Kobiety bawią się lepiej

Czułość i Wolność

Kasia, właścicielka agencji PR w Łodzi, wyjeżdża na kobiece wyprawy kilka razy w roku. Nazywa je ladies tripami, a grupy ma dwie – kameralną i liczniejszą. Pierwszą tworzy z koleżankami z poprzedniej firmy. – Wyjeżdżamy z dziewczynami od czterech lat, najczęściej jesienią. Szukamy doznań, nie miejsc – mówi. Według tego klucza wybierają cele podróży. Zimą pojechały do Sankt Petersburga. Marzeniem Kasi było pojeździć psimi zaprzęgami, więc innym razem wybrały się do Norwegii. Były też w Izraelu. Teraz chcą polecieć balonem albo przejechać Szwajcarię pociągiem.

– Ważny jest budżet. Ustalamy kwotę, której nie możemy przekroczyć. Postawiłyśmy weto hotelowe i noclegi zawsze wykupujemy w Airbnb. Jeśli mamy dobrze się czuć, musimy mieć fotel, kanapę i wspólny stół – mówi. Komfort daje też czas, którego tu jest o wiele więcej. – Nasze spotkania w Łodzi czy Warszawie mają inny charakter, bo po wspólnej kolacji wracamy do obowiązków. Podczas wyjazdów nie muszę urywać rozmowy dlatego, że czas się kończy.

Kasia opowiada, że bardzo często wracają do tematów rodzinnych. – Ale jednocześnie na ladies tripach mocno skupiamy się na swoich emocjach i potrzebach.

Druga wyjazdowa grupa Kasi liczy 12 kobiet. Spotykają się całymi rodzinami, ale lubią też pobyć we własnym gronie. Najczęściej odwiedzają wtedy miasta – w Polsce i za granicą. Ostatnio zaczęły kłaść większy nacisk na doświadczanie niż na oglądanie. – Jesteśmy nauczeni zwiedzania, w międzyczasie coś zjemy, wypijemy. A świat daje więcej możliwości i warto to wykorzystać – podkreśla Kasia. Dlatego dwa lata temu trochę zmieniły formułę i kiedy wybrały się do Maroka, codziennie nocowały w innym miejscu. – Znalazłyśmy też hammam prowadzony przez ubogie Marokanki. Było w nim inaczej niż w tych, które najczęściej proponuje się turystom. Wyszłyśmy zachwycone. Wspaniałe jest to wspólne poszukiwanie nowych przestrzeni.

Ta grupa dzieli się czasem na mniejsze. Dziewczyny skrzykują się wtedy na komunikatorze i wyruszają na kilkudniowe obozy fitness. – Mamy trenerkę, która takie organizuje. Zajęcia są nawet pięć razy dziennie, ale każda chodzi na tyle, na ile ma ochotę – tłumaczy Kasia. – Wysiłek fizyczny nie przeszkadza nam w wolnym czasie prowadzić mniej higieniczny tryb życia. Nie narzucamy sobie dietetycznego rygoru.

Ladies First

Ania mieszka pod Wrocławiem. Przez osiem lat była kierowniczką komunikacji marketingowej w firmie z branży budowlanej. Organizowała targi i wyjazdy bonusowe dla klientów. Trzy lata po urodzeniu drugiej córki odeszła z korporacji i dołączyła do firmy męża. Jednocześnie szukała własnej drogi.

Postanowiła zaproponować kobietom wspólne wyprawy. – Kocham podróżować i poznawać nowych ludzi, a mam wiele koleżanek, które same nigdy nie wyskoczą, bo praca, bo drogo, bo jeżdżą na wakacje z rodziną. Chciałam, żeby mogły fajnie się poczuć – opowiada Ania. – Podczas wyjazdów, które organizowałam, zauważyłam, że kobiety bawią się lepiej. Potrafią się też wspaniale wspierać. Dlatego pomyślałam, że dziewczyńskie wyjazdy to jest to.

