Nic, tylko siedzą i grają

Czułość i Wolność

„Wzięliby się do roboty, zamiast narzekać”, „W głowach im się poprzewracało, pewnie od nadmiaru gier”, „Co oni wiedzą o cierpieniu? Przecież to nie wojna”. Pod niemal każdym tekstem o tym, że dzieciom i nastolatkom jest trudno w pandemii, ukazuje się mnóstwo komentarzy w tym tonie.

Wydawałoby się, że osoby, które sięgają po takie teksty, chcą jakoś poszerzyć swoją perspektywę, ale chyba nie autorzy tych komentarzy. Oni już swoje wiedzą. Zdanie: „Co oni wiedzą o cierpieniu?” jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Te dzieci nie przeżyły wojny, to dobrze, ale to nie znaczy, że na co dzień nie doświadczają innych cierpień. I nie można ich porównywać.

A może te osoby same, jako nastolatki i dzieci, nie były traktowane z życzliwością, więc trudno im teraz okazać współczucie, bo nie wiedzą jak?

Osobom, które są wobec siebie oceniające i wymagające, łatwiej jest w ten sposób traktować innych, ale ja bym tego jednak nie usprawiedliwiała, bo te komentarze świadczą o tym, że ktoś tkwi w swoim przekonaniu i nawet nie chce go poddać pod refleksję. W pracy na szczęście nie spotykam się z tak ostrymi opiniami, chociaż zdarza mi się słyszeć od rodziców: „On nic nie robi. Rozleniwił się”. Albo: „Nie wiem, co się dzieje. Przecież ona ma łatwiej, siedzi cały dzień w domu. Jedyne, co musi, to się zorganizować”.

Przyznam, że trochę mi się wtedy podnosi ciśnienie.

Bo?

Bo wiem, jak to wygląda ze strony młodych.

Wiosną widziałam w nich dużo lęku, ale też mobilizację. Wszyscy mieliśmy jej więcej. Musieliśmy się w tej sytuacji odnaleźć, ale wierzyliśmy, że to tylko na jakiś czas. A pandemia trwa, perspektywy są niepewne, mobilizacja wyparowała, a jej miejsce zastąpiło ogromne zmęczenie. Tylko że duża część nas, dorosłych, wróciła do pracy, nawet jeśli tylko na kilka razy w tygodniu – to zawsze daje wytchnienie. Natomiast dzieci, nastolatki, studenci żyją w izolacji, w oderwaniu od rówieśników od marca, z przerwą na wakacje i początek roku szkolnego.

Co mówią?

„Już mi się nic nie chce”, „Już mi wszystko jedno”. Dużo mówią o poczuciu pustki, braku sensu. Czasami powtarzają to, co słyszą od dorosłych: „Rodzice mają rację. Odpuściłem/odpuściłam sobie. To teraz się za siebie wezmę. Tylko jak to się dzieje, że nie jestem w stanie? Dlaczego nie mam siły?”.

Mam wrażenie, że tak jak na początku pandemii nauczyciele byli bardziej wyrozumiali, bo dla nich samych sytuacja była nowa, tak teraz oczekują, że uczniowie nadrobią stracony wiosną czas. Od młodych pacjentów często słyszę, że jest duże ciśnienie na naukę, że ona się właściwie nie kończy.

Jak rodzice na to reagują?

Różnie. Część jest bardziej uważna. Ale to raczej ci, których dzieci już wcześniej doświadczały problemów. Natomiast wielu rodziców nie rozumie nawet tego, co się z nimi samymi dzieje. Przeżywają na przykład dużo bezradności, zniechęcenia, mają spadek nastroju i mówią: „Zupełnie nie wiem, dlaczego tak jest”. Przyznam, że jestem zdziwiona. Bo przecież mamy pandemię, do tego trudną sytuację polityczną, społeczną. To wszystko ma wpływ. Jeśli dorosły nie rozumie, dlaczego tak się może czuć, to pewnie nie przyjdzie mu do głowy, by zobaczyć, że dziecko też to przeżywa. A dzieci chcą zrozumieć, co się w nich dzieje. Jeśli nikt im w tym nie pomaga, nie rozmawia z nimi, to zostają same z trudnymi uczuciami, których nie potrafią ani nazwać, ani w sobie pomieścić.

I co się może dziać dalej?

