Obiecywali sobie miłość i wierność, ale coś poszło nie tak. 10 sygnałów końca związku

Dziesięć cichych sygnałów końca związku:
1. Nie kłócicie się. Od dawna.
2. Kłócicie się. Cały czas.
3. Wygrywanie jest wszystkim.
4. Dzieci, praca, a właściwie wszystko - jest zawsze ważniejsze niż wy.
5. Seks to przeżytek.
6. On nie jest "osobą pierwszego kontaktu".
7. Kontrola.
8. Jest ciężko. Cały czas.
9. Wyobrażasz sobie, jak by to było już PO
10. Gdyby nie dzieci …
***
Krystyna Romanowska: Jako prawniczka dostrzega pani sygnały tego, że związek ulega powolnej dezintegracji. Czy te sygnały są powtarzalne w przypadku większości par, które przychodzą do pani po pomoc przy rozwodzie?
Marcjanna Dębska: Należy rozróżnić dwie rzeczy: przyczyny rozwodu od powodów rozstania. Klienci, którzy do mnie trafiają, mówią o przyczynach, które wpływają na decyzję o rozwodzie. Wspólnie więc szukamy dowodów, aby móc na sali sądowej wykazać, że do owego rozpadu więzi doszło i wyjaśnić dlaczego. Sala sądowa kocha fakty i dowody, zatem możemy mówić o zdradzie, o przemocy, o braku współdziałania, o zaniedbaniach itp. Mam natomiast poczucie, że to są okoliczności, które uzasadniają rozwód, ale nie tłumaczą, dlaczego strony dopuściły się tych wykroczeń małżeńskich. Już post factum moja analityczna natura sprawia, że chcę drążyć i próbować dociec, co tak naprawdę się wydarzyło między tymi ludźmi, którzy obiecywali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Myślę, że bardzo dużo uwagi przykładamy do kwestii okołorozwodowych, ale dalej zbyt mało zajmujemy się tym, jak wieść dobre życie w związku.
Gdyby pary były na tyle uważne i obecne w relacji oraz w stałym, regularnym kontakcie ze sobą, to, być może, pewne niepokojące sygnały byłyby w stanie zauważyć, a w związku z tym podjąć jakiekolwiek działania. Staram się przede wszystkim podchodzić tak do swoich klientów, aby móc doradzać im przede wszystkim, jak się nie rozwodzić oraz jak tworzyć trwale i budujące relacje. Ostatecznie rozstać zawsze się jeszcze zdążymy.
To zanalizujmy sobie poszczególne sygnały: "nie kłócicie się od dawna" oraz "kłócicie się cały czas". To dwie odsłony tego samego problemu czy zupełnie innego?
Są takie małżeństwa, rodziny pokazywane za wzór. Słyszymy (albo mówimy): „Moi rodzice nigdy się nie kłócili, a ty jesteś taki kłótliwy". I to prawda: są takie domy ciszy, w których z jakiegoś powodu nikt się nie kłóci. Zawsze mnie to zastanawiało. Dlaczego ludzie się nie kłócą? Może dlatego, że w związku jest już taki poziom obojętności, że nikomu się po prostu nie chce? Bo i po co? Każdy ma swoje życie, swoją półkę w lodówce, pensję, samochód. Wspólne dzieci chodzą do szkoły, życie płynie jakimś rytmem. Nie ma w ogóle punktów styczności, aby cokolwiek wyjaśniać, ustalać. Albo inaczej: jeden z partnerów jest tak spacyfikowany, że nie ma nic do powiedzenia. Ludzie się nie kłócą, bo wszystko jest ustalone, nie ma o co walczyć.
Nie ma kłótni, bo nie ma też emocji.
Wysokie emocje nikogo w takim związku nie angażują. Spokojne, fajne życie. Bardzo zły znak: każdy związek musi mieć swoją amplitudę. Jeżeli jej nie ma – to znaczy, że związek nie działa. Przecież nasze energie się przenikają i oddziałują na siebie, a to wzmaga również interakcje. Zgoła odmienna sytuacja, to gdy partnerzy ciągle się kłócą, a żadna ze stron nie jest w stanie odpuścić. Owe konflikty mogą być wcześniejszym etapem pacyfikacji jednej ze stron, która ustępuje. Poddaje się i milczy. A związek zamienia się powoli w pluton egzekucyjny.