Swój projekt nazwała Ladies First, a do współpracy zaprosiła trzy najbliższe koleżanki: Renatę, Agnieszkę i Paulę. Pomysł narodził się na początku ubiegłego roku, ale dopiero teraz – ze względu na pandemię – udało się zorganizować pierwszą podróż. Razem z Anią grupa liczyła osiem kobiet w wieku od 35 do 47 lat. – Dwoma samochodami pojechałyśmy do Renaty, mojej przyjaciółki z dzieciństwa, która mieszka w Hauset w Belgii, blisko granicy z Holandią i Niemcami. Zatrzymałyśmy się u niej w domu, co obniżyło koszty. To zresztą idea naszych wyjazdów: bez pośredników, korzystając ze znajomości na miejscu – zaznacza Ania.

– To był mój pierwszy kobiecy wypad – opowiada Ela, która wzięła udział w tej wyprawie. – Wcześniej podróżowałam dużo z mężem i znajomymi, ewentualnie z rodzicami czy teściami. – Dla mnie było szokiem, że osiem kobiet, z których nie wszystkie się wcześniej znały, potrafiło się tak fantastycznie dogadać. Tematy nam się nie kończyły.

Ania: – Rano w ogrodzie robiłyśmy starożytne chińskie ćwiczenia qigong, potem wspólnie przygotowywałyśmy śniadanie. Codziennie zwiedzałyśmy inne miasto w Belgii, Niemczech i Holandii, a jak okazało się, że otworzyli kluby, poszłyśmy na salsę i tańczyłyśmy do 4 rano. W Valkenburgu zrobiłam dziewczynom sesję. Uważam, że każda kobieta ma siłę, którą trzeba wydobyć i świetnie się to udaje właśnie poprzez zdjęcia. Pozwalają mocno się doładować. To coś, co na długo zabiera się ze sobą.

Przepis na udany babski wyjazd? Według Ani to piękne, klimatyczne miejsce, trochę zwiedzania, warsztaty i sesja zdjęciowa. Dobrym pomysłem jest też kontakt z naturą. – Ważne, żeby program był urozmaicony, bo wtedy każda kobieta skorzysta. Jeśli w danym momencie którejś mniej się podoba, za chwilę będzie co innego, w czym będzie czuła się bardziej komfortowo – wyjaśnia. – Ale kluczowe jest to, żeby dziewczyny robiły coś wspólnie, żeby się angażowały.

Ania przyznaje, że pierwszy ladiesfirstowy wyjazd przerósł jej oczekiwania, jeśli chodzi o atmosferę. – To były moje znajome, ale z różnych kręgów, m.in. księgowa, instrumentariuszka, specjalistka ds. marketingu, kosmetolożka. Wszystkie wspaniale się dogadywały – opowiada. Wyjazd trwał pięć dni. Zdaniem Ani to idealna długość, bo nie trzeba brać dużo urlopu, rozłąka z rodziną nie jest bolesna, można się wyluzować.

– Żadna z nas nie miała problemu, żeby się otworzyć. Rozmawiałyśmy o emocjach, frustracjach, stresach, o diecie i o dzieciństwie – wspomina Ela. – Mam dużo koleżanek, ale nie tworzymy paczki. Kobieca wyprawa to niepowtarzalne doświadczenie. Cieszyłyśmy się swoim towarzystwem.

Teraz w planach jest Bali. Ania liczy na to, że uda się tam pojechać w damskim gronie na wiosnę. Będzie nocowanie w domkach – trochę w dżungli, trochę nad morzem. – To jest to, czego kobiety najczęściej szukają na takich wyjazdach: przygody, możliwości pobycia razem, wyluzowania się. Ważny jest dla nich komfort, ale nie potrzebują luksusu – przekonuje. – Na Bali pójdziemy oczywiście na masaż, ale nie do ekskluzywnego hotelu, tylko do miejsc, z których korzystają miejscowi.

