Nauczyłyśmy się przykrywać gniew smutkiem. Dzięki temu wydajemy się mniej niebezpieczne

Czułość i Wolność

Dlaczego tak bardzo boimy się kobiecego gniewu?

Już jako dziewczynki słyszymy, że gniew piękności szkodzi i jest niekobiecy, bo kiedy jesteśmy zagniewane, to jesteśmy brzydkie: czerwone, pocimy się, krzyczymy. Ale też dlatego, że w złości jesteśmy proaktywne, chcemy zmienić to, co się dzieje wokół, nie zgadzamy się na coś, co uważamy za niekorzystne dla nas, sięgamy po to, czego chcemy. Dla większości z nas socjalizacja do roli kobiety obejmowała oduczanie wyrażania gniewu. Miałyśmy być grzecznymi dziewczynkami, być "mądrzejsze" , nie robić problemów i nie być problemem. W konsekwencji, by być kochane i akceptowane, przestałyśmy go wyrażać. Tymczasem żyjemy w kulturze, która jest bardzo opresyjna wobec kobiet, w której dostępu do świadomego gniewu jako kobiety potrzebujemy najbardziej!

Wiele kobiet mówi, że „nie potrafi się złościć".

To prawda. Nikt nas nigdy nie uczył, jak odpowiedzialnie wyrażać gniew. Tymczasem gniew to jedna z podstawowych emocji. Czujemy go, czy tego chcemy, czy nie. Nie możemy go na życzenie wyłączyć. Możemy natomiast nauczyć się go nie dostrzegać. Wtedy, mimo że ciało dostarcza nam informacji, że dzieje się coś złego – wzrasta nam ciśnienie krwi, serce bije szybciej, czujemy napięcie w mięśniach – stosujemy różne mechanizmy, by to uczucie zignorować. Taki skumulowany, niewyrażony gniew często objawia się w różnego rodzaju chorobach psychosomatycznych. Soraya Chemaly, amerykańska aktywistka i badaczka, autorka książki „Rage Becomes Her" (2018, Wściekłość staje się nią), opisuje badania, które sugerują związek między rakiem piersi a niewyrażonym gniewem. Te badania mnie zatrwożyły, bo tak bezpośrednio wskazały na wpływ tłumienia gniewu na nasze zdrowie.

Jakie stosujemy strategie, żeby nie czuć gniewu?

Jesteśmy w tym niezwykle kreatywne! Jedna z najbardziej popularnych to narzekanie i bycie dokuczliwą. Czyli działanie nie wprost i najczęściej nie wobec prawdziwego adresata naszego gniewu. To jest taka strategia, która oprócz tego, że jest powszechnie na świecie uważana za typowo polską cechę, jest przypisywana stricte kobietom. Druga powszechna strategia to zajadanie gniewu. Na warsztatach, które prowadzę, zapraszam kobiety, żeby przywołały w sobie uczucie złości, wsłuchały się w impuls z ciała i zanotowały, na co mają ochotę. Najczęściej to jest jakieś konkretne jedzenie: u niektórych pojawia się marka chipsów, określony rodzaj słodyczy. Żeby zagłuszyć gniew, zagadujemy go: kto z nas w chwili złości nie łapie czasem za telefon do przyjaciółki? To jest fajne sięgać po pomoc, przegadać sytuację i zobaczyć ją z innego punktu widzenia, ale często służy to tylko wentylacji, uspokojeniu, a nie wyciągnięciu ze swojego gniewu cennej informacji i użyciu jej w swojej codzienności. To tak, jakbyśmy wyjęły pieniądze z konta i rozrzucały je na ulicy. To trwonienie energii i utwierdza nas w roli ofiary, która może się wypłakać – owszem – z żalu, że nic nie może zrobić. Marzy mi się, żeby kobiety w takich sytuacjach, zamiast łagodzić i uspokajać się nawzajem, wspierały się w proaktywnym użyciu mądrości. I konsekwentnym działaniu, nawet małymi kroczkami.

Dlaczego chce nam się płakać z wściekłości?