Pyta pani ludzi wprost: czy państwo się kłócą?
Nie muszę! Klienci, obu płci, mówią to w pierwszej kolejności: „przecież nie mogę tego znieść", ,,nie jestem w stanie tego wytrzymać", „nie jestem w stanie wytrzymać tych awantur, tego szarpania" mentalnego i dosłownego. Paradoksalnie szarpani fizycznie są najczęściej mężczyźni, nie kobiety. Mężczyzna mówiący: „żona mnie podrapała" nie zostanie potraktowany poważnie. Kłopot polega na tym, że żona np. podrapała go siódmy raz w tym miesiącu.
A kobiety co mówią?
Kobiety skarżą się na to, że słyszą ciągle: „nie dam ci tego, nie należy ci się". Taka męska dominacja, w zasadzie przemoc ekonomiczna.
Społecznie kłócenie się jest źle odbierane. Osoby kłótliwe są nielubiane. Przyjmuje się, że nie wypada kłócić się publicznie, a wyrażenie ,,mądrzejszy powinien ustąpić" jest nam doskonale znane. Kłopot tylko w tym, że to, że się nie kłócimy, wcale nie oznacza, że nie mamy problemów. Istotne jest zatem, abyśmy zaakceptowali, że każdy związek napotyka problemy, których kłótnie są pokłosiem, a one natomiast oznaką, że ta relacja żyje. Konstruktywna awantura, z której wychodzimy z wnioskami, oddala nas od sali sądowej.
"Wygrywanie jest wszystkim". Chodzi o to, że ludzie udowadniają sobie, że są lepsi od partnera/partnerki? Biorą udział w konkursie na lepszych rodziców, pracowników miesiąca, na najlepszych sprzątaczy?
Konkurs w takich parach jest w każdej sprawie: „jestem lepszym człowiekiem", „umyłam lepiej zlew", „świetnie odkurzam", „wszystko potrafię zrobić lepiej". Uważam, że jest to tzw. korporacyjne podejście do relacji. Co się dzieje dalej? Skoro jedna strona jest lepsza, ktoś musi być gorszy. Jedna z moich klientek, młoda mężatka, płaci za przedszkole, a mąż - utrzymuje dom. I to nie jest taka sama kwota. Oboje mają wrażenie, że to nie jest po równo. A skoro nie jest po równo, to jest niesprawiedliwie, zatem ktoś jest pokrzywdzony. Wygrywanie w relacji wiąże się z komunistycznym myśleniem: „każdemu tyle samo - sprawiedliwie i po równo". A przecież kodeks rodzinny mówi coś innego: nie każdemu tyle samo, tylko każdemu według możliwości.
Zakładając rodzinę, zobowiązani jesteśmy przyczyniać się z całych swych sił i możliwości intelektualnych, finansowych, osobowościowych do tego, żeby zapewnić tej rodzinie dobrobyt. Współdziałanie nie oznacza, że ma być tyle samo. Wręcz przeciwnie, nie da się tyle samo i tak samo. Jeżeli ona opróżni zmywarkę, to on już jej nie może jej opróżnić - to normalne. Co jest ekwiwalentem zmywarki? Czy to będzie odkurzanie czy wstawienie prania? W tym momencie zaczyna się klasyfikacja i konkurs. Jeżeli zaczynamy się traktować równo, tak samo i rozliczać - ginie esencja związku i energii. Kobiety mają inną energię, mężczyźni inną. Para, która się tworzy, jest nowym bytem złożonym z dwóch unikalnych energii. Jak ten byt ma się rozwinąć, skoro jest rozliczany w Excelu jak przedsiębiorstwo?
