żarciki wymyślane na poczekaniu: o naszych biustach, pupach, domniemanym temperamencie seksualnym, o tym, jak to byłybyśmy milsze, gdybyśmy miały chłopa.

Pamiętam, jak mechanik samochodowy, z którym wdałam się w pogawędkę i jakoś tak zeszło, że powiedziałam, iż niedawno byłam w ciąży z córką, zarechotał dziko: „O, dziurka w dziurce była, ha ha!”.

Kiedy obruszamy się na rzekomo dowcipne uwagi czy żarty, słyszymy: „O maaaatko, a co ty jesteś taka poważna? Na żartach się nie znasz?”. Wówczas odpowiadam, że jestem znanym ponuradłem, co nie jest prawdą, ale dość skutecznie zamyka usta rozmówcy.

Jak wiele z nas mam jednak problem z reagowaniem na seksistowskie teksty. Na ogół po prostu mnie zamurowuje i wracam potem do domu zła na siebie, że nie potrafiłam się celnie odgryźć. Poniewczasie przychodzą mi do głowy celne riposty i cierpię, że nie miałam lepszego refleksu. Podejrzewam, że ta sama wrażliwość, która sprawia, że żart nas dotyka, sprawia, że nie umiemy odparować odzywką na podobnym poziomie. Mnie w sumie udało się tylko raz. Poszłam do działu IT naprawić coś w komputerze, spytałam kolegów, czy da się to zrobić szybko, na co jeden powiedział: „Jak nam tu pozmywasz nasze kubki po kawie, to pewnie się da”. Odparowałam wtedy: „Nie umiem myć naczyń, ale mogę was rozerwać rozmową o filozofii i fizyce kwantowej”.

Niestety, nie jestem Meryl Streep i na ogół nie umiem na pstryknięcie palcami dobrze wcielić się w rolę pyskatej zołzy. Wierzę jednak, że można spróbować się tego nauczyć i przygotować sobie kilka uniwersalnych odpowiedzi.

Zdaniem moich koleżanek, i ja to potwierdzam, niemal niezawodną metodą jest ta na matkę/córkę/żonę/szefa. „Powiedziałby pan tak do żony albo szefa?”.

„A co, gdyby mój mąż odezwał się w ten sposób do pana żony/córki?”.

Nie dość, że usadza gościa na miejscu, to jeszcze – chcę wierzyć – daje mu do myślenia.

W miarę bezpieczne oraz skuteczne jest udawanie niby naiwnej: „Przepraszam, nie zrozumiałam. Co pan ma na myśli?”. W wersji ostrzejszej patrzymy lodowatym wzrokiem rozmówcy w oczy i jedziemy tak: „Dobrze zrozumiałam, że pan właśnie powiedział żart o mojej cipce/piersiach/życiu seksualnym?”.

Największym problemem jest dla mnie obecność dzieci w takich sytuacjach. Szczęśliwie nigdy nie usłyszały seksistowskiej odzywki pod moim adresem albo były za małe, by ją zrozumieć, ale to każdego dnia może się zmienić. Wtedy chciałabym móc z siebie wydusić choćby proste: „Serio mówi pan tak do mnie przy moich dzieciach?”. Dziewczyny o mocnych nerwach mogą dodać: „Czy mogę przy pańskich pożartować z pana penisa?”.

Dalej, niestety, są już rozwiązania dość hardcorowe. Mam koleżankę, która uważa, że nigdy nie należy seksistowskich żartów zostawiać bez reakcji, a że o błyskotliwą często trudno, dobrze być po prostu psychicznie gotową na użycie najpopularniejszego słowa z ulicznych protestów Strajku Kobiet, czyli bardziej dosadnej i lapidarnej wersji zwrotu: „Umykaj, ino chyżo”.

