Mrówka cheerleaderka na robocie

Czułość i Wolność

Maria (19 lat), studentka Uniwersytetu Warszawskiego, wielokrotna mistrzyni Polski w karate okinawskim: Jestem jedynaczką. Zawsze byłam aktywnym dzieckiem. Rodzice wiele razy opowiadali, że jak tylko stanęłam na własne nogi, to zamiast chodzić, zaczęłam biegać. W domu sport zawsze był bardzo ważny. Od małego chodziłam z tatą oglądać różne zawody – siatkówkę, tenis, boks. Tata całe życie trenował przeróżne sztuki walki, kiedyś brał nawet udział w mistrzostwach Europy w kick-boxingu. Niestety, później zdarzył się wypadek i musiał przerwać karierę. Gdy podrosłam, rodzice zapisali mnie na zajęcia taneczne. Lubiłam muzykę, ale po pewnym czasie taniec zaczął mnie nudzić. Czułam, że nie jestem w nim wybitnie uzdolniona. W czwartej klasie podstawówki pojechałam na obóz. Tematem przewodnim była Japonia. Tam po raz pierwszy zetknęłam się ze sztukami walki, spodobało mi się. Już jako dziewczynka poczułam, że to coś dla mnie, że chciałabym umieć sama się obronić.

Gdy rozpoczął się kolejny rok szkolny, Maria oznajmiła rodzicom, że chce chodzić na karate. Mimo sympatii do sportu rodzice okazali się niechętni pomysłowi.

Maria: Tata chciał pokazywać mi świat i zarażać swoimi pasjami. Dla niego nie miało znaczenia, czy jestem dziewczyną, czy chłopakiem. Ale wiedział, że sport i sztuki walki to ciężki kawałek chleba, bał się o mnie i moje zdrowie.

Była uparta. Poprosiła rodziców o pieniądze na następne lekcje tańca. Gdy przywozili ją do ośrodka treningowego, zamiast iść w prawo do sali tanecznej, skręcała w lewo na salę karate. Przez miesiąc utrzymywała tajemnicę. Kiedy sprawa wyszła na jaw, rodzice pogodzili się z jej pasją, a ona wkroczyła w (męski) świat sportu i na własnej skórze odczuła, że przestaje mieścić się w tym, co „kobiece”.

– Przez długie lata na treningach byłam jedyną dziewczyną na sali. Ja jedna i 30 facetów w różnym wieku, od 15 do 40 lat.

Przez pierwsze miesiące chłopcy traktowali ją jak ciało obce w ich dobrze zorganizowanym świecie. Nie chcieli z nią trenować w obawie, że zrobią krzywdę, sprawią ból. Wiedziała, że myślą: dziewczyny to te słabsze, delikatne, płaczliwe. Nie uważali jej też za godnego przeciwnika, bo co to za wyzwanie walczyć z kimś, kto jest niższy, lżejszy i ma długie włosy? Musiała stopniowo oswajać ich ze sobą, pokazywać, że nikt jej do niczego nie zmusza i że przeżyje w kontakcie z nimi.

Maria: Od początku musiałam pokazywać, że mam siłę, potrafię nauczyć się techniki, stoczyć walkę i nie płakać przy każdym nabitym siniaku. Wchodząc na salę, podskórnie czujesz, że facet z automatu ma większy autorytet. Tylko dlatego, że jest mężczyzną, postrzega się go jako silnego, stabilnego, dążącego do celu. Ty swoją wartość musisz dopiero udowodnić.

Kolega, którego poznała na początku treningów i z którym przyjaźni się do dzisiaj, zdradził jej kiedyś, że gdy przyszła na salę, to z kolegami robili zakłady, ile wytrzyma w tym sporcie. Dawali jej kilka tygodni, ewentualnie dwa-trzy miesiące. Wiele dziewczyn rzeczywiście szybko odchodziło, ona została.

