Opowieść o zupie i pupie

Czułość i Wolność

„Żona powinna dać mężowi zupy i ....”. Czy to powiedzenie jest aktualne? A jeśli tak, to co z tego wynika?

Jest coś prawdziwego i zarazem bardzo smutnego w sprowadzeniu życia rodzinnego do zupy i… Jeśli jednak przyjmiemy, że mamy do tej zupy równe prawa, zarówno do dostępu do niej albo odmawiania, jak i do jej przygotowania, a także zarobienia na nią i jej kupienia, to zaczyna się nam rysować nowy, satysfakcjonujący układ, w którym kobieta i mężczyzna stają się równymi partnerami. Partnerami, którzy nie są na zawsze przypisani do jedynej roli. W seksie działa to tak samo. Niestety, wiele par z drugiej części w związku zupełnie rezygnuje.

A co wpływa na tę kwestię?

Brak czasu, stres, frustracja, małe dzieci, niesprawiedliwy podział obowiązków domowych, nierówności ekonomiczne. Problem równouprawnienia jest w tej chwili czymś zdecydowanie bardziej złożonym niż patriarchat rozumiany najprościej jako męskość hegemoniczna. Obserwując pary zmagające się z problemami, widzę, że jest to bardziej kwestia kiepskiej dynamiki i nieumiejętności dążenia do wspólnego celu. Zamiast porozumienia i działania jako zespół pojawia się walka i rywalizacja. A związek, w którym jest zwyciężczyni i przegrany czy zwycięzca i przegrana, nigdy nie będzie szczęśliwy i satysfakcjonujący dla żadnego z nich.

Mężczyźni mogliby brać rękami i nogami z tego, co dają im feministki. Paradoksalnie, one są dla nich wybawieniem, odpowiedzią na większość ich tęsknot i deficytów. Ale patriarchat ich nadal trzyma, nie są w stanie zrzucić tego ciężaru i żyć pełnią życia.

Gdyby byli w stanie, mogliby żyć lepiej i dłużej.

Tak. Według badań przeprowadzonych przez norweskiego socjologa Øysteina Gullvåga Holtera istnieje bezpośrednia korelacja między stanem równości płci a dobrostanem mężczyzn mierzonym takimi czynnikami, jak zdrowie psychiczne, płodność czy liczba samobójstw. Pary w krajach europejskich, w których panuje większa równość płci, rzadziej się rozwodzą, kobiety i mężczyźni rzadziej chorują na depresję. Jest też dużo mniej przemocy domowej. Ma to również ogromny wpływ na satysfakcję seksualną obu stron. Kobiety dzięki równouprawnieniu doceniają seks, zaczynają się nim bawić, eksplorować swoją seksualność. Jeśli partner nadal tkwi w patriarchacie, zostanie z tej podróży wykluczony. Jego frustracja będzie się pogłębiać, a poglądy – radykalizować.

Czyli w naszym kraju istnieje ogromna opresja kulturowa i społeczna, która coraz bardziej oddala od siebie kobiety i mężczyzn?

A to paradoks, bo ich potrzeby i oczekiwania są kompatybilne. W gabinecie – czyli tam, gdzie trafiają osoby, które chcą pracować nad swoją intymną relacją – mamy kilka rodzajów par. Zagubiony mężczyzna vs. wkurzona kobieta. Sfrustrowany mężczyzna vs. silna kobieta. Władczy pieniacz vs. wycofana kobieta. Zwycięsko z tych starć wyjdą te pary, które zrozumieją, że nie przychodzą do terapeuty toczyć bojów na śmierć i życie, tylko po to, żeby złożyć broń, wywiesić białą flagę i rozpocząć planowanie nowego porządku, w którym jest czas na bycie zarówno silną i silnym, jak i uległą i uległym.

Seks musi przestać być postrzegany w kontekście walki o władzę czy „powinności małżeńskiej”. Cieszę się, że tak wiele par ma ochotę i motywację do pracy nad relacją intymną. To przełomowa zmiana. Pary coraz częściej stawiają na dobrą komunikację, a nie jakiś bliżej nieokreślony „łut szczęścia”. Jeżeli para wychodzi z założenia: razem walczymy o coś dobrego, co ma nam służyć – to wtedy mówienie o seksie ma sens.

