Pomęczę ciało, żeby ulżyć duszy. Jak nauczyć się akceptować siebie i swoją cielesność

Czułość i Wolność

Ciało. Czym ono jest?

Ciało jest nami. Jest częścią nas i jest z nami zintegrowane. Nie jest to narzędzie ani coś odrębnego. Ciało jest spójne z naszą duszą i osobowością. Możemy je zobaczyć z zewnątrz, ale też, a może przede wszystkim ciałem jest wszystko, co znajduje się w nas – nasze narządy wewnętrzne, wszystkie procesy, które w nim zachodzą, komórki, płyny.

Dla mnie, jako dla dietetyczki, zmniejszenie zawartości tkanki tłuszczowej jest efektem ubocznym pracy wykonanej na wnętrzu.

Zaś jako psycholożka skupiam się na tym, aby pozwolić ciału jak najlepiej funkcjonować bez napięć. Można powiedzieć, że to, co dzieje się wewnątrz ciała, jest kluczem do tego, jakie jest na zewnątrz. Opieram się na pracy emocjonalnej opartej na łagodnym, wyrozumiałym, współczującym do siebie podejściu.

Ciało jest spójne z nami, tak przynajmniej powinno być postrzegane.

No właśnie powinno. A z twojego doświadczenia jako psycholożki i dietetyczki, jak to wygląda?

Jest grupa kobiet, które traktują swoje ciało jak obcy byt, który z nimi nie współpracuje. Albo taki, na którym się można wyżyć, albo sobie dopieprzyć - celowo używam tego czasownika, bo taka jest nomenklatura moich klientek. Jest też grupa dziewczyn, które zadają ból swojemu ciału, żeby ich dusza mniej cierpiała.

Są też kobiety, choć ja akurat nie mam z nimi do czynienia, dla których ciało jest sposobem na osiągnięcie czegoś – atencji, uwagi, popularności.

Uprzedmiotowione kobiece ciało jest wykorzystywane przez media, show-biznes, reklamę. Kobietę sprowadza się do jej cielesności i traktuje jako jedyny aspekt jej wartości.

Oddanie kobietom kontroli nad ich ciałami było najlepszym sposobem, żeby zacząć je kontrolować. Kiedy powie się kobiecie: Możesz być młoda, możesz być szczupła, wysportowana, ubrana w co tylko chcesz, one chcą to zrobić.

Czyli kobiety same wpadają w pułapkę uprzedmiotowienia swojego ciała?

Nie chciałabym, żeby tak to wybrzmiało. Często zwyczajnie nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie wiemy, że jesteśmy obiektami, a nie osobami.

Jeśli od dzieciństwa słyszy się, że masz być ładna, bo nie znajdziesz męża. „Jak ty wyglądasz, nikt na ciebie nie spojrzy”. Robimy to sobie, ale nie mamy świadomości, że możemy tego nie robić.

Gdybyśmy miały w sobie wolność i świadomość, że intelekt i emocje są ważniejsze - albo że ciało jest składową całości, czyli nas, to pewnie wszystkie byśmy wybrały tę opcję. Nie odchudzały się, nie chodziły na siłownię z przemocowym planem na siebie itp. Jednak ten proces trwa już tak długo, że trudno z niego po prostu wyskoczyć i powiedzieć: „A właśnie, że ja nie biorę w nim udziału.”

Kiedy zaczyna się ten proces, o którym mówisz?

Bardzo wcześnie. Jako dziewczynki słyszymy na swój temat zdania, które zostają w głowie i automatycznie bezrefleksyjnie, bez własnej pracy przekazujemy je swoim córkom. „W tej sukience wyglądasz ślicznie, wszystkim będziesz się podobać” albo „Co ty na siebie włożyłaś? Spójrz, jak wyglądasz”. Trzeba dużej świadomości i uważności, żeby przestać działać w ten sposób.

Może nasze córki i nasi synowie będą umieli podejść do cielesności spójniej niż nasze pokolenie.

Z Twojego doświadczenia, z czym kobiety mają najczęściej problem, jeśli chodzi o ich ciała?

