Obieranie ziemniaków też ratuje świat

Czułość i Wolność

Co poczułyście, gdy zobaczyłyście to nasze pospolite pomocowe ruszenie?

JULIA CELEJEWSKA: Radość, że inni tak się rzucili do pomocy, co znaczy, że ja nie muszę jeszcze teraz i mogę włączyć się za chwilę. Byłam też w zachwycie, udzielał mi się nastrój solidarności. Potem pojawił się też strach, bo widziałam, ile energii wkładają w te oddolne działania wolontariuszki i wolontariusze i że bez wcześniejszych doświadczeń i wsparcia instytucji będzie to skutkowało dużym zmęczeniem.

NATALIA SARATA: Moja pierwsza myśl: mam nadzieję, że nikt nie wyłączy nam mediów społecznościowych. Żyjemy często w tak odizolowanych od siebie społecznościach, że bez social mediów wsparcie może się załamać – „roje pomocowe” nie będą miały jak się skoordynować albo nawet zawiązać. No i byłam wściekła: kryzys na wschodniej granicy Polski z Białorusią trwa już od sierpnia. Na jednej granicy zachwyty, że społeczeństwo tak sprawnie działa, a na drugiej strefa zamknięta i kryminalizowanie udzielania pomocy. Ciągle towarzyszy mi pytanie: kim trzeba być, by uciekając od wojny, dostać wsparcie w Polsce i Twierdzy Europa?

Kim?

NATALIA: Żeby społeczna solidarność uruchomiła się na wielką skalę, powinna to być biała matka z dzieckiem. I żeby uciekała z wystarczająco bliskiej geograficznie wojny. Wtedy empatia bazująca na wizji siebie samych w tej sytuacji, własnych dzieci, psów, kotów, zbombardowanych miast, ma szansę przebić się przez lęk przed obcością. Choć „na głowę” rozumiem ten proces, to i tak nie mogę uwierzyć, że na granicy polsko-białoruskiej jest może 5-6 tysięcy osób z wojny, też prowadzonej przez Rosję, np. w Syrii, które od sierpnia są łapane i bezlitośnie wypychane do Białorusi, sojuszniczki Putina. A tu nagle w trzy tygodnie możemy ugościć 2 miliony ludzi. Ta niesprawiedliwość rządzących, ta oczywista przemoc mnie wkurza i łamie mi serce. Po kilku dniach od wybuchu wojny zaczęło mnie też irytować, choć nie dziwić, że polskie państwo nadal pozostaje bierne – opłaca mu się zrzucanie roboty na oddolne zrywy i samorządy.

Napisałyście, że z konieczności chwili, ale też opuszczenia potrzebujących przez państwo, wielu ludzi stało się aktywistami. Podkreślacie, że aktywizmem jest nie tylko wożenie ludzi autami z granicy czy przyjmowanie ich w domach, ale też gotowanie zupy czy tłumaczenie dzieciom nowej sytuacji. Nagle niemal wszyscy jesteśmy emocjonalnie zaangażowani. Na co powinni się przygotować świeżo upieczeni aktywiści?

NATALIA: Chciałabym, by osoby, bez doświadczenia pracy w organizacjach pomocowych, które oprócz działania są też przecież w lęku – bo na przykład nie wiadomo, czy Polska nie będzie następna – nie wchodziły w tryb: ja to zniosę, ja wytrzymam, muszę wszystkiego wysłuchać i wszystko udźwignąć. Istnieje zmęczenie empatii, na które narażone są osoby np. robiące w sobie miejsce na trudne przeżycia innych ludzi. Towarzyszenie ludziom w traumie może też w wolontariuszkach wywołać wtórny stres pourazowy, czyli STSD. Poza tym działamy przez długi czas w dużym napięciu, co najpierw może spowodować tzw. ASD (acute stress disorder), czyli ostrą reakcję stresową, a potem – to nie żarty – także PTSD. Do tego nasze życie się zmieniło, jesteśmy przerażeni sytuacją polityczną, boimy się o bezpieczeństwo swoje i bliskich. Nie próbujmy być bohaterkami i bohaterami za wszelką cenę. Jeśli nie zadbamy o siebie, dzień odpoczynku, chwilę wyciszenia, to możemy wręcz zaszkodzić osobom, którym staramy się pomóc – wyładowywać irytację na nich albo własnych dzieciach. Albo jadąc kolejny raz z granicy samochodem bez odpoczynku, spowodować wypadek. Warto szukać wsparcia dla siebie, nie tylko dla naszych gości. Można się po nie zgłosić np. do nas, żeby się odgadać, uziemić. Jest teraz wiele miejsc, które oferują takie wsparcie – to duża zmiana.

