Mama mówi, jak ma być
EWA: Ciągle zadowalam matkę. Robię wszystko, by było jej dobrze. Bo może wtedy będzie mnie bardziej kochać?
PAULINA: Mama widzi mnie jako przedłużenie siebie. Jeśli podejmuję decyzje, oczekuje, że przyjmę jej punkt widzenia.
MARLENA: Mama wtrąca się do wszystkiego. Czasami udaje mi się jej nie ulec, ale niewygodnie się czuję, kiedy jej odmawiam.
„NO PRZECIEŻ TY WIESZ”
– Ciągle było mi źle i nie wiedziałam, co jest tego przyczyną – mówi 61-letnia Ewa, która mieszka ze swoją 84-letnią matką. Wyprowadziła się z domu, kiedy wyszła za mąż, ale związek po dziesięciu latach się rozpadł, a ona z dwojgiem dzieci nie miała gdzie się podziać. Wróciła pod dach rodziców. – Były lata 80., miałam książeczkę mieszkaniową, liczyłam, że za dwa-trzy lata wyprowadzę się na swoje. Ale matka powiedziała: „Zlikwiduj książeczkę, przecież i tak będziesz mieszkać z nami”. Więc przepisałam ją na nią.
Ojciec Ewy zmarł kilka lat później, zostały we dwie z dziećmi. – Ciągle mnie sztorcowała, że nie krzyczę na syna i córkę, że nie będą karni. Czasem wchodziłam do nich do pokoju, mówiłam: „Uwaga, teraz będzie pokazówka”, i udawałam, że się wydzieram. Robiłam to, żeby matka nie zarzucała mi potem, że sobie nie radzę – opowiada Ewa.
Osiem lat po śmierci ojca Ewy jej matka ponownie wyszła za mąż i wyprowadziła się do swojego nowego partnera. – Jeździłam do niej na każdy telefon – wspomina. – Jak nie odwiedziłam mamy, bo na przykład umówiłam się z koleżankami, czułam się z tym bardzo źle. A jak mi jeszcze opowiedziała, że umyła okna albo posprzątała, byłam na siebie wściekła, bo to przecież moja robota.
Ulubionym zwrotem Ewy matki jest „no przecież ty wiesz”. Ciąg dalszy można sobie dopowiedzieć: jak powinnaś się ubrać, co mi smakuje, jakie kwiaty lubię. – A ja robię wszystko, żeby jej było dobrze i żeby umilić jej czas – mówi Ewa. – Myślałam, że pójdę na terapię, wezmę tabletki i w trzy miesiące będzie po sprawie. A leczę się już trzeci rok.
Jest wiele momentów, w których Ewa czuje się wciąż jak mała dziewczynka. Matka cały czas chciałaby za nią decydować nawet w kwestii ubioru. – Ciągle słyszę: „W co ty się ubrałaś?”. Zaczęłam jej tłumaczyć, dlaczego noszę to czy tamto – mówi.
Matka karci ją też często w kuchni. – Lubię robić przetwory, odpływam wtedy myślami. Jak dałam siostrom po kilka słoików, bardzo się cieszyły. Ale matce się to nie podoba: „Dla kogo ty to robisz?”, „Nie masz nic innego do roboty?”, „Na co ci tyle tego?”.
Jeśli to Ewa wychodzi z domu, zawsze mówi dokąd. Inaczej dostanie od matki telefon z niecierpiącą zwłoki sprawą do załatwienia. Wyłączenie komórki albo chociaż wyciszenie do niedawna budziło w niej zbyt duże wyrzuty sumienia. Teraz wyłącza dźwięk tylko na psychoterapii albo w trakcie wizyty u lekarza. Ale nawet gdy matka wie, gdzie jest córka, zdarzają się telefony.
– Syn miał raka z przerzutami – mówi Ewa. – Matka ciągle do mnie dzwoniła z pytaniem, czy naprawdę muszę tyle siedzieć u niego w szpitalu, nawet wtedy nie odpuściła. Chciała, żebym do niej przyjechała.
