On przecież jest wspaniałym kochankiem, ona po prostu nie potrafi się rozluźnić. Widocznie potrzebuje tabletki

Krystyna Romanowska: W serialu „Nowy wspaniały świat”, żeby mieć dobry nastrój i jeszcze lepszy seks, ludzie zażywają tabletki. W świecie realnym wzrasta liczba uprawiających seks pod wpływem różnych substancji. Może wynalezienie tabletki na kobiecy orgazm załatwiłoby sprawę raz na zawsze? Byłoby legalnie i satysfakcjonująco.
Agata Stola: „Pigułka na orgazm” to może dobrze brzmi, ale w rzeczywistości być może nigdy nie będziemy mieć jednej, uniwersalnej tabletki, bo nie ma czegoś takiego jak uniwersalny wzór kobiecego orgazmu. Mamy różne leki, które wspierają podniecenie u kobiet czy np. ich koncentrację podczas zbliżenia. Ale z kobiecymi orgazmami sprawa jest złożona – wciąż prowadzone są badania nad ich poznaniem. Czasami brak orgazmu jest wynikiem traumy w związku z doświadczeniem przemocy czy molestowania seksualnego. W takich przypadkach potrzebna jest psychoterapia i terapia seksuologiczna. Kiedy z neuronów uwalnia się więcej oksytocyny, szanse na orgazm są większe. Jednak zwykłe podanie komuś tego hormonu czy jego sztucznego odpowiednika nie jest gwarancją satysfakcji. Nie mówiąc już o ryzyku blokady naturalnej produkcji hormonu. Dopamina i układ nagrody dotyczą głównie męskiego orgazmu i jej dostarczanie do organizmu związane jest z ryzykiem bardzo szybkiego uzależnienia. U kobiet natomiast zadziałać mogłaby MDMA, czyli 3,4-metylenodioksymetamfetamina. Znamy też „nietabletkowy” sposób na orgazm: masturbacja i wibrator. Pacjentka na nastą rocznicę poznania dostała od partnera wibrator. Użyła go i… zaznała pierwszego orgazmu – po kilunastosekundowej stymulacji. To nie była dziewczyna odcięta od świata, internetu, Netfilixa. Raczej była przekonana, że jej seks jest „OK”. Scenę z filmu „Kiedy Harry poznał Sally…” uważała za przesadę i zabiegi marketingowe. Z ówczesnym partnerem nie potrafiła zostać, ale potem zaczęła mieć satysfakcjonujące życie seksualne – stymulacja wibratorem pokazała, że jej ciało jest zdolne do uzyskania orgazmu. Tabletka tu wydaje się niefortunnym pomysłem, bo widać, że brak orgazmu miał złożone przyczyny: brak komunikacji, masturbacji i wyczucia u partnera.
To wszystko sprowadza się do braku edukacji seksualnej. To ona uczy poznania własnego ciała, jak prawidłowo i bezpiecznie eksplorować swoją seksualność. Bez edukacji seksualnej jesteśmy jak we mgle. To zdecydowanie skuteczniejsze i ważniejsze niż najlepsze leki. Jeżeli kobieta nie ma orgazmu i brak medycznego wytłumaczenia przyczyny – obawiałabym się załatwiać problem tabletką, nawet jeśliby taka istniała. Co innego np., jeżeli mamy do czynienia z konkretną dysfunkcją, np. z pochwicą. W takich sytuacjach szukanie wsparcia farmakologicznego jest więcej niż wskazane.
Przypuśćmy, że tabletka na orgazm powstanie – czy to zakończy proces „tabletkowania” seksu, czy wręcz odwrotnie?
– „Tabletkowanie” seksu od dawna istnieje, ma się dobrze. Na czarnym rynku jest wiele substancji psychoaktywnych wpływających na ludzką seksualność. O ich powszechnej dostępności świadczy np. rozwój zjawiska chemsexu. Osoby uprawiające taki seks przyznają, że nie mają żadnego problemu, żeby zdobyć odpowiednie substancje. Są też substancje psychoaktywne, które dziś zakazane mogą pójść drogą medycznej marihuany, chodzi tu o psychodeliki.