JULIA: Jak działałam w pomocy rozwojowej w Palestynie, obserwowałam u siebie i innych aktywistów taki mechanizm: skoro mamy pomagać osobom, które są w znacznie gorszej sytuacji niż my – bo ich życie jest zagrożone, nie mają dostępu do wody czy pożywienia – w pierwszej kolejności musimy się skupić na zabezpieczeniu ich potrzeb. Ale jeśli taka sytuacja trwa długo, to nie tylko wyczerpujemy swoje zasoby, ale też zaczynamy oddalać się od swojego normalnego życia – nasze dotychczasowe zajęcia nagle wydają się zbyt błahe i nieadekwatne. To niebezpieczny sygnał, który oznacza, że tracimy kontakt z naszą normalnością i zatracamy się w pomaganiu.

A ta regeneracja to co to ma być – joga, sesja oddechowa?

JULIA: Czas regeneracji powinien być uzależniony od czasu, który poświęciliśmy na pomaganie – powinien być wystarczająco długi. Musimy dać sobie dłuższą chwilę, może kilka dni? Na spacer, na oglądanie głupich seriali, na przytulanie, na jedzenie, na wakacje, na nicnierobienie. I wtedy dopiero sprawdzić ze sobą, jak i czy chcemy się dalej angażować.

A jak pozbyć się tego poczucia błahości własnego istnienia w obliczu tragedii? Jak widzieć sens w sprzątaniu łazienki, nie wkurzać się na dziecko, które chce pić akurat w tym jedynym kubeczku, który właśnie jest w zmywarce?

NATALIA: Mnie bardzo pomaga to, co Jolanta Brach-Czaina nazywała w książce „Szczeliny istnienia” krzątactwem, te mocno osadzone w codzienności, powtarzalne działania, które trzymają świat: sprzątanie, ogarnianie, układanie. Pomaga też świadomość, że wpajana nam w Polsce perspektywa na bohaterstwo: mesjanizm i martyrologia, „Polska Chrystusem narodów”, jest oparta na modelu bohaterstwa frontowego, które walczy, umiera za sprawę, a nie takiego, które podtrzymuje trwanie życia. Tu pojawia się pewien oczywisty podział płciowy. A świat, nawet świat działań na rzecz uchodźców, nie składa się tylko z walki, ale też z obierania ziemniaków, ścielenia łóżek, wycierania kolejny raz blatu w kuchni. Nabrać dystansu pomaga mi więc krzątactwo i świadomość, że jeśli nie wrócę z działania i nie zakorzenię się w głaskaniu psa i gotowaniu obiadu – też dla siebie, to jadąc po uchodźców na granicę, przewrócę busa, którego prowadzę.

A jak pozbyć się poczucia wstydu i winy, że już nie dajemy rady pomagać, miałybyśmy ochotę zapomnieć o wszystkim, tańczyć i pić wino, no ale nie wypada, kiedy ludzie umierają i uciekają?

JULIA: Mnie pomogło spotkanie o praktykach troski w kryzysie zorganizowane przez Świetlicę Krytyki Politycznej. Wcześniej byłam w kontakcie z aktywistkami, które intensywnie działają, Facebook i Instagram pełen był relacji, uległam więc wrażeniu, że wszyscy mają siłę i wiedzą, co robić. Tam po raz pierwszy byłam w grupie, gdzie inne osoby mają tak jak ja – są zmęczone ciągłym apelem do działania, gdy w środku mają chaos i lęk. Bycie w tej grupie pozwoliło mi pozbyć się wyrzutów sumienia, że nie robię wystarczająco dużo. Inne, co mi pomaga, to pamiętanie, że to działanie w kontrze do odpoczynku jest mocno związane z paradygmatem kapitalistycznym, który wmawia nam, że o naszej wartości świadczy to, ile robimy, jak bardzo jesteśmy produktywni. Nie zgadzam się na taki układ świata i to też pomaga mi w pozwalaniu sobie na regenerację.

NATALIA: Mnie samej czasem towarzyszy poczucie winy, że robię niewystarczająco, bo zostałam tak wychowana, że zawsze trzeba robić. Więc kiedy zaczynam się czuć winna, że dziś na noc nikogo nie przyjmę, bo potrzebuję odpocząć, to poklepuję tę moją kochaną mamę, która mi siedzi na ramieniu i przypomina: „Wyśpisz się w grobie, są ludzie do zadbania”, i mówię jej z wdzięcznością: „Dzięki, mamo, za te wartości, dlatego dziś to ja jestem tą osobą, o którą zadbam”. Wiem, że wstyd czy poczucie winy przyjdzie, bo to automatyczna reakcja, która ma mnie uruchomić do samopoświęcenia na rzecz innych. Jestem na to przygotowana i staram się wytrwać w tym uznaniu własnej potrzeby wolnego dnia. Możemy czuć wstyd, ale nie dajmy się temu uczuciu skolonizować.