Podczas którejś z ostrych dyskusji Ewa zaczęła dźgać się nożem po udach. – Nie wiedziałam, czemu to robię. Matka spojrzała i wyszła z domu. Innym razem uderzałam głową o podłogę. Chciałam sobie ulżyć, ból fizyczny był lepszy od psychicznego. Powiedziała: „Zapalę ci światło, żebyś widziała, gdzie walisz”.
Ostatnio matka Ewy wyjechała na pięć tygodni na rehabilitację. – Zostałam sama w domu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Okazało się, że muszę mieć kogoś, kto mną dyryguje – wyznaje. – Co tydzień odwiedzałam matkę w tym ośrodku. Zmieniłam jej firanki w jej domu, kupiłam nowy szlafrok. Nie mogę się oduczyć, żeby nie robić czegoś ku zadowoleniu innych.
Ewa nie zdawała sobie sprawy ze swojej zależności od matki. Na psychoterapię zdecydowała się z powodu choroby syna. Ma trzy siostry, matka niespecjalnie ingeruje w ich życie. – Nie wiem, dlaczego ja nadal jestem córeczką, która chce przypodobać się mamie.
ODWROTNOŚĆ TO TEŻ ZALEŻNOŚĆ
– Mama widzi mnie jako przedłużenie siebie. Jeśli podejmuję decyzje, o których konsekwencjach nikt nie będzie wiedział, mogę robić, co chcę. Ale jeśli będą widoczne dla innych, to oczekuje, że przyjmę jej punkt widzenia – opowiada 35-letnia Paulina, która osiem lat temu rozpoczęła terapię. Twierdzi, że dzięki pracy nad sobą umie już mocno się odciąć. Ale wciąż są obszary, w których zdanie matki staje się decydujące.
– Tak było na przykład wtedy, gdy chciałam kupić mieszkanie. Pojechałyśmy je razem obejrzeć. Jak tylko dotarłyśmy na miejsce, wiedziałam, że nie chcę tam mieszkać. Mama była zachwycona, w rozmowie z agentką nieruchomości przejęła rolę kupującej. Pod wpływem jej entuzjazmu kupiłam to mieszkanie. Potem żałowałam.
Podobna sytuacja zdarzyła się ostatnio. Paulina za kilka miesięcy bierze ślub. Mają z matką wiele spornych punktów, na przykład w sprawie listy gości. – Stawiam na swoim, ale jest mi z tym źle, bo czuję, że sprawiam jej przykrość – mówi.
Na pierwszą wizytę w salonie sukien ślubnych poszła z przyjaciółką. Wybrały dwie skromne sukienki. Za drugim razem Paulina zabrała mamę. – Żadna z nich jej się nie spodobała, zaproponowała zupełnie inną. Odmówiłam, ale straciłam grunt. Już sama nie wiem, czy podobają mi się te suknie, co do których na początku byłam przekonana – stwierdza Paulina.
Wizerunek to dla niej najtrudniejszy temat. – Przez większość swojego dorosłego życia ubierałam się odwrotnie do stylu mamy – opowiada. – Ona jest przepiękną, świadomą swojej urody kobietą. Ja postanowiłam się za ciuchami schować. Myślałam, że to próba odcięcia od matki, ale terapeutka uświadomiła mi, że odwrotność to też zależność – dodaje.
Mimo przepracowania wielu rzeczy na terapii Paulina przyznaje, że matka wciąż jest silnym elementem jej kompasu decyzyjnego. – Wiem, co ją ucieszy, a co nie. Czasem w rozmowie pomijam rzeczy, których nie aprobuje, a podkreślam te, które pochwala – mówi. – Ciągle upewniam się, że w jej oczach jestem najlepsza.
