Późne macierzyństwo. "Po czterdziestce urodziłam dwoje dzieci. Ludzie gadają, ale co z tego?"

Priorytety
- Matylda to moja surprise, a Miłosz - wisienka na torcie - mówi Agnieszka Chrościcka, która córkę urodziła w wieku czterdziestu trzech lat, a syna dwa lata później. Z poprzedniego związku ma dwóch dorosłych synów. Mieszka na wsi w województwie mazowieckim. - Kiedy zaszłam w ciążę, pojawiały się komentarze, że nie mamy z Maćkiem ślubu, że jak to - w tym wieku dziecko, że to moja głupota i bezmyślność - opowiada. - Wiem, że ludzie gadają, nie mam na to wpływu. Ale znam kobiety, które późno zaszły w ciążę i się z tego tłumaczyły. Wstyd im było.
W ciąży z Miłoszem pojawiły się komplikacje. - W badaniach krwi wyszło prawdopodobieństwo zespołu Edwardsa i Pataua, musiałam poddać się amniopunkcji. Bałam się samego zabiegu, bo mam znajome, które z jego powodu poroniły. Potem przez trzy tygodnie czekałam na wynik i co noc miałam koszmary. Gdy okazało się, że wszystko dobrze, kamień spadł mi z serca - wyznaje Agnieszka. W trakcie obu ciąż czuła się świetnie. Śmiała się, że chyba jest stworzona do rodzenia dzieci.
Twierdzi, że późne macierzyństwo przeżywa się inaczej. - W wieku dwudziestu paru lat byłam chyba gorszą matką. Bardziej hardą, oschłą. Może częściowo dlatego, że pracowałam na dwa etaty, dodatkowo zajmowałam się gospodarstwem. W wychowaniu dzieci pomagali mi rodzice - mówi. - Teraz jestem zatrudniona w szkole, ale po urodzeniu Matyldy nie wróciłam do pracy, bo zaszłam w ciążę z Miłoszem.
Poza zawodowymi kwestiami Agnieszka widzi też inne plusy bycia mamą w dojrzałym wieku. - Mając dwadzieścia lat, człowiek wszystkiego się boi. Teraz podchodzę z większym luzem i dystansem. Jak kiedyś dziecko płakało przy ząbkowaniu, to ja z bezsilności razem z nim. Teraz przytulę, wezmę na ręce. Gdy chłopcy byli mali, biegałam do lekarza z każdą głupotą. Panikowałam przy stanie podgorączkowym, teraz podaję coś na zbicie temperatury dopiero przy 38,5 stopnia Celsjusza.
Agnieszce łatwiej też ustalić priorytety. - Nic się nie stanie, jak nie posprzątam, a jeśli nie umyję okien, święta też się odbędą. Wolę pobawić się w tym czasie z dziećmi. Sił nie brakuje mi w ogóle. Zawsze byłam aktywna, lubię się powygłupiać, polatać z wózkiem po markecie. A jak widzę, że dzieciaki się śmieją, to jeszcze bardziej mnie to napędza.
Matylda ma trzy lata, Miłosz czternaście miesięcy. Minusów późnego macierzyństwa Agnieszka nie potrafi wymienić. Nie boi się o przyszłość, o choroby, wczesną śmierć. - W każdym wieku można umrzeć - ucina. Nie uważa też, by dzieci wstydziły się dziś starszych rodziców. A to, że ludzie na wsi gadają? - Mam to gdzieś.
Potrójny cud
- Staraliśmy się o dziecko przez dziewięć lat, straciłam trzy ciąże. W czwartej, którą udało mi się donosić do końca, pojawiło się mnóstwo komplikacji - opowiada Patrycja spod Warszawy. - Najpierw wszystko szło świetnie. Czułam się wspaniale, nie miałam mdłości, pięknie wyglądałam. Ale potem zaczęły się krwawienia. Badania prenatalne wyszły prawidłowo. Na połówkowych dowiedzieliśmy się, że mam łożysko przodujące, dwupłatowe, z podejrzeniem wrastania, co oznaczało, że od dwudziestego ósmego tygodnia muszę leżeć. Gdyby zaczęły się skurcze i lekarze nie zdążyliby zrobić cesarki, rodząc, zabiłabym i dziecko, i siebie - wyjaśnia. - Miałam trzydzieści dwa razy USG. Gdy Kasia się urodziła, czułam się, jakby była od zawsze, tak często ją wcześniej widziałam.