Pierwsza grupa, zdecydowanie najliczniejsza, to kobiety, które chcą schudnąć. Przychodzą z manifestem: „To ciało nie działa, nie chce współpracować”. Kiedyś źle je traktowały i przytyły, a teraz w końcu chcą o siebie zadbać.

Bardzo często te kobiety mają sukcesy na wielu polach – macierzyńskim, zawodowym. A z ciałem nie potrafią się dogadać.

Zazwyczaj wcześniej podejmowały próby odchudzania, nie udawało się, albo są to dziewczyny, które nagle z jakiegoś powodu przytyły - zmieniły pracę, przestały trenować, zaszły w ciążę. Kompletnie nie radzą sobie z nadwagą czy otyłością, bo jest dla nich czymś nowym. Mówią: „Jestem ta sama, a moje ciało jest inne – za stare, za grube, nie takie, jak powinno”.

Druga grupa, to dziewczyny, które były szczupłe, bądź są szczupłe, ale mają zaburzenie widzenia swojego ciała. Pomimo to, że mają wagę w normie, dobrze się odżywiają, widzą siebie jako osoby za duże. Często są wobec siebie bardzo wymagające. Praca z takimi osobami ma bardziej charakter psychologiczny niż dietetyczny.

Trzecia grupa to kobiety z zaburzeniami odżywiania, głównie z bulimią. Te zaburzenia często długo trwają. To jest trudna, ale bardzo efektywna praca.

A od niedawna mam nową grupę klientek - rodziny z anorektycznymi córkami. Są to dziewczynki w wieku 11-16 lat.

Teraz, czyli w czasie pandemii?

Tak, spędzając z dzieckiem więcej czasu niż zazwyczaj, rodzice zaczęli zauważać problemy córek albo córki zaczęły jeszcze mocniej przeżywać konflikty rodziców, wentylując poprzez swoją chorobę napięcie całej rodziny albo choroba zaczęła się wyostrzać podczas izolacji.

11 lat to bardzo wcześnie. Kiedy w ogóle zaczynamy mieć świadomość swojego ciała?

Pierwszy etap, to kiedy małe dzieci zauważają, że nie są mamą, a osobnym bytem. Dotykają swoich rączek, nóżek, bardzo im się to podoba. Potem jest trening czystości, czyli panowania nad ciałem, czyli uczenie się robienia siku i kupy. Następnie, około piątego roku, zaczynają zauważać różnice między dziewczynkami i chłopcami i bardzo się tym interesują. A około 9 roku zaczyna się dojrzewanie cielesne, ale gotowość, aby o tym rozmawiać, jest już około siódmego roku życia.

I co takiego się dzieje, że z entuzjazmu i ciekawości rodzą się kompleksy i problemy?

Gdybyśmy popatrzyli na dziecko, które dorasta z idealnymi rodzicami, na idealnej wyspie, gdzie wszyscy wspierają się, nie oceniają, a co najważniejsze, cielesność jest tam traktowana w sposób naturalny, to temu dziecku nic nie może się wydarzyć.

Natomiast, jeśli nie jest to zdrowe środowisko, czyli każde inne, poza tą wyidealizowaną wyspą, zaczyna się proces oceniania.

Chłopcom mówi się: „Nie płacz”. „Daj spokój, nic się nie stało”. „Bądź dzielny”. Dostają informację: boli cię noga, zignoruj to. Rodzic wie lepiej.

Dziewczynkom z kolei powtarza się: „Jesteś śliczna, tak ładnie się ubrałaś, wszyscy będą na ciebie patrzeć”. Wystarczy to powiedzieć 20 razy, a ona już w to wierzy. Staje się obiektem, który ma ładnie wyglądać.

Kolejny aspekt – rodzice przejmują kontrolę nad ciałem dziecka. Decydują za nie, czy jest mu zimno, czy ciepło. Czy jest głodne, czy najedzone. W ten sposób sprawiamy, że dzieci odłączają się od swojej cielesności. Nie słyszą, ignorują sygnały głodu, sytości, pragnienia, zmęczenia. Traktują cielesność jako coś wrogiego, nieważnego albo narzędzie do tego, żeby coś zdobyć, na przykład akceptację i podziw.