Czeka nas po prostu chemsex na legalu zamiast tabletki na orgazm?
– Już Zygmunt Freud przewidywał taki scenariusz. Na zmiany w Polsce raczej nie możemy w tej chwili liczyć, ale w USA to scenariusz całkiem realny. MDMA, czyli składnik popularnej ecstasy, jest często nazywane narkotykiem miłości. Zanim MDMA zostało zdelegalizowane w Stanach w 1985 roku, było stosowane w terapii par. W artykule opublikowanym w niemieckim magazynie „GEO" w zeszłym roku badacz z Oxford University Brian D. Earp wymienił kilka przykładów, w tym prace naukowców z Nowego Meksyku George’a Greera i Requa Tolberta, którzy używali MDMA w latach 1980-85. Ich odkrycia wskazują, że ludzie osiągnęli „zdrowszą i dokładniejszą perspektywę tego, kim i czym byli psychicznie”. Oczywiście nie było to nigdy robione w oderwaniu od psychoterapii, a parom podawano bardzo małe dawki. Badacze MDMA są dziś zgodni, że to samo uczucie euforii, emocjonalnego ciepła i empatii wobec ludzi i świata, które sprawiają, że narkotyk jest uwielbiany przez bywalców i bywalczynie nocnych klubów, może pomóc wielu osobom. Przede wszystkim tym cierpiącym na stres pourazowy. MDMA daje tu możliwość przetwarzania traumatycznych wspomnień w bezpiecznym środowisku gabinetu terapeutycznego. Dzięki temu mogą się oni otworzyć emocjonalnie i pogodzić z trudnymi wspomnieniami. Zwiększony poziom współczucia, otwartość to gotowa recepta na rozwiązanie problemów większości par, które trafiają na psychoterapię. A tak właśnie wiele osób opisuje doświadczenie przyjmowania MDMA.
Ale jakie to są pary? Rozumiem, że nie chodzi o takie, którym od czasu do czasu przydarza się kiepski seks?
– Zaczęło się od koncepcji pomocy parom, w których jedna z osób cierpiała na PTSD. Chodziło o to, żeby partner/ka niedotknięty/a stresem pourazowym miał/a możliwość wejścia w to doświadczenie. Badacze psychodelików uważają, że to może być dokładnie to, co uzdrowi relacje, bo druga strona otrzyma informacje potrzebne jej do zrozumienia, współodczuwania i udzielenia wsparcia. Bardzo ważne jest tu, aby wszystko odbywało się pod kontrolą specjalistów z zakresu psychiatrii i psychoterapii. To, że MDMA powoduje wzrost ochoty na seks, a ciało jest dużo bardziej podatne na bodźce, mimo że nieujęte w żadnych celowych badaniach, możemy poprzeć milionami relacji w internecie. Również w przypadku kobiet i ich powtarzającego się w gabinecie problemu „tak bym chciała coś poczuć” MDMA może mieć zastosowanie, jednak prowadzenie takich terapii na własną rękę jest bardzo ryzykowne z powodu możliwości wykorzystania, jak i ujawnienia się traum, z którymi samodzielnie nie będziemy sobie w stanie poradzić.
Rozumiem, że alkohol z twierdzenia „pij, będziesz łatwiejsza” jest już passé?
– Fantazmatów połączenia „substancja a seks" jest bardzo dużo. Kiedyś było przeświadczenie, że to właśnie alkohol ośmiela i powoduje, iż kobieta się rozluźnia i jest wtedy bardziej frywolna i otwarta. A jak jest rozluźniona – łatwiej jest jej osiągnąć orgazm. Główny tok myślenia biegnie w kierunku, że jak się kobieta rozluźni, to będzie miała orgazm, a jak nie umie, to nie ma – krótko mówiąc, to jej problem, więc niech sama nad nim sobie pracuje. I przychodzą do gabinetu pacjentki, które są sfrustrowane, bo nie mogą już słuchać tej męskiej mantry: „rozluźnij się”.
Co właściwie oznacza męskie „rozluźnij się” skierowane do kobiety?