„PRZERABIAM NA SWOJE”
Beata ma 60 lat, jej matka 84. – Bezustannie mnie ocenia, często przy ludziach. Potrafi podczas imprezy skomentować, że coś jest za twarde albo za mało słone. Zawsze czekam na te uwagi, bo wiem, że nadejdą. Jej komentarze nie są mi do niczego potrzebne, ale potem je przeżywam – opowiada. – Ostatnio na rodzinnej uroczystości miałam nową bluzkę, a ona przy wszystkich powiedziała: „Co ty za szmatę na siebie założyłaś?”. Wtedy w mojej obronie stanął mąż, stwierdził, że ładnie wyglądam.
Inaczej było w sprawie kanapy z Ikei. – Jak kupowaliśmy, to mi się podobała. Ale przyszła matka i powiedziała: „Nie no, takie coś?”. I wtedy doszłam do wniosku, że może faktycznie ta kanapa jest trochę siermiężna – przyznaje Beata.
Matka potrafi ją do wielu rzeczy zdopingować. – Planowaliśmy z mężem krótki wypad we dwoje, ale długo nie robiliśmy nic w tym kierunku. Wystarczyło, że mama powiedziała, że taki wyjazd by nam się przydał. Od razu zaczęłam naciskać, że powinniśmy pojechać. Gdyby stwierdziła: „Nie jedźcie, nie ma sensu”, pewnie bym sobie odpuściła.
Ale bywały też poważniejsze decyzje, które podjęła, kierując się opinią matki. – Miałam propozycję, żeby być na stanowisku kierowniczym. Ona kiedyś takie zajmowała. Zaczęła mnie zniechęcać: „Po co ci ta odpowiedzialność”, „To tylko niewiele lepsze pieniądze”. Nie przyjęłam tego awansu.
Za mąż jednak wyszła wbrew woli matki. Ta po latach zaakceptowała związek, ale nigdy nie przyznała, że nie miała racji. Beata z kolei nie przyznaje się przed mężem do swojej zależności od mamy. – Chyba nie chcę, żeby źle to odebrał. Przerabiam jej opinie na swoje. Wiem, że to tchórzostwo, że próbuję ten jej wpływ zakamuflować.
JAK NIE MOGŁA MÓWIĆ, PISAŁA
Monika, 38 lat: – Kilka miesięcy temu byłyśmy z mamą na zakupach. Wpadł jej w oko sweter i uparła się, że powinnam go mieć. Nie podobał mi się, ale go kupiłam.
Wyprowadziła się z domu, gdy w wieku 26 lat wyszła za mąż; nie zmieniło to jednak wiele w relacjach z matką. Nie ograniczyło kontaktów ani stopnia jej ingerencji w życie Moniki. – Rodzice kupili nam mieszkanie i mama zaczęła urządzać je po swojemu. A potem przychodziła, kiedy miała ochotę, zwykle bez zapowiedzi – mówi. Każda rozmowa na temat wtrącania się matki w ich życie kończyła się obrażaniem. – Nie chciałam się z nią kłócić, więc dążyłam do zgody. I wszystko zaczynało się od nowa.
W domu rodzinnym głos miała tylko matka. Decydowała o wszystkim. Matka miała również ostatnie słowo, jeśli chodzi o małżeństwo Moniki. – Kiedyś pokłóciłam się z mężem i wyrzuciłam go z domu. Poszedł do mojej matki, a ona kazała mi go przyjąć, nie pytając nawet, co się stało – opowiada. – Gdy zachorowała na raka płuc i nie mogła już mówić, pisała do mnie na kartce. Zmarła trzy tygodnie temu. Nie czuję ulgi, brakuje mi tego wtrącania się. Wiem, że nasze relacje nie były normalne. Ale gdyby mama nadal żyła, pewnie nic by się nie zmieniło.
PARALIŻ
U 28-letniej Marleny stwierdzono zespół stresu pourazowego. Zdaniem psychoterapeutów wykształcił się pod wpływem wychowania matki.
