Ojciec na urlopie rodzicielskim. "W całej okolicy stałem się sensacją"

Czułość i Wolność

Z okna widzę plac zabaw. Do piętnastej ani jednego ojca.

– Gdyby wzięli urlop na dziecko, pewnie byś ich zobaczył. Ale ja nie poznałem żadnego mężczyzny, który by na niego poszedł. Na 32 tygodnie, które przysługują obu rodzicom, wybrałem 12 z nich. I szybko poczułem się osamotniony wśród facetów.

Na przykład moja żona już w ciąży zarejestrowała się na forach dla przyszłych matek. Spotkała tam kobiety rodzące w podobnych terminach. Dzięki temu mogła potem wychodzić z naszym synem i koleżankami na warsztaty dla dzieci, do parku, kawiarni. Ja nie trafiłem na ani jedno forum dla ojców. Oczywiście miałem jeszcze kumpli ze studiów, którzy w tym samym czasie zostawali rodzicami. Nigdy jednak nie zaproponowałem im, żebyśmy wzięli dzieci i gdzieś wyskoczyli. Czułbym się wtedy… niezręcznie.

Dlaczego?

– Bo część mężczyzn nadal uważa, że mogą się spotykać wyłącznie na piwo, a nie po to, aby pospacerować z dziećmi w zoo. „To może powinieneś zagadać z matkami?" – zaproponowała mi kiedyś żona. Owszem, zagadywałem do nich. Jednak to nie to samo. Czułem, że między tymi kobietami była jakaś więź. Miały przecież podobne przeżycia – trudne porody, traumy po nich, bolące piersi. Mnie to bezpośrednio nie dotyczyło. I w związku z tym wydawało mi się, że część matek wolała kontakt z moim synem niż jego ojcem.

Kiedy pomyślałeś o urlopie rodzicielskim?

– Jeszcze przed ciążą żony, gdzieś w połowie 2019 roku. To wtedy powiedziałem jej: „Chciałbym część twojego urlopu". Zgodziła się bez problemu. Być może dlatego, że zawsze dzieliliśmy się obowiązkami.

Żeby nie było – myśmy nie decydowali się na dziecko, bo tak wypadało. Byliśmy już w miarę ustatkowani. Posiadaliśmy swoje mieszkanie w Warszawie. Gdy żona zaszła w ciążę, miała 28 lat. Pracowała w sprzedaży. Ja z kolei byłem trzydziestolatkiem, zajmowałem menedżerskie stanowisko w branży IT. Urlop macierzyński i rodzicielski traktowaliśmy więc jak showstopper, czyli coś, co pozwoli się nam zatrzymać. Ale nie na tak długo, żebyśmy nie zawalili swoich karier. Dlatego wyszedłem z inicjatywą własnego urlopu, dzięki któremu żona wcześniej wróciłaby do pracy.

O ciąży dowiedzieliśmy się kilka miesięcy później. Moment był idealny – kończył się 2019 rok, a wkrótce przez koronawirusa przeszliśmy na pracę zdalną. Wtedy zapisaliśmy się z żoną do szkoły rodzenia. To tam podzieliliśmy się podstawowymi obowiązkami wokół dziecka. Na przykład ustaliliśmy, że ja będę odpowiedzialny za kąpiele, a ona za usypianie, bo chciała syna karmić piersią.

Czyli bardzo świadome rodzicielstwo.

– Tak, dzięki temu podejściu zrozumiałem, że życie już nie będzie wyglądało jak wcześniej. Na przykład szybko pogodziłem się z przerwaniem sportu. Uprawiałem piłkę nożną, bieganie, triatlon – od 20 lat. W gimnazjum potrafiłem wyjść przed północą z imprezy, żeby rano być żywym na meczu swojej drużyny piłkarskiej. Kumple nazywali mnie przez to nudziarzem i przegrywem. Gdy poszedłem do pracy, trenowałem już nieco mniej – około 10 godzin tygodniowo. Dlatego przed narodzinami syna postanowiłem wziąć udział w najdłuższym biegu w swoim życiu. Po przebiegnięciu 60 kilometrów bez problemu zawiesiłem karierę sportową, żeby na równi z żoną móc zajmować się synem. I nie byłoby to możliwe, gdyby nie urlop rodzicielski.

Niektórzy dziwili się, po co go bierzesz.

