Juju. Pracuj i milcz

Czułość i Wolność

Paula Szewczyk: Kiedy jako młoda dziewczyna opuszczałaś Nigerię, myślałaś, że jedziesz do Włoch pracować jako kelnerka?

Princess Inyang Okokon: Możliwość wyjazdu i pracę zaproponowała mi kobieta, którą znałam. Pomyślałam, spróbuję. Chciałam lepszego życia dla trójki moich dzieci. Europa wydawała się wtedy rajem. Widziałam ludzi, którzy stamtąd wracali, dla nas byli bogaci, bo w Nigerii nie było wówczas nic.

Tamta kobieta miała zorganizować i opłacić moją podróż, a ja oddać jej pieniądze, kiedy zacznę zarabiać. Na miejscu odebrał mnie nieznajomy mężczyzna. W domu w Turynie, do którego mnie zabrał były już inne Nigeryjki. Widząc, co to za miejsce, protestowałam, zapewniałam, że to pomyłka, bo mam załatwioną pracę w restauracji, będę kelnerką. Dziewczyny tam zaśmiały mi się w twarz, mówiąc: „Możesz być nawet nigeryjską królową, ale jesteś w Europie, a tu możesz być jedynie prostytutką”.

Okazało się, że nie będziesz mogła odejść tak długo, jak nie spłacisz „długu”?

Kiedy wyjeżdżałam, usłyszałam, że wszystko będzie kosztować 15 tys. euro, że oddam w kilka miesięcy. Na miejscu okazało się, że mam do spłaty trzy razy tyle. Doszły opłaty za mieszkanie, wyżywienie, opiekę. Musiałam płacić nawet za swoje miejsce na ulicy.

Dzień po przyjeździe dostałam ubrania, wysokie buty i kosmetyki. Miałam się wyszykować i zacząć zarabiać. Płakałam, nie chciałam się na to zgodzić. Jedna z kontrolujących mnie Nigeryjek zwanych „madame”, kobiet zamieszanych w handel ludźmi we Włoszech, pobiła mnie wtedy tak, że musiał opatrzeć mnie lekarz. Usłyszałam wtedy wprost, że jeśli nie zacznę pracować, zabiją mnie. Nie wyobrażałam sobie, że tak będzie teraz wyglądać moje życie, ale nie miałam wyjścia. Nie miałam nikogo, byłam bez dokumentów i bez pieniędzy.

Zresztą na ulicy też codziennie narażałam się na przemoc. Mężczyźni bywali brutalni, dwa razy dźgnięto mnie nożem, grożono mi, bito. Pracowałam, a dług wcale się nie zmniejszał. Trwało to osiem miesięcy.

Wtedy poznałaś Alberto Mossino, dziś twojego męża, z którym prowadzisz PIAM, organizację pomagającą m.in. ofiarom handlu ludźmi.

Czułam, że moje modlitwy wreszcie zostały wysłuchane. Alberto pojawił się nad ranem, widział jak wracam sama ulicą. Zatrzymał się, zapytał, czy nie chciałabym z nim pojechać na plażę. Zgodziłam się, choć nie od razu mu zaufałam. On jako pierwszy zaczął mnie słuchać. Zwykle mężczyźni nie słuchają, przychodzą po jedno, płacą i wychodzą. Miałam szczęście, że na niego trafiłam, powiedziałam mu, że nie jestem tu z wyboru, że zostałam do pracy seksualnej zmuszona. Potem dalej się spotykaliśmy, pomagał mi spłacać dług, aż wreszcie mogłam odejść, zacząć życie we Włoszech od nowa.

Przeprowadziłam się do niego do Asti, urodziłam córkę i wkrótce razem założyliśmy PIAM [Projekt na rzecz integracji i przyjmowania imigrantów].

Nie chciałaś tego wszystkiego za sobą zostawić?

Nie, pomaganie dziewczynom, które znalazły się w podobnej sytuacji, co ja, które są tak samo bezsilne, jak ja wtedy stało się moją misją. Chciałam to robić, bo doskonale wiedziałam, jak działa ten system. Wierzyłam, że mogę z tego, co mi się przytrafiło wyciągnąć coś pozytywnego. Znałam wyzwania. Pomyślałam, że jeśli mi się udało wyrwać, innym też się uda.