Można od tego spróbować uciec – w działanie, na przykład w intensywną naukę albo w granie. Ale w miejsce trudnych uczuć może się też pojawić pustka. „Już nic nie czuję” – to zdanie często słyszę. Z koleżanką, z którą prowadzimy grupę nastolatków, zauważyłyśmy, że na naszych spotkaniach jest ostatnio bardzo dużo ciszy. Wszyscy tylko patrzą w te kwadraciki na Zoomie, ale trudno im się odezwać. Kiedy próbujemy ich zachęcać, powtarzają: „Jesteśmy już bardzo zmęczeni”.

Czym są tak zmęczeni?

Radzeniem sobie z napięciem, bezradnością, brakiem wpływu. Ale też z poczuciem winy. „Czas leci, a ja nic nie robię. Nie uda mi się nadrobić tych wszystkich zaległości. Jestem beznadziejny/beznadziejna” – mówią. Wyrzucają sobie, że nie mają powodu czuć się źle. „Bo co? Tylko muszę rano wstać. Nawet jest trochę łatwiej, bo nie trzeba jechać do szkoły”. Ale rzecz w tym, że wcale nie jest łatwiej! I kiedy im pokazujemy: „Słuchajcie, żyjecie w napięciu i stresie już od długiego czasu. Stres w jakiejś dawce jest potrzebny, bo mobilizuje, ale jeśli się przedłuża, zaburza funkcjonowanie”, to zaczynają się otwierać, bo mają poczucie, że ktoś jest gotowy ich posłuchać. I chodzi nie tylko o nas, terapeutów, ale też o innych uczestników grupy.

Jak się prowadzi zajęcia z nastolatkami w takim normalnym, stacjonarnym trybie, to ktoś się zawsze spóźni albo nie przyjdzie. Teraz wszyscy są punktualnie. Mówią, że grupa jest dla nich bardzo ważna, że na nią czekają, że jej potrzebują.

Czują się samotni.

Bardzo.

Utrzymują jakieś kontakty z koleżankami, z kolegami poza tym, że spotykają ich na lekcjach zdalnych?

Niektórzy tak, ale coraz rzadziej. Zorganizowanie spotkania wymaga jednak wysiłku – trzeba zadzwonić, umówić się, wymyślić jakąś formułę tak, żeby było bezpiecznie. A jak się tak długo tkwi w marazmie, to trudno się zebrać. Nie wszystkim też rodzice pozwalają się spotykać.

Do kolegi pójść nie można. Odpadły kino, kawiarnia. Bezpiecznie można pójść na spacer, tylko ile można spacerować zimą?

Ale nastolatki potrzebują nie tylko czasu spędzonego ze sobą. W ogóle pobycia w oddaleniu od rodziców. Nie wiem, czy pani zauważyła, jak dużo młodych osób uczy się w kawiarniach. Kiedyś się zastanawiałam – jak to możliwe, przecież tam nie można się skupić? Zrozumiałam, że tam czują się odseparowani od rodziców, a jednocześnie są wśród ludzi, co obniża ich napięcie i poczucie osamotnienia. I nie sama pandemia sprawia, iż tak się czują. Na tym etapie człowiek po prostu często doświadcza samotności. Pandemia tylko się do tego dokłada.

Nastolatek Marek Ścibior, który nakręcił film „Co widzisz?”, mówi tak: „Pokój 10 metrów nad ziemią. Klatka. Widok z okna zastygł. Czekamy, nie wiem jak długo. Przeszłość i przyszłość przestały istnieć. Liczy się tylko teraźniejszość. Chęć do robienia czegokolwiek zmalała, aż zupełnie zniknęła”.

Dokładnie o tym teraz rozmawiamy. Ta konieczność bycia tu i teraz dla wielu nastolatków wcale nie jest łatwa. Bo ona oznacza bycie bez przerwy ze sobą, czyli kimś, kto jest niepewny, nieokreślony, często zagubiony. To budzi dużo niepokoju. Dlatego wielu nastolatków ucieka w sen. Chyba częściej mówią teraz o spaniu niż o oglądaniu seriali czy graniu – w ten sposób odreagowywali wiosną. Niektórzy zamieniają sobie dzień z nocą.

W nocy są aktywni, a dnie przesypiają?

Tak. Zastanawiam się, jak to rozumieć. Jedna osoba powiedziała mi, że woli funkcjonować w nocy, bo wtedy może się komunikować z różnymi ludźmi na świecie, którzy żyją w innych strefach czasowych. Czatuje z Australijczykami, Japończykami, Amerykanami. Trochę tak jakby chciała powiedzieć: „Może świat się skurczył, ale nie mój”.

