Róże, które kłują mniej niż pamięć

Czułość i Wolność

Straciły mężów, synów, ojców, same były ofiarami przemocy. Ponad ćwierć wieku od ludobójstwa w Srebrenicy kobiety nadal potrzebują pomocy w radzeniu sobie z traumą?

– Trauma zostaje na całe życie. Pracuję z kobietami trzech narodowości: z Chorwacji, Serbii i Bośni, z każdej ze stron konfliktu, od 25 lat. Widziałam i słyszałam wiele. Jedna z tych kobiet straciła w masakrze 37 bliskich. Śmiało mogę powiedzieć, że tego, co przeszły, po prostu nie da się zapomnieć, a dramat tamtej wojny zostanie z nimi aż do śmierci.

Bo jak pogodzić się z tym, że ktoś wyrwał ci dziecko z rąk i na twoich oczach zabił? Czy można zapomnieć, jak siłą wyciągnęli cię z domu, wywieźli, przenieśli nie wiadomo dokąd, gdzie śpisz na podłodze w szkolnej klasie, bez jedzenia, ubrań, prysznica, ubikacji? Można zapomnieć, że jednej nocy gwałciło cię piętnastu mężczyzn? Jak pogodzić się z tym, że miałaś plany, które nigdy się nie spełnią, bo zostałaś sama, bo nie masz już ani domu, ani męża, ani swoich dzieci? Bo zostały ci po nich w masowym grobie tylko szczątki albo po tych wszystkich latach nawet nie wiesz, gdzie są pochowani, co się z nimi stało, jak zginęli?

Masakra w Srebrenicy uznawana jest za największy akt okrucieństwa w Europie od czasu zakończenia II wojny światowej. Założyła pani organizację Snaga Žene, czyli Siła Kobiet, bo z jej brzemieniem kobiety zostały właściwie same?

– Konflikt trwał łącznie cztery lata, ofiar było wiele po każdej ze stron, ale musimy pamiętać, że Srebrenica była kulminacją etnicznej czystki w Bośni i Hercegowinie, miejscem z największą liczbą ofiar, mężczyzn i chłopców, których zamordowano, a ciała zasypano w masowych grobach. Zginęło wówczas ok. 8 tys. muzułmańskich Bośniaków, wielu pochodziło właśnie ze Srebrenicy.

Kobiety zostały same. Wcześniej mężczyźni ci byli głowami rodzin, zapewniali im przetrwanie. Ich nagły brak oznaczał dla kobiet całkowitą destabilizację, burzył wszystko. A przecież równolegle ciała kobiet opłakujących mężów i synów, mierzących się ze stratą i bólem, były polami bitwy. Szacuje się, że w czasie trwania konfliktu na tamtych terenach zgwałcono do 40 tys. kobiet i były to planowane akty terroru. Krzywda tych matek, żon, sióstr i córek była w gruncie rzeczy krzywdą całej ich społeczności. Były bite, poniżane, kopane, nago wyrzucane z domów. Nie miały szans same się z tego podźwignąć.

Musiały mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami, np. z tym, że otoczenie ich nie akceptuje, nie chce uznać ich krzywd?

– To jak warstwy traum, jedna nakłada się na drugą. Kobietom, które doznały przemocy seksualnej, nie mogło być łatwo, zresztą niektórzy torturowani w obozach koncentracyjnych mężczyźni także byli gwałceni.

Na pytanie, jak dalej żyć po czymś takim, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. A już na pewno trudniej ją znaleźć, gdy trzeba milczeć, bo mówienie naraża na stygmatyzację i wykluczenie. Bośniaczki jako pierwsze zaczęły mówić o gwałtach, choć rzadko i niechętnie. Wiele kobiet do dziś o tym milczy. W rodzinach, w których żyją mężowie czy inni męscy członkowie rodziny, to sekret, którym się nie dzielą. A niektórzy nawet nie podejrzewają, że ich żony też to spotkało.