Do Włoch przyjechałam razem z jedną z pierwszych fal kobiet sprowadzonych tu z Nigerii, był 1999 rok. Z czasem siatka handlarzy coraz bardziej się rozrastała. Czułam, że muszę działać. Zanim zaczęłam pracę z ich ofiarami, musiałam się dokształcić, przejść szkolenia, zdobyć minimalne środki. Zaprzyjaźniony ksiądz udostępnił nam wówczas swoje biurko, żebym mogła przyjmować raz w tygodniu dziewczyny potrzebujące wsparcia i tak się zaczęło.

Zmuszanie Nigeryjek do pracy seksualnej we Włoszech zdarza się często?

Problem jest duży, bo średnio 80 proc. ofiar handlu ludźmi pochodzi tu właśnie z Nigerii. Zaczęło się jeszcze w latach 80., kiedy Nigeryjczycy pracujący na robotniczych wizach we włoskich sadach zorientowali się, że handel żywym towarem jest łatwiejszy i bardziej opłacalny niż zbieranie pomidorów. Szacujemy, że od tego czasu zmuszonych do pracy seksualnej było 30 tys. nigeryjskich kobiet, nie tylko we Włoszech, ale i w innych częściach Europy. Problem dotyczy też nieletnich dziewczyn.

Dziś większość Nigeryjek, jeśli nie wszystkie, pracuje w ten sposób przymusowo. Nie wybierają pracy seksualnej świadomie, po prostu nie mają wyboru. Często zdarza się zresztą, że handlarze je odurzają narkotykami, celowo uzależniają, dodatkowo zadłużają, by mieć nad nimi pełną kontrolę, to spirala. Potrzeba lat, by się z niej wyrwać. Tylko pojedyncze kobiety wiedzą dokąd i po co jadą, a jeśli się na to godzą, to mamione zyskiem. Handlarze obiecują im góry, rysują wizje bogatej przyszłości, podczas gdy w rzeczywistości dostają raptem kilka euro zarobku, a kiedy nie zarobią, nie jedzą. Całą resztę przejmują ci, którzy kobiety eksploatują. Dlatego liczba przymusowych pracownic seksualnych nie maleje. Handel nimi to po prostu dla nigeryjskich gangów dochodowy biznes.

Ciężko przyjąć, że w gangach tych są także kobiety, że ofiara z czasem zamienia się w „madame”.

To dla nas trudne, że kobieta może zrobić coś podobnego innego kobiecie, ale ciągle się tak dzieje. Nigeryjki przejmujące role „madame” z czasem dostrzegają w tym szansę na interes, chcą zarobić, wiedzą jak system działa, a nie znają niczego innego, to dla nich najłatwiejsza opcja. To rzeczywiście ciągle temat tabu, nie wszystkim łatwo przyjąć okrutność, jaką cechują się czasem „madame”. Częścią naszej pracy jest wyjaśnianie dziewczętom i kobietom, że nie mogą przejąć tych ról, tłumaczymy, dlaczego to nie jest żadne rozwiązanie.

Dziś proceder wygląda inaczej niż dwie dekady temu?

Sposób, w jaki rekrutuje się kobiety jest podobny, choć sam system pracy nieco się zmienił. Już nie ma dziewczyn stojących na ulicach. Tylko że przez to trudniej nam interweniować. Praca seksualna jest lepiej ukryta, ale nie oznacza to, że kobietom jest łatwiej. Powiedziałabym wręcz, że sytuacja Nigeryjek we Włoszech się pogorszyła. I nie chodzi tylko o dług na kilkadziesiąt tysięcy euro, ale i masowość problemu. Gdy zaczynaliśmy pracę, byliśmy w kontakcie z kilkunastoma kobietami rocznie. Teraz docieramy do 30., 40. miesięcznie, a nie każdej udaje się pomóc od razu. Czasem nie mamy pieniędzy albo miejsca w środku, by je wyciągnąć z rąk „madame”.

Razem z PIAM pomogliście do tej pory trzystu kobietom. Jak wygląda wasza praca z ofiarami?

Kiedyś wychodziłam do kobiet na ulice, rozdawałam prezerwatywy, mówiłam o potrzebie zabezpieczenia się, możliwości chorób wenerycznych, dawałam porady, krok po kroku budowałam zaufanie.