Dotknąć mogła ją dopiero trzeciego dnia, bo Kasia urodziła się z zapaleniem płuc, miała też problemy z saturacją. - Ale po dwóch tygodniach, gdy wychodziłyśmy ze szpitala, było już wszystko dobrze - mówi Patrycja, która narodziny córki postrzega w kategoriach potrójnego cudu. - Czekaliśmy na ciążę wiele lat i w końcu się udało. Mimo tylu komplikacji donosiłam ją do końca. I Kasia jest zdrowa. Ma teraz siedemnaście miesięcy, rozwija się prawidłowo, jest wyższa niż rówieśnicy, chodzi, od kiedy skończyła roczek. Jedynym śladem po tym, co przeszła, jest naczyniak na głowie, ale prawie go nie widać.
Patrycja do macierzyństwa solidnie się przygotowała. Dużo czytała, dołączyła do grup dla mam w mediach społecznościowych, wchodziła na fora. - Jak patrzę na rodziny z naszego otoczenia, to mam wrażenie, że u nas mniej rzeczy dzieje się z przypadku: od wyboru lekarza czy szczepień, przez kupno fotelika i krzesła do karmienia, aż po pieluchy. O wszystkim czytamy, konsultujemy z innymi. Staramy się wybierać bardziej edukacyjne zabawki, ale nie wariujemy. Kasia nie ma tylko drewnianych klocków - śmieje się Patrycja. - Przez pierwszy rok nie oglądaliśmy telewizji, nie dawaliśmy jej też słodyczy. Teraz pojawiają się różne nowe smaki, musi je poznawać. Wprowadziliśmy stałe pory posiłków, zwracamy większą uwagę na to, co jemy. Kupujemy na przykład wiele produktów bio.
Patrycja i jej mąż pracują w korporacjach, ich kariery rozwijają się naturalnym rytmem, bez gonienia za awansem, mają stabilną sytuację finansową. - To duży komfort w kontekście wychowania dziecka. Zapewniamy Kasi wszystko do momentu, do którego nas stać. Chcemy dać jej gwiazdkę z nieba, a jednocześnie dbamy o to, żeby nie myślała, że wszystko jej z nieba spada - mówi Patrycja. Przyznaje, że praca jest dla niej ważna, ale nie ma już zostawania po godzinach, co wcześniej zdarzało się regularnie. - Kończę o siedemnastej i lecę z zegarkiem w ręku, żeby być z Kasią jak najdłużej. Liczę każdą minutę.
Mniej skrupulatnie liczy upływający czas. - Nasze tempo życia nie pozwoliło mi się zorientować, że mam trzydzieści dziewięć lat. Kiedy, odprowadzając Kasię do żłobka, mijam dwudziestoparoletnie mamy, nie czuję, że od nich odstaję.
Jeśli pojawiają się gorzkie myśli, to mają związek z obawami o przyszłość. - Moja mama ma sześćdziesiąt cztery lata i od dziewięciu walczy z rakiem. To dla mnie osobista tragedia. A jednak zanim zachorowała, wysłała mnie na studia, wydała za mąż, włożyła w życie. Jak będę po sześćdziesiątce, Kasia dopiero będzie wchodziła w dorosłość. Czasem dopada mnie smutek, że ona może mnie nie mieć w ważnych dla siebie momentach. Albo że poważnie zachoruję i będzie musiała się z tym zmagać w bardzo młodym wieku, a nie jako dojrzała kobieta - wyznaje Patrycja. Skupiają się z mężem na tym, by wykorzystywać każdą chwilę z Kasią, gromadzą dla niej pamiątki, piszą listy, wypełniają książki typu: pierwszy ząbek, pierwsze kroki, pierwsze słowa. A Patrycja na Facebooku prowadzi też profil KorpoMama. Zapisuje tam swoje przeżycia i doświadczenia związane z ciążą i macierzyństwem, żeby Kasia kiedyś mogła sobie poczytać.
