Pogadajmy

Czułość i Wolność

Jak rozpoznać kryzys, który może zwiastować rozstanie?

Nie ma jednego wskaźnika czy wzorca, tak jak nie ma jednego związku. Najprościej mówiąc, zaczyna być nieprzyjemnie. Partnerzy, małżonkowie zaczynają odczuwać i przeżywać dużo nieprzyjemnych stanów względem siebie, co wcześniej się nie zdarzało. To nie jest kwestia jednej czy dwóch kłótni, taka sytuacja trwa przez dłuższy czas, przeciąga się w dni, tygodnie i miesiące. O kryzysie nie muszą świadczyć kłótnie. To może być milczenie, brak seksu, choroba czy wyjazd jednego z partnerów.

Słowo „kryzys” pochodzi z języka greckiego i ogólnie oznacza wybór, decydowanie, zmaganie się i konieczność działania pod presją czasu, a więc de facto zmianę. To, co nazywamy kryzysem w związku, jest sytuacją zmiany. Jest dobrze i nagle zaczyna być źle, ale bez powodu się to nie dzieje. Zazwyczaj coś się wydarza.

Kryzys jest zawsze ewidentny i oczywisty?

Nie, ale jest wyczuwalny. Może przebiegać świadomie lub nieświadomie. Mogę świadomie deklarować, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale na nieświadomym poziomie czuję się źle – widać to, gdy więcej milczę, mniej mówię, częściej zdarza mi się zostać dłużej w pracy, częściej coś mnie zaczyna wkurzać w tym, co partner czy partnerka robi.

Kiedy warto o związek walczyć, a kiedy to przegrana sprawa?

Nie ma czegoś takiego, jak przegrana sprawa. Zawsze warto szukać rozwiązania, a rozwiązań może być kilka. Jednym jest pozostanie razem i praca ze sobą, aby było nam lepiej w związku. Innym jest rozstanie. Ludzie sami muszą zdecydować, czy to jest ten moment, że już trzeba się rozstać, czy czas większej pracy nad związkiem.

Nie ma prostych recept. Sądzę jednak, że jeżeli ludzie się spotkali i zdecydowali ze sobą być, to z jakiegoś, czasami nieświadomego, ale ważnego powodu. Często praca nad tą zmianą w związku i nad tym, co przeżywamy, jest też pracą nad jakimiś swoimi zaszłościami i trudnościami, które najczęściej pochodzą z matrycowej relacji, jaką jest relacja z matką bądź ojcem.

Przychodzi do pana para i mówi: „Jest źle, coraz częściej myślimy o rozstaniu, jest pan ostatnią deską ratunku”. Co wtedy?

Jeżeli para zgłasza się razem na terapię, to rozumiem to jako chęć i wolę pozostania razem. Próbuję tak z nimi pracować, aby znaleźli dobre dla siebie rozwiązanie. Na pewno odradzam nakładanie na siebie presji, że albo zostaniemy razem, albo będzie katastrofa. Takie myślenie zwiększa napięcie, a to utrudnia realne spojrzenie na sytuację. Będzie jak będzie.

Wątpliwości co do partnera/ki i związku pojawiają się zazwyczaj w momencie tzw. urealnienia drugiej osoby, gdy mija pierwsze zakochanie. Czasami uświadamiamy sobie, że tak naprawdę ten ktoś nam się nie podoba, albo zaczynamy zastanawiać się, czy rzeczywiście chcemy życiowych zmian, np. przeprowadzki, dziecka, budowania domu z tym człowiekiem? Osoba, która będzie umiała słuchać siebie i swoich potrzeb, ocenić, co będzie dla niej dobre, ma większą szansę na podjęcie dobrej decyzji.

Zanim to się stanie, kluczowe jest, aby partnerzy mogli się usłyszeć. Często zdarza się, że para przychodzi do psychoterapeuty, żeby spokojnie porozmawiać, bo w domu im to nie wychodzi. Bardzo często słyszę, że w tym momencie rozmowy już by się kłócili, już by nie było dialogu – ja bym wyszedł, ty byś krzyczała. Dopiero w obecności osoby trzeciej partnerzy, małżonkowie uruchamiają w sobie zdolność do kontrolowania swojego zachowania.

I emocji.