Wygrywanie to częsty element konfliktu okołorozwodowego. Podliczanie prawie byłego małżonka, za każdy najdrobniejsze uchybienie jest standardem. Czy wyobraża sobie pani, że my na sali sądowej zajmujemy się tym, że dziecko miało nieobcięte dwa paznokcie u stóp albo wróciło w dwóch różnych skarpetkach? To jest przecież element wygrywania - ,,udowodnię Ci, że jesteś gorszym rodzicem, ba! że zawsze nim byłeś/byłaś!".
Są czasami związki, w których ktoś robi więcej i naprawdę nie ma ekwiwalentu.
Oczywiście, że związkowych wygodnickich jest cała masa i to obu płci. Ale jaki jest na to sposób? Czy rozwiązaniem jest konkurs? A może po prostu tak: „skoro tobie się nie chce sprzątać, wobec tego ty płacisz za osobę do sprzątania, bo ja nie będę tego robić". Pewnie to wybrzmi dziwnie w "Wysokich Obcasach", ale kobiety próbują się nadal ścigać z mężczyznami na męskich warunkach. A może po prostu powiedzieć: „jestem kobietą po to, żeby się mną opiekować, i nie chcę brać udziału kolejnej konkurencji".
Warto tu postawić pytanie: po co nam relacja/dom? Żeby się sprawdzać i wygrywać, czy raczej po to, żeby mieć schronienie, enklawę, żeby nabrać sił? A teraz klasyka gatunku - dlaczego mężczyźni odchodzą do innych kobiet, mając przy boku świetnie wykształconą, atrakcyjną, fajną żonę? Moje doświadczenie pokazuje, że dlatego, że są zmęczeni walką i szukają enklawy. Dlatego sporo z nich odchodzi z takich związków. Nie chcą cały czas czuć się pod tablicą.
To nie oznacza, że kobieta ma im gotować w domu i przyklaskiwać cokolwiek on nie zrobi.
Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie. Jeśli się chce mieć czysty dom, to od tego są osoby, którym płaci się za sprzątanie. Bardzo wiele kobiet, które nieustannie walczą o złoto w domowym wyścigu, wspaniale gotują, sprzątają, dają z siebie 300 proc., ale znam też sporo relacji, w których tej konkurencji nie ma. Jest spokój, chociaż kobiety w ogóle nie gotują, a ciągle zamawiają sushi. Kobieta nie potrzebuje udowadniać ani zasługiwać. Nie musimy gotować ani odkurzać, aby zasłużyć na miłość. To samo jest z mężczyznami.
"Dzieci, praca, a właściwie wszystko, jest zawsze ważniejsze od nas". To jest rodzaj ucieczki, żeby nie myśleć o tym, co się dzieje w związku?
„Nie jeździmy na weekendy z mężem/żoną sami, bo wiecie… mamy dzieci". A dzieci mają 14 i 16 lat. One są wymówką, zakładnikami emocji. Jesteśmy tak zajęci byciem rodzicami, że nie jesteśmy już partnerami. Wydaje nam się, że nie mamy prawa do życia jako para, skoro mamy dzieci, a chcemy być bardzo odpowiedzialni i nie popełniać błędów naszych rodziców, nie chcemy niczego przegapić, zatem początkowo pchani tym rodzicielskim entuzjazmem zapominamy, że miasto po godzinie 23:00 dalej tętni życiem. A ta machina rodzicielska się rozkręca, aż w końcu nikt nie patrzy na małżonka inaczej niż przez pryzmat ojca/matki.
Mężczyźni (paradoksalnie to nie tylko kobiety, jak mogłoby się wydawać), którzy nie są szczęśliwi w relacji, bardzo często uciekają „w dzieci". I faktycznie z tymi dziećmi spędzają czas. Zawożą je przez całe soboty, z piłki na hokej, z hokeja na pianino. Tylko po to, aby czasu nie spędzać w domu. Dlatego potencjalny rozwód to jest dla nich tragedia. Dzieci więc stanowią bardzo mocny mur przed rozwodem. Uciekają też w social media i w pracę. Właściwie we wszystko, co powoduje, że głowa jest na zewnątrz domu.
"Seks to przeżytek". To chyba najbardziej wiarygodny miernik relacji?