Inny rozkład sił
Beata Redzimska mieszka pod Paryżem. W wieku trzydziestu dwóch lat urodziła pierwszego syna, dwa lata później drugiego. Marzyła o córce, ale przez kolejnych siedem lat nie mogła zajść w ciążę. - To stało się moją obsesją. Patrzyłam na dojrzałe francuskie matki i uczepiłam się myśli, że skoro one rodzą po czterdziestce, to może dla mnie też nie jest za późno - mówi. Miała trzydzieści dziewięć lat, gdy urodziła Anię, dwa lata później na świat przyszła Ava.
- We Francji to naturalny wiek do rodzenia dzieci. Do czterdziestego trzeciego roku życia kobiecie przysługuje tzw. PMA, czyli pomoc medyczna na koszt państwa, związana ze stymulacją owulacji czy in vitro - wyjaśnia. Beata nie musiała z takiego wsparcia korzystać. - Podoba mi się też to, że wyniki badań prenatalnych wysyłane są do lekarza, a nie do matki. Dzięki temu jest szansa na łagodniejsze przekazanie ewentualnych złych wiadomości.
Obie córki Beaty urodziły się zdrowe, obie naturalnymi siłami. Teraz lepiej odnajduje się w roli matki niż kilkanaście lat temu. - Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy doświadczenia. Pewnie są kobiety, którym macierzyństwo przychodzi naturalnie, ja to sobie musiałam wypracować - twierdzi. - Przy dziewczynkach byłam lepiej zorganizowana, ale też rozsądniejsza. W ciąży z pierwszym synem oglądałam francuskie seriale, w których dzieci nie płaczą i nie przeszkadzają. Wydawało mi się, że na macierzyńskim będę miała mnóstwo czasu dla siebie. Planowałam, że może zrobię jakieś szkolenie. Jak urodziłam, cały czas skakaliśmy z mężem wokół dziecka. Teraz skupiłam się w stu procentach na córkach, nie chciałam łapać stu srok za ogon. Byłam też świadoma swojego wieku i wiedziałam, że muszę o siebie dbać. Spałam wtedy, kiedy spało dziecko. Paradoksalnie w tym późnym macierzyństwie czułam się mniej zmęczona niż jako młodsza matka.
Beata twierdzi, że małe dzieci mocno mobilizują, chociażby do aktywności fizycznej. - Po szkole idziemy do parku, bawimy się w berka, dziewczynki wyciągają mnie na dwór, żeby pograć w piłkę - opowiada. - Gdybym miała tylko synów, którzy dziś są nastolatkami, pewnie siedziałabym więcej na kanapie.
Teraz czuje się lepiej niż dwadzieścia lat temu. - W okolicach trzydziestki sporo chorowałam, ciągle byłam zmęczona. Od kiedy zmieniłam dietę, mam więcej energii. Wolę dzisiejszą wersję siebie.
Często zdarza jej się porównywać do innych mam. - Większość tych, których dzieci chodzą do szkoły z Anią i Avą, jest młodsza. Nie chciałabym, żeby dziewczynki się mnie wstydziły. Kiedy ja się urodziłam, tata miał czterdzieści jeden lat. Pamiętam, jak kiedyś koleżanki ze szkoły powiedziały, że dziadek mnie szukał - wspomina. - Patrzę w lustro i widzę, że przybywa mi zmarszczek, ale staram się dbać o formę. Do szkoły idzie się pod górkę. Po drodze często wyprzedzamy trzydziestoparolatki.
Gdy Beata miała trzydzieści trzy lata, zmarła jej mama. - Przez to mam taką obawę, że ja też mogę nie być długo z moimi córkami. Ale mam nadzieję, że gdy zabraknie mnie i męża, oparciem dla nich będą bracia - mówi.
Plusów późnego macierzyństwa zauważa o wiele więcej niż minusów. - Przede wszystkim docenia się bardziej ten dar losu, wyrwany na ostatniej prostej - stwierdza. - Bagaż doświadczeń życiowych sprawia, że nabiera się dystansu, ale jednocześnie pozwala bardziej cieszyć się z wielu rzeczy. A świadomość ograniczeń związanych z wiekiem powoduje, że rozsądniej rozkłada się siły.