– Musiałam być pod telefonem, odkąd skończyłam 11 lat. Nie miało znaczenia, czy wychodzę do koleżanki czy na korepetycje. Jeśli nie odebrałam, była awantura, że jestem niewdzięczna.
Gdy Marlena była nastolatką, matka nie zabraniała jej makijażu ani farbowania włosów, ale gdy to robiła, słyszała wyzwiska. Miesiącami przesiadywała w domu, bo matka nie lubiła, jak spotykała się ze znajomymi. – Gdy zaczęłam spotykać się z chłopakami, potrafiła mi powiedzieć, że penis jest dla mnie najważniejszy. Miałam wtedy 16 lat, nie dochodziło do niczego poza pocałunkami – opowiada Marlena.
Nadal mieszka z matką. Marzy, by się wyprowadzić, ale jej sytuację komplikuje to, że prowadzi hodowlę kotów. Nikt nie chce jej wynająć mieszkania za kwotę, którą dysponuje. Stara się izolować od matki, ale to trudne. – Ona wtrąca się do wszystkiego. Nie przystąpiłam do egzaminu na prawo jazdy, bo matka stwierdziła, że jestem zbyt emocjonalna, żeby wsiąść za kółko. Powtarza, że nie dostanę pracy, o której marzę, więc nawet nie składam CV.
Czasami udaje jej się nie ulec matce. Ale czuje się z tym niewygodnie. – Potrzebuję chyba z 20 pochwał, żeby zapomnieć o jednym krytycznym komentarzu matki. Jej słowa ranią mnie cały czas tak samo jak w dzieciństwie.
PARASOL
– Matka zawsze wszystko opiniowała. „Dobre – niedobre”, „Powinien powiedzieć to czy tamto”, „Po co ci taki sweter, przecież podobny już masz” – mówi 43-letnia Zosia. – Nawet nie miałam szansy nauczyć się podejmowania decyzji, bo robiła to za mnie.
Zosia chciała iść na polonistykę, ale matka uważała, że zawód nauczycielki nie jest dla niej. Zrezygnowała. Gdy zainteresowała się psychologią, matka zaprowadziła ją do znajomej psycholożki, która ją zniechęciła. Największą aprobatę matki zyskało prawo. Tu też było spotkanie ze znajomą prawniczką, ale przebiegło już raczej w duchu zachęty. I te studia Zosia wybrała.
– Takie rozkładanie parasola bardzo osłabia dziecko – stwierdza Zosia. Przyznaje, że nie czuła się doceniana przez matkę. – Może dlatego, gdy tylko pojawił się w moim życiu mężczyzna, zaczęłam się go kurczowo trzymać. Nie podobało się to mamie, ale im bardziej go krytykowała, tym mocniej zależało mi na utrzymaniu związku.
Po raz drugi decyzję bez matki podjęła wtedy, gdy z mężem starali się o dziecko. – Nie czułam, że cokolwiek w tej sprawie muszę z nią konsultować – opowiada Zosia. – Kiedy powiedziałam jej o ciąży, nie była zachwycona. Uważała, że to nie najlepszy moment, bo mieliśmy z mężem niepewną sytuację z pracą. Zaczęłam mieć poczucie winy.
Zosia krótko po urodzeniu syna rozstała się z mężem, bo ją zdradził. Często korzystała wtedy z pomocy matki w opiece nad dzieckiem. – A ona mówiła: „Kup chleb, bo nie masz”, „Wyjmij masło z lodówki”, „Ogarnij łazienkę”. Przychodziła opiekować się małym, ale traktowała to jednocześnie jako prawo do zarządzania.
Matka Zosi zmarła trzy lata temu. Przez cztery lata chorowała na raka. Wtedy na krótko zamieniły się rolami. – Obudziła się we mnie wojowniczka, wydzwaniałam po lekarzach w całej Polsce, jeździłam z nią na wizyty, to ona pytała mnie, czy powinna przyjąć chemię – opowiada Zosia. – Gdy była w hospicjum, opowiadałam jej o życiu i czekałam na opinię. Potrzebowałam jej pomocy w podejmowaniu decyzji.