Zanim powstał projekt Ladies First, Ani zdarzało się wyskoczyć na weekend nad morze z koleżankami, ale przyznaje, że zwykle ich wspólny czas ograniczał się do babskich wieczorów. – One też mnie trochę zainspirowały – mówi. – Nawet jak spotkasz się z koleżanką na kawę, to zawsze jest fajnie. Masz tysiąc problemów, ale czujesz się super, bo możesz się nimi podzielić, usłyszeć radę albo dać ją komuś. W babskich spotkaniach jest wielka moc. Pomyślałam sobie: tę moc można przenieść dodatkowo w piękne miejsce.

Inspiracje

Nina swoje kompanki podróży Asię i Anetę poznała cztery lata temu. Ich dzieci chodziły do jednego przedszkola. Zaczęło się od wspólnej kawy i lodów, a po kilku miesiącach postanowiły razem wyjechać. Było tak fajnie, że teraz robią to nawet trzy razy w roku. – Wynajmujemy pokój w jakimś butikowym hotelu, domek albo apartament. Nigdy nie zwiedzamy, nastawiamy się na pogadanie – zaznacza Nina. Już od początku jest świetny klimat. Po drodze zatrzymują się na obiad, kupują wędzoną rybę. Zawsze zabierają też ulubione wino i sery, a po dotarciu na miejsce przygotowują razem kolację.

– Rozmawiamy o związkach, o pracy, marzeniach i planach, ale też o dzieciństwie. Ostatnio pokłóciłam się z ojcem, opowiedziałam o tym dziewczynom. Okazało się, że wszystkie miałyśmy podobne przeżycia. To było pocieszające – mówi Nina. Radzą sobie również w kwestiach zawodowych, wzajemnie się inspirują. – Wyjazd pozwala wgłębić się w wiele tematów. Kiedy jest się z dala od codziennych spraw, można spojrzeć z innej perspektywy. Ważny jest też komfort psychiczny, który daje mi mąż, gdy wyjeżdżam. Mówi: „Zajmę się dziećmi, o nic się nie martw”. Powiedział tak również wtedy, gdy Staś, nasz syn, miał anginę.

Wspólne wyprawy sprawiły, że Nina lepiej rozumie dziewczyny. – One prowadzą zupełnie inne życie i niektórych rzeczy się od nich uczę. Na przykład Asia ma wolny zawód i są dni, kiedy pozwala sobie na pełny relaks. Ja zawsze miałam podział na dni robocze i weekendy, dawanie sobie wolnego w środku tygodnia kojarzyło mi się z lenistwem. Teraz podoba mi się taki luz.

Wyjazdy dziewczyn różnią się w zależności od tego, czego im w danej chwili najbardziej potrzeba. – Jeśli mamy ochotę na imprezowy weekend, wybieramy duże miasto. Gdy chcemy odpocząć, pobyć w ciszy, szukamy ustronnego miejsca. Ale bez względu na to, gdzie jedziemy, zawsze zapewniamy sobie dużo czasu i przestrzeni na gadanie – mówi Nina. – Nie myślałam, że w wieku 34 lat jeszcze stworzę taką więź, bo przyjaźń zawsze kojarzyła mi się z czymś, co długo trwa. Zmieniłam zdanie.