Suszarka z płyty
U Moniki Wyderki-Chodak z Gdyni decyzja o macierzyństwie została odsunięta w czasie ze względu na brak odpowiedniego partnera. Przez jedenaście lat tkwiła w związku bez perspektyw. Gdy poznała obecnego męża, od początku zadawali sobie konkretne pytania o przyszłość. W wieku trzydziestu pięciu lat urodziła Norberta, trzy lata później Kornelię.
- Nie myślałam zbyt wiele o chorobach genetycznych czy powikłaniach. Wiem, że w zaawansowanym wieku ryzyko jest większe, ale to przecież może przydarzyć się również młodym matkom. U nas raczej był strach o to, że nie zajdę w ciążę. Udało się bardzo szybko - mówi Monika. - Czułam się fantastycznie, pracowałam do szóstego miesiąca. Natomiast w drugiej ciąży już na początku pojawiły się plamienia. Byliśmy akurat u znajomych we Wrocławiu, trafiłam do jakiegoś ginekologa, który stwierdził, że albo donoszę, albo nie. Dziwiłam się, że lekarz tak do mnie mówi, a jednocześnie strasznie mnie to przestraszyło i już do porodu byłam na zwolnieniu, mimo że potem wszystko przebiegało poprawnie. Doszłam do wniosku, że wiek obliguje mnie do tego, żeby bardziej o siebie zadbać.
Chodzili z mężem do szkoły rodzenia. Prowadząca pięknie mówiła o porodzie siłami natury i o karmieniu piersią. Monika miała dwie cesarki, a dzieci wykarmiła butelką. Cieszy się, że na poród wybrała prywatną klinikę. - Ze względu na mój wiek i możliwe komplikacje chcieliśmy czuć się bardziej komfortowo - mówi.
Według Moniki późne macierzyństwo nie gwarantuje lepszego przygotowania na narodziny dziecka. - Wszystkim się stresowaliśmy, brakowało mi pokarmu, korzystaliśmy z doradcy laktacyjnego. Nie zdawałam sobie sprawy, że dziecko może płakać dzień i noc. Wyobrażałam sobie sielankę, spacerki z wózeczkiem. A otwierałam drzwi i syn zaczynał drzeć się w wniebogłosy. Biegłam z wózkiem dookoła bloku, żeby go przewietrzyć, i wstydziłam się, że tak krzyczy. Inne matki siedziały zrelaksowane na ławeczkach - mówi Monika. Z córką poszło o tyle lepiej, że gdy płakała po zjedzeniu mleka, prawie od razu włączyli sojowe. Gdy nie spała, puszczali jej płytę z nagraną suszarką. W przypadku syna to nie przechodziło, nie akceptował oszustwa, więc suszarka nieraz chodziła przez pół nocy.
Mimo że w kwestiach organizacyjnych mieli z mężem niedociągnięcia, a życie odbiegało od wyobrażeń, Monika uważa, że psychicznie byli przygotowani na dzieci świetnie. - Wcześniej dużo podróżowaliśmy, wychodziliśmy na imprezy, koncerty, do znajomych. Teraz zostanie w domu z maluszkiem nie było karą czy wyrzeczeniem - mówi. - Oboje z mężem mamy ustabilizowaną sytuację zawodową i materialną, więc mogliśmy od początku poświęcać dzieciom dużo czasu i uwagi. Łatwiej nam też zapewnić im dobre warunki rozwoju. Było nas stać na przykład na to, żeby je posłać do prywatnego przedszkola czy do szkoły społecznej. Mogą korzystać z wielu dodatkowych zajęć, próbować nowych rzeczy.
Monika potwierdza, że dziecko odmładza. - Gdy trzeba z dziećmi pobiegać albo pojeździć na rowerze, muszę się zmobilizować, nawet jak padam na twarz. Czasem w piątki, kiedy jestem zmęczona po całym tygodniu, mówię, że nie dam rady, ale obiecuję im cudowną sobotę. I dotrzymuję słowa.
Dzieci odmłodziły Monikę i jej męża również towarzysko. - Obracamy się wśród rodziców w podobnym wieku, którzy mają małe dzieci. Lubię też otaczać się młodymi dziewczynami z werwą. Robię naraz dziesięć różnych rzeczy, one dwadzieścia. Mam czterdzieści pięć lat i wiele moich rówieśniczek żyje już bardzo statecznie. Dla mnie bardziej są babciami niż mamami.