Nie, zachowania. Emocje są, jakie są. To, że mąż wkurza się na żonę, albo odwrotnie, nie oznacza od razu, że musi wyjść i trzasnąć drzwiami, podnieść głos czy rzucić jakimś przedmiotem. To jest zachowanie. Może z dokładnie tą samą złością w sobie zrobić coś innego, zachować się inaczej, np. o tym opowiedzieć. Dojść po drodze do czegoś, co trudno mu ujawniać od razu, np. żalu, smutku, tęsknoty.

Rozmowa w obecności terapeuty pomaga, bo to często jedyny czas, w którym każdy może się wyrazić. W czym jeszcze pana obecność może pomóc parze, która myśli o rozstaniu?

Zachęcam do spojrzenia na siebie w obecności partnera i zobaczenia swojego wkładu w to, co się dzieje w związku, co sami w nim robimy, jacy jesteśmy. Najczęściej partnerzy przychodzą z bardzo jednoznacznym nastawieniem: „Ja dobrze widzę, co ty źle robisz w tym związku i co ty musisz zmienić”. Przejście z narracji „ty” do narracji „ja” jest kolejną ważną rzeczą.

Załóżmy, że mówimy o związku, w którym partner albo obydwoje partnerzy nie są w stanie zaakceptować czy tolerować pewnych cech albo po prostu jedno czuje, że ta osoba nie jest dla niego. Wewnątrz podejmuje decyzję o rozstaniu, ale nie jest w stanie odejść. Dlaczego reanimujemy trupa?

Zawsze warto zadać sobie pytanie, co takiego mnie w związku unieszczęśliwia. Co takiego sam robię, żeby być w nim szczęśliwym lub nieszczęśliwym. Jeśli oczekuję idealnego partnera, który będzie wtedy kiedy trzeba delikatny, wtedy kiedy trzeba silny i stanowczy, innym razem troskliwy, a jeszcze innym zabawny, który zawsze wyczuje to, czego potrzebuję i na co mam ochotę, to nigdy nie będę szczęśliwy w żadnym związku. Taka osoba zawsze będzie porównywała partnerów czy partnerki z byłymi albo najczęściej z potencjalnymi następnymi partnerami. Wszystko będzie mu się wydawało lepsze od tego, co jest teraz.

Czasami coś się w związku zmienia i to jest za trudne dla któregoś z partnerów. Np. jest para bardzo w sobie zakochana, spotyka się ze sobą dwa-trzy razy w tygodniu, raz u niej, raz u niego. Pewnego dnia postanawiają razem zamieszkać. I to bywa próba, której ten związek nie wytrzymuje. Bo dla kogoś jest za blisko, a nie jest oswojony z bliskością, ma doświadczenie, że bycie blisko jest niebezpieczne, trudne. I to jest pierwsza próba. Jeżeli związek tu się zaczyna sypać, to może rzeczywiście warto poszukać kogoś, z kim będzie lepiej, z kim będziemy mogli być blisko. Ale może warto udać się na terapię, żeby sprawdzić, o co właściwie chodzi. Czasami problemem mogą być np. systemy wartości, nawyki, ale też stopień odseparowania od domu rodzinnego. Czasami bycie blisko drugiej osoby może się wydawać przerażające, zwłaszcza jeśli ktoś się obawia zawłaszczenia, utraty kontroli nad swoim życiem.

Co by pan powiedział osobie, która mówi, że podjęła decyzję o rozstaniu, ale nie potrafi jej wcielić w życie, bo np. boi się samotności, poczucia utraty bezpieczeństwa albo tego, co ludzie powiedzą?

Nie ma jednego magicznego zaklęcia. Ktoś, kto powierza budowę poczucia bezpieczeństwa innym osobom, partnerowi, rzeczywiście może się zastanawiać, co sam pocznie na tym świecie. Tak zwykle reagują osoby, które nie mają doświadczenia samodzielnego życia. W czasach szkolnych mieszkały z rodzicami, na studiach też, a zaraz po studiach poznały partnera czy partnerkę, wzięły ślub i od razu zamieszkały razem. Kurczowo się kogoś trzymamy, bo zawsze byliśmy z kimś. Nie znamy innej sytuacji, nigdy nie przeżyliśmy momentu prawdziwej separacji.

Czasami pojawia się obawa przed oceną rodziny, znajomych. Może to świadczyć o trudnościach związanych z samooceną. Wyraz niezadowolenia czy dezaprobaty może być przeżywany jako zaprzeczenie wartości osoby. Kojarzy się to z przekonaniem, że można być coś wartym tylko wtedy, gdy zadowala się wszystkich wokół – partnera, matkę, która tego partnera lubi, towarzystwo, które się z nim świetnie bawi. Łatwo wtedy przedłożyć potrzeby innych/grupy odniesienia ponad swoje dobro.