Często kobiety zmuszone do pracy seksualnej to ofiary przemocy i gwałtów mężczyzn, którzy je kontrolują. Słyszą: „jeśli komuś powiesz, zabijemy cię”, więc mówić nie chcą. Przekonujemy je, że z nami nic im się nie stanie. Choć bywa, że Nigeryjki na ulicy giną, nieraz nawet nie znamy ich tożsamości, bo posługują się wymyślonymi imionami, a policja nie ma w bazie ich odcisków palców. A skoro nie wiemy kim są, nie ma jak powiadomić rodziny.

Łatwo zdobyć ich zaufanie?

Jest mi o tyle łatwiej, że mogę powiedzieć „zaufaj mi, kiedyś byłam na twoim miejscu”. Jestem dla nich przykładem na to, że z tego kręgu da się wyrwać. Czasem zrozumienie tego zajmuje miesiące, ale nie zrażamy się, dajemy im czas. One muszą być na to gotowe, odważyć się, uwierzyć we własne siły, odzyskać stłamszone przez handlarzy poczucie wartości.

To nie jest takie proste, gdy jesteś uzależniona, bita i szantażowana. Handlarze ludźmi odbierają im nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale i godności, sprawczości, wiarę, że się do czegokolwiek się nadają. I jest jeszcze rytuał „juju”.

Czyli?

To ceremonia mająca na celu zastraszenie kobiet. Zanim jeszcze opuszczą Nigerię albo na Sycylii, która jest zwykle ich pierwszym przystankiem w Europie, słyszą od handlarzy, że jeśli nie będą posłuszne i nie spłacą długu, ich rodzinom przytrafią się rzeczy straszne. Jeśli ktoś bliski rzeczywiście umrze, kobiety są przekonane, że to ich wina.

Do rytuału wykorzystuje się ubrania, włosy łonowe czy krew menstruacyjną kobiet, by w symboliczny sposób związać je z oprawcami. Ofiary składają podczas niego przysięgę zobowiązującą je do zachowania milczenia. W ten sposób handlarze przejmują w symboliczny sposób kontrolę nad nimi i ich życiem.

Zdaję sobie sprawę, że dla Europejczyków słuchanie o tego typu ceremonii wydaje się irracjonalnie, ale dla Nigeryjek rytuał z użyciem ptasiego pióra czy głowy zwierzęcia służących za „juju” to przekleństwo. Eement tradycyjnych wierzeń z ich rodzinnego kraju, przekazywany z pokolenia na pokolenie, w który święcie wierzą. Wykorzystujący je mężczyźni zdają sobie sprawę, jak groźba takiego czaru je przeraża, jakie poczucie winy wobec bliskich wywołuje, ale to dla nich prosty sposób, by zmusić je do zachowania tajemnicy. Po „juju” długo brakuje kobietom odwagi, by powiedzieć komukolwiek, co je spotyka. My tłumaczymy im, że to nie magia, ale sposób na ich uwiązanie.

Jak rozpoznajcie, że kobieta jest przymuszona do pracy seksualnej?

Dziś próbujemy je wyłapać jeszcze zanim przekroczą granicę, przeprowadzamy w tym celu wywiady z imigrantkami, które do Włoch dopiero przybywają. Już na pierwszej rozmowie jesteśmy w stanie poznać, czy np. kobieta i mężczyzna podający się za małżeństwo rzeczywiście nimi są, czy to zmyślona historyjka, przykrywka dla handlarza, który planuje przewieźć kobietę do Włoch i zrobić z niej niewolnicę seksualną. W wielu przypadkach okazuje się, że małżeństwo jest udawane, a „mężowie” mają powiązania z gangami pracującymi na terenie kraju, ich zadaniem jest dostarczyć kobietę we wskazane miejsce, za co dostają swoją część zapłaty. Dzięki naszej interwencji Nigeryjki są separowane od oprawców i zamiast na ulicę, trafią do naszego ośrodka.

Schronisko w Asti to często pierwsze miejsce, w którym nikt ich nie wykorzystuje, namiastka domu?

Kobiety mogą się tu nie tylko schronić. To przestrzeń, w której spotykają inne Nigeryjki, które przeszły to, co one, wzajemnie się rozumieją. Przed pandemią co weekend organizowałyśmy im spotkania, były tańce, śpiewy. Chcieliśmy, żeby miały tu choć namiastkę normalności, psychicznie się wzmocniły, były w stanie stanąć na nogi.