Strollować przeciwnika

Sądzę, że nasze relacje z dowcipami w dużej mierze zależą od tego, jaki same mamy rodzaj humoru. Ja na przykład, czego czasem się wstydzę, miewam dowcip bardzo ciężki. To podobno dość typowa przypadłość dziennikarzy, dziennikarek i zasadniczo przedstawicieli zawodów, w których jest duża presja czasu oraz odpowiedzialność. Gruby dowcip pozwala ujść emocjom. Zresztą sądzę, że wszyscy mamy dość relatywny stosunek do żartów. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie śmiał się z niepoprawnego politycznie dowcipu. Wiele z nich przecież śmieszy nas właśnie dlatego, że przekraczają na co dzień przyjęte normy. Nasze zasady też nie są zabetonowane na sztywno. Inaczej żartujemy na proszonym obiedzie u teściowej, inaczej na sabacie z koleżankami, gdy jesteśmy w bezpiecznym towarzystwie bliskich nam kobiet, a wino uderza do głowy. Połowy żartów, które puszczamy sobie z moimi przyjaciółkami, nie powtórzyłabym kolegom w pracy.

Dla mnie śmiech jest świetnym neutralizatorem małych trosk i dużych kłopotów. Im większy problem, tym mocniej się z siebie i swojej nędznej sytuacji nabijam. Moja matka żartowała ze swojego guza mózgu, potrafiłyśmy się ostro nabijać z tego, że przez niego mylą się jej słowa i gada jak Pytia. Mam przyjaciółkę, która jak ja też kilka lat temu straciła mamę. Zdarzało się nam obu mówić, że nasze relacje z matkami są dużo lepsze, odkąd matki nie żyją. Kilka razy spojrzano na nas ze zgorszeniem, dlatego teraz mawiamy tak tylko w towarzystwie, które rozumie, że to powiedzonko nie jest manifestem radości z powodu śmierci naszym mam, a prześmiewczym odniesieniem do z reguły skomplikowanych relacji matczyno-córczanych.

Kto taki ciężki dowcip ma, może próbować seksistowskiego przeciwnika strollować. Kocham to, jak pięknie i zarazem brutalnie potrafiła ze swojej choroby żartować Joanna Sałyga szerzej znana jako Chustka. Raka, który ją tak niemiłosiernie czołgał, próbowała załatwić żartem. Była też niezrównana wobec niestosownych uwag, jakie ludzie robili jej odnośnie do wyglądu, gdy chudła i traciła włosy z powodu chemioterapii. Słysząc po raz kolejny, jak to strasznie wygląda, gdy tak szczupleje, odparowywała: „To od ruchania”.

Jeśli więc macie odwagę zmierzyć się z totalną konsternacją przeciwnika, to możecie iść tą drogą, np. pozbywając się natrętów namawiających was do uśmiechania się. Dla mnie to jedna z najgorszych rzeczy: to oczekiwanie od kobiet, że zawsze będą cieszyć świat swoim uśmiechem i ci różni wujowie i dziadersi pytający, zupełnie jakby mieli do tego prawo: „A co pani taka poważna? Taka ładna, a taka smutna chodzi”. Tu możemy efekt stopniować i w wersji light odpowiedzieć: „Bo mnie właśnie wyrzucili z pracy”, w wersji hot: „Bo mi właśnie babcia umarła”.

Wróć do nas ironio!

Zasadniczo uważam, że na żart dobrze odpowiedzieć żartem. Ubolewam nad tym, jak w ostatnich czasach zanika ironia i autoironia i jestem zdania, że tę ostatnią powinniśmy ćwiczyć szczególnie. Uwielbiam, gdy moja roztrzepana przyjaciółka mówi o sobie „królowa chaosu”. Mój były, łysy jak kolano szef miał ukutą przez pracowników ksywę „Kudłaty”, którą akceptował, a na zebraniach mawiał, że sobie przez nas wyrwie wszystkie włosy z głowy.

A blondynka z dowcipu na początku tego tekstu? Czy naprawdę jest głupia? Według mnie kręci sobie dobrą beczkę z nadętego gościa. Ja też, gdyby ktoś kazał mi stać w kółku, wyskakiwałabym z niego. Jakem blondynka.

 

Autorka: Natalia Waloch

Ilustracja: Andrea Piacquadio (pexels.com)

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 6 marca 2021 r.