– Zdecydowałem się na niego, bo poznałem kilku ojców, którzy nie mieli kontaktu z własnymi dziećmi. Traktowali je jak pijawki energetyczne. Od pewnego mężczyzny usłyszałem nawet: „Bardziej kocham swojego psa niż dziecko. Bo gdyby nie ono, nie musiałbym ciągle pomagać żonie, która i tak nie ma już ochoty na seks". Dla niego córka była więc przykrym obowiązkiem.

Z kolei od innych ojców słyszałem, jak zachwalali swój kontakt z dzieckiem. Mówili, że zabierają je na rower albo lody. Gdy jednak maluch coś od nich chciał, był oddelegowywany do mamy. Nie chciałem powtarzać tego scenariusza we własnej rodzinie. I z tego powodu wziąłem rodzicielski. Dzięki niemu powstała równowaga między mną a żoną. A w tej równowadze nie wystarczyło zabrać dziecka na podwórko. Trzeba było też umieć zmienić mu pieluchę.

Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie mam pretensji do mężczyzn. Nie każdy z nich – i to z różnych życiowych powodów – może sobie pozwolić na tacierzyński, ojcowski czy rodzicielski.

Jak na twój urlop zareagował pracodawca?

– Postanowiłem wziąć wolne, gdy syn zacznie dziewięć miesięcy. Ale firmę poinformowałem już pierwszego dnia po jego narodzinach. Byłem odważny, bo znałem swojego pracodawcę. Pochodził ze Skandynawii, gdzie mężczyźni często biorą wolne na dziecko. W dodatku wiele razy powtarzał na firmowych spotkaniach, że jest prorodzinny. Mimo to szwedzki szef zareagował niemałym zdziwieniem na mój urlop. Bo pierwszy raz w 500-osobowym przedsiębiorstwie polski mężczyzna planował pójść na rodzicielski. Nie zrobił mi żadnych problemów. Musiałem tylko przeszkolić kogoś, kto będzie mnie zastępował.

Inaczej na wieść o urlopie zareagowało moje otoczenie. Pochodzę z malutkiej wsi na Mazowszu. I w niej, i w całej okolicy stałem się sensacją. Co ciekawe, moi rodzice, nawet gdy byłem już na wolnym, nie zadawali mi żadnych konkretnych pytań o syna. Zawsze kierowali się z nimi wyłącznie do mojej żony. Pozostali robili podobnie – tylko żonę pytali, jak się czuje jako rodzic, co dziecko lubi jeść albo czy dobrze sypia. Jakby kobieta odpowiadała za wychowanie, mężczyzna za pracę.

Chwila, to pierwszy raz opowiadasz o swoim ojcostwie?

– Jeśli nie liczyć mojej żony, to tak.

Mogłem wiedzieć naprawdę wszystko o naszym dziecku, a i tak czułem się w oczach wielu jak niepełnoprawny rodzic. Może to specyfika Polski, ale większość wychodzi u nas z założenia, że rodzicielstwo to matka i dziecko. Zobacz nawet, jak mało osób mówi o depresji poporodowej u mężczyzn. A oni też ją przeżywają, choć oczywiście rzadziej.

Słyszałeś docinki z powodu swojego urlopu?

– Nie wprost. Niektórzy jednak sugerowali mi, że to mało męskie. Niektórzy też pytali: „Dlaczego twoja żona ma wrócić przez ciebie do pracy? Skoro robisz w IT, musisz sporo zarabiać. Nie stać cię na utrzymanie rodziny?". Nie powiem, bardzo dziwiły mnie te stwierdzenia. Raz, że nikt nie pytał o zdanie mojej żony, narzucając jej, co ma robić. Dwa, że nikt też nie pomyślał: a może facet chce pobyć z własnym dzieckiem i odciążyć żonę?

Paradoksalnie pandemia pomogła mi być bliżej z synem. Gdy się urodził, żona wzięła macierzyński, a ja pracowałem już zdalnie. Nie traciłem czasu na dojazdy. O 16.01 zamykałem laptop i nigdy nie wyrabiałem dodatkowych godzin. Między innymi dlatego, żeby moja żona mogła w końcu odpocząć, przewietrzyć głowę. Nie przyglądałem się im, tylko we wszystkim uczestniczyłem. Po miesiącu od porodu nie było więc problemu, żebym został z synem na dłużej. Wiedziałem już, jak go uspokoić, jak wymasować brzuszek. To nie takie oczywiste dla ojców. Bo miałem znajomego, który ze swoją pięcioletnią córką nie spędził do dziś nawet całego dnia. Wszystko dlatego, że dziewczynka płakała przy nim.