Bo nauczyłyśmy się przykrywać gniew smutkiem. Dzięki temu wydajemy się mniej niebezpieczne. To kolejny powszechny mechanizm obronny. Gniew to energia, zmiana, mobilizacja. To komunikat dla innych: nie zbliżaj się do mnie, ani kroku dalej, tu jest granica mojej cierpliwości, dobrostanu, fizycznej bliskości. Smutek jest zaproszeniem do pomocy, pozwala na regenerację, wycofanie się, opłakanie. W smutku możemy czuć się bezsilne i wyglądamy na bezsilne. Smutek mówi: zaopiekuj się mną, nie mam siły, mocy. Społecznie jest u kobiet bardziej akceptowany jako reakcja na niesprawiedliwość. Ale mieszanie tych uczuć, o skrajnie różnych funkcjach, daje opłakane rezultaty.

Socjolog Erwin Goffman, który w latach 70. analizował reklamy prasowe, odkrył, że wbudowane w nie oczekiwania wobec kobiet to „zrytualizowana podległość". Jednym z kluczy prezentowania kobiet było melancholijne spojrzenie, rozchylone usta, opuszczone ramiona. Smutek może wydawać się seksowny, gniew – wręcz przeciwnie.

Kiedy jesteśmy smutne, oczy się szklą, powiększają się usta, twarz zaczyna przypominać twarz dziecka. To może działać uspokajająco na przeciwnika. Na warsztatach obserwuję często rozdźwięk między poziomem gniewu, jaki czują kobiety, i tym, co wyrażają na zewnątrz. Deklarują, że są wściekłe, ćwiczą mówienie „nie", ale to, co wyraża ich twarz i ciało, to na przykład lęk, smutek, uległość. Czasem nawet uśmiech czy uwodzenie.

Mam wrażenie, że niekiedy same nie wierzymy, że nasz gniew może być skuteczny. I często spotykamy się z lekceważeniem. Wściekamy się nie dlatego, że bronimy swoich racji, ale dlatego, że „nie mamy dystansu", „pewnie zaraz okres", „za mało seksu".

Jeśli mówimy jedno, a ciało i twarz wyrażają co innego, powstaje przeświadczenie że kiedy kobieta mówi „nie", to myśli „tak". Żeby było jasne, ja uważam, że kiedy kobieta mówi „nie", nawet jeśli mówi to ze smutkiem, to to „nie" powinno być usłyszane i uszanowane. Równocześnie świat jest, jaki jest. Dlatego pomagam kobietom wyrażać na zewnątrz dokładnie to, co czują w środku. Czyli np. "nie" albo "tak" w tonie głosu, wyrazie twarzy, postawie ciała. Swobodny dostęp do gniewu pozwala nam na wyjście ze stanu submisywnego w stan dominujący. Bo gniewu możesz też używać na przykład, żeby wnieść swoje zdanie, pomysł, przekonać innych do swoich racji. I nie poddać się przy pierwszej próbie sprzeciwu.

Co robić, żeby nasz gniew był skuteczny?

Ponieważ w znakomitej większości oduczałyśmy się go czuć, znieczulałyśmy się na swój gniew, to przed nami fantastyczna przygoda rozpoznania i rozpoczęcia relacji z nim. Gdybyśmy stworzyły skalę, gdzie zero to całkowity spokój, a 100 – nieopanowana furia, to większość kobiet uświadamia sobie, że czują gniew i używają tego uczucia zwanego gniewem, dopiero kiedy on osiąga natężenie powiedzmy 40-50 proc. Wtedy już trudno o spokojną rozmowę. To raczej akcja, krzyk, mocne słowa i gesty. Równocześnie boimy się, że jak wybuchniemy, to możemy sobie albo komuś zrobić krzywdę albo spotkamy się z fizyczną agresją. Żeby skutecznie stawiać granice, musimy się nauczyć rozpoznawać i uznawać swój gniew wcześniej. Nie wtedy, kiedy ktoś je przekroczył i stoi w naszym ogrodzie, tylko wtedy, kiedy widzimy, że ktoś się do tej granicy zbliża, a nasz gniew jest na poziomie 5-20 proc.