Odkrywanie miejsc

Ania, z zawodu pielęgniarka, do wyjazdów w kobiecym gronie, które często zdarzały się podczas studiów, wróciła po pięćdziesiątce. Zabukowały z przyjaciółką Gosią tanie loty, hostel i w 2017 roku wybrały się na pięć dni na Ibizę. – Był kwiecień, cudowna pogoda, na wyspie niewielu turystów. W pobliskim markecie kupowałyśmy bagietki, warzywa i ryby. Śniadania jadłyśmy na tarasie, a na kolacje zwykle wychodziłyśmy do restauracji – wspomina. Z Gosią znają się od wielu lat, przez pracę i prywatnie. – Fajnie się odkrywa nowe miejsca i realizuje marzenia z kimś, kto ma podobne wizje i oczekiwania. Taki wyjazd to zupełnie co innego niż spotkanie się na kawę czy wino. Ważne jest wspólne organizowanie sobie czasu, bycie ze sobą podczas codziennych czynności – stwierdza Ania. Razem były też w Rzymie. – Lubimy zwiedzać, ale nie narzucamy sobie reżimu, nie jedziemy z gotową do odhaczenia listą. Przede wszystkim musi być dużo wrażeń i relaksu. Potrafimy się świetnie do siebie dopasować – mówi.

Na swoje 53. urodziny Ania poleciała do Barcelony, tym razem z inną koleżanką z pracy – Kasią. Akurat zgrało im się wolne, obie miały ochotę gdzieś wyskoczyć. Tu jednak nie wszystko poszło gładko, częściowo dlatego, że słabiej się znały, a trochę ze względu na różnicę wieku. – Kasia jest po trzydziestce, chciała wychodzić na imprezy, ja nie miałam na to ochoty – wyjaśnia Ania.

Na miejscu spotkały jeszcze Martę, zbliżoną wiekiem do Kasi, i trzymały się we trzy. Któregoś wieczoru wybrały się do knajpy. – Do naszego stolika dosiadł się jakiś mężczyzna, po chwili zaproponował, że zabierze nas do dyskoteki. Dziewczyny się zgodziły, ja powiedziałam, że nie ma mowy. Okazało się, że miałam dobrą intuicję. Kiedy odprowadzałyśmy Martę do hostelu, zauważyłam, że idzie za nami facet, którego wcześniej widziałam w klubie. Przyglądał się nam, jak rozmawiałyśmy z tym drugim przy stoliku. Gdy dotarłyśmy do hostelu, recepcjonista zamknął drzwi na klucz i kazał czekać na taksówkę. Wypuścił nas, jak podjechała. Do dziś Marta mi powtarza, że chyba im wtedy tyłki uratowałam.

Zabawa

– Mamy ekipę sześciu kobiet w wieku od 29 do 50 lat, wśród nas są mężatki, rozwódki i singielki – mówi Basia, dziennikarka. – Z częścią poznałam się przez pracę, z innymi na warsztatach dla kobiet. Któregoś dnia stwierdziłyśmy, że fajnie byłoby choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości i razem wyjechać. I tak podróżujemy od sześciu lat.

Przeważnie wybierają morze – Mielno, Sopot, Gdynię czy Gdańsk. – Jadąc razem, nie mamy zbyt wielkich oczekiwań. Czujemy się jak zwariowane nastolatki na pierwszych wakacjach. Staramy się, żeby było niedrogo, bo sytuacja ekonomiczna każdej z nas jest różna. Jedna z dziewczyn samotnie wychowuje dwoje dzieci, więc gdy w zeszłym roku chciałyśmy wybrać się do spa, kupiłyśmy jej na urodziny bon, żeby mogła pojechać z nami – opowiada.

Wyruszają zwykle w piątek po pracy i zostają na trzy-cztery dni. Najchętniej wynajmują domek lub apartament. – Rano wspólnie robimy śniadanie, potem wychodzimy na plażę lub pozwiedzać. Obiad z reguły jemy na mieście, a po nim wracamy do kwatery i zaczynamy szykować się na imprezę. Wychodzimy co wieczór na drinka albo potańczyć.

Aktywności na dany dzień wybierają tak, że piszą na kartkach swoje pomysły, a potem losują. O tym, gdzie zjedzą obiad, decydują, grając w papier, kamień, nożyce.