Esther Perel, amerykańsko-izraelska terapeutka, w rozmowie z parami na jednym z podcastów na Spotify podkreśla: często odmowa seksu przez kobietę jest niezgodą na patriarchat.

Przyznam się, że coraz częściej z tematem odmawiania seksu zgłaszają się do mnie kobiety. Pytają: „Dlaczego on nie chce się ze mną kochać?”. Odmawiający mężczyzna trafia w samo sedno podstawowego problemu młodych kobiet, czyli ich poczucia własnej wartości. Odmawia, czyli jestem „za mało…” – tu można wstawić setki przymiotników, którymi od dziecka karmione są kobiety. A on zazwyczaj odmawia, bo jest wykończony, zżera go stres, odczuwa napięcie i po prostu nie ma siły. Woli odmówić, niż np. nie stanąć na wysokości zadania – bo nawet jak jest za równouprawnieniem, to i tak dźwiga ten nieszczęsny garb patriarchatu.

Zmęczenie to jedyny powód?

Jest jeszcze niechęć mężczyzn do przyznania się, że potrzebują w tym obszarze pomocy. Dodatkowo im bardziej mężczyzna jest osadzony w patriarchalnym obrazie męskości, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że będzie szukał porady. Chce ze wszystkim poradzić sobie sam. Bardziej różnorodne rozumienie męskości nie uchroniłoby mężczyzn przed stresem czy napięciem, ale mogłoby pomóc im lepiej sobie z tym poradzić. Mężczyzna dzięki temu miałby szerszy zestaw ról, z którymi mógłby się identyfikować. A tak sam uprzedmiotawia się i redukuje do bycia „portfelem”, więc kiedy traci płynność finansową, traci tożsamość. Gdyby identyfikował się równie silnie jako najlepszy przyjaciel, dobry ojciec czy uważny kochanek, utrata płynności finansowej nie byłaby dla niego końcem świata. Kiedy w latach 90. XX wieku w Hongkongu doszło do kryzysu gospodarczego, wskaźnik samobójstw mężczyzn w wieku od 30 do 59 lat niemal się podwoił.

Dlatego równość płci może obniżyć wskaźniki samobójstw męskiej części populacji.

Wymaga to jednak akceptacji mocnej pozycji kobiety, która w sytuacji kryzysowej może ochronić mężczyznę. Wykształcona, pracująca kobieta zmniejsza ciężar odpowiedzialności finansowej ciążącej kulturowo i społecznie na mężczyźnie.

Kobiety wiedzą, że równouprawnienie jest dobre i dla nich, i dla ich partnerów. Jednocześnie same też wpadają w pułapkę przeciążenia obowiązkami, bo również dźwigają ten sam patriarchalny garb. Chcą osiągać maksimum we wszystkich dziedzinach życia. Rzadko odpuszczają. Ciągną dwa, trzy etaty. Szczególnie jak pojawiają się dzieci. Nie zawsze chcą oddać mężczyźnie kontrolę. Nawet jeśli w końcu wyszykuje to dziecko do przedszkola, to później miesiącami opowiadają anegdoty, jak to „tatuś ubrał Piotrusia w dwa różne buty”.

Ona myje zęby, a on jej dotyka i chce seksu. Ale też jest odwrotnie: on myje zęby, a ona go dotyka i chce seksu.

I tak właśnie powinno być. Tylko jak pada „nie”, niezależnie od tego, która strona to wypowiada, nie należy się obrażać, tylko szczerze pogadać. A jak ktoś mówi, że nie ma siły, to nie doszukiwać się drugiego dna, tylko wspólnie spróbować znaleźć bardziej sprzyjające warunki do zbliżenia. Kobieta chcąca satysfakcjonującego seksu, świadoma swoich pragnień, ulubionych pozycji to idealna kompanka do odkrywania kolejnych obszarów seksualności. Mam nadzieję, że tę lekcję, jako ludzie aktywni seksualnie w związkach z krótszym czy z dłuższym stażem, już przerobiliśmy.

No dobrze. Ona jest świadoma swojej seksualności i chce seksu. I spotyka się z mężczyzną, który kasuje ją jednym zdaniem: „Ty to zawsze jesteś niewyżyta”. To nie jest twoim zdaniem oznaka patriarchatu?