Tak odzyskuje względne poczucie kontroli?

Można w ten sposób o tym myśleć. Bo poczucie braku wpływu jest czymś bardzo nieprzyjemnym.

Czy ucieczka w sen może być niebezpieczna?

Sam sen nie jest oczywiście niebezpieczeństwem, ale jeśli staje się rutyną, jedyną strategią radzenia sobie, to co to właściwie oznacza? Że nie ma innego sposobu na przeżywanie trudności, tylko się od nich odłączyć? Jeśli przestaniemy czuć, to nie będziemy mogli przeżywać świata, być w relacjach. Nie da się spotkać ze sobą, z drugą osobą, nie czując.

Współpracuję z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę, która prowadzi telefon zaufania. Konsultanci powiedzieli mi, że w tej chwili jest bardzo dużo interwencji w sytuacjach zagrożenia samobójstwem. Moi pacjenci mówią o tym, że się tną. Część robiła to już przed pandemią, ale są osoby, które robią to po raz pierwszy. Sięgają po alkohol, narkotyki. To wszystko świadczy o tym, jak trudno jest wytrzymać z tym, co się w nich dzieje.

Jak odbierają zakaz samodzielnego wychodzenia z domu do 16?

Właściwie o tym nie mówią. Nie wiem, czy dlatego, że już się poddali, czy może przestali zwracać uwagę na rozporządzenia. Mówią: „Już tego nie śledzę, tak szybko się to zmienia”. Obojętnieje im to. Bo co z tego, że jakoś się do tego ustosunkują, jak to i tak nic nie da. Jak ich pytam: „Macie przesunięte ferie, właściwie nie można wyjechać. Jak się z tym macie?”, odpowiadają: „Nie wiemy. Już się to tak pozlewało”.

Nie czekają na powrót do szkoły?

Jest tak, jakby już na nic nie czekali. Albo nie chcieli czekać.

Straszne.

No straszne. Ale mnie to też jest bliskie. Jakbym nie chciała robić sobie za dużo nadziei.

Na święta też nie czekają?

Nic o tym nie mówią. Przynajmniej moi pacjenci. W życiu zwykle mamy różne plany – ważne spotkania rodzinne, wakacje, podróże. Te przyjemności nadają jakiś sens naszemu życiu, odrywają od codzienności. Teraz tego nie mamy. A jeśli nawet to jest, to w każdej chwili może zostać nam odebrane, bo nagle się okaże, że granice zamknięto albo że można wyjechać, ale po powrocie trzeba pójść na kwarantannę, na którą rodzice nie mogą sobie pozwolić, i tak dalej.

Nastolatki już nie chcą wydatkować energii na budowanie nadziei, żeby potem się nie rozczarować. Tylko że takie zepchnięte uczucia wracają później właśnie pod postacią apatii, braku energii, uciekania w sen.

Zamknięcie szkół było połączone z komunikatem, że to dzieci są odpowiedzialne za rozhulanie się pandemii. Czuli się winni?

Bardziej mówili o poczuciu krzywdy i niesprawiedliwości. Nie mogli zrozumieć: „Dlaczego zamykają nam szkoły, skoro dorośli nadal mogą chodzić do pracy?”. U nas w ośrodku zdecydowaliśmy się wtedy prowadzić wszystkie grupy dla młodzieży online, bo część rodziców nie pozwoliła dzieciom spotykać się stacjonarnie, natomiast warsztaty dla dorosłych nadal przez jakiś czas odbywały się w tym trybie. Nastolatki były wściekłe. Pytały: „Dlaczego rodzice mogą, a my nie?”. Nie wiedziałam, co im odpowiedzieć.

Cały czas mają to poczucie krzywdy czy ono gdzieś zniknęło?

Nie mogło zniknąć. Mniej o tym mówią, ale nie dlatego, że przywykli, tylko dlatego, że mówienie to jest jeszcze jakaś energia. A oni nie mają już siły, żeby mówić.

W raporcie Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę nastolatki pytane, kto jest dla nich największym wsparciem w pandemii, wskazywały mamę, potem kolegów, koleżanki. Na trzecim miejscu był ojciec. Czy mówią coś o tym koleżeńskim wsparciu?