Czasami tkwienie w trudnym, destruktywnym związku ma swoje źródło w doświadczeniach rodzinnych. Jeżeli rodzice mieli trudny związek, a mimo to wytrwali w nim przez długie lata, to może tak ma być? Może jest tak, że nie mogę mieć lepszego związku?

I co wtedy?

Poradziłbym uczestnictwo w terapii indywidualnej. Pracę nad zidentyfikowaniem źródeł poczucia zagrożenia. Jednym może być właśnie brak okresu w życiu, w którym byliśmy sami. Ale mogą być też inne. Zawsze warto pracować nad odnalezieniem zasobów w radzeniu sobie z rzeczywistością. Bo nad tym da się pracować.

W sytuacji rozstania boimy się też samotności. Jak radzić sobie z tym lękiem?

Tu jest tak, jak przed każdą zmianą w życiu. Wiąże się zarówno z przeżywaniem straty i zyskaniem czegoś nowego. Wiąże się z myśleniem o potencjalnych zagrożeniach i otwierających się szansach. Jeśli jesteśmy skupieni na zagrożeniach, np. długoletniej samotności lub na tym, że z czymś sobie nie poradzimy – decyzja będzie odsuwana, istniejące niedogodności bagatelizowane. Jeśli będziemy bardziej przy tym, co dobrego wynika ze zmiany, będzie łatwiej ją przeprowadzić.

Powiedzmy, że jeden z partnerów albo obydwoje decydują, że już nic się nie da zrobić. Kiedy i jak zakończyć związek, żeby spowodować jak najmniej strat i szkód?

Nie ma dobrego „kiedy”. Dobrze jest się spotkać w bezpiecznych warunkach, najlepiej nie w miejscu publicznym, i powiedzieć to prosto w oczy. Szczerze i w miarę spokojnie, na ile sytuacja pozwala, porozmawiać, nie raniąc i nie krzywdząc drugiej osoby. Samo rozstanie, separacja, nigdy nie jest łatwa i przyjemna, nie warto dokładać sobie i partnerowi/partnerce cierpienia. Jeżeli para mieszka razem, to decyzja o rozstaniu zwykle długo dojrzewa i nie jest zaskoczeniem dla żadnej ze stron.

Jeżeli mamy wspólny majątek, a już na pewno, gdy mamy dzieci, warto wszystko spokojnie zaplanować. W sprawach majątku zawsze można się dogadać, ale gdy mamy dzieci, wtedy decyzję o rozstaniu radzę dobrze i wiele razy przemyśleć, bo odpowiadamy nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za swoje dzieci.

Generalnie ludzie mają prawo szukać szczęścia. Czasami ta decyzja jest dobra. Zawsze powtarzam, że jak ktoś jest w co najmniej dwóch związkach w życiu, to ma większą szansę, żeby poznać siebie jako partnera, a taka samoświadomość jest bardzo ważna w budowaniu dobrego związku. Gdy jesteśmy całe życie w jednym związku, od liceum do emerytury, to wtedy marna szansa, że poznamy siebie jako partnera. To, co pomaga w związkach, rozstaniach i w kolejnych związkach, to większe zwracanie uwagi na siebie, zastanawianie się nad sobą i tym, co wnosimy w związek.

Nad swoimi błędami i przywarami?

Tak bym tego nie nazywał.

Trudno powiedzieć o jakiejś cesze, że jest zła per se, bo jest. Może być jakiejś za dużo albo może nie być zrównoważona inną. Złość i agresja nie są złe same w sobie. Dopiero ich za duża ilość albo niewłaściwe „użycie” mogą być złe. Smutek też nie jest zły sam w sobie. Dobrze jest się czasem posmucić, nawet przez tydzień czy dwa. Ale jeśli to trwa rok, to wtedy mamy do czynienia z poważniejszymi problemami, czasem nawet depresją. Jeden bałaganiarstwo nazwie kreatywnością, innemu będzie przeszkadzać. Jeden nazwie coś zamiłowaniem do porządku i harmonii, inny – pedanterią. Kto ma rację? Nie wiadomo, nie ma jednej racji.

Czasami łatwiej jest się obrzucać błotem, wytykać sobie pewne cechy, niż mówić o tym, czego ja potrzebuję, z czym jest mi źle, czego jest dla mnie za dużo, a czego za mało. Wzajemne pretensje i wytykanie sobie pewnych cech są łatwiejsze niż słuchanie drugiej strony. Jak tej wzajemnej uważności i rozmów o potrzebach brakuje, to czasami zranienia stają się za głębokie.