Ale czy to wystarczy, żeby ktoś uszanował nasz sprzeciw?

Taki poziom gniewu daje nam kopa energii, determinację, klarowność, decyzyjność. Możemy wtedy zareagować adekwatnie do sytuacji. Nie potrzebujemy walczyć na pięści, rzucać papierami, trzaskać drzwiami. Zmiana nie zachodzi dlatego, że na kogoś nakrzyczymy, tylko dlatego, że konsekwentnie będziemy dążyć do tego, żeby na przykład nowe zachowanie, sposób budowania relacji z daną osobą bądź grupą ludzi stały się normą. W większości potrafimy postawić granicę, ale czy potrafimy ją utrzymać? Niski poziom gniewu możemy utrzymywać przez wystarczająco długi czas, by to osiągnąć. To można wytrenować, podobnie jak trenujemy kondycję fizyczną. Pracowałam w ten sposób już z ponad 500 kobietami.

Postrzegamy gniew jak destrukcyjną siłę, której trzeba postawić tamę, a ty traktujesz go jak napęd do działania, życiową energię.

Bez świadomego i odpowiedzialnego gniewu nigdy nie wyjdziemy z patriarchatu. Chciałabym, żebyśmy odeszły od starej mapy skojarzeń, na której gniew łączy się z agresją, byciem histeryczką, paleniem wiosek, byciem niecywilizowaną, byciem „babochłopem". Na warsztatach zbieram te skojarzenia – jest ich bardzo wiele. Zapraszam moje kursantki do stworzenia i ucieleśnienia nowej mapy, gdzie gniew jest zasobem. Daje klarowność, siłę, pozwala być bardziej autentyczną w relacjach, daje wewnętrzną moc do wprowadzania zmian, utrzymywania swoich granic.

Gniew przecież tylko informacja, która dociera do naszego mózgu o tym, co się dzieje na zewnątrz, i energia potrzebna do wykorzystania tej informacji w praktyczny sposób. Często powtarzam, że gniew jest jak ostry miecz, który każda z nas ma u boku. Możemy nauczyć się nim bezpiecznie posługiwać. Możemy nim zranić, a możemy też używać go odpowiedzialnie do obrony siebie, swoich bliskich i swoich wartości, możesz dzięki niemu utrzymywać granice, również wobec samej siebie.

Jak powinnyśmy w takim razie reagować, kiedy czujemy złość?

Zrozumieć informację, którą niesie, i wykorzystać tę energię. To oczywiście nie jest jakaś energia kosmiczna, tylko zmiany chemiczne w naszym ciele, które sprawiają, że serce bije nam mocniej, krew szybciej płynie, mamy więcej energii. Koktajl neuroprzekaźników i hormonów, takich jak adrenalina, noradrenalina i kortyzol, sprawiają, że jesteśmy bardziej skoncentrowane, mamy większą siłę fizyczną przez określony czas, jesteśmy bardziej aktywne, zmobilizowane do działania. Każda z nas tego doświadczyła, kiedy wkurzona posprzątała mieszkanie, umyła okna, samochód i jeszcze skreśliła wszystkie zaległe punkty z listy „do zrobienia".

Kiedy się bardzo zdenerwowałam przemeblowałam mieszkanie i urządziłam pokój dziecku. Sama.

To właśnie jest moc i energia gniewu. Świetna wiadomość jest taka, że mamy siłę i możemy mieć do niej dostęp, a opowieść o „słabej płci" włożyć między bajki. To kolejny mit, który ma nas utrzymywać w wyuczonej bezradności. Brakuje nam wiary we własną siłę fizyczną. A przecież kiedy trzeba, potrafimy dźwigać ciężary, przesuwać meble albo poprosić o pomoc. Nie musimy wpisywać się w ramy obrazu delikatnej kobietki, bo kiedy zaprzyjaźnimy się ze swoim gniewem, mamy dostęp zarówno do siły, odwagi, sprawczości, konsekwencji, jak i do delikatności.