To co mamy robić i mówić, żeby nasze dzieci miały lepszy kontakt ze swoim ciałem?

My, młodzi rodzice, którzy już dorastali po transformacji, mamy piekielnie trudne zadanie, bo nie wiemy, w jaki sposób to odwrócić. Sami nie do końca mamy kontakt ze sobą na poziomie ciała, a tu jeszcze trzeba nauczyć się rozmawiać na ten temat z dziećmi. A one potem i tak spojrzą na Instagram i Facebooka. Patrzą i porównują się z tym, co widzą w internecie.

Ale porównywanie się nie dotyczy tylko dzieci. Mam 37 lat, jestem dietetyczką i psycholożką i też się porównuję.

Akurat samo porównywanie się z innymi nie jest niczym nowym ani złym. To atawistyczne zachowanie, całe plemię szło w prawo, a człowiek, chcąc iść w lewo, zastanawiał się, dlaczego inni idą w prawo. Idą tam, bo tam są bizony, a więc idę z nimi, bo dzięki temu przetrwam.

Problem pojawia się, kiedy zaczynamy porównywać się z czymś niemożliwym do osiągnięcia - na przykład fotografiami z Instagrama.

Na 10 zdjęć kobiet z Instagrama, 9 jest absolutnie niemożliwych do osiągnięcia. Nie ma takich kobiet na ulicy. Teraz, kiedy mniej przebywamy wśród innych ludzi, poczucie dysonansu jest jeszcze większe.

Niestety wyobrażenie tego, jak wyglądają piersi, pośladki, brzuch – młode dziewczyny czerpią z internetu. A najgorsze jest to, że porównując się z obrazami przetworzonymi przez programy komputerowe, czujemy się zawsze przegrani, przygnębieni. Jak byśmy o siebie nie dbali, nigdy nie będziemy tak wyglądać.

Podam jeszcze jeden przykład wpływu porównywania się, tym razem z bohaterami telewizyjnymi.

Rene Engeln w książce „Obsesja piękna” opisuje badanie przeprowadzone na wyspie Fidżi. Do niedawno obowiązywał tam kanon piękna, gdzie atrakcyjnymi były kobiety o pełnych kształtach.

Badano młode dziewczyny – żadnych zaburzeń odżywiania, relacja z ciałem bardzo dobra. I na tej sielankowej wyspie lokalna telewizja zaczęła nadawać serial „Beverly Hills 90210”. Trzy tygodnie później zrobiono badania na grupie dziewcząt i powtórzono je po trzech latach. Okazało się po 3 latach, że 11 procent dziewcząt miało zaburzenia odżywiania, porównując z niewystępującym tam zupełnie wcześniej tym zjawiskiem, a 78 procent uważało, że jest za grube.

Wystarczył jeden serial, a 80 procent dziewcząt porzuciło w kąt to, co przez lata przekazywały im matki, babki, co było ich kulturą i tożsamością. To nie miało znaczenia, one chciały być jak Kelly i Brenda.

Mówimy o zaburzeniach odżywania, poczuciu swojego ciała. A co jest po drugiej stronie. Dużo się teraz mówi o ciałopozytywności. Czy do niej powinniśmy dążyć?

Ciałopozytywność nazwałabym ruchem, który jest kretem kopiącym dół dla ciało neutralności. Nie da się przejść z obsesji piękna do ciało neutralności bez przejścia przez ciałopozytywność.

Ciałopozytywność zachęca do spojrzenia na ciało jako jedną z części budujących nas. Odcinamy się od kultu i ideału piękna, by zobaczyć cielesność taką, jaką ona jest.

Mam tyle lat, tyle wzrostu, tyle wagi i to jest ok. Kaya Szulczewska pokazuje na swoim Instagramie, jak wyglądają prawdziwe ciała.

Chodzi o odejście od kanonu, a skupienie się na indywidualizmie - im bardziej mam odstające uszy, im więcej mam piegów tym fajniej, bo jestem sobą. Oryginalną, jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową.