Porcelanowa lalka

W wieku 15-16 lat było jej szczególnie ciężko. Miała treningi cztery-pięć razy w tygodniu, poświęcała im prawie cały wolny czas. Jej koleżanki chodziły wtedy na zakupy, dyskoteki i urodzinowe imprezy.

Maria: Byłam postrzegana jak dziwadło. Wielu mówiło: „Co ty sobie wymyśliłaś, żaden chłopak nie będzie cię chciał, to, co robisz, w ogóle nie jest kobiece”. Gdybym chodziła na dyskoteki i randki albo chociaż ćwiczyła balet – wszystko okej, byłabym stuprocentową dziewczyną, subtelną, delikatną, piękną. Ale trenowałam karate, byłam więc posiniaczonym babochłopem, który nigdy nie założy sukienki i nie znajdzie chłopaka. Wpychanie w rolę porcelanowej lalki przez otoczenie było tak silne, że sama zaczynałam wątpić, czy na pewno chcę robić to, co robię.

Badanie The Fawcett Society, brytyjskiej organizacji zajmującej się kampaniami na rzecz równości płci, z marca 2019 r. pokazuje, że stereotypy płciowe, które przekazuje się dzieciom, wpływają głęboko i negatywnie na całe późniejsze życie – nie tylko kobiet, ale też mężczyzn. Ponad połowa ludzi, których stereotypizowano w dzieciństwie, stwierdziła, że ograniczyło to ich wybory zawodowe, a 41 proc. przyznało, że wpojone stereotypy zaszkodziły ich relacjom osobistym. Ponad połowa kobiet dotkniętych tym problemem (53 proc.) uważa, że ​​stereotypy miały negatywny wpływ na to, kto pełni role opiekuńcze w ich rodzinie. 7 na 10 młodszych kobiet (18-34 lata) twierdziło, że ich wybór zawodu był z tego powodu ograniczony. 69 proc. mężczyzn poniżej 35 lat powiedziało, że stereotypy związane z płcią dzieci mają szkodliwy wpływ na postrzeganie tego, co to znaczy być mężczyzną lub kobietą. Mężczyźni równie często jak kobiety twierdzili, że stereotypy związane z płcią, których doświadczyli, negatywnie wpłynęły na ich relacje.

Z randkami Maria ma problem do dzisiaj. Gdy spotyka się z chłopakami i mówi, że trenuje karate, zapada krępująca cisza. – Czuję ich obawę, że jak kobieta ma silny charakter i w dodatku potrafi się fizycznie obronić, to zaraz oberwą, więc lepiej trzymać się z daleka.

Rok temu, po maturze, Maria zatrudniła się jako recepcjonistka w dobrym hotelu w rodzinnym Trójmieście. Na jednej ze zmian podeszła do niej kierowniczka i powiedziała, że wygląda jak 15-latka, więc musi się mocno pomalować.

Maria: Wiem, że na wielu stanowiskach pracuje się również wyglądem. Ale gdy kolega przychodził do pracy niedogolony, to nie miał nieprzyjemności. W przypadku kobiet przełożeni i wszyscy dookoła pozwalają sobie na nieskrępowane komentowanie wyglądu i wyrażanie swoich oczekiwań. Czasami sama łapię się na myśleniu: „Jak ja wyglądam, przecież jadę na zawody, powinnam pomalować paznokcie i zrobić makijaż”. Tymi wgranymi schematami zamęczam siebie samą. To, że nie ogolimy nóg raz na tydzień, to nie jest dramat. Świat się nie zawali. Może lepiej w tym czasie poczytać książkę albo pograć?

Trzpiotka baba

Karolina (42 lata), dr habilitowana nauk społecznych w zakresie nauk o polityce, żona i matka dwuletniego syna: Kobieta w nauce jest na wszystko albo za stara, albo za młoda. Nigdy nie jest w odpowiednim wieku. Gdy na konferencji odzywa się doświadczona profesorka, inni po cichu komentują: „stara baba, głupoty gada”. Kiedy zrobisz doktorat w wieku 30 lat, mówią: „trzpiotka, nic nie wie o życiu”. Nie pamiętam, żeby argument wieku był używany w przypadku moich kolegów. Ich wieku i wyglądu nikt nie komentuje.

