Niech mowa twoja będzie: tak, tak, nie, nie

„Jest jasność, jest życzliwość” – mówi Brené Brown. Ale czym jest ta jasność w komunikacji między dwiema osobami?
Przetłumaczyłabym jej słowa tak: transparentność jako wyraz troski w komunikacji. Po angielsku brzmi to dużo ładniej: „Clear is kind. Unclear is unkind”. Często, gdy chcemy być mili dla drugiej osoby, informacje, które przekazujemy, zawijamy w trzy warstwy folii bąbelkowej. W dobrej wierze, bo nie chcemy sprawić nikomu przykrości ani bólu. A Brené mówi, że to poziom przejrzystości tego, co mówimy, jest dowodem troski i życzliwości wobec rozmówcy. Nie jest to łatwe, bo rzadko jesteśmy uczeni jasnej komunikacji. Rzadko mam do czynienia z dorosłymi, którzy wynieśli z domu umiejętność mówienia o swoich potrzebach, mają świadomość swoich emocji i nie wpadają w pułapki poznawczo-emocjonalne.
Zanim zaczniemy komunikować się z innymi, najpierw potrzebujemy dobrze zrozumieć samego siebie. Skoro ja nie wiem, o co mi chodzi, to druga strona tym bardziej się tego nie domyśli.
Choć czasem jest oczekiwanie, że się domyśli.
Tak. Zabrzmi to może brutalnie, ale np. osoby DDA, które wychowały się w domach, w których musiały odczytywać najmniejsze nawet sygnały niewerbalne czy ruchowe, żeby zorientować się w sytuacji, wykształciły w sobie taką patoumiejętność domyślania się. Takie osoby mają szansę „odczytać”, o co chodzi drugiej osobie. Niesie to wysokie ryzyko, że będą wiele nadinterpretowywać, niemniej mają lata treningu w odczytywaniu sygnałów z otoczenia.
Czyli nie powinniśmy oczekiwać, że ktoś odczyta nasze emocje albo że będziemy w stanie domyślić się, o co chodzi drugiej osobie.
To jest romantyczna wizja, często snuta w filmach, książkach. Skoro on czy ona mnie naprawdę kocha, to spojrzy mi głęboko w oczy i będzie wiedzieć, o co mi chodzi. Jednak w większości wypadków, jeśli jasno nie powiemy, co czujemy albo czego potrzebujemy, druga osoba nie będzie tego wiedziała i się tego raczej nie domyśli.
Załóżmy, że nie jesteśmy szaleńczo zakochani albo ten etap mamy już za sobą, a tworzymy rodzinę i chcemy się w niej jasno komunikować. Od czego zacząć?
Od siebie (śmiech). Załóżmy, że mam problem, ponieważ z powodu pandemii od marca spadły przychody w mojej firmie, martwię się o swoich ludzi, o klientów. Przychodzę do mamy w odwiedziny, chcąc się tym po prostu podzielić, a ona od razu daje mi mnóstwo rad i wskazówek, oczywiście w dobrej wierze.
A ja odburkuję i nie chcę jej słuchać. Jeśli sama nie będę wiedziała, że chodzi mi tym razem tylko o to, aby być wysłuchaną, przytuloną i pokrzepioną, to nie będę w stanie jej powiedzieć: „Mamo, doceniam twoją mądrość, ale teraz nie potrzebuję rad. Chcę się przytulić, posiedzieć z tobą, obejrzeć film, wygadać się”. Tylko żeby powiedzieć o tym, czego oczekujemy od innych, najpierw sami musimy to wiedzieć.
Jeśli tego nie powiem na głos, to z każdą kolejną radą będzie we mnie narastała frustracja, a mój monolog wewnętrzny będzie brzmiał tak: „Nikt mnie nie rozumie, tylko się wszyscy mądrzą. Wkurza mnie to”. Mama nie wie o tym, że mnie denerwuje, bo przecież przeżywam to w sobie. Za to może zobaczyć, jak z impetem trzaskam drzwiami do łazienki, bo ta złość musi gdzieś znaleźć swoje ujście. Tyle tylko, że ta druga strona nie wie, jaki ciąg myślowy mamy w głowie, jest zdziwiona naszym zachowaniem, nie rozumie go. Prosta droga do konfliktu.
Czyli wiem już, że nie chcę rad, tylko obecności bliskiej osoby. I mówię o tym prosto z mostu. Nie obrazi się? Przecież się starała?