Dawanie sobie wsparcia jest trudne, dopiero się tego uczą. Ale może teraz jest o to łatwiej, bo mają poczucie, że koledzy, koleżanki lepiej ich rozumieją, dlatego że wszyscy są w tej samej sytuacji? Na pewno widzę w nich większą otwartość, by mówić o tym, że brakuje im bliskości, spotkań, czułości. Częściej mówią też, że chcieliby mieć dziewczynę, chłopaka.

Jak radzą sobie ci, którzy już są w związkach?

Wiele par się rozstaje, bo pojawia się napięcie, z którym nie wiadomo, co zrobić. Albo rozstają się i wracają – chociaż to jest akurat dość charakterystyczne dla tego wieku. Niektórzy nie mają jak się spotykać, bo rodzice im nie pozwalają, albo nie mają gdzie, bo w domu ciągle ktoś jest. Czują się ograbieni z intymności.

Niedawno koleżanka zrobiła wzruszające zdjęcie parze nastolatków, która całowała się, siedząc pod kocem na bulwarach. Wykroili dla siebie kawałek intymnej przestrzeni.

Bo dzieciaki, jeśli odnajdują motywację i siłę, są bardzo pomysłowe. Potrafią konstruktywnie radzić sobie z emocjami. Część moich pacjentów pisze teraz wiersze. Mam pacjentkę, która stworzyła świetny komiks o depresji. Pacjenta, który zaczął pisać piosenki i myśli, żeby wydać płytę. Niektórzy nadal chodzą na zajęcia z tańca, muzyki, rysunku, które wciąż na szczęście odbywają się na żywo. Mam też pacjentów, którzy ciągle się czegoś uczą – nowego języka, szycia na maszynie. Ale zazwyczaj są to osoby, które już wcześniej to robiły. Wiosną mówili jeszcze, że więcej pomagają w domu, że gotują coś z rodzicami na przykład. Teraz częściej szukają azylu w swoim pokoju.

Mówią coś o wsparciu, jakie dostają w domu?

Raczej o napięciu, że w domu jest nerwowo. Coraz więcej pacjentów mówi, że albo któryś z rodziców stracił pracę, albo że jest duże ryzyko, że tak się stanie. Łatwo o kłótnię. Też między rodzeństwem. Zdarza mi się słyszeć: „Już nie rozmawiam z siostrą/bratem. Nie mogę jej/jego słuchać. Jest wkurzająca/wkurzający”.

Jak my, dorośli, możemy pomóc dzieciom przejść przez ten czas?

Będąc uważnymi, interesując się nimi, pytając. Nawet jeśli nic nie mówią na ten temat, warto mieć refleksję, że jeśli nam jest trudno, im też może być.

Można zacząć tak: „Wydajesz mi się smutny/smutna, jakbyś nie miał/nie miała siły. Czy tak jest?”. Może kiedy spróbujemy to jakoś opisać, to dziecko się w tym odnajdzie. Opisanie jest bardziej otwierające niż pytanie: „Ale co się stało?”. Ono zamyka, bo na zewnątrz nic spektakularnego nie musi się wydarzyć, natomiast w świecie wewnętrznym dzieje się bez przerwy.

Co jeśli dziecko powie, że jest mu rzeczywiście trudno?

Spróbujmy opisywać tę rzeczywistość dalej. Można powiedzieć, że sytuacja jest obiektywnie trudna, że wyobrażamy sobie, iż dziecko może się czuć bardzo zmęczone, że nam te uczucia też są bliskie. Jak się trochę otworzy, to jest duża szansa, że poczuje ulgę. Bo nie chodzi o to, żeby zaraz znaleźć jakieś rozwiązanie czy dawać rady.

Ale może jednak warto dziecku podpowiedzieć, jak może spróbować z tego stanu wyjść?

Możemy się podzielić tym, jak sami sobie radzimy. Na przykład: „Nie wiem, jak tobie, ale mnie na przykład pomaga, jak sobie o tym porozmawiam”. Można zaproponować: „A może masz ochotę zrobić coś razem?”. Ale jeżeli dziecko odmówi, to też będzie OK. Przygotowanie dziecku czegoś smacznego, co lubi, też jest wyrazem troski. Dziecko czuje się wtedy widziane.

Część rodziców się zamyka. Co jest jakoś zrozumiałe. Muszą poradzić sobie z natłokiem własnych uczuć, z tym, co dookoła. Czasem mają potrzebę, żeby się odizolować, nie zajmować już niczym. Też mam takie potrzeby…

…ale?

Warto włożyć wysiłek w to, żeby o tym rozmawiać. Nie chować w sobie zmęczenia, frustracji, bo one prędzej czy później doprowadzą do tego, że innych będziemy obwiniać za to, jak się czujemy, w tym dzieci.