Często nie kończyło się tylko na – czasami miłych, przyznaje – komentarzach: „Pięknie wyglądasz w tej sukience, miłość ci służy”. Bywało, że w drodze na konferencję słyszała od profesora: „Tak się przygotowujesz do swojego wystąpienia, zamiast założyć krótszą spódnicę czy bluzkę z dekoltem i mówić cokolwiek”.

Karolina: Długo nie zapomnę dwudniowej konferencji, na którą pojechałyśmy z koleżanką. Rano na śniadaniu dosiadłyśmy się do znajomych profesorów. Po wymianie porannych uprzejmości jeden z nich powiedział głośno: „Źle spałem, przydałby mi się okład z młodych piersi”.

Nie wydusiły z siebie żadnej odpowiedzi. Wzięły talerze i przeniosły się do najdalszego stolika.

Karolina: Co miałam odpowiedzieć? To jawny seksizm, to brak elementarnej kultury. Ale trudno otwarcie protestować, zwłaszcza gdy takie zdanie wygłasza twój promotor albo ważny profesor, od którego zawodowo zależysz.

W marcu 2020 r. Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) opublikował raport oparty na danych z 75 krajów zamieszkanych przez 80 proc. populacji świata. Wnioski: ponad 90 proc. mężczyzn i 86 proc. kobiet jest uprzedzonych do kobiet co najmniej w jednej ważnej kwestii: gospodarce, polityce, edukacji czy prawach reprodukcyjnych. Prawie połowa badanych obojga płci uważa np., że mężczyźni to lepsi przywódcy polityczni, 40 proc. jest przekonanych, że mężczyźni lepiej zarządzają biznesem, i tyle samo, że mężczyźni mają większe prawo do pracy, gdy jej brakuje.

Iwonki i Helenki

Przed zrobieniem habilitacji Karolina mocniej niż teraz czuła, że płeć determinuje nie tylko to, jak widzą ją przełożeni i współpracownicy, ale też to, jakie zadania przed nią stawiają.

Karolina: Gdy na uniwersytet przyjeżdżali zagraniczni goście, do zajmowania się nimi oddelegowana była nasza trójca – ja i dwie inne koleżanki. Znałyśmy angielski, byłyśmy sympatyczne, ładne, dobrze się prezentowałyśmy. Nazywałyśmy to rolą cheerleaderki. Na zebrania naukowe, ważne spotkania merytoryczne i narady nikt nas już nie zapraszał. Tam zjawiali się tylko panowie: pan dyrektor, pan dziekan, pan profesor.

W środowisku naukowym panuje otwarte przekonanie, że kobiety lepiej wykonują tzw. mrówcze prace. Trzeba napisać sprawozdanie, przygotować tabele? Zadanie przydziela się kobiecie. Napisać nowy program dydaktyczny? Kobieta, bo uważana jest za dokładniejszą, bardziej zdyscyplinowaną.

Karolina: Tego typu zadania zabierają mnóstwo czasu, którego później brakuje na pracę naukową, a to za nią zdobywamy punkty. W tym jest też nasza, kobiet, wina. Godzimy się na takie zadania, nie potrafimy powiedzieć: „Zrobię to na połowę z kolegą”, albo:„Ja robiłam to ostatnim razem, niech teraz zrobi to ktoś inny”. Chłopców wychowuje się na ludzi, którzy mają odwagę marzyć i marzenia realizować, a nas na te grzeczne mróweczki z zadbanymi zeszytami i kolorowymi szlaczkami.

Przyznaje: Powinnyśmy negocjować: „Mogę się tego podjąć, ale w zamian zdejmijcie ze mnie inny obowiązek, np. godziny wykładowe, albo dajcie premię”.