Od czasu do czasu dopadają ją pesymistyczne myśli. - Zastanawiam się, czy dożyję chwili, gdy moje dzieci będą brały ślub albo czy zostanę babcią. Ale postanowiłam żyć chwilą i cieszyć się z tego, że teraz jest wspaniale. Jesteśmy z mężem na tyle młodzi, że możemy im dać od siebie jeszcze wiele.
Wszystko poczeka
Beata Rejmer z Wrocławia urodziła Szymona miesiąc przed swoimi czterdziestymi urodzinami. Ma również dwudziestojednoletnią córkę i szesnastoletniego syna z poprzedniego małżeństwa. Swojego obecnego partnera namawiała na dziecko przez sześć lat. Potem przygotowywali się fizycznie i medycznie. - Porobiliśmy badania, poszłam do ginekologa i endokrynologa, zaczęliśmy oboje brać witaminy i kwas foliowy - opowiada. - Z zajściem w ciążę nie było problemu, ale w jej trakcie czułam się gorzej niż przy poprzednich. W pierwszych miesiącach mocno puchłam. Były wakacje, gorąco, może dlatego. Pod koniec zaczęła mi dokuczać rwa kulszowa, powychodziły żylaki, miałam małopłytkowość. - Beata dmuchała na zimne i chodziła do swojej ginekolożki za każdym razem, gdy coś ją zaniepokoiło. Zdarzało się, że częściej niż raz w miesiącu. Urodziła przez cesarskie cięcie, bo dziecko ważyło cztery i pół kilo.
Szymona wychowuje w duchu bliskości. Przyznaje, że inaczej niż starszych synów. Tam również nie brakowało czułości i zbudowali mocne więzi, ale teraz większy spokój i mocniejsze skoncentrowanie na dziecku. - Mam dużo cierpliwości, pozwalam na to, żeby wszystko toczyło się naturalnym rytmem. Syn ma dwa i pół roku, nadal karmię go piersią. Odstawię, gdy będzie gotowy. Przy starszych dzieciach korzystałam z rad, żeby posmarować piersi pieprzem - mówi. - Nie ma też pośpiechu z odpieluchowywaniem. Przestałam wyznawać zasadę, że do drugiego roku życia dziecko musi umieć wołać siusiu.
Kiedy urodziła, mocno zmieniło się jej życie towarzyskie, ale Beata nie ma poczucia straty. - Przy pierwszych dzieciach ciągle kradło się czas. Chciało się je szybko położyć, żeby wyjść do znajomych albo obejrzeć film. A teraz nigdzie się nie spieszę. Wszystko inne na mnie poczeka. Rozluźniły się trochę moje więzi z koleżankami, ale kiedyś je pewnie odbudujemy - stwierdza. Mimo że rzadko wychodzi, nie czuje się samotna, bo w domu są również partner, dorosła córka i nastoletni syn. - Wiem, że Szymon to moje ostatnie dziecko i że muszę jak najwięcej wycisnąć z tego macierzyństwa. I staram się nic nie schrzanić.
Beata nie pracuje zawodowo, pomaga partnerowi w prowadzeniu firmy. - Kiedy ustabilizowane są kwestie zawodowe i finanse, zdecydowanie łatwiej wychowywać dziecko. I na pewno można dać mu więcej - zaznacza.
Raczej nie zdarza się, żeby brakowało jej energii. - Ale nasze zabawy są inne, Szymon nie jest tak żywiołowy, lubi rytuały. Dużo czytamy, układamy klocki, puzzle. Kiedyś nie miałam cierpliwości, żeby tak siedzieć, tamtym dzieciom zresztą też szybko się to nudziło - opowiada.
Beata ma wiele koleżanek, które urodziły w okolicach czterdziestki. - Kiedy my podjęliśmy decyzję o dziecku, nikt się nie dziwił, wszyscy nas wspierali - mówi. - Na pewno Szymon zmotywował nas do tego, żeby bardziej zadbać o zdrowie i kondycję. Ale ja zawsze czułam się młodo.