Dziewczyny przyjęły zasadę, że podczas takich wyjazdów nie smucą się i nie rozmawiają o problemach. – Rozwiązujemy je na bieżąco w domu, bo mamy ze sobą regularny kontakt. Wyjazd jest po to, żeby się dobrze bawić, cieszyć z beztroski i ładować baterie – podkreśla Basia. Ale przyznaje, że czasem trudnych tematów nie da się uniknąć. – Podczas jednego z wyjazdów koleżanka oznajmiła nam, że jest w ciąży. Strasznie płakała, bo nie planowała kolejnego dziecka. Pocieszałyśmy ją i wspierałyśmy, a jednocześnie zdarzyło się coś niezwykłego. Zamiast dzikich imprez były spokojne kolacje i powrót do kwatery, a później długie rozmowy. Wszystkie się wtedy wyciszyłyśmy.

Raz zdarzyło im się pokłócić. – Jedna zaczęła robić drugiej wyrzuty, a potem poszło lawinowo i wylewałyśmy sobie żale – opowiada Basia. – Skończyło się tak, że wyjazd zamiast czterech dni trwał półtora i wróciłyśmy zapłakane. Jak doszłyśmy do siebie, zrobiłyśmy spotkanie wybaczające. Ustaliłyśmy wtedy, że nigdy więcej takich wyrzutów na wyjeździe.

Zasady

Marta prowadzi w Koninie własną firmę, na babskie wypady jeździ w dziewięcioosobowej paczce. Zaczęło się pięć lat temu, zupełnie przypadkowo. Zadzwoniła do niej mama jednego z chłopców, z którymi jej syn chodził do przedszkola, i zapytała, czy nie miałaby ochoty wyskoczyć z grupą dziewczyn do Mielna. Miały akurat jedno wolne miejsce. Wyjazd następnego dnia. Marta powiedziała: „Czemu nie?”.

Najpierw było ich pięć. W kolejnym roku dołączyła pozostała czwórka i od tej pory skład się nie zmienia. Jeżdżą dwoma autami, zawsze wynajmują ten sam domek. Plan dnia? Po śniadaniu, jedzonym wspólnie albo na raty, idą na plażę, w przerwie na rybę. Wieczorem impreza w klubie albo pogaduchy w domku. – Przede wszystkim jest mnóstwo śmiechu, ale pojawiają się też poważne tematy, takie jak choroby czy problemy z dziećmi. Najmniej gadamy o związkach. Na to jest czas w ciągu roku – mówi Marta.

Żeby nie doprowadzać do nieporozumień, ale też czuć się bezpiecznie, ustaliły zasady. – Wychodzimy i wracamy zawsze razem. Jeśli któraś już nie chce się bawić, trudno, czeka na resztę. Nie zostawiamy drinków na stole, a jak idziemy do łazienki, to minimum we trzy. Nie bawimy się z mężczyznami – wylicza.

Wspólne wakacyjne wyjazdy sprawiły, że zawiązała się między nimi przyjaźń. Nie ma dnia, żeby nie kontaktowały się chociażby na komunikatorze, razem obchodzą urodziny i świętują sukcesy. – Wtedy też dużo rozmawiamy i cieszymy się swoim towarzystwem, ale to nie to samo, co wyjazd do Mielna. Na takiej wyprawie zmienia się stan umysłu – stwierdza Marta.

Od all inclusive do backpacka

Martyna, prawniczka z Gdańska, na babskie wypady wyciąga swoją mamę, która 12 lat temu przestała jeździć na urlopy z tatą. – Wcześniej lubiła all inclusive i leżenie przy basenie, w 2016 roku namówiłam ją na wycieczkę objazdową po Gruzji. Wyjazd był bardzo intensywny, w jego trakcie ze zmęczenia chciała mnie zabić, ale te aktywne wakacje jej się spodobały i od tego czasu jeździmy regularnie.