Najlepiej byłoby powiedzieć szczerze: „Nie potrzebuję tego, potrzebuję czegoś innego”. Tyle że ta druga osoba nie zawsze jest specem od komunikacji. Może nie zrozumieć, o co nam chodzi, i odczytać ten komunikat jako odrzucenie tego, co ma „najlepszego” do zaoferowania. Tu niezbędna jest sztuka cierpliwości i poniekąd edukowania tej drugiej osoby, że empatia to nie dawanie rad.
Teraz jestem drugą stroną, zatroskaną mamą, i właśnie usłyszałam od córki: „Nie chcę twoich rad. Po prostu chcę z tobą pobyć”. Nie każdy sobie z tym poradzi.
Tak, łatwo wpaść w pułapkę myślenia „nie jestem wystarczająco dobrą mamą” albo „czyli moje rady już nic dla ciebie nie znaczą?”. Nasze słowa mogą uderzyć w poczucie wartości drugiej osoby, podważyć jej skuteczność, którą wiele osób mierzy poradami. Dlatego zawsze warto tłumaczyć: „Wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale teraz nie tego potrzebuję. Gdy będę szukała rady w sprawie pożyczki oferowanej przez państwo małym przedsiębiorstwom, to przyjdę na pewno do ciebie. Dobrze się na tym znasz. Teraz chcę sobie po prostu ponarzekać na sytuację, napić się wina i pogadać, dokąd pojedziemy na wakacje, jak już wszystko wróci do normy”.
A czy kiedy ktoś widzi nasz zły nastrój, to powinien pytać? Czy raczej poczekać na jasny komunikat?
Pytanie za milion (śmiech). Czasem tak, a czasem nie. Im lepiej się znamy, tym bardziej wiemy, czy ta osoba lubi być ciągnięta za język, czy niekoniecznie. Czy raczej dać jej przestrzeń, a za trzy godziny sama do nas przyjdzie i powie, o co jej chodzi.
To, co na pewno warto, to być ostrożnym w interpretacji stanu czy zachowania drugiej osoby. Choć zdarzają się dość jasne przekazy, np. wtedy, gdy ktoś wchodzi do domu, z impetem rzuca torbę, trzaska drzwiami i klnie wniebogłosy. Nawet osoby o mało rozwiniętej empatii odczytałyby, że coś jest nie tak (śmiech). Jednak najczęściej zapytałabym drugą osobę o to, co się dzieje, lub po prostu: co czujesz? Jak się masz?
Na początku ten rodzaj rozmowy, pytanie drugiej osoby o emocje, może nam się wydawać sztuczny. To normalne. Z czasem wśród osób, które uczą się przejrzyście komunikować, staje się to bardziej naturalne.
A na koniec zaaplikowałabym pytanie: czego teraz (ode mnie) potrzebujesz? I to jest pytanie klucz, bo otwiera bardzo wiele. Warto pamiętać, że może tak być, że ta osoba pomimo naszej zachęty odburknie i wcale nie da się zaprosić do rozmowy.
I co wtedy?
Nie obrażać się, nie brać tego do siebie. To też jest wyraz naszej życzliwości wobec tej osoby. Przecież nie denerwuje się na nas, tylko na sytuację, a my staliśmy się buforem. Nie jest to miłe i można o tym powiedzieć: „Słuchaj, nie lubię, jak się tak wobec mnie zachowujesz. Jak będziesz chcieć, to możemy pogadać. Pamiętaj, że cię kocham”.
W jaki sposób dawanie i przyjmowanie informacji zwrotnej może zmienić nasze życie na lepsze?
Innymi słowy, czy będzie nam się to opłacało? (śmiech) To trochę jak z oglądaniem świata przez szybę. Jeśli jest brudna, widzimy tylko zarysy, trochę się domyślamy, co jest po drugiej stronie. Także osoby z drugiej strony nie są w stanie dobrze nas zobaczyć. Uczenie się klarowności w przekazywaniu informacji jest jak czyszczenie okna relacji. Tego nie załatwi jednorazowa rozmowa, bo o taką szybę trzeba dbać na bieżąco, bo nie da się być zawsze i ciągle w transparentnej komunikacji.
Mnie jasne przekazywanie informacji i odbieranie jej przez drugą osobę kojarzy się z językiem obcym, którego warto się nauczyć.
Jeśli nauczymy się angielskiego, dogadamy się w wielu krajach, podobnie jeśli nauczymy się mówić o tym, czego chcemy, i słyszeć to, czego oczekuje druga osoba, będzie nam w życiu łatwiej – w domu, w związku, w pracy.
Zyskujemy nową, ważną życiową kompetencję, którą możemy sobie wpisać do CV.