Gdy jesteśmy zmęczeni, potrzebujemy czasu dla siebie, powiedzmy: „Jestem zmęczona. Potrzebuję chwili, żeby pobyć sama i mieć siłę do tego, żebyśmy mogli potem zrobić coś wspólnie”. Małe dziecko pewnie dalej się będzie domagać uwagi, ale już trochę starsze dowie się dzięki temu, że odpoczynek także jest ważny, że tworzenie dla siebie przestrzeni jest ważne, że człowiek nie zawsze musi być dla wszystkich dostępny. Można też się z dzieckiem podzielić: „Wiesz, jestem teraz smutny, smutna”. W ten sposób pokażemy mu, że nie boimy się takich uczuć, że można z nimi trochę pobyć oraz że dziecko nie jest odpowiedzialne za nasz stan.

Psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska powiedziała mi kiedyś, że rodzice potrafią dla dzieci „wspiąć się na wyżyny swojego człowieczeństwa”. Wydaje mi się, że ta sytuacja tego od nas wymaga.

Tak, żebyśmy nie rezygnowali z pozycji rodzica. I przyglądali się swoim uczuciom. Bo czasem jest łatwiej zezłościć się na dziecko, powiedzieć mu „Mam dość pomagania ci w lekcjach, dość pracy na dwa etaty” – niż na przykład na szefa, który nie szanuje naszych granic, czy na partnera, który nie wspiera.

Zawsze też zachęcam rodziców do tego, żeby uczyli się akceptować swoją bezradność. To, że nie na wszystko muszą znać odpowiedź. Bo jeśli znajdą w sobie przestrzeń na wątpliwości, dużo łatwiej będzie im zrozumieć własne dziecko.

Czy młodzi mówią coś o nauczycielach, wychowawcach? Czy z tej strony mają wsparcie?

Nie mówią, co nie oznacza, że go nie mają. Po prostu bardziej przejmuje ich to, że mają tyle zaliczeń, nauki. Część moich pacjentów pisała teraz próbne matury i bardzo się denerwowali, czy sobie poradzą, ale też czy internet ich nie zawiedzie. Bali się, że coś w stresie klikną, wykasują sobie. Czasem się złoszczą na nauczycieli, że oni nie przyjmują argumentów, że mieli problem z łączem, że czegoś nie dokończyli. Ale nauczycielom też jest na pewno teraz trudno.

A tak niewiele trzeba. Część nauczycieli pyta dzieci, jak się mają – to już dużo. W jednej ze znanych mi szkół pedagog razem z samorządem uczniowskim przygotowała kalendarz adwentowy online. Pod każdym okienkiem jest inna „czekoladka”, na przykład: „Odezwij się do kogoś, kogo lubisz. Spytaj, co u niego słychać”.

Bardzo fajny pomysł. Ale podejrzewam, że ta gotowość, żeby do tych dzieci jakoś wyjść, częściej ma miejsce w młodszych klasach. Starsza młodzież rzadko mówi o takich inicjatywach.

Maturzyści żyją w bardzo dużym stresie. Boją się, czy zdążą z materiałem, mają poczucie, że te lekcje, które się odbywają, są niewystarczające. Nie wiedzą, jak dokładnie matury będą przebiegały. Chcąc rozładować napięcie, wszystko skrupulatnie rozplanowują, każdy dzień jest ułożony pod naukę. Czasem jestem tym przerażona. Bo jak im się nie uda zrealizować planu dlatego, że za dużo na siebie wzięli albo są zbyt zmęczeni, lęk robi się jeszcze większy.

Z kolei ci, którzy rozpoczęli naukę w pierwszej klasie, przeżywają ogromną stratę. Ledwo zdążyli wejść w nowe środowisko, poznać nowych kolegów, koleżanki, zostało im to odebrane. Niepokoją się, że po powrocie będą musieli budować te relacje od początku.

Próbują podtrzymać je przez internet?

Pomagają sobie w lekcjach, na sprawdzianach – to fajny sposób na kontakt. Raz, że dzięki temu nie czują się tak samotni. Dwa, że to zdejmuje z nich poczucie, że wszyscy sobie świetnie radzą, tylko nie oni. Uczą się prosić o pomoc, jeśli czegoś nie wiedzą, a jak są w czymś dobrzy, odkrywają, że pomaganie komuś też może być przyjemne.