– Odrzuć konwenanse, realizuj moje fantazje… dla niektórych: padnij przede mną na kolana. I jako orędowniczka pozytywnej seksualności nic do tego nie mam, ale musi się to dziać bez presji. A pod niewinnym „rozluźnij się” jest jasna komenda i właśnie presja. Zrzucenie odpowiedzialności na kobietę – to ona jest spięta i to jest jej wina, że nie ma orgazmu. Jak o tym wnikliwej pomyśli, to „rozluźnij się” nie ma być dla jej przyjemności, tylko raczej chodzi o to, że ona ma zagrać w jego męską grę, pokazać, że uwielbia z nim seks, być aktywna, nie leżeć jak kłoda. Pachnie to patriarchatem w nowoczesnej narkotycznej otoczce. Przecież on robi wszystko, jest wspaniałym kochankiem, a ona po prostu nie potrafi się rozluźnić. Widocznie potrzebuje tabletki.
Czyli co? MDMA i inne środki pobudzające kobiety nie są emancypacyjne?
– Jeśli substancje są podawane bez zgody partnerki, to jest to przestępstwo. Jeśli partnerzy decydują się na przyjęcie ich wspólnie, to wciąż jest przestępstwo ze względu na nielegalność samych substancji, ale w kwestii własnej realizacji będzie to według mnie raczej egalitarne.
Wracając jeszcze do MDMA w terapii partnerskiej – czy pojawia się tam ryzyko uzależnienia?
– W przypadku substancji psychoaktywnych zawsze jest takie ryzyko. W kwestii MDMA chodzi jeszcze o coś innego. Może działać doraźnie na chęć zbliżenia, ale wcale nie musi wspierać rozwiązywania problemów w związku. A przygnębienie i smutek towarzyszące zejściu z substancji może się przyczynić do postrzegania problemów większymi, niż są w rzeczywistości. Nawet jeśli mielibyśmy bardziej szczegółowe badania dotyczące terapii partnerskiej pod wpływem MDMA, należałoby wziąć pod uwagę wiele czynników indywidualnych, ponieważ wszystko zależy od specyfiki relacji, zaangażowania osób, ich problemów oraz oczekiwań, jakie wiążą z zażyciem substancji. Dlatego potrzebujemy bardziej trwałych, systematycznych badań, tylko tak można opracować odpowiedni sposób dawkowania.
Pamiętajmy też, że MDMA jest substancją o stosunkowo wysokiej neurotoksyczności, jej zażywanie częściej niż co kilka tygodni, nawet miesięcy jest szkodliwe. Dosyć łatwo ją też przedawkować i istnieje wiele czynników zdrowotnych, które są zdecydowanymi przeciwwskazaniami do jej zażywania. Uczestnicy wspomnianych przeze mnie badań przeszli specjalną selekcję medyczną. Odradzam branie na własną rękę.
Na początku powiedziałyśmy, że wzrasta liczba osób uprawiających seks pod wpływem substancji psychoaktywnych.
– Rośnie ciekawość i chęć potęgowania doznań. Jednak to wciąż dzieje się w grupie osób liberalnie podchodzących do tego rodzaju używek, też w nieseksualnym aspekcie. 40-latkowie, którzy brali substancje w wieku 20 lat, będą chętniej eksperymentować z substancjami w seksie. Pacjentom zdarza się przyjmować marihuanę jako sposób, żeby się odstresować i móc wejść pewnie w kontakt seksualny.
Co to o nas mówi, że nie potrafimy uprawiać seksu bez zapalenia sobie jointa?
– Że musimy jako społeczeństwo zacząć inwestować w zdrowie psychiczne. Dla mnie i wielu specjalistów jest jasne: jeżeli COVID nie da bodźca do zrozumienia prostej rzeczy: tak samo ważna jest troska o nasze serce i mięśnie jak o nasz mózg, będziemy w świetnym stanie fizycznym, ale zjedzą nas choroby psychosomatyczne.
Czyli będziemy uprawiali triatlon, ale nie wyjdzie nam seks bez substancji?
– A przyczyna zgonu – „nieznana”.
PS W USA MDMA może się stać legalnym lekiem już pod koniec 2021 roku.