W ciałopozytywności lubimy i szanujemy swoje ciało, a także mamy wybór: mogę coś z nim zrobić, albo nie. Mogę je smarować kremem, albo nie, golić lub nie itp.

Ciałopozytywność pozwala opatrzeć się z innymi rodzajami piękna, niż te podsuwane nam przez kulturę masową. A właściwie pozwala zrozumieć, że piękno jest czymś zupełnie wyjątkowym, zwalniając nas z potrzeby dążenia do piękna. Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, bo pięknych może być 5 osób na 1000.

Natomiast ciałoneutralność to ruch, który idzie o krok dalej. Bardzo szanuję moje ciało, bo mogę dzięki niemu funkcjonować. Natomiast jest to współpraca i odchodzę od tego, żeby się na nim skupiać, tak jak w ciałopozytywności.

W ciałoneutralności dbam o nie, odpowiednio je odżywiając, dając mu ruch, dbając o nie, ale to ja Agata jestem ważniejsza. Nie skupiam się już na nim tak, jak w ciałopozytywności. Zadbałam o nie i dzięki temu teraz mogę z tobą rozmawiać w skupieniu i uwadze.

Jestem spójna z moim ciałem, ale jego wygląd nie jest dla mnie kluczowy.

Nie odkryję tutaj Ameryki, mówiąc, że nasza cielesność jest nierozerwalnie złączona z psychiką. Nie da się zaakceptować ciała, jeśli są w nas lęki, presje czy niezabliźnione rany.

Elżbieta Lange, psycholożka i psychoterapeutka napisała książkę „Gdybym tylko schudła”, która świetnie opisuje to zjawisko.

Emocje leżą u podstaw większości zaburzeń i problemów – każda klientka to inna historia. Zazwyczaj jedzenie jest sposobem na rozładowanie napięcia.

To, co robimy naszym ciałom, to czasem jedyny sposób, żeby nie zwariować. Nie pijesz alkoholu, tylko sięgasz po słodycze. Nie kupujesz milionów ubrań, za to podjadasz chipsy. Czasem jedzenie jest najmniej destrukcyjnym sposobem, żeby przetrwać.

Wiele dziewczyn, które do mnie przychodzi, powinno wcześniej spotkać się z psychologiem, psychoterapeutą i tam dowiedzieć, czego tak naprawdę są głodne. Gdy przeżyją te emocje, może okazać się, że głód minie.

Więc hasło powinno brzmieć: „Będę szczęśliwa i schudnę, a nie: jak schudnę, będę szczęśliwa”?

Dokładnie. A nawet… będę sobą i nie będę chudnąć, bo może nie muszę… Pamiętajmy, że jak już jesteśmy blisko z ciałem, nie bądźmy wobec niego zbyt wymagające, nie stawiajmy mu warunków. Lepiej dbajmy o nie, dopieszczajmy, tak jak dbamy o bliskich. Odżywiajmy dobrym, zdrowym jedzeniem, dawajmy mu ruch, którego potrzebuje. Zamiast robić sobie w głowie zakazy: Tego nie mogę jeść, tego powinnam unikać, po prostu dobrze je nawadniajmy, odżywiajmy. Ono wcale dużo nie potrzebuje, a szybko się odwdzięcza.

Ciało daje nam sygnały, że jest zmęczone, że chce mu się pić, wystarczy go słuchać. Blokowanie tych sygnałów prowadzi do różnego rodzaju chorób autoimmunologicznych. A może lepiej pomyśleć, co dobrego mogę zrobić dla swojego ciała, dogodzić mu - pomóc kolanom, biodrom, kręgosłupowi.

Chcę chodzić, podróżować, uprawiać sport, seks, zadbam więc o moje ciało, a nie tylko będę wymagać, żeby było szczupłe i ładne.

 

Z Agatą Ziemnicką, dietetyczką, psycholożką, założycielką Fundacji Kobiety bez diety, rozmawia Anna Woźniak.  

Tekst opublikowany w serwisie wysokieobcasy.pl 31 października 2020 r.