Nie idźmy na łatwiznę. Trzeba zawsze dać drugiej stronie prawo do tego, że może nie mieć na coś ochoty. Drążyłabym temat. Jaka jest motywacja tego męskiego „niechcenia” i mówienia o niewyżyciu? Co rozgrywa tu mężczyzna, sugerując, że z partnerką jest coś nie tak? A może ma np. problemy z erekcją, spada mu poczucie własnej wartości, więc się na niej wyżywa? I w takim przypadku znów widziałabym pokłosie patriarchatu, który nie pozwala mu przyznać się do słabości, więc się maskuje, mówiąc, że to ona ma problem. Kobiety lepiej radzą sobie w sytuacjach kryzysowych, elastycznie przechodzą z roli w rolę, modyfikują, działają. Facet tego nie łapie, jest zagubiony. Z jednej strony chciałby, żeby ta superzorganizowana babka powiedziała mu, co ma robić, z drugiej – już na samą myśl o tym czuje ucisk w żołądku i słyszy głos w głowie: co z ciebie za mężczyzna?

Pytanie, gdzie jest więc miejsce dla tego pogubionego faceta. Czy ma teraz pokutować za wszystkie poprzednie pokolenia patriarchatu, czy może podsunąć mu kilka pomysłów, jak się odnaleźć w świecie? Może warto mu powiedzieć, że jest możliwy świat, w którym władzą i kontrolą można się dzielić. Zupełnie jak tą zupą i…

Ale czy w ramach współodczuwania z bliską osobą w związku, o którym mówisz, nie powinien czegoś zrobić z tymi zaburzeniami erekcji?

Absolutnie tak. Zazwyczaj próbuje na własną rękę. Tylko biorąc pod uwagę problem, jaki mężczyźni mają w ogóle ze służbą zdrowia, to taka walka w pojedynkę wygeneruje jeszcze większy stres i na zaburzeniach erekcji może się nie skończyć. On chce sobie sam z tym poradzić, aby w oczach partnerki nie wyjść na niepełnowartościowego, bo niestety, u większości mężczyzn seks to sprawny penis, reszta to temat poboczny. Mężczyzna uważa np., że bardziej skrzywdziłby partnerkę, mówiąc jej, że ma problem z erekcją (w jej oczach był już niepełnosprawny), niż utrzymując status quo – że nie ma ochoty na seks (co ona czyta jako: nie jestem wystarczająco atrakcyjna). I tak potrafią trwać w tym zblokowaniu, coraz bardziej się od siebie oddalając.

Wróciłyśmy jednak do patriarchatu. Mówiłaś, że już go nie ma.

Paradoks polega na tym, że mężczyźni uważają, iż silny i empatyczny to wykluczające się cechy. A kobiety potrzebują właśnie takiej kombinacji. Takiego, który nie szpanuje, nie potrzebuje wciąż szukać dowodów na swoją męskość. Uwolnieniem od patriarchatu jest męska słabość i uległość, oddanie się w ręce kobiety, która nie wykorzysta tego przeciwko niemu, tylko zrobi z tego pożytek dla obojga.

Kobiety chcą bliskości i zażyłości. Ale jednocześnie ta bliskość nie jest za bardzo sexy.

Kobiety chcą przede wszystkim uważności mężczyzny. Zdarzają się dobre małżeństwa, relacje, w których nie ma seksu, a ludzie są ze sobą bardzo blisko, przyjaźnią się, są bratnimi duszami. Nie uprawiają seksu z różnych przyczyn, czasem nie są dla siebie pociągający fizycznie. Wspólna decyzja zamyka tu temat. Zdarza się jednak, że takie pary po jakimś czasie chcą coś zmienić. Wtedy seks może na nowo stać się sceną wielu różnych scenariuszy, a ich porozumienie pomoże szybciej się otworzyć i odpuścić stres.

