Pięknie się różnić? Łatwo powiedzieć!

Czułość i Wolność

W każdej relacji zdarzają się i lepsze, i gorsze chwile, lecz niestety, w dobie pandemii wiele związków doświadcza znacznej przewagi tych gorszych. Dzieje się tak zwłaszcza u tych par, które od kilkudziesięciu dni żyją we wspólnej izolacji, spędzając ze sobą mnóstwo czasu. Utknięcie w czterech ścianach to naprawdę wyzwanie – zarówno dla par z krótkim stażem, jak i dla osób przyzwyczajonych do tego, że czas spędzany z partnerem jest tylko ułamkiem w napiętym harmonogramie dnia. Stała obecność ukochanego czy ukochanej może stawiać niełatwe wyzwania komunikacyjne. Jednym z nich jest na przykład osiągnięcie konsensusu co do tego, jak żyć pod jednym dachem tak, aby jedna strona nie czuła się zdominowana przez drugą.

Szczyty sterylności kontra memy o koronawirusie

Przyjrzyjmy się młodemu małżeństwu – Antkowi i Martynie. Od początku epidemii pracują zdalnie. Ich związek jest raczej burzliwy, choć sami lubią mówić, że „pełen ognia”. Niestety, temat pandemii jest u nich kością niezgody. Antek wrzucił na luz. Maseczkę nosi od niechcenia, rękawiczki ciągle mu pękają przy zdejmowaniu. Nie chce mu się dezynfekować zakupów, ale co do zasady jest ostrożny. Czasami spotyka się z kolegą na spacer, ale utrzymuje dystans. Ostatnio najbardziej bawią go memy o koronawirusie. Po prostu tak reaguje na stres, że go wypiera, dewaluuje, unieważnia. Łatwiej mu się żyje, gdy stara się zachować pozory normalności.

„Nie rozumiem postawy męża. Zawsze wszystko bagatelizuje. Ja dezynfekuję cały dom. Szoruję ręce. Najchętniej ozonowałabym mieszkanie co kilka dni. Boję się koronawirusa, a zwłaszcza tego, że Antek go przywlecze, bo jest taki nieuważny. Więc jak wchodzi do domu, to mówię jak do dziecka: »Marsz do łazienki, nie dotykaj buzi«. Ostatnio była awantura, bo nie wyprasował maseczki przed wyjściem z domu. Uważam, że to było nierozsądne, i niestety, nazwałam go idiotą. Puszczają mi nerwy w tej pandemii” – wyznaje Martyna.

Rzeczywiście w sytuacjach ekstremalnie stresowych nasze cechy się uwypuklają, dlatego wszyscy jesteśmy trochę „bardziej” – nerwowi są bardziej nerwowi, nieuważni bardziej nieuważni. Martyna, na co dzień pedantyczna, w pandemii osiąga szczyty sterylności. Ale związek na tym cierpi. Bo w swoich zachowaniach nie przewiduje miejsca na jakiekolwiek odstępstwa. Antek albo zachowuje się tak, jak ona chce, albo musi się liczyć z karczemną awanturą. Ma już tego dość. W pamięci pojawiają mu się retrospekcje: Martyna od lat mówi mu, jak ma się zachowywać, i traktuje go jak bezmyślnego nastolatka. Jest perfekcjonistką i za wszelką cenę dąży do tego, by on także zachowywał się doskonale – sprzątał na glanc, mówił biegle po angielsku, codziennie wieczorem ćwiczył z nią plank. Tylko wtedy, gdy jest idealnie, jest szczęśliwa i spokojna. Jeśli coś nie wyjdzie na 100 proc., od razu są pretensje, smutek, poczucie przegranej.

Antek trochę inaczej widzi świat. Jego maksymą jest stare buddyjskie powiedzenie: „Jak spali ci się dach, to masz przepiękny widok na niebo”. Żona takie przysłowia kwituje surowo: „Jak spali ci się dach, to prawdopodobnie byłeś nierozsądny i na przyszłość powinieneś więcej myśleć”.

Reaktancja, czyli oddaj mi wolność

Jak na człowieka działają takie komunikaty? Antek odczuwa głęboki opór psychiczny, ilekroć słyszy od ukochanej, że coś powinien robić. W psychologii fachowo nazywa się taką reakcję reaktancją – to zachowanie buntownicze wobec nadmiernych zakazów i kontroli. Reaktancja pojawia się zwykle wtedy, gdy czujemy, że nasza wolność wyboru jest ograniczana, gdy dowiadujemy się, że czegoś nam nie wolno. Im bardziej zakazy są dla nas nieznośne, tym większa frustracja. I wówczas nawet sensowne argumenty drugiej strony nie robią na nas żadnego wrażenia – chcemy działać na przekór, czasem wręcz brawurowo manifestując swoją niezależność.

Ale bywa też, że człowiek buntuje się całkiem nieświadomie, tłumiąc gniew głęboko w sobie, a na zewnątrz zachowując spokój. Taka tłumiona złość zdaniem psychoanalityków może potem nieoczekiwanie przejawiać się w przypadkowych reakcjach, takich jak „pękające rękawiczki” czy „nieuprasowana maseczka”.