Kobiety nie mówią, bo nie chcą, by dowiedzieli się sąsiedzi. Niektóre czują się winne, bo tak też postrzega je otoczenie. Skoro została zgwałcona, musiała pewnie jakoś to na siebie ściągnąć, jest odpowiedzialna. Część z nich urodziła później dzieci swoich oprawców, założyliśmy dla nich stowarzyszenie Zapominane Dzieci Wojny, staramy się im pomóc. Choć to milczenie wokół przemocy seksualnej sprawia, że trudno je policzyć i z tą pomocą do nich dotrzeć. Ofiary gwałtów cierpią też, widząc, że historie kobiet będących po stracie bliskich są akceptowane przez społeczeństwo, a ich historie nie.

Snaga Žene niosła im pomoc psychologiczną, ale czy terapia prowadzona przez profesjonalistów działa?

– Nie było postępu. Przez sześć lat od ludobójstwa zapewniałyśmy im świetnie przygotowanych psychologów, terapie grupowe, analizy, terapię indywidualną, terapię kreatywną, pomoc przez sztukę, różnego rodzaju warsztaty – ale nie miałyśmy rezultatów, jakich można by oczekiwać.

Bośnia i Hercegowina to biedny kraj, ludzie nie mają pracy, możliwości, skupiają się na tym, jak przetrwać. Pokrzywdzone kobiety w większości pochodzą z terenów wiejskich, nie mają ani edukacji, ani środków, by przejść przez kryzys o własnych siłach. Dlatego zaczęłyśmy szukać sposobów mogących przywrócić je do życia, jakie znają z przeszłości. Okazało się, że tym, co je ożywia, co jest mi bliskie, jest ziemia.

Tak zaczęłyśmy z nimi terapię agrokulturalną: poprzez uprawę. Szybko zaczęła dawać świetne rezultaty!

Na czym polega taka terapia?

– Zaczęłyśmy od uprawy róż. Miała być nie tylko po prostu zajęciem, ale też pomocą ekonomiczną. Dzięki temu miały być samowystarczalne. Wyhodowane kwiaty mogły później sprzedawać. Gdy dzwoniłam do nich zapytać, jak idzie, mówiły, że róże rosną tak pięknie, że aż żal im je ścinać. Niektóre pierwszy raz piły kawę w ogrodzie, żeby się nimi napawać.

Zaczęły czerpać z życia małą przyjemność, a ta z czasem pozwoliła zmniejszyć poziom lęku, depresji i stresu pourazowego, z którym zmagały się od lat.

Wcześniej nie były w stanie same się tymi ogrodami zająć?

– Przed wojną miały ogrody pełne kwiatów, uprawiały warzywa i owoce. Po niej wszystko to zostało zniszczone, nie miały siły się tym od nowa zająć. Zresztą to złożony problem, bo sam powrót do Srebrenicy po masakrze był dla nich dużym wyzwaniem. Powrót do domu powinien oznaczać ulgę, a im przyniósł wtórną traumę, bo musiały zamieszkać w miejscu, w którym zawaliło się im życie. I nie dość, że niemal nie miały do czego wracać, to jeszcze wśród sąsiadów byli ci, którzy je skrzywdzili.

Pójście na klasyczną terapię w takim przypadku to żadne rozwiązanie. Wiele z tych kobiet tylko czekało, nawet nie wiedziały na co. Czas mijał, my je ponownie odwiedzaliśmy, widząc, że nic się nie zmienia. Były otępiałe, liczyły, że może zmiana nastąpi sama, ale nie były w stanie zrobić nic. Wróciły do zdemolowanych domów, jeśli jeden pokój był jako tako urządzony, że dawało się w nim żyć, to im wystarczało. Reszta wokół była ruiną.

Co się działo dalej?

– Organizowałyśmy im materiały ogrodnicze, ziarna, kwiaty, rośliny, warzywa. Już po roku widziałyśmy, że to się sprawdza, że codzienna aktywność, rutyna i rodzaj poczucia obowiązku, jaki generuje uprawa, stawały się powrotem do normalności.

Założyłyśmy też ogród rehabilitacyjny „Diana”, przy uprawie którego kobiety mogą spotkać się ze sobą, integrować, dzielić doświadczeniami, ale i pomysłami na pielęgnację roślin.