Po śmierci matki Zosia przez chwilę doznała uwalniającego uczucia. Pomyślała, że będzie mogła robić, co chce, że nikt nie będzie jej krytykował ani narzucał swojego zdania. – A teraz czuję brak. Nie jestem w żadnym związku, siostra i ojciec mają swoje życie. Przede wszystkim czuję się samotna.
„JA CI UFAM”
Iwona, 52 lata: – Do czterdziestki nigdy nie zrobiłam niczego, czego matka by nie akceptowała. Wystarczyło, że powtarzała: „Ja ci ufam, nie zawiedź mojego zaufania”. Lubiła też wywoływać poczucie winy. Na przykład gdy jako nastolatka później wracałam z imprezy, słyszałam: „Czekałam na ciebie, nie mogłam usnąć”. Kiedyś ojciec przyszedł do domu pijany, a matkę bolało tego dnia serce. Miałam poczucie, że to moja wina.
Z ojcem łączyły ją dobre relacje, nigdy jednak nie miał w domu wiele do powiedzenia. Ze strony matki nie widziała zainteresowania. – Mogłam robić to, co chciałam, dopóki przestrzegałam zasad – mówi. – Kiedy na studiach związałam się z chłopakiem, który nie odpowiadał matce, zagroziła, że odetnie mnie od kasy. Zakończyłam tę relację.
Iwona opowiada, że zawsze traumatyczne było dla niej podejmowanie decyzji. – Konsultowałam wszystko z matką. Jej pierwszej powiedziałam, że chcę się rozwieść. Zaprosiłam ją na piwo, żeby dodać sobie odwagi i żeby nie wybuchnęła. Reakcja była dokładnie taka, jak się spodziewałam. Stwierdziła: „Już dawno zauważyłam, że wam się nie układa”. Ona już zawsze wszystko wcześniej wie, nawet jeśli ją czymś zaskakujesz.
Dlaczego Iwona czuła potrzebę mówienia o wszystkim matce? – Potrzebowałam jej aprobaty – wyznaje.
Dopiero przed czterdziestką w Iwonie coś zaczęło się zmieniać. Chodziła z córką na terapię, a okazało się, że przyda się również jej. – Matka mocno przejmowała opiekę nad moją córką i z czasem zaczęło mi to przeszkadzać. Gdy oznajmiłam, że sama chcę decydować o swoim dziecku, powiedziała: „Jeśli mnie nie posłuchasz, to ci umrę”. Zadzwoniłam wtedy do psychoterapeuty, przyjechał do mnie, siedzieliśmy przed budynkiem i płakałam. A on otworzył mi oczy. Powiedział: „Czy ty nie widzisz, że ona cię emocjonalnie szantażuje?”.
Drugi mąż Iwony nie aprobował jej relacji z matką. Drażniło go, że przyjeżdża do nich bez zapowiedzi, że czekając na Iwonę, potrafi coś wyprasować albo posprzątać. Ale dopiero trzeci partner zaczął jej pokazywać różne mechanizmy i pomógł uwolnić się od wpływu matki. Iwonie zajęło to cztery lata. Na ponad rok prawie zerwała z nią kontakt. Wysyłała tylko sporadyczne SMS-y albo życzenia świąteczne. Potem rozpoczęła proces wybaczania, ale przepracowała wszystko sama. – Wyszłam już z zależności od matki. Nie jest świadoma, jak na mnie wpływała. Ma 80 lat, jest schorowana. Nie wiem, czy coś by mi to dało, gdybym jej powiedziała – mówi. – Stwierdziłam, że chyba nigdy nie była szczęśliwa. Władza, którą miała nade mną, była dla niej namiastką szczęścia.
* Zmieniłam imiona bohaterek na ich prośbę