Kompromis to czasem za mało

Martyna pamięta dziką wojnę o wegetarianizm. Tutaj Antek z pewnością niczego nie tłumił. W końcu ona skapitulowała i odpuściła temat, ale długo biła się z myślami, co zrobić. Antek, który zwykle ulegał jej oczekiwaniom, tym razem zaparł się rękoma i nogami. Będzie jadł swoje burgery i koniec. Martyna próbowała wszelkich form perswazji, od gróźb po wzbudzanie poczucia winy. Nie uległ. Ustalili, że będzie gotował sobie sam, ale dla niej to było słabe pocieszenie. Podczas tych awantur Martyna zdała sobie sprawę, jak duży ma problem z zaakceptowaniem tego, że charakter partnera składa się z różnych cech i że nie wszystkie muszą się jej podobać. Naturalne jest to, że każdy człowiek ma własny zestaw opinii, więc wchodząc w związek, na niektórych płaszczyznach będziemy się ścierać. Niestety, brak otwartości na różnice sprawia, że zupełnie nie potrafimy przyjąć punktu widzenia partnera, kwestionujemy sensowność relacji i zaczynamy toczyć spory.

„Wegetarianizm odpuściłam. Ja mam swoje poglądy na temat zwierząt, on swoje. Liczę na to, że kiedyś to podchwyci, ale nie jest to dla mnie wartość absolutna, jak np. prawa człowieka. Gdyby się okazało, że partner jest homofobem lub ksenofobem, to nie szukałabym porozumienia, elastyczności czy wyrozumiałości, tylko od razu zakończyła związek” – twierdzi Martyna, podkreślając słusznie, że kompromis i elastyczność mogą dotyczyć kwestii, które są ważne, ale nie kluczowe. Kluczowy światopogląd to ten, na którym opieramy swoją tożsamość, ideały i moralność. Musi być zgodny, bo inaczej związek przypomina ring, co zwykle kończy się podwójnym nokautem.

Automatyczne powtórki z dzieciństwa

Nakazywanie czegokolwiek partnerowi czy partnerce jest zatem raczej drogą do rozstania się niż umocnienia relacji. Jeśli znajdujemy w sobie potrzebę przeistoczenia partnera w kogoś innego, warto się zastanowić, z czego wynika ten brak akceptacji, co się z nami dzieje, że nie jesteśmy w stanie przyjąć ukochanego człowieka takim, jaki jest. Aby przestać musztrować Antka i być wobec niego surowa, Martyna najpierw powinna przyjrzeć się swoim, niekiedy bezlitosnym normom. Schemat bezwzględnych standardów osobistych wpoili jej rodzice, którzy akceptowali ją warunkowo – tylko jak była najlepsza, miała najwyższe oceny czy najszybciej przebiegła maraton. Okazywali jej wówczas ciepło, miłość i życzliwość. Jak coś nie wychodziło, milczeli albo zachęcali do bardziej wytężonej pracy. Nigdy nie usłyszała, że ma prawo gorzej się czuć czy dostać trójkę z klasówki. Dzisiaj tę surową postawę pielęgnuje w odniesieniu do siebie i męża – wszystko, co robi, musi być perfekcyjne, na piątkę z plusem. Ma permanentne poczucie, jakby za jej plecami stali rodzice i niezadowoleni kręcili nosem na jej zachowania. „Za wolno jesz”, „Brzydko się ubrałaś”, „A czemu nie szóstka?” – tego typu zdania słyszane wielokrotnie w dzieciństwie internalizują się i stają naszym osobistym głosem. Wewnętrznym krytykiem, który nie działa w służbie naszego ja. Ranimy nim siebie, tak jak kiedyś to nas raniono.

Automatycznie odtwarzamy w myślach znajome formułki, ilekroć musimy dokonać wyboru, czemuś się przeciwstawić, gdy jesteśmy poddawani ocenie. Czasami uzmysłowienie sobie własnego głosu wewnętrznego sprawia, że człowiek nabiera dystansu i zaczyna proces zmiany. Chce wreszcie odetchnąć i przestać w kółko powtarzać zapamiętane teksty własnych rodziców. Uświadamiając sobie, że to nie są jego autorskie myśli, tylko automatyczne powtórki z dzieciństwa, konstruuje nowe komunikaty. Łagodniejsze, bardziej wyrozumiałe wobec niedociągnięć. Psychoterapeuta Jeffrey Young, twórca terapii schematów, proponuje, by surowe wymagania zastąpić życzliwością wobec siebie. Ale robić to łagodnie, krok po kroku zmieniając swoje zachowanie, odpuszczać nerwową kontrolę. Choćby jedna drobna zmiana w zakresie pacyfikowania bezlitosnych standardów często sprawia, że obojgu partnerom zaczyna być lżej.

Martyna i Antek mimo różnic mają ze sobą wiele wspólnego. Ona, powoli obniżając wygórowane standardy, zauważyła, że co do zasadniczych kwestii jest z partnerem zgodna: oboje chcą być zdrowi, zachować bezpieczeństwo, martwią się pandemią. To są punkty wspólne. W awanturach często nie dostrzegamy, że w gruncie rzeczy obojgu chodzi o to samo – żeby było dobrze. Tylko każdy ma inny sposób na to „dobrze”. Zobaczywszy punkt styczności, łatwiej jest pójść dalej, obniżyć ultrawysokie normy, uelastycznić granice i zdecydować spokojnie, co odpuścić, a o co walczyć dalej. Kluczowe jest przyjęcie perspektywy, że nie zawsze musimy się zgadzać, ale dobrze, gdy zawsze próbujemy rozumieć swoje odmienne punkty widzenia. I właśnie o to warto się postarać, ucząc się ze sobą komunikować.

Autorka: Katarzyna Kucewicz

Grafika: Marta Frej

Artykuł ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 16-17 maja 2020 r.