Ale praca zdalna miała też swoje ciemne strony. Gdy rozmawiałem z klientami przez kamerkę, syn nieraz zaczynał płakać. Żona czuła presję, że powinna go uspokoić. On wtedy krzyczał jeszcze bardziej. No, nie było to łatwe psychicznie. Do naszego zmęczenia dokładał się jeszcze problem dziecka ze snem. Jednym ciągiem spało najdłużej 40 minut. W nocy ciągle się budziło, a w dzień prawie w ogóle nie drzemało. I tak przez dziewięć miesięcy. Oczywiście chodziliśmy z nim do wszystkich lekarzy. Odwiedzał nas nawet trener snu. Nic z tego. Po czwartej albo piątej rano syn nie chciał już zmrużyć oka. Wtedy zajmowałem się nim przez dwie albo trzy godziny, żeby żona, zmęczona pobudkami i karmieniem, mogła dospać. Dziecko przejmowała w okolicach siódmej. Patrzyłem na nią z podziwem i współczuciem – nie dość, że wyczerpały ją ciąża i poród, to jeszcze teraz nie mogła wypocząć.

I mnie też nie było łatwo. Wszyscy ostrzegali: „Najtrudniej będzie ci przetrwać pierwsze trzy miesiące życia dziecka". Wbiłem sobie to do głowy. I niestety bardzo się rozczarowałem – po tym czasie wcale nie minęły kolki syna. Czwarty miesiąc okazał się trudniejszy niż trzeci, a piąty jeszcze gorszy niż czwarty.

A co zmieniło się, gdy przeszedłeś na rodzicielski?

– Żona wróciła do pracy, choć nadal wykonywała ją zdalnie. Ja z kolei porzuciłem cały stres związany z moim stanowiskiem. Byłem tylko ja i syn. Żadnych telefonów z firmy, łączeń z klientami, szkoleń. Wreszcie czułem, że zdobywam tyle wiedzy o dziecku, ile potrzebuję. Bo od początku nieco mi jej brakowało. Uważałem, że ojcowie i matki zaczynają rodzicielstwo na innych poziomach. Gdy kobieta zachodzi w ciążę, może przejść na L4. Wtedy ma czas na poczytanie książek o dzieciach, pobycie ze sobą, psychiczne przygotowanie się do bycia matką. A ojciec? Wczoraj pracował, a dziś musi jechać do szpitala po żonę i dziecko. Wtedy od razu widać, jak bardzo został w tyle. I jeśli po trzech miesiącach nadal nie wejdzie w tryby zajmowania się córką czy synem, potem będzie mu jeszcze trudniej.

Gdy przechodziłem na urlop, miałem jednak trochę łatwiejszą sytuację niż żona. Zajmowałem się już przecież starszym i nieco bardziej poukładanym dzieckiem. W dodatku moje wolne przypadło na czerwiec. Dzięki temu mogłem wychodzić z synem na dłuższe spacery. Z żoną postanowiliśmy jeszcze zapisać go w połowie sierpnia do żłobka. Z początku na dwie godziny, potem na cztery. I było to dla mnie naprawdę trudne. Gdy zawoziłem dziecko do placówki, czułem się niepotrzebny. Wracałem do domu, patrzyłem na pracującą żonę i miałem wrażenie, że staję się Ferdynandem Kiepskim. Uczucie było tym silniejsze, bo kiedyś mój harmonogram dnia był wypełniony po brzegi. A teraz nie wiedziałem, co robić.

Wypocząć!

– No właśnie. A ja zachowałem się kompletnie inaczej – wróciłem do trenowania triatlonu. Między innymi dlatego, że podczas pandemii przytyłem dziesięć kilo. Potem zacząłem w tej przerwie również pracować. Ustawiałem sobie spotkania z klientami i przekazywałem wiedzę moim zastępcom.

Z czym mierzyłeś się na urlopie?

– Z poczuciem wyobcowania i osamotnienia, które doskwierało mi od razu po wyjściu z domu. Szedłem na zajęcia muzyczne dla dzieci? Uczestniczyłem w nich ja i dziewięć matek. Plac zabaw, kawiarnia, sklep spożywczy? To samo. Czułem się w tych miejscach jak przybysz z obcej planety albo… pedofil. Kobiety szeptały o mnie, a ja myślałem: „Chłopie, co ty tu robisz?!".