Czyli pozwolić wstydowi przyjść jak łzom, gdy nam smutno?

NATALIA: Przyjść, a potem sobie pójść. Nie maltretować się wstydzeniem się. Zobacz, ile energii kosztuje nas ta walka z płaczem, tłumienie złości czy ciągłe robienie czegoś na poczuciu winy. Ładujemy ją np. w działania, które mają zagłuszyć smutek czy złość. Mnie jakiś czas temu doprowadziło to do wypalenia. Warto na chwilę przystanąć i rozejrzeć się, w czym jesteśmy, jeszcze zanim wypalenie nastąpi.

JULIA: W pierwszych dniach wojny rzuciłam się w drobne działania pomocowe i czułam się coraz gorzej. Miałam wrażenie, że znam ten stan, ale nie wiem, co to jest. I doszło do mnie, że jestem w żałobie – ze względu na bliskość wojny, a więc też śmierci żołnierzy po obu stronach, zabijanych cywilów. Jest to też żałoba za utraconą normalnością. Sytuacje graniczne uruchamiają mechanizmy z przeszłości. A tu jeszcze trzeba wspierać innych.

Z drugiej strony działanie też pomaga redukować nasze własne napięcia i lęki.

NATALIA: Oczywiście, działanie pomaga na lęk. Ale bardzo ważne, byśmy pamiętali, że to nie jest intelektualna decyzja: by uciec przed smutkiem i poczuciem zagrożenia, wezmę się do pomagania. To nasza automatyczna, ochronna reakcja na zagrożenie. Dlatego właśnie część osób walczy, tj. rzuca się do pomagania, część ucieka, czyli trochę dystansuje się, nie myśli o tym, co się dzieje, albo myśli o wyjeździe z Polski, a część trwa w zamrożeniu. Wielu osobom wychodzenie naprzeciw trudnościom pomaga uregulować układ nerwowy. Na krótką metę to jest ekstra. Jednak nasze organizmy nie są przygotowane na uciekanie po sawannie przez trzy tygodnie i więcej, bez przerwy. Każda energia się wyczerpuje. A już na wejściu w ten kryzys jako społeczeństwo byliśmy zmęczeni innymi: od dwóch lat trwa pandemia, od niemal siedmiu – ostry kryzys demokracji i społecznej solidarności, polaryzacja społeczna jest głównym narzędziem polityki w Polsce, co odbieramy jako niezwykle zagrażające dla poczucia przynależności. To, co mnie w tym wszystkim raduje, to to, że ten wspólny zryw, zobaczenie siebie samych działających razem ponad podziałami, może stać się budujące. Obudziła się we mnie nadzieja na sklejenie społeczeństwa.

Przyjęliśmy Ukraińców do swoich domów. Obcy ludzie, straumatyzowani, może udaje nam się dogadać, może jest bariera językowa, może się polubiliśmy, a może nie. Może nasza dwuletnia córeczka, jak u znajomych, budzi mamę o trzeciej w nocy i domaga się zabawy, bo chce ją mieć w końcu tylko dla siebie. Co mamy z tym wszystkim zrobić?

JULIA: Jeśli pojawia się w nas niechęć, ambiwalentne uczucia wobec rodziny, którą gościmy, nie wstydźmy się tego. Powoli przechodzimy od sytuacji, w której interwencyjnie pomagamy, do wspólnego układania życia w jednej przestrzeni. To niełatwe. Musimy zaznaczyć nasze potrzeby i trochę przenieść naszą relację na inny poziom – z pomagającego i wspieranego powinniśmy zacząć rozmowę partnerską, jak dorosły z dorosłym. I ustalić zasady wspólnego życia w tej przestrzeni.

NATALIA: Zapewne nie tylko my jesteśmy zmęczeni nimi, ale też oni są zmęczeni nami i sytuacją – tymczasowością, wiszeniem na cudzym garnuszku. Notabene ustawa „40 zł na dzień za uchodźcę” tylko to wzmaga, bo odbiera goszczonym przez nas osobom podmiotowość. Ważne, byśmy zobaczyli, że ta relacja jest wzajemna. Oni też może by się z nami nigdy nie zakolegowali, gdyby nie musieli. Są w kraju i języku, którego nie znają. A my musimy sobie radzić z tym, że państwo jest nieobecne. W swoich salonach i sypialniach musimy rozgrywać sytuacje będące emanacją wielkiego konfliktu międzynarodowego ogarniającego cały świat. To szalone wyzwanie.

Infrastruktura troski powstała spontanicznie i chałupniczo.

NATALIA: Ale w takiej formie nie przetrwa, musi się na czymś oprzeć. Inaczej zawsze będzie działała kosztem ludzi.