Wygląda na to, że gniew to „niebezpieczna" emocja. Ale z zupełnie innych względów, niż powszechnie się uważa.

Tak, gniew jest niebezpieczny, bo właściwie ukierunkowany może doprowadzić do faktycznej zmiany. Zastanówmy się, jak świat by wyglądał, gdybyśmy wszystkie miały swobodny i odpowiedzialny dostęp do swojego gniewu? Jak wyglądałby świat, gdybyśmy wszystkie przestały przełykać swoje "nie!" i swoje "tak!"? Jak wyglądałyby świat, gdybyśmy nie grały w nie swoją grę, tylko same zaczęły współtworzyć nowe reguły i wspierać się w czuciu i konsekwentnym wyrażaniu swojego gniewu.

Być może w roli ofiary ciągle jest nam na tyle wygodnie, że brak nam determinacji. A może chodzi o to, że czujemy, że jest w nas tyle złości, że gdybyśmy pozwoliły sobie na jej wyrażanie, wypłynęłaby z nas prawdziwa furia.

Wspomniana Soraya Chemaly, która zrobiła dogłębne badania na temat kobiecego gniewu, ukuła dla niego metaforę wody. Jeśli pozwolimy wodzie swobodnie płynąć, nawet jeśli regulujemy nurt – nic się nie dzieje. Kiedy stawiamy tamy, woda znajdzie najsłabsze miejsce i przerwie blokadę, zalewając wszystko wokół. A takim najsłabszym miejscem często jest relacja z kimś zależnym od nas. Jeśli wkurza mnie szef, partner, kierowca na drodze – większy, silniejszy, gwałtowny – nie postawię się. Ale potem ta złość eksploduje, kiedy jestem z dzieckiem, z ekspedientką w sklepie, partnerem. Boimy się, że kogoś skrzywdzimy, stracimy kontrolę, rozwalimy swoje związki, pracę zawodową i zmienimy się we wściekłe babochłopy. Tymczasem doświadczenie kobiet, które były u mnie na warsztatach, jest drastycznie inne. Po pierwsze, kiedy zaczynamy czuć swój gniew na niższym poziomie, możemy zareagować odpowiednio do danej sytuacji, zamiast wpadać w furię. Po drugie, gniew służy relacjom, bo staje się bramą do czucia szerszego spektrum emocji, które sprawiają, że jesteśmy bardziej delikatne, podatne na zranienie, odsłonięte. Nie będziemy mieć świadomego i swobodnego dostępu do swojego lęku, jeżeli nie mamy pełnego dostępu do swojego gniewu. Nie pozwolimy sobie też na nieskrępowaną, ekstatyczną radość, jeżeli nie będziemy mieć wewnętrznego poczucia, że w każdej chwili, gdyby cokolwiek się stało, możemy postawić granicę adekwatną do sytuacji. To pozwala na większą autentyczność. Jeżeli nie mówię, czego chcę, to w jaki sposób osoba, z którą jestem w relacji, ma o tym wiedzieć? Oprócz tego, że mogę powiedzieć o rzeczach, które chcę, żeby się między nami działy, mogę też powiedzieć, czego nie chcę. Jeżeli wyznaczam granice, to nie dlatego, żeby zakończyć relację, tylko po to, żeby ją podtrzymać. To bardzo ważne, bo często nie wyznaczamy granic z lęku przed tym, że ktoś się obrazi albo relacja się zakończy bądź ucierpi. Tymczasem jedyne osoby, które są niezadowolone z tego, że stawiasz granice, są te, które do tej pory czerpały korzyści z tego, że tych granic nie stawiałaś!

Kiedy mówisz o gniewie w ten sposób, mam wrażenie, że to siła, którą możemy ukierunkować w dowolny sposób. A im więcej jej mamy, tym łatwiej nam przychodzi nie tylko mówienie „nie", ale też wybieranie tego, co nam służy, bez poczucia winy i zadręczania się tym, co powiedzą inni i czy to wypada.