Może być też tak, że kobieta potrzebuje bliskości i zażyłości w jednym, powiedzmy sobie, „domowym” obszarze życia, a w sypialni chciałaby wejść w zupełnie inną rolę. Wtedy często oskarżana jest o wysyłanie sprzecznych komunikatów. A tu nie ma żadnej sprzeczności. Kobiety cały czas walczą o swoją niezależność i pozycję na gruncie zawodowym i domowym. Niestety, dużą część swojej energii tracą na udowadnianie, że są wystarczająco dobre. I na podtrzymywanie zdobytej pozycji – jakby cały czas istniało ryzyko, że mogą ją stracić. Obszarów, w których muszą wciąż coś udowadniać, jest mnóstwo. Są tym wykończone, w sypialni chciałyby ten ciężar z siebie zrzucić i oddać kontrolę. Tylko że aby to mogło się spełnić, kobieta musi zakomunikować facetowi, że ma wyjść z roli czułego i ciepłego partnera życiowego i na chwilę stać się dominującym samcem, który się po prostu na nią rzuci. Niby jest to jasne, ale w praktyce ona czeka, że on sam na to wpadnie, a on widzi, że ona nie chce jego delikatnych pieszczot. Oboje się frustrują, ale życie toczy się dalej, więc jeśli tego nie przegadają, prawdopodobnie w końcu zupełnie przestaną się kochać.

I co dalej?

Całą energię poświęcą na to, by stworzyć dobrze funkcjonujący system. Niestety, system bez seksu nie będzie działał. Więc wypchnięcie go na ostatnie miejsce listy może spowodować, że system runie. Pocieszające jest to, że zazwyczaj jeżeli takie pary zdecydują się „wziąć za seks”, dochodzą do świetnych rezultatów. Mają bliskość, przyjaźń, dobrą komunikację na poziomie życiowym. Jeżeli odważą się dać sobie pole do realizowania różnych scenariuszy seksualnych, pielęgnując przestrzeń seksu, oddzielając ją od reszty życia, mają bardzo dobre efekty. To wymaga jednak absolutnej negacji patriarchatu, równouprawnienia w życiu codziennym i równouprawnienia w seksie.

Musi się tutaj pojawić mój ulubiony temat: sprzątanie. Ciągle niewielu facetów sprząta, statystyki są dla nich druzgoczące. Gdybym miała szukać śladów patriarchatu, to właśnie w mieszkaniach pucowanych przez kobiety. Zbyt zmęczone później, żeby uprawiać seks.

Jakbym miała ci powiedzieć o moim doświadczeniu z pacjentkami i z kobietami, z którymi rozmawiam, to taka sytuacja jest tylko przykrywką.

Bo jest pani do sprzątania?

Raczej jest „Zosia samosia”, która zawsze zrobi lepiej niż partner. Jasne, zdarzają się klasycznie patriarchalne sytuacje: on absolutnie się nie angażuje w prace domowe, mówi: „Ty jesteś kobietą, zajmuj się domem, sprzątaj, gotuj, zajmuj się dziećmi”. Ale takich par w gabinecie jest niewiele. Obserwuję kobiety, które traktują zajmowanie się domem ambicjonalnie, podzielenie się obowiązkami jest dla nich ujmą na honorze. Mimo że pracują zawodowo, obowiązki domowe to nadal ich teren. Co skłania świadomą i wykształconą, odnoszącą sukcesy zawodowe kobietę do latania po domu z odkurzaczem i gotowania obiadu o 23?

Możemy tutaj użyć słowa na „p”?

Ale raczej „p” jak poczucie winy. I tak, przyznaję ci rację, to jest ten patriarchalny garb.

Czyli?

Czyli jak pytasz ją, dlaczego to robi, to ona odpowiada: „Jak to? Przecież on by sobie nie poradził. On funkcjonuje tylko i wyłącznie dzięki mnie”. A nierzadko obok siedzi prezes wielkiej firmy zarządzający rzeszą pracowników.

Ogłaszamy oficjalnie koniec patriarchatu w Polsce?

Jeżeli chodzi o sferę seksu, to zależy, ile osób zdecyduje się wywiesić białą flagę i usiąść do budowania nowego porządku. Koniec jest w zasięgu ręki.

Agatą Stolą rozmawia Krystyna Romanowska

Grafika: Marta Frej

  • Agata Stola - politolożka, edukatorka seksualna i terapeutka.

Tekst opublikowany w serwisie wysokieobcasy.pl 19 września 2020 r.