Nauczyła się głośno sprzeciwiać, gdy zrobiła habilitację i stała się bardziej niezależna od struktury i innych profesorów.

Ale walkę o swoje utrudnia nie tylko zawodowa zależność. Karolina: Wszystkie kobiety na uczelni są Iwonkami, Krysiami, Basiami i Helenkami. Tak się do nas mówi – zdrabnia nasze imiona i pomija nazwiska. Skraca dystans, infantylizuje, a jednocześnie pokazuje brak równorzędności.

Obserwowała to na konferencjach: jeżeli w panelu było trzech mężczyzn i dwie kobiety, to o mężczyznach mówiło się: pan profesor Kwiatkowski, pan profesor Nowak. A o kobietach? Profesor Iwona. Profesor Krysia.

Karolina: Pamiętam oficjalne spotkanie, na którym byli profesorowie, profesorki, ambasadorowie i ambasadorki. Pewien profesor przedstawiał komuś po kolei osoby stojące obok niego. O mężczyznach powiedział, stosując tytuł i nazwisko, a o ambasadorce Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz: „Pani Kasia”.

Oszustka

Mimo wieloletniego doświadczenia w swojej branży często sama łapie się na tzw. syndromie oszusta. To przekonanie (występujące głównie u kobiet), że odnoszone sukcesy nie są zasługą własnej ciężkiej pracy i zdolności połączone z obawą, że „oszustwo” wyjdzie na jaw.

Karolina: Gdy dziennikarz czy dziennikarka zaprasza mnie do audycji, bywa, że włącza mi się myśl: „Nie znam się na tym, muszę przeczytać jeszcze dziesięć książek, żeby się wypowiedzieć”. Wtedy odzywa się moje drugie ja, które przywołuje mnie do porządku: „Kobieto, zajmujesz się tym od 15 lat!”.

Ten syndrom irytuje ją jeszcze bardziej, gdy widzi, że jej koledzy nie mają oporów, by rozmawiać i wypowiadać się na każdy temat.

Z analiz mediów wynika, że odsetek kobiet i mężczyzn wypowiadających się jako eksperci w programach informacyjnych jest wyrównany, ale sytuacja diametralnie zmienia się w programach publicystycznych, gdzie komentuje się wydarzenia polityczne i społeczne. Komentatorki stanowią tam tylko 7-19 proc. gości. Po ostatnich wyborach w najważniejszych stacjach gadające głowy też należały głównie do mężczyzn.

Karolina: Z jednej strony to przyzwyczajenie, że do komentowania zaprasza się samych facetów, bo „zawsze tak było”. Z drugiej – ten mechanizm opiera się na kolegowaniu. Zaproszę kogoś, kogo zapraszałem wcześniej, znam, albo kogo polecił mi znajomy. Mężczyźni się kolegują. My, kobiety, za mało się koleżankujemy, za mało wspieramy i polecamy. Jeżeli odmawiamy drugi, trzeci raz, to czwarty raz do nas nie zadzwonią. I do innej kobiety też nie, bo uznają, że pewnie nie może. Marzy mi się, żebyśmy miały ten sam odruch, co mężczyźni, a nas, niestety, często wychowuje się do rywalizacji z innymi kobietami.

Przekonują ją słowa Madeleine Albright o tym, że w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagały innym kobietom. Dlatego włączyła się w projekt „Kobiety w polskiej politologii”. Jego efektem było m.in. stworzenie ogólnodostępnej bazy badaczek zajmujących się naukami o polityce.

Karolina: Teraz już nikt nie może powiedzieć: nie zapraszamy kobiet, bo w tej dziedzinie nie ma ekspertek.