Bo „gniew na tak" to kolejny poziom relacji ze złością. Względnie łatwo powiedzieć, czego nie chcemy. Jednak jeśli zatrzymamy się tylko na tym poziomie, możemy wejść w rolę dziewczynki, która co prawda wie, że nie chce lizaka, lodów, patriarchatu, ale nie wie, czego w takim razie chce. To jest bardzo ważna dystynkcja, wiedzieć, czego się nie chce, ale gniew pokazuje nam też, które nasze potrzeby czy pragnienia są niezaspokojone, na czym nam zależy. W trakcie warsztatów pracujemy z głośnym wyrażaniem „nie" i „tak". Obserwuję, że o wiele dłużej krzyczymy „nie", a cholernie potrzebujemy swojego „tak" - dla siebie, swoich pomysłów, projektów. Wtedy nie musimy się koncentrować na niszczeniu czy modernizacji tego, co jest, na szukaniu winowajców, tylko na tworzeniu czegoś nowego, co będzie moim "TAK". Buckminster Fuller powiedział coś, co mnie ogromnie inspiruje: „Nigdy nie zmieniasz rzeczy, walcząc z istniejącą rzeczywistością. Aby coś zmienić, zbuduj nowy model, który sprawi, że istniejący model stanie się przestarzały". Moim nowym modelem jest społeczeństwo z dostępem do świadomego gniewu. Na razie wydaje nam się, że gniew to bestia, coś, co trzeba ujarzmić. Tymczasem kiedy go słuchamy - oswajamy go, możemy wejść z nim w dialog, a z rozmowy tworzy się relacja.

Żeby zbudować tę relację, kobiety przychodzą na twoje warsztaty. Z czym wychodzą, co się zmienia?

Czasami dzieją się rzeczy niesamowite. Dosyć często się zdarza, że kobiety proszą o podwyżkę i potrafią ją wynegocjować. Były takie, które założyły swój biznes związany z tym, czego pragną, podjęły pierwsze kroki do wyjścia z przemocowych związków. Miałam sytuacje, w których kobiety wróciły do swojej pasji, np. zaczęły malować, zajęły się działaniem aktywistycznym, i wyszły z poczucia bezsilności, zaczęły działać, a wtedy poczuły swoją sprawczość i w konsekwencji okazało się, że mogą zejść z antydepresantów. To, z czym również wychodzą, to uznanie swojej mocy przy równoczesnym uznaniu mocy innych kobiet.

Im więcej rozzłoszczonych kobiet, tym większa szansa na stworzenie świata, w którym przestaniemy się obwiniać, a zaczniemy działać.

Audre Lorde, czarnoskóra poetka, aktywistka, feministka, w książce "Sister Outsider" napisała jedno zdanie, które jest dla mnie szczególnie ważne: "Moje milczenie mnie nie obroni". Założę się, że każda z nas tysiące razy przełknęła swoje „nie" albo „tak". Ze strachu, z wygody, z miłości. Ale chociaż milczenie w danym momencie może wydawać się bezpieczniejsze, nie sprawi, że świat wokół ciebie stanie się lepszy albo że nie staniesz się ofiarą niesprawiedliwości. Logiczniejsze byłoby zabieranie głosu i wnoszenie swojego zdania. Większe szanse na zmianę masz, mówiąc, czego potrzebujesz i co czujesz. I ja nie chcę być w tym sama. Żadna z nas nie powinna być w tym sama. Dlatego robię to, co robię.

Gabriela Klara Kowalska - jest badaczką, bodyworkerką, kołczką i trenerką możliwości w nurcie Possibility Management, Facylitatorką (FiT) Community Building by M. Scott Peck (technologii nawigowania procesów grupowych i budowania wspólnoty). Wspiera kobiety w obejmowaniu mocy, energii i mądrości własnego gniewu. Uczy inne kobiety, jak konstruktywnie płonąć, a się nie spalać, i jak dzięki temu tworzyć rzeczy ważne, piękne i wartościowe. 

Jej miejsca w sieci:
FB: Gabriela Klara: Miłość_Moc_Możliwości
Instagram: gabriela.klara_milosc.i.moc

Autorka: Aleksandra Więcka

Ilustracja: unsplash.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 12 marca 2022 r.