Czy rozstanie może być – na dłuższą metę – pozytywnym doświadczeniem?

Jestem wykształcony w podejściu, które zakłada, że każde życiowe doświadczenie jest zasobem człowieka. Również rozstanie może stać się nim, bo np. dowiadujemy się o sobie, że możemy żyć bez kogoś albo że mamy w sobie siłę, aby się na coś nie zgodzić lub też znajdujemy w sobie pokłady samodzielności, a dzięki nim możemy wejść w kolejny związek. Tylko, wie pani, ważne jest, żeby się rzeczywiście rozstać. Bardzo często bywa tak, że pary jakoś nie potrafią tego zrobić, stąd mamy siedmioletnie rozwody i sprawy o podział majątku. Przecież nie o ten majątek tam chodzi, tylko o relacje. W sprawie majątku stosunkowo łatwo się dogadać, ile kto bierze. Ale jak do tego dochodzą rzeczy związane z dominacją, kontrolą i tym wszystkim, o co się szarpaliśmy, to relacja trwa nadal, a wszystko to chroni przed ostatecznym rozstaniem. Sygnałem tego, że ktoś nie rozstał się definitywnie, jest również skłonność do porównywania kolejnych partnerów z tamtym. Wtedy powstaje pytanie: z kim właściwie jestem? Z tym nowym, z tą nową, czy z tym starym?

Często przy rozstaniu pada hasło „Zostańmy przyjaciółmi”. Jedni mówią tak, bo naprawdę w to wierzą – cenią partnera za np. intelekt, poczucie humoru i mają nadzieję na przyjaźń, inni mówią to, żeby powiedzieć cokolwiek koncyliacyjnego. Czy przyjaźń po związku jest możliwa?

Myślę, że tak. Być może oznacza, że para znajduje wreszcie potrzebny dystans, aby móc ze sobą rozmawiać, bo znika relacja miłosna czy seksualna.

„Zostańmy przyjaciółmi” tak naprawdę oznacza często „nie róbmy sobie krzywdy”. Zawieśmy broń na kołku. Niekoniecznie mamy na myśli to, że będziemy teraz codziennie do siebie dzwonić i przez kilka godzin rozmawiać, a raz w tygodniu wychodzić na piwo. Po prostu będziemy z szacunkiem rozmawiać i mówić o sobie. Czasami jest tak, że nie możemy się do końca odciąć od osoby, z którą się rozstajemy, bo np. mieszkamy w bardzo małej miejscowości i ta druga osoba też. Rozstanie nie oznacza, że któreś ma wyjechać. Wtedy raczej dobrze, żeby byli partnerzy mieli dobre relacje. Czasami pracujemy w podobnych branżach czy zawodach, w których nie ma znowu aż tak dużo ludzi, więc prędzej czy później się spotkamy. Wtedy też warto, aby te spotkania przebiegały w dobrej atmosferze.

Natomiast jeśli byli partnerzy nagle zostają najlepszymi przyjaciółmi po związku, to ja się zastanawiam, czy naprawdę się rozstali. Granica może być cienka. Jeżeli teraz spotykają się co tydzień, rozmawiają, wychodzą gdzieś razem, to może mentalnie wciąż ze sobą są?

Przecież taka przyjaźń powinna być również możliwa w związku, bo on w dużej mierze polega na przyjaźni. A co na przyjaźń z byłym/ą nasza obecna partnerka czy partner? Nowi partnerzy mają prawo czuć niepokój, gdy ich drugie połowy są w zbyt zażyłych relacjach ze swoimi byłymi.

Bez względu na to, jak bolesne i nieprzyjemne jest rozstanie, zawsze jest nadzieja na dobre życie. Z tym lub kimś innym. Rozwiązań jest wiele, a rozstanie jest jednym z nich, ani lepszym, ani gorszym. Czasami lepiej się rozstać, a czasami warto pozmieniać związek tak, aby dalej móc ze sobą być.

Z Jakubem Lesiakiem rozmawia Martyna Słowik

  • Jakub Lesiak – psychoterapeuta i psycholog z kilkunastoletnim doświadczeniem. W terapii par pomaga w rozwiązywaniu kryzysów oraz budowaniu takich strategii rozwiązywania konfliktów, które będą służyły rozwojowi związku.

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 9 stycznia 2021 r.