Pracuje pani również z młodymi dorosłymi, między 18. a 28. rokiem życia. Wiele badań wskazuje, że to będzie najbardziej poszkodowana grupa.

Oni podobnie – czują się wycofani, zniechęceni, zalęknieni. Może ci starsi więcej mówią o niespełnionych potrzebach w relacji z rodzicami, ale to się wiąże z tym, że właśnie odchodzą z domu i jest to trudne. Łatwiej jest powiedzieć, że się czegoś nie dostało, że ci rodzice zawiedli, trochę nad tym poubolewać, niż zobaczyć, jak trudno jest odejść. Proces separacji jest długi. Mam wrażenie, że coraz dłuższy.

Dlaczego?

Młodzi mają dzisiaj dużo większe oczekiwania wobec siebie i tego, czym ta dorosłość ma być. Wyobrażenie, że jak wybiorą jakiś kierunek studiów, to już później nie mogą się zajmować niczym innym, że jak skończą studia, to powinni mieć dobrą pracę i od razu się wykazać. Często mają kłopot z tym, żeby się w coś zaangażować, bo obawiają się, że jak to zrobią, to będą się musieli pożegnać z innymi możliwościami.

Wiele z nich pracuje z domu. Złoszczą się, że mamy spotkania online, bo mają już dość patrzenia w ekran. Czują, że nie dają sobie rady z izolacją, że nie mają gdzie odreagować. Często mówią o tym, że sytuacja społeczno-polityczna ich przestrasza.

Zastanawiają się, czy chcą mieszkać w takim kraju?

Tak. Boją się patrzeć w przyszłość.

No i skąd brać nadzieję? Tak, żeby móc też z nimi się nią podzielić?

Nadzieja jest chyba w tym, że rozmawiamy, że pani o tym pisze, że są ludzie, którzy chcą to czytać. Nadzieja rodzi się wtedy, kiedy pojawia się refleksja.

Ja ją też widzę w tym, że część młodych angażuje się politycznie. Biorą udział w protestach, tworzą petycje w ważnych dla nich sprawach. Pytała pani, jak sobie radzą. Teraz doszło do mnie, że część właśnie tak. Wychodzą na ulice, wyrażają swoje zdanie. To im pomaga odzyskać poczucie sprawczości, pokazać: „My też potrafimy myśleć”, „My też mamy coś do powiedzenia”. Wspólne działanie wyciąga ze stanu przygnębienia, bezradności i osamotnienia.

Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak się organizują. Jakie przygotowują transparenty. Wkładali w nie dużą inwencję.

Mnie zachwyca ich poczucie humoru oraz wrażliwość i świadomość społeczna. „Chcesz bronić życia? Daj pieniądze na psychiatrię dziecięcą” – to jedno z haseł, które zapamiętam.

Młodzi są bardzo refleksyjni. Obserwują siebie, dorosłych, świat. Są świadomi wielu problemów, które są zamiatane pod dywan. Myślę, że możemy się od nich wiele nauczyć. Ja z pewnością wiele się od nich nauczyłam i poszerzam swoje rozumienie.

Jak na przykład?

Dzięki temu, że towarzyszę im na co dzień w przeżywaniu bezradności i różnych wątpliwości, przestałam się bać tych stanów w sobie. Łatwiej mi uznać, że nie wszystko wiem, że nie wszystko mi się udaje. Myślę, że młodzi ludzie odsłaniają w nas samych coś, o czym wiemy, ale nie do końca jesteśmy tego świadomi - jakąś naszą wielowymiarowość, złożoność, też wrażliwość, kruchość.

Bardzo mnie inspirują. Podsyłają muzykę, filmy, proszą, żebym coś przeczytała. Pokazują swoje rysunki, inne wytwory. Z jednej strony czuję się bardzo zmęczona pracą, a z drugiej - nie wyobrażam sobie, że miałabym nie mieć z nimi kontaktu.

Agnieszka Jucewicz rozmawia z Beatą Wójciik

Grafika: Ola Matusik

  • Beata Wójcik - psychoterapeutka, superwizorka. Prowadzi psychoterapię indywidualną i grupową młodzieży i dorosłych w Ośrodku ReGeneRacja oraz w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 19 grudnia 2020 r.

 

 

 

 

Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111 Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę czynny jest przez całą dobę. Oprócz kontaktu telefonicznego można skorzystać także z pomocy online: 116111.pl. Działanie Telefonu wspiera Kulczyk Foundation.