Rozwal system. Odpocznij

Czułość i Wolność

To było tuż przed moimi urodzinami. Za dużo mroku – mroku listopada, mroku pandemii, mroku polityki. Za dużo trudnych emocji w związku i poza nim. Nie wiedziałam, jak się naładować, jak zaczerpnąć wody do mojej opróżnionej studni. Zorientowałam się, że nie tylko u mnie pustki: jedną przyjaciółkę od stresów w pracy boli ciało i pęka jej głowa, inną smucą niepowodzenia w klejeniu patchworkowej rodziny, jeszcze inna „prawie się z chłopem pozabijała”. Rzeczywistość nas docisnęła.

Wygląda na to, że to dobry moment, by zrobić coś szalonego: przeczytać poradnik.

Najpierw Emily Nagoski, edukatorka seksualna i mówczyni, napisała książkę „Ona ma siłę