Gdy po południu albo podczas weekendów brałem syna na spacer, nikt się nie dziwił na mój widok. Gorzej, jeśli wychodziłem z wózkiem rano w dzień powszedni. Wtedy czułem na sobie wzrok ludzi. I tę pogardę w ich spojrzeniu, która mówiła: „Oho, bezrobotny!" albo „Ciekawe, gdzie matka tego dziecka". Inne sytuacje? W galerii handlowej musiałem zmienić synowi pieluchę. Niestety, jedyny przewijak był w toalecie damskiej. Gdy poszedłem do knajpy – to samo. Zapytałem kelnera, czy mogę szybko przebrać syna na sali. Usłyszałem odmowę. A zwróciłeś może uwagę, co się dzieje w miejscach publicznych, gdy dziecko płacze? Jeśli jest z nim matka, ludzie mówią najczęściej: „Ojej, biedna". A gdy jest z nim ojciec: „No tak, raz wziął dziecko i już mu się drze".

Robią to również kobiety.

Rzeczywiście, badania polskiej fundacji Share The Care pokazały, że matki niechętnie dzielą się urlopem z ojcami.

– Rozumiem je. Czują więź z dzieckiem i nie chcą go zostawiać. Ale niektóre z nich nie dają ojcom szansy na samodzielne pobycie z nim. A jeśli już mężczyźni ją dostaną, często słyszą: „Nie baw się tak z dzieckiem!", „Uważaj, bo zrobisz mu krzywdę", „Ono tak nie zasypia. Daj, ja to zrobię". Zauważyłem też, że część matek konsultuje wychowanie dziecka głównie ze swoimi rodzicami i teściami, a nie z mężem. Nie ma się potem co dziwić, że facet boi się zajmować synem czy córką.

Co straciłbyś, gdyby nie ten urlop?

– Więź z synem. Jej nie da się kupić ani zastąpić. I co równie ważne – straciłbym także zaufanie mojej żony. Gdyby chciała dziś wyjechać na tydzień, poradziłbym sobie tak samo dobrze jak ona.

Owszem, nauczyłem się wielu rzeczy w pierwszych dziewięciu miesiącach życia naszego dziecka. Ale dopiero po moim urlopie zauważyłem jego zmianę nastawienia wobec mnie. Jakby poczuł, że ma dwoje rodziców. To dobrze, bo nigdy nie chciałem, aby odbierał mnie tylko jak gościa, który zabiera go od ukochanej mamy na dziesięć minut zabawy. Dzięki urlopowi udowodniłem sobie, że ojciec może być równie dobrym rodzicem jak matka. Zresztą mnie od zawsze nie podobały się stereotypy, że mama jest od czułości, a ojciec od wyznaczania granic dziecku. Rodzic to rodzic.

Ten pogląd na ojcostwo wziął się z mojego dzieciństwa. Mój tata zmarł, gdy miałem 18 miesięcy. Nie pamiętam go. Wychowywałem się z ojczymem. I on, i mama tłumaczyli mi od początku, że po liceum nie będą mieli pieniędzy na prywatną szkołę, dalsze utrzymywanie mnie. Dlatego jeśli chciałem studiować, musiałem dostać się na państwową uczelnię. Czułem presję z tego powodu. W dniu ostatniego egzaminu na maturze wyprowadziłem się do stolicy. Zakwalifikowałem się na Politechnikę Warszawską. Musiałem zająć się sobą, dzięki czemu nigdy nie oczekiwałem, że ktoś mi upierze, ugotuje, posprząta. Potem studiowałem jeszcze w Japonii i Stanach Zjednoczonych. Chciałbym, żeby mój syn nie czuł tego ciśnienia co ja. Dlatego z żoną przygotowujemy go na drogę, która jest przed nim. Na pewno jednak nie pokonamy jej za niego.

 

 

Michał Bardadyn – menedżer w firmie IT. Przez kilka lat prowadził zajęcia na Uniwersytecie Dzieci (w 2013 roku wybrano go na najlepszego wykładowcę). Niedawno wziął trzymiesięczny urlop rodzicielski

Autor:  Łukasz Pilip

Fot.:  Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 4 grudnia 2021 r.