Agnieszka Kosowicz z Polskiego Forum Migracyjnego wypowiedziała ważną myśl, która już krąży po internecie – o krzywdach, jakie wyrządzimy Ukraińcom, jeśli pomoc nie będzie wyniesiona na wyższy poziom i skoordynowana. O porwanych kobietach i dzieciach. O ludziach, którzy będą mieli dość goszczonych rodzin, albo już mają. Takie myśli niektórych bardzo dołują i gaszą.

JULIA: Te mechanizmy pojawiają się zawsze, gdy w jakimś kraju pojawia się duża grupa uchodźcza. Pracowałam w organizacji, która wspierała osoby uchodźcze z Syrii na terytorium Libanu. Przyjąć uchodźców i znaleźć im zakwaterowanie w prywatnych domach czy obozach to pierwszy krok. Później powstają różne napięcia – czy to na tle kulturowym, nawet jeśli wydaje się, że Syria i Liban czy Ukraina i Polska są pod tym względem bliskie sobie, czy to na tle rywalizacji o dostęp do rynku pracy, szczególnie jeśli pogarsza się sytuacja gospodarcza, jak to zdarzyło się Libanie. Oczekiwanie, że osoba uchodźcza będzie z nami wesoło gotowała barszcz ukraiński, po trzech dniach znajdzie pracę, a po tygodniu się wyprowadzi, jest nierealne, szczególnie przy braku lub słabym wsparciu instytucjonalnym. Bez niego będziemy mierzyć się z falą wtórnej migracji i rosnącymi napięciami społecznymi. Nie możemy tej sytuacji rozwiązać własnymi, oddolnymi siłami, z własnych pieniędzy.

NATALIA: Ujawnianie nie tylko pięknej strony wspierania, ale też tej gorszej: handlu ludźmi, przemocy seksualnej spotykającej Ukrainki ze strony Polaków, wyzysku w miejscach pracy, jest ważne. Nie chcemy o tym słuchać w euforii pomocy, ale ta wiedza pomaga nam uważniej wchodzić w kontakt ze wspieranymi. Może przyjedziemy na peron po rodzinę i zwrócimy większą uwagę na niepokojące przejawy zainteresowania młodymi kobietami czy dziećmi? To nie gaszenie zapału, tylko uwrażliwianie na problemy, które dzieją się na co dzień w Polsce. U nas też handluje się kobietami i porywa się dzieci – wiedzą o tym aktywiści i aktywistki praw człowieka. A teraz takie procesy z jednej strony się nasilają, a z drugiej – wychodzą na powierzchnię, i to nie dlatego, że Polacy są źli, tylko że kryzys jest tak wielki, że wyciąga na wierzch wszystko, a zarazem kieruje soczewkę na ten kawałek rzeczywistości, do tej pory niewidziany. Jednocześnie nie dziwię się, że mamy ochotę odrzucać takie komentarze, bo to pozwala nam zachować wizję narodu, który w końcu jest razem. Tęsknimy za wspólnotą i za dobrem.

Jakie są możliwe scenariusze relacji polsko-ukraińskich?

JULIA: Jestem rozdarta między czarnym scenariuszem, że spada bomba atomowa na terytorium Polski i wszystko się sypie, wchodzimy w tryb awaryjny i wracamy do dbania tylko o swoje, a perspektywą, którą Marta Niedźwiecka nakreśliła w podcaście – że w końcu wydarzy się u nas ten skok kwantowy potrzebny do tego, byśmy stali się społeczeństwem obywatelskim. Byśmy wyszli z pozycji narodu, który tyle wycierpiał, i postawili się w roli społeczeństwa, które jest dorosłe i gdy trzeba, to potrafi zadbać o innych. Nie wiem, co będzie z relacjami polsko-ukraińskimi. Ale nawet jeśli pojawią się przypadki pobić i ksenofobii, to nie przekreśli to ogromnego dobra, które się wydarza. Zapraszanie do prywatnych domów na taką skalę nie wydarzyło się w żadnym kryzysie uchodźczym. Wierzę, że ta gościnność i zaufanie, którym się obdarzyliśmy, nigdy nie zostanie zapomniane w obustronnych relacjach.

 

Julia Celejewska – obecnie aktywistka dobrostanowa i koordynatorka w zespole RegenerAkcji. Dawniej koordynatorka projektów Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej w Palestynie. Arabistka i psia mama

Natalia Sarata – socjolożka, aktywistka od 2002 roku zaangażowana w działania na rzecz praw człowieka, założycielka fundacji RegenerAkcja, trenerka antywypaleniowa, prowadzi grupy wsparcia i warsztaty o dobrostanie dla społeczników i ich organizacji

Autorka: Maria Hawranek

Zdjęcie: pexels.com

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 2 kwietnia 2022 r.