To umiejętność, której możemy się nauczyć i która przynosi wymierne korzyści. Sprzedawca pozna dzięki niej lepiej potrzeby klienta. Ojciec dowie się, o co chodzi jego dziecku, a szefowa lepiej zrozumie swojego pracownika. To zadziała naprawdę na wielu płaszczyznach.
Skoro jasna komunikacja ma tyle zalet, skąd w nas tendencja do domyślania się, co druga osoba ma na myśli?
Pisze do mnie znajoma: „Asia, mojej koleżance zmarła mama, nie wiem, co mam jej powiedzieć”. Ja na to: „Może po prostu zapytaj, jak się czuje”. A ona: „No ale czy to nie jest oczywiste, jak ona się czuje?”.
Nasza tendencja do wymyślania, jak ktoś się może czuć, jest mechanizmem, który dla wielu osób z jakiegoś powodu ma większą wartość niż dopytanie się. Wstydzimy się, że jeśli dopytamy, to znaczy, że nie znamy się na życiu albo nie znamy dobrze tej osoby.
Często też nie mamy dość cierpliwości, ciekawości i czasu, żeby zapytać, o co chodzi. Szybciej przychodzi nam wymyślenie scenariusza w głowie, a potem podążanie za nim niż zrobienie przestrzeni na dopytanie, zainteresowanie się drugą stroną.
Poza tym nie lubimy niepewności. Jeśli nie wiemy, co się dzieje po drugiej stronie, szybko musimy sobie ułożyć jakąś historyjkę w głowie, bo wtedy czujemy się bezpieczniej. Zagadujemy drugą osobę, mówimy jej, co czuje, przyjmując to za pewnik.
Kiedyś bardzo współczułam koleżance zwolnionej z pracy, a usłyszałam od niej: „Daj spokój, czuję wielką ulgę. Od pół roku chciałam się zwolnić, ale nie miałam odwagi tego zrobić”.
To projekcja. Przenosimy na innych swoje odczucia, przypisujemy im coś, do czego sami boimy się przyznać.
A jak ma się do tego niskie poczucie własnej wartości? Czy takim osobom nie jest trudniej walić prosto z mostu?
Jest. Zdrowe poczucie własnej wartości jest stanem pomiędzy świadomością, że „ciągle muszę się czegoś nauczyć”, a tym, że „już sporo wiem, mam konkretne kompetencje i wiedzę”. Od razu zaznaczam, że zdrowe poczucie własnej wartości nie ma nic wspólnego z narcyzmem ani też z umniejszaniem siebie. I teraz, jeśli mamy do czynienia z kimś o obniżonym poczuciu wartości, jego komunikaty będą przesiąknięte tym stanem. Będzie od nas oczekiwał albo potwierdzenia swojej słabości, albo nieświadomie przesyłał ukrytą prośbę: „Podreperuj mnie”. Na przykład: „Ty sobie tak świetnie radzisz, a ja jestem taka beznadziejna”. I czeka na odpowiedź: „No co ty, nie jesteś beznadziejna”, albo: „Rzeczywiście, to lepiej ja się tym zajmę”.
Czy są jakieś słowa, których nie powinniśmy używać, jeśli chcemy być dobrze zrozumiani i lepiej rozumieć innych?
Nie ma jednego wzoru. Komunikacja to wielka kraina, w której nie zawsze łatwo się odnaleźć, ale na pewno lepiej unikać zwrotów pułapek, które prowadzą donikąd, typu „domyśl się”, „dobrze, to nie będę się w ogóle odzywać”, „jeszcze przyjdziesz po radę”, „jeśli nie chcesz rozmawiać, to nie, mnie to nie jest potrzebne do szczęścia”.
A co, jeśli zwyczajnie obawiamy się, że nasza szczera wypowiedź kogoś urazi? Jak być szczerym, ale nie bezwzględnym?
Tu ważna jest intencja – dobra i transparentna, bez podwójnego dna. Jeżeli to, co mówię, idzie prosto z serca, to muszę być naprawdę kiepska w komunikacji, żeby zepsuć ten przekaz. Więc nawet jeśli pójdzie mi kiepsko w zakomunikowaniu tego, co chciałam przekazać, to z racji dobrej intencji i empatii łatwiej mi przeprosić i coś doprecyzować czy wyjaśnić.
Zdarza się jednak, że intencje są nie do końca spójne. Mówimy jedno, a tak naprawdę chcemy powiedzieć coś innego, ale nie ma w nas albo umiejętności, albo odwagi. Druga osoba to wyczuje. Warto się przez sekundę zastanowić, jaką mamy intencję i co chcemy przekazać.
