Mężczyzna musi umieć ugotować, posprzątać, wyprasować. Jak nie umie, musi prosić o pomoc. Czaisz, synu, jaka wioska?

Czułość i Wolność

Szefowa poprosiła mnie, żebym napisała kilka słów o tym, jak wychowuję dzieci do równości i równouprawnienia. Pomyślałam, że zapytam o zdanie swego sześcioletniego syna Stacha, a nuż dzieciak mi sypnie jakąś błyskotliwą myślą na początek tekstu.

Mówię więc, że piszę o tym mniej więcej, że dziewczyny i chłopcy są równi, i pytam:

– Co zawsze mówię? Że co chłopak i dorosły mężczyzna powinien umieć?

– Sikać na stojąco – odpowiada błyskawicznie syn.

No, to nie fair

Ups, nie pamiętam nawet, żebym mówiła coś o sikaniu.

Naprowadzam więc gościa, że chodzi o sprzątanie, o to, jak jest w wielu domach. Widzę po jego twarzy, że myśli i myśli, synapsy trzeszczą pod fryzurą, w końcu mówi:

– To bez sensu, żeby tylko dziewczyny i kobiety miały sprzątać, a chłopaki – odrzuca głowę do tyłu, wywala język, co ma ilustrować śpiącego faceta – leniuchują.

– Dlaczego? – dopytuję.

– No, to nie fair – mówi niemal pogardliwie wyjaśniającym tonem, jakbym nie rozumiała oczywistości.

Stach nie bardzo rozumiał, o co mi chodzi, bo po prostu na co dzień nie styka z nierównym traktowaniem kobiet i mężczyzn. Dla niego to, że kobiety pracują, są polityczkami, latają w kosmos, mają prawo do takiej samej płacy, jest tak samo naturalne jak to, że mężczyźni sprzątają, piorą i przewijają dzieci. Od razu przyznam: dużo mi w tej kwestii ułatwił rozwód, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało. Z powodu takiej, a nie innej sytuacji rodzinnej dzieci po prostu w jednym domu widzą sprzątającą, piorącą i gotującą matkę, w drugim – sprzątającego, piorącego i… no, OK, odgrzewającego obiad ojca (ale odgrzewanie to też stanie przy garach!).

Od zawsze wpajałam Stasiowi, że nie ma dziewczyńskich i chłopackich zajęć, zabawek czy kolorów. Jako trzylatek wybrał sobie różowy plecak z Maszą i Niedźwiedziem i chodził z nim dobre dwa lata.

Podobnie moja trzyletnia córka Łucja nigdy nie słyszy, że dziewczynce czegoś nie wypada. Chciałabym zresztą zobaczyć porzucony przy drodze szkielet śmiałka, który mojej dzikiej córce próbowałby coś narzucić lub, nie daj bogini, czegoś odmówić.

Lusia kocha ubierać się w Staśkowy kostium astronauty czy, jak mówi, astronautki, gdyż jest absolutnie totalną zwolenniczką feminatywów. Potrafi o sobie powiedzieć „człowieczka” albo „spryciarka”.

Używanie dwojakich form jest jedną z metod, które stosuję. Kiedy coś tłumaczę dzieciom, zawsze mówię, że krajem rządzi prezydent lub prezydentka, że przyjmie nas pan doktor albo pani doktorka. Wierzę badaniom, które pokazują, że nie ma tego, co pozostaje nienazwane.

Gnam dzieci do roboty

Poza tym, co tu dużo gadać, po prostu gnam swoje dzieci do roboty. Obowiązki w naszym domu podzielone są stosownie do wieku i umiejętności, nie do płci. Kiedy Stach miał rok, dostawał po posiłku listek papierowego ręcznika i wycierał blat swojego krzesełka.

Roczna Lusia wynosiła do śmietnika swoje pieluszki. Stach od dobrych dwóch lat nakrywa do kolacji. Do niedawna sprzątał też po niej rzeczy do lodówki, ale jakiś czas temu Łucja, która zawsze chce robić to, co brat, pomyślała chyba, że jest to coś bardzo atrakcyjnego, i zaczęła mu się wtrącać. Stach, wcześniej sprzątający dość niemrawo, nagle zobaczył, że siostra chce doskoczyć do niego w kompetencjach, i zaprotestował. W efekcie prawie co wieczór mam dzieci bijące się o to, kto sprzątnie ze stołu, bo chcą to robić oboje. Biją się też jak należy, tzn. leją się po równo, bo – czytaj wyżej – Lusia nigdy nie usłyszała, że dziewczynkom nie wypada, a Stach nie usłyszał, że nie bije się dziewczyn. Oboje słyszą, że generalnie nie bije się ludzi, ale na tym polu, jak widać, nie mam sukcesów wychowawczych.

Moje dzieci dobrze też znają zdanie: „Mamusia to nie służąca”. Tłumaczę im, że jesteśmy rodziną i dlatego robimy różne rzeczy dla wspólnego dobra, każdy coś od siebie dokłada, bo się kochamy i nie chcemy być nie OK wobec reszty. Gdy natrafiam na silny opór, mówię: „Mogę zrobić wszystko sama, ale wtedy prawdopodobnie będę wieczorem tak zmęczona, że nie dam rady się już z wami bawić”. To zawsze działa, bo dzieciaki lubią, gdy z nimi harcuję.

Zawsze zależało mi na tym, by wychować po prostu samodzielnych ludzi. Samodzielny to nie tylko taki, który umie zrobić sam, ale też nie patrzy, pod kogo by się podczepić. Umarłabym ze wstydu, gdyby kiedyś mój syn chciał wykorzystywać jakąś kobietę. Stachowi tylko raz powiedziałam: „Mężczyzna, jak każdy człowiek, musi umieć sobie ugotować, posprzątać, wyprasować. Wiesz, co muszą robić chłopacy, którzy tego nie umieją? Muszą prosić o pomoc dziewczyny. Czaisz, synu, jaka wioska?”.

Od tego czasu Staś jest przekonany, że nie ma większego wstydu, niż gdy mężczyzna wysługuje się kobietą. I mam nadzieję, że tak zostanie.

A jego siostra? O nią jestem spokojna.

Autorka: Natalia Waloch

Felieton ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 9-10 maja 2020 r.