Nie spotkałam klienta/klientki, który/a by powiedział/a: „no tak, rozwodzimy się, ale ostatni seks był tuż przed wyprowadzką". Ale słyszałam o tym, że od dwóch lat, od trzech, od czterech... Nie ma seksu, nie ma kłótni, nie ma rozmowy, niczego. Cisza, spokój. Można kawę w spokoju wypić.
Wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale pierwszy zjazd seksualny rozpoczyna się po urodzeniu dziecka. Kobieta po porodzie koncentruje się na dziecku i siłą rzeczy ma mniejsze potrzeby seksualne. On czuje się odrzucony. I nie zawsze sobie radzi z tym, że ciało kobiety się zmienia. Brak akceptacji ze strony mężczyzny tego ciała - zmienionego wysiłkiem dnia życia, bycie z nim w bliskości i kochania go - zamyka drzwi przed seksem.
Moment, kiedy kobieta się skupia na dzieciach, a partner potęguje jej kompleksy, bywa momentem zwrotnym dla życia seksualnego, które przecież jest jednym z filarów małżeństwa.
Pamiętajmy, że ustanie więzi fizycznej to jedna z trzech przesłanek rozwodowych.
Dla mnie ten trudny czas po porodzie jest de facto sprawdzianem męskości. Na ile, mężczyzno, jesteś gotowy na to, żeby być z kobietą pomimo tych zmian, które zaszły. I powiedzenia jej, że jesteś seksowną babką z fajnym biustem.
Mężczyźni nie mogą się oderwać od fantazmatu matki, sami wchodzą w rolę ojców i to jest koniec romansu. Wytrąca się coś takiego, jak wyjście na randkę. Ja jestem zwolenniczką umawiania się. Raz w tygodniu rozmawiamy o relacji w czwartek o 19:15 albo umawiamy się na seks w sobotę o 22. Wszystko jedno. To jest takie nieromantyczne, niespontaniczne, ale za to działa. No ale bardzo trudno jest być spontanicznym, pracując 60 godzin w tygodniu i mając trójkę dzieci, psa i chorych rodziców.
"On/ona nie jest osobą pierwszego kontaktu". Czyli nie wpisuję go w rubryce, kiedy idzie do szpitala?
Nie, nie dzwoni do niego/niej, kiedy coś się dzieje, zdarzyła się jakaś przykrość, chce się płakać. Nie dzwoni mówiąc: „uratuj mnie, wysłuchaj mnie". Partner/partnerka wie, że nie zostanie zrozumiana/y. W sytuacji kryzysowej dzwonimy, gdy potrzebujemy pomocy, wsparcia, wysłuchania. Czasami dzwonimy w sprawach, w których nie ma nic do zrobienia, ale jesteśmy tak sfrustrowani, tak nieszczęśliwi, tak wściekli, że chcemy być wysłuchani, uspokojeni. Czasami na sali sądowej padają zarzuty: „ona zawsze dzwoni do przyjaciółek". „Ona/on dzwoni tylko do matki". Wtedy ma się ochotę spytać: „a może to jest tak, że dzwoniła ileś razy do ciebie, a ty ją zbyłeś?" I odwrotne pytanie do kobiet.
"Kontrola". Zakładamy kontrolę w mediach społecznościowych i w telefonach? Czy raczej stosuje się metody rodzicielskie: „nie założyłeś czapki"?
W ogóle kontrola. Partner/partnerka to nasze dziecko i musi być nam podporządkowane: muszę wiedzieć, gdzie jest, bo nie odbiera od dwóch godzin telefonu. Słyszałam anegdotę o parze, w której mąż zawsze wracał z pracy 18:15. Po 20 latach żona się zorientowała, że on kończył pracę o 16. Padło z jej strony słuszne pytanie: „co się dzieje w te dwie godziny?" Byli prywatni detektywi, dochodzenie. Co się okazało? Mężczyzna siedział w swoim volkswagenie z gazetą, jadł kanapkę i czytał gazetę przez 20 lat każdego dnia. Był wtedy wolny, bez kontroli. Zaskakujące? Po tym, co widziałam, już nie.