Poza tym ważny jest kontekst, w jakim dajemy feedback. Nie róbmy tego w korytarzu, nie mimochodem, nie w przejściu, trzymając telefon w ręku. Tylko w cztery oczy i w sprzyjających warunkach, aby druga osoba czuła, że jest traktowana uważnie i poważnie.
I trzecia sprawa, choć może powinna być przedstawiona na pierwszym miejscu: nie moją odpowiedzialnością jest to, jak ktoś przyjmie mój przekaz. Choć brzmi to nieco okrutnie, to nie jesteśmy aż tak omnipotentni, żeby wiedzieć, jak dana osoba zareaguje na nasze słowa. Możemy dbać o dobre intencje, sprzyjające warunki i sposób komunikatu, ale to, jak zostanie to odebrane po drugiej stronie, nie jest już w naszej strefie wpływu.
Niektórzy mogą chcieć to wykorzystać...
Jeśli intencje są dobre, to małe szanse, że kogoś zranimy. Empatia nie ma funkcji niszczącej. A nawet jeśli mi się wymsknie: „Ty nigdy nie robisz tego, o co cię proszę”, „W nosie mam, co czujesz”, „Nie zależy ci na mnie”, to już przy końcu wypowiadania tego zdania wiemy, że nie mieliśmy dokładnie tego na myśli.
Natomiast jeśli ktoś chce nam zrobić przykrość, to zrobi, choćby używał najpiękniejszych słów. Najważniejsze, z jakiego miejsca zaczynamy rozmowę – jeśli mówimy coś komuś, bo chcemy, aby mógł się rozwijać, dobrze mu życzymy, a nie chcemy udowodnić, że jest beznadziejny – to nawet koślawo sformułowany komunikat przyniesie dobry efekt.
Ludziom często trudno jest uwierzyć, że ważne są nie słowa, techniki, wzory, narzędzia, tylko miejsce, z jakiego do innych mówimy.
Jeśli jest jasność, życzliwość przychodzi naturalnie?
Jest większa szansa, że się pojawi. Druga osoba będzie czytała nasze komunikaty jako nieatakujące, ale rzeczowe, bo mniej będzie w nich haczyków. Mówię jasno, o co mi chodzi, bo troszczę się o ciebie. Jeśli dwie osoby w związku stawiają na jasność komunikacji, to mamy warunki wymarzone i jest szansa, że nauczą się tego nowego wspólnego języka.
A co, jeśli tylko jedna strona jest zainteresowana? Na przykład w relacji rodzic – nastoletnie dziecko. Rodzic bardzo chce, a dzieciak niekoniecznie, bo z założenia jest na „nie”.
Dbanie o klarowną komunikację w takiej relacji jest inwestycją w przyszłość. Bo być może tu i teraz to niewiele zmieni, ale rodzic będzie miał spokojniejsze sumienie, że zrobił wszystko, co mógł. Nie odpuszczał, nie zapominał, starał się. A że dorastające dziecko ma to przez jakiś czas w nosie? Cóż, z nastolatkami już tak jest. Potrzebują się „odbić” w ten czy inny sposób, żeby kształtować swoją tożsamość.
15-latek ma nas w nosie, ale już 20-latek może doceni, że się staraliśmy mówić do niego jak najlepiej, i wtedy wpłynie to na relacje rodzic – dziecko.
Tak, a co więcej, jest szansa, że w wieku tych 20 lat będzie się posługiwał właśnie tym językiem, którym posługiwał się jego rodzic. Nauczy się go mimowolnie, trochę jak małe dziecko uczy się języka, którego na początku nie rozumie, ale cały czas go słucha i dosłownie w nim jest. Tu warto wspomnieć, że nie zawsze w relacjach udaje się nauka tej umiejętności. Czasem para pracuje nad komunikacją i okazuje się, że jednej osobie bardzo zależy, a druga nie jest zainteresowana. Nie zależy jej na poprawie relacji poprzez poprawę sposobu, w jaki ze sobą rozmawiają. Bo dobra komunikacja ma nam pomóc lepiej widzieć siebie i innych. Wtedy pojawia się pytanie: czy chcę być z osobą, która nie ma ochoty rozwijać wspólnego języka? Bo jeśli ja chcę patrzeć na świat przez czystszą szybę, a jestem z kimś, kto mówi: jest mi wszystko jedno, jaka ta szyba jest, to to może oznaczać, że nasze potrzeby się na tyle rozmijają, że prawdopodobnie oznaczać to będzie koniec tego związku.