Z badań Katherine B. Coffman z Harvard Business School wynika jednak, że kobiety same mogą unikać pewnych zawodów, profesji i zadań, bo brakuje im pewności co do własnych kompetencji w dziedzinach, w których stereotypowo to mężczyźni są lepsi (np. matematyka). Również z tego powodu kobiety często niechętnie dzielą się swoimi pomysłami w dyskusjach i ignorują pochwały. Eksperci z Harvardu są pewni, że ten brak pewności siebie może prowadzić do samowykluczenia, np. rezygnacji z prestiżowych stanowisk. Ich badanie pokazuje, że przekonania na swój własny temat są kluczowe w podejmowaniu ważnych decyzji dotyczących wyboru uczelni, ścieżki kariery czy ubiegania się o awans. Podobne obserwacje płyną od twórców raportu „Cyfrowy klucz do przyszłości zawodowej. Kobiety na rynku pracy w kontekście kryzysu gospodarczego”: kobiety rezygnują z pracy w branży technologicznej, bo brakuje im wiary we własne siły, a to przekonanie wzmacnia stereotyp, że to branża „męska”.

Silny naczelnik ratuje z opresji

Magdalena (35 lat), dziennikarka i reporterka zajmująca się Europą Wschodnią: Mężczyźni z Gruzji, Ukrainy i innych krajów Wschodu często sami padają ofiarą stereotypów na temat kobiet. Jeżeli umiejętnie się z tymi stereotypami obchodzę, mogę wiele zyskać w swojej pracy.

W 2016 r. pojechała do Abchazji robić materiał o mistrzostwach świata w piłce nożnej dla państw nieuznawanych. Po przylocie do Gruzji wsiadła w busik i dojechała na granicę gruzińsko-abchaską. Tam wylegitymowali ją uzbrojeni żołnierze. Okazało się, że zapomniała wyrobić potrzebną wizę. Odmówili jej wjazdu, kazali wrócić do Gruzji i tam zdobyć dokumenty.

Magdalena: Powiedziałam, że nie mam czasu, bo muszę relacjonować mistrzostwa, a jeżeli pojadę do Gruzji, to zanim będę z powrotem, mistrzostwa się skończą. Usiadłam na środku drogi z bagażem i powiedziałam, że protestuję.

Ku jej zdumieniu żołnierze jej nie przegonili. Przez dziewięć godzin przynosili jedzenie, wydzwaniali do przełożonych, ale w niedzielę trudno było im cokolwiek załatwić. Po kilku godzinach naczelnik, wielki facet, zawołał ją, powtórnie wylegitymował i pozwolił wjechać. Był do tego stopnia poruszony jej uporem, że oddelegował podwładnego, aby towarzyszył jej w drodze do Suchumi i znalazł dobry hotel.

Magdalena: Ich czujność uśpiło to, że jestem kobietą, w dodatku niską, drobną, uśmiechniętą blondynką, co na Kaukazie jest rzadkością. Gdybym była rosłym mężczyzną i nagle siadła na środku drogi, mówiąc, że protestuję… Wykorzystałam to, że myślą o mnie jak o małej, zagubionej i nieporadnej blondyneczce, która nie wie, że trzeba wyrobić dokumenty. Silny mężczyzna gruzińsko-abchaski poczuł, że to jego rola, aby mnie wybawić.

Podobną sytuację miała na granicy Ukrainy i tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Żołnierz kazał jej napisać po rosyjsku oświadczenie: skąd przyjechała, po co, co będzie robić.

Magda: Rosyjski znam dobrze w mowie, ale pisemnie robię błędy. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że mogę to napisać, ale mój pisemny rosyjski jest tak słaby, że będą to czytać dwa tygodnie, a ja nie mam tyle czasu. Facet usiadł i wypisał wszystkie dokumenty za mnie. W takich sytuacjach bardzo pomaga mi to, że jestem kobietą. I nie mam oporów, żeby czasami po to sięgać. Najważniejsze to zrobić materiał, czyli wykonać swoją robotę.

Niektóre imiona bohaterek zostały zmienione.

Autorka: Martyna Słowik

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 1 sierpnia 2020 r.