Za każdym razem wykupują przelot i hotel, na miejscu wypożyczają samochód i zwiedzają okolicę. – Wszystko dokładnie planuję, muszę mieć rozpisany każdy dzień od A do Z – mówi Martyna. Poza Gruzją były na Maderze, w Andaluzji i na Lubelszczyźnie. We wrześniu wybierają się do Czarnogóry. – Mama okazała się świetnym kompanem, jest bardziej wyluzowana, niż myślałam. Większość moich znajomych woli plażę i siedzenie w hotelu, my się do siebie dopasowałyśmy i mamy teraz lepszy kontakt niż kiedyś. Przestałyśmy się traktować jak mama i córka, wchodzimy w bardziej koleżeńską relację.

Podczas wyjazdu dzielą się wrażeniami, trochę marudzą, cieszą się beztroską. – Staramy się nie rozmawiać o problemach, na to jest czas na co dzień. W podróży dajemy sobie wytchnienie – mówi. Na przyszły rok planują Azję. Martyna była już na wyprawie z plecakiem na Sri Lance, teraz chce zabrać tam mamę. – Dojrzewa do tej decyzji, ale chyba byłaby gotowa spróbować. Po każdym naszym wspólnym wyjeździe mówi, że wraca totalnie zrelaksowana. Dobrze jej robi takie naładowanie baterii, bo od czasu, gdy ojciec miał udar, siedzi z nim non stop. Bałam się, żeby nie dostała depresji, dlatego tak bardzo mi zależało, żeby wyciągnąć ją z domu.

Jesienne babowanie

Ania pracuje w Warszawie jako freelancerka. W maju 2017 roku urodziła pierwszą córkę,. – Wcześniej chodziłam po górach, jeździłam na rowerze. Teraz to odpadało, ale chciałam się gdzieś ruszyć, więc zapytałam mamę, czy miałaby ochotę wybrać się ze mną. W połowie września pojechałyśmy we trzy – ja, mama i Jagna – na Suwalszczyznę. Znalazłyśmy agroturystykę na odludziu, wokół las, jezioro, żurawie. To był mój pierwszy wyjazd z mamą od czasu, gdy skończyłam 14 lat. Nie myślałam, że będzie tak fajnie. Postanowiłyśmy, że takie wypady staną się naszą tradycją i nazwałyśmy je jesiennym babowaniem – opowiada.

Rok później była w ciąży z Matyldą. Też wybrała spokojne miejsce, tym razem na Mazowszu. Były owce, kozy, można było karmić kury i wybierać jajka. – Bardzo nam odpowiada taki kontakt z naturą, odpoczywamy od miasta. Mamy czas pobyć ze sobą bez pośpiechu, na neutralnym gruncie. W Warszawie rzadko jest okazja porozmawiać z mamą bez dzieci. Tu maluchy idą spać o 20 i wieczory mamy dla siebie. W tych nowych okolicznościach odkryłyśmy inny aspekt relacji matka – córka. Jesteśmy tam jako dwie dorosłe kobiety.

Ania przyznaje, że jej mama się zmieniła i jest dużo bardziej wyluzowaną babcią, niż była mamą. – Nadal jest pedantyczna, ale stała się otwarta na więcej rzeczy – śmieje się. – Duże znaczenie ma dla mnie też to, że docenia mnie jako matkę. Obserwując, w jakiej bliskości wychowuję dziewczynki, wyznała, że teraz nie widzi nic złego w tym, że rodzice śpią z dziećmi. W moim rodzinnym domu tego się nie praktykowało.

Rozmawiają na różne tematy, ale unikają tych ciężkiego kalibru. – Najczęściej o książkach albo planach na przyszłość. W dzień spacerujemy, wieczorem gramy w planszówki. Moim córkom do szczęścia wystarcza stodoła pełna siana albo taplanie się w błocie.

We wrześniu planują kolejny wyjazd. – Nie wiem tylko, czy to nadal będzie jesienne babowanie, bo jestem w trzeciej ciąży – mówi Ania.

 

Autorka: Izabela O’Sullivan

Zdjęcie: Grupa Marty Kaługi w Mielnie, archiwum prywatne bohaterek

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 31 lipca 2021 r.