Kontrola się zaczyna, bo są jakieś podejrzenia czy po prostu uważa się powszechnie, że "bycie w relacji" równa się "kontrola"?
Kontrola jest wygodna, bo wszyscy działają w znanych schematach: mężczyźni są kontrolowani przez partnerki, tak jak wcześniej kontrolowały ich matki. A kobiety realizują się w roli matek wobec swoich mężczyzn. Poza tym zrobią im śniadanie, pranie, przygotują kanapkę do pracy i sprawdzą, czy założył czapkę oraz zażył leki. Kobiety mają nad mężczyznami władzę jak nad dzieckiem: to one wiedzą lepiej. Szkopuł w tym, że nikt nie chce sypiać z matką. Polskie kobiety kontrolują nieprawdopodobnie, choć panowie także. Pytają swoje partnerki: „gdzie idziesz? z kim idziesz? z koleżankami? z którymi?". Kontrolują także finansowo: „Wiesz, spojrzałem na konto i jestem zaskoczony, że tyle wydajesz. Na co?"
"Jest ciężko cały czas". Rozumiem, że mamy do czynienia ze stanem permanentnego stresu, napięcia, ale też rezygnacji z walki, poddania się?
„Jest ciężko cały czas, w każdej sprawie jest ciężko. Czy jedziemy na wakacje jest ciężko, czy jesteśmy na lotnisku jest ciężko, czy jesteśmy w pracy jest ciężko, czy w Biedronce – cały czas jest ciężko".
Ta relacja przestała być enklawą, schronieniem. Oni nawet już nie wiedzą, dlaczego jest ciężko. Chcieliby, żeby partner czy partnerka rozpłynęli się najlepiej we mgle, znikli.
Ludzi czasami nie stać na rozstanie się z powodów finansowych. Nie stać ich na bycie razem, ale też nie mogą się rozstać. To jest dopiero potężnie frustrująca sytuacja.
"Wyobrażasz sobie, jak by to było już PO". Wizualizujemy sobie sytuację rozstania, bo jest nam wtedy lżej.
Tak, klienci widzą siebie w takiej optymistycznej wersji. Albo myślą: „boże, jaki byłem/am głupi/a, żebym więcej tego błędu nie popełnił/a", czyli traktują już tę relację w kategorii błędu. Planują ucieczkę pod hasłem: „ach, a gdybym był/a singielką/singlem".
Ta wizualizacja jest dobra, bo być może pomaga podjąć decyzję o rozstaniu.
Ale też kryje się taka trudność. Ten obraz: ach, jak to będzie, jak już będę wolny/wolna jest też - oczywiście - nieprawdziwy. To nie jest tak, że ci nasi partnerzy/nasze partnerki są jednoznacznie źli/złe. Oni mają też wiele fajnych rzeczy, ale my na takim poziomie myślenia odcinamy sobie te dobre, ale nie konfrontujemy się z tym, że nam będzie czegoś brakowało, że też coś braliśmy z tej relacji.
"Gdyby nie dzieci...". To co? To byśmy się rozeszli?
Tak, gdyby nie dzieci, to już dawno by nas nie było. Dzieci stają się zakładnikami w takim sensie, że podświadomie rodzice obwiniają je za to, że wciąż są razem. Dzieci są tym przykrym powodem, dla którego razem jesteśmy, a więc w jakiś sposób odcinają nas od tego wspaniałego usłanego różami życia jako singli.
Gdybym miała – jako prawniczka – dawać jakąś radę, to chyba byłoby to włączenie pulsometria. Sprawdzanie, na jakim etapie jesteśmy w związku. Pamiętajmy, że jesteśmy niedoskonali, że popełniamy te same błędy. Na przykład, czy za bardzo nie uciekamy w pracę? Może nie dostrzegamy, że partner/ka czuje się zaniedbany/a. Najłatwiej jest to zrobić poprzez rozmowę. Taki starożytny sposób przekazywania informacji – rozmawianie. Proszę mi uwierzyć - niezawodny.