Pierwsza rzecz, którą robimy po przyjeździe do nas: zabieramy kobietę do klinki. Tam jest dokładnie badana, musimy wiedzieć, w jakiej jest kondycji, czy nie jest chora, by mogła od razu zacząć ewentualne leczenie. Koszty w wielu przypadkach pokrywają rządowe dofinansowania. Część tych, które do nas trafiają jest już zakażona wirusem HIV, część ma choroby przenoszone drogą płciową.

Kiedy „madame” je biły, nie zwracały uwagi na ich choroby, kobiety musiały pracować czy to z gorączką czy to z okresem, codziennie. Nie miały dostępu do służby zdrowia ani ubezpieczenia.

W PIAM szukamy też dla wykorzystywanych Nigeryjek prawników, by zawalczyli dla nich o sprawiedliwość. To ważne, by ci, którzy zastraszali i wykorzystywali kobiety zapłacili za to. Mnie samej z czasem udało się pociągnąć do odpowiedzialności „madame”, która mnie pobiła i przetrzymywała wbrew woli. Została skazana na cztery lata więzienia.

Zdarza się, że kobiety, które do was trafią, wracają do poprzedniego życia?

Zdarza, choć rzadko. Zwykle kobiety zostają z nami, bo mają poczucie, jak niebezpieczne byłoby odejść, bo handlarze mogliby się na nich zemścić. Wiedzą, że w ośrodku nic im się nie stanie, że nawet jeśli im grożono, tu z rąk oprawców nic złego ich nie spotka. Adres ośrodka nie jest wprawdzie tajemnicą, ale schronisko jest pilnowane, ma ochronę, nikt nieproszony nie ma tu wstępu. Dziewczyny nie są zamknięte na całą dobę, mogą wychodzić, nie możemy ich tu trzymać na siłę, to w końcu nie więzienie.

Zresztą prosimy o to, by przekazywały nam informację o ewentualnych groźbach, mamy wtedy podstawy, żeby działać, przekazać kontakty policji. Podejście służb z czasem zaczęło się zmieniać, coraz rzadziej policjanci myślą, że dziewczyna na ulicy jest tam z wyboru czy że to jej wina.

Poza tym, jeśli by nas opuściły, mogłyby przepaść im dokumenty i szansa na zdobycie pozwolenie na pobyt we Włoszech, o które się dla nich staramy, by mogły mieć tu normalne życie.

Od czego takie zaczynanie życia od nowa zacząć?

Właśnie w tym cały trud. Samo wyrwanie się z rąk oprawców to dopiero początek. Później trzeba zadbać, by Nigeryjki miały we Włoszech jakąś przyszłość. Jak to zrobić bez edukacji, bez języka, bez zawodu? Nie miałby szans na żadną pracę. Dlatego najpierw nauka włoskiego, często od podstaw, ale komunikacja to priorytet. Zaczynamy od małych kroków, by były choćby w stanie wyjść do sklepu i się dogadać. Z czasem zapisujemy je na rozmaite kursy: projektowania, wyrabiania ceramiki, przygotowujemy do pracy w kuchni, za barem, kobiety uczą się też robić pizzę, przechodzą kursy pielęgniarskie, robią prawo jazdy.

Jednocześnie pracujemy z psychologami, zapewniamy im emocjonalne wsparcie, by same poczuły, że praca dla handlarzy nie jest już jedynym, co je w życiu czeka, że mogą więcej, że dadzą sobie same radę. I że bez względu na to, jak pracowały i co im się przytrafiło, są dobrymi ludźmi. W to czasem najtrudniej im uwierzyć. Wiem to, bo sama długo nie umiałam.

Z Princess Inyang Okokon, założycielką organizacji PIAM pomagającej ofiarom handlu ludźmi we Włoszech

rozmawia Paula Szewczyk

Na zdjęciu: Princess Inyang Okokon, założycielka organizacji PIAM
Fot. Tatiana Jachyra

 

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 10 kwietnia 2021 r.

 

 

 

Kulczyk Foundation wspiera działania organizacji PIAM Onlus we Włoszech, zajmującej się integracją społeczną kobiet, będących ofiarami handlu ludźmi. W ramach dofinansowanego przez fundację Dominiki Kulczyk projektu STAR (Study and Training Against Retrafficking) młode kobiety otrzymują szkolenia językowe i zawodowe, dopasowane do ich umiejętności i zapotrzebowania rynku. Zwiększa to ich szansę na znalezienie pracy i niezależność ekonomiczną.

Więcej o tych działaniach już 11 kwietnia na antenie TVN i na Player.pl w ramach ósmego sezonu „Efektu Domina".