Z czasem poza tym dbaniem o zioła i kwiaty następowały kolejne małe zmiany. A to któraś z nich naprawiła dach, a to wymieniła okna, a to pomalowała ściany. Zmiana rzeczywistości wokół wpływała na ich sposób myślenia. Nie mówię przecież, że nagle trauma zniknęła – ale udało się nam podnieść ich psychiczną odporność, wzmocnić. Znam niektóre z tych kobiet od przeszło 20 lat, widzę, jaką drogę przeszły, że stały się bardziej odważne, otwarte, nauczyły się mówić o sobie, oswajać przeszłość, zrozumiały, że mają głos. Już nie są tymi ofiarami, które czekają, aż coś się samo zadzieje, ale biorą sprawy w swoje ręce. Nabrały szacunku dla siebie samych, czując, że mają w życiu coś, co wreszcie zależy od nich.

Do ogrodu matki zabierają również swoje dzieci?

– Dzieciaki, którym traumę przekazało poprzednie pokolenie, nie są wolne od agresji, nietolerancji. Są wycofane, nie przejawiają zainteresowania żadną życiową aktywnością, cierpią na depresję. Popadają przy tym w uzależnienia, szybko rzucają szkołę, zachodzą w ciąże, wchodzą zbyt wcześnie w małżeństwa i nie mają pracy. Zaangażowanie ich w program „Diana” to dla nas prawdziwe wyzwanie. Dlatego zapraszamy do pracy w ogrodzie zarówno dzieci kobiet, które przeżyły obozy i wykorzystywanie seksualne, jak i te rodziny, które nie doświadczyły takiej traumy. I grono zainteresowanych jest spore, ich obecność pomaga młodzieży z domów doświadczonych dramatem wojny poradzić sobie z przeszłością ich rodziców, ale też zmniejszyć poczucie stygmatyzacji.

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tak wielkiego zainteresowania i sympatii do „Diany”, która stała się dla kobiet i dzieci bezpiecznym miejscem schronienia, oddechu, wyzwalaczem dobrej energii

Czy te kobiety nadal poszukują bliskich?

– Żadna z nich nie zapomniała, co się stało i kogo straciły. Nawet jeśli znajdzie się choć jedna kość, jedna część ciała w masowym grobie, wiedzą, że oni tam są, że ten grób mają. Rok temu jedna z kobiet ze Srebrenicy po 20 latach dowiedziała się, że w jednym z tych grobów są szczątki jej syna, cały szkielet. Poszła go zobaczyć, choć było to dla niej bardzo trudne do udźwignięcia. Powiedziała nam potem, że chciała te kości przytulić, bo taki miała odruch, ale były czarne, to ją zmieszało. Mimo to cieszyła się, że odnalazła syna, pochowała go obok domu. Od tamtej pory każdego dnia budzi się i od razu idzie na jego grób, by się przywitać. Dopiero potem zaczyna dzień, czasem w ciągu dnia zerka w tamtą stronę, widzi go z okna.

Zapewniacie kobietom także pomoc prawną, one nadal czekają na sprawiedliwość?

– Ich prawa zostały naruszone na przeróżnych polach. Wiele z nich nie miało prawa starać się o zwrot domu, inne nie mają emerytur, nie dostały zasiłków socjalnych, nie miały możliwości leczenia. Choć część z nich pozywa sprawców, chce zwrócić uwagę kraju i świata na swoją krzywdę. Przecież w wielu przypadkach dobrze wiedzą, kto je wykorzystał, kto zabił ich bliskich, kto ukrył ciała, i chcą, by zostali oni za to ukarani.

Jeden kobieta ze Srebrenicy przez lata nie wiedziała, co stało się z jej 16-letnim synem. Dopiero w pokazanym w bośniackiej telewizji filmie dokumentalnym rozpoznała go wśród grupy zabijanych mężczyzn. Dzięki temu wiedziała, gdzie szukać jego śladów, ale też kogo pociągnąć do odpowiedzialności za mord. Pomogłyśmy jej się do tego przygotować. Sprawę wygrała. Ale pół roku temu zmarła.

Kobiety ze Srebrenicy usłyszały kiedykolwiek prośbę o wybaczenie?

– Nic takiego się nie stało. Wręcz ci, którzy zostali złapani i skazani, mówili, że nie mają za co przepraszać. I to ogromny problem, bo wyrażenie żalu wobec ofiar za to, co się stało, pomogłoby im ruszyć do przodu, uleczyć rany i zbliżyć się do społeczeństwa. Byłaby to w procesie rehabilitacji wielka rzecz. Przeprosiny powinny paść także na politycznym poziomie, dałyby poczucie, że nastąpiło pogodzenie.

Dlatego pracujemy też nad tym, by Bośniaczki, Chorwatki i Serbki mogły spotykać się między sobą, by się do siebie zbliżyły, podzieliły doświadczeniami, jeśli mają się w przyszłości lepiej rozumieć. To dobre nie tylko dla nich, ale też dla społeczeństwa, które w tych rejonach cały czas jest podzielone. Takie spotkanie to klucz, jeśli nie chcemy dopuścić do dalszego rozwoju nacjonalizmu.

Niektórzy nadal nie nazywają masakry w Srebrenicy ludobójstwem.

– Mówią, że skoro nie ginęły kobiety i dzieci, to nie ma mowy o ludobójstwie. A to nie jest przecież zgodne z prawdą. Mordowano też chłopców, nieraz i 12-letnich, a kobiety ginęły w okolicznych lasach. Poza tym to nadal żaden argument.

Zresztą sama trauma zabija, choć może nie bezpośrednio, nie od razu. Tyle razy słyszałam, że kobieta nie da rady dłużej żyć, że nie może, nie potrafi. Że nawet jeśli za dnia uda się jej przetrwać, wszystko do niej wraca nocą. Wiele z nich nigdy więcej spokojnie nie zasnęło, szczególnie matki, które nie wiedzą, co stało się z ich dziećmi. Jedna z kobiet, która straciła dwóch synów i męża, mówiła nam, że niebo jest wysoko, a ziemia twarda, że nie może iść ani tu, ani tam, więc żyje zawieszona pomiędzy światem żywych i umarłych. Poza tym niszczą je choroby: serca, cukrzyca, bóle pleców. Zanim ktokolwiek je zdiagnozuje, umierają.

Dlaczego część z nich żyje do dziś w obozach dla przesiedleńców?

– Wylądowały po wojnie w tymczasowych domach i tam już zostały. Są tam odrzucone, skrajnie biedne, nie mają perspektyw na przyszłość, a państwo się nimi nie interesuje. Pracę, którą powinien wykonać rząd, usiłujemy wykonywać my. Rodziny tam mieszkające stały się obce we własnym kraju. Dla nich zakończenie wojny wcale nie jest końcem życiowego dramatu.

Jedyną szansą, by to zmienić, jest edukacja, ale w szkołach trzeba mówić nie tylko o tym, co się stało na wojnie i jak wiele przyniosła złego. Nie chodzi o wyliczanie krzywd. Rozmawianie o okrucieństwach i zbrodniach może tylko podkręcać złe emocje. Najważniejsze, by uczyć, czym jest pokój i jak go zachować, by wojna się nie powtórzyła. Zamiast grzebać w przeszłości, musimy mówić o tym, co może nas połączyć.

 

 

 

Z dr Branką Antić-Štauber, założycielką organizacji Snaga Žene (Siła Kobiet),
która pomaga kobietom podnieść się po traumie ludobójstwa w Srebrenicy,
rozmawia Paula Szewczyk

Na zdjęciu dr Branka Antić-Štauber,  Dominika Kulczyk
oraz kobiety biorące udział w spotkaniu w Srebrenicy. Fot. Tatiana Jachyra

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 13 marca 2021 r.

 

 

 

Kulczyk Foundation wspiera organizację Snaga žene („Siła kobiet”) w Bośni i Hercegowinie. Fundacja finansuje szkolenia zawodowe dla młodych kobiet w ramach działalności spółdzielni socjalnej „Zelena mreža” („Zielona sieć”), która zajmuje się produkcją herbaty. Kulczyk Foundation przekazuje również środki na rzecz terapii dla młodzieży zagrożonej traumą międzypokoleniową – jest ona prowadzona w zakresie funkcjonowania ogrodu rehabilitacyjnego „Diana”. Projekty obu organizacji mają na celu poprawę jakości życia młodego pokolenia. 
Więcej o tych działaniach już 14 marca na antenie TVN i na Player.pl w ramach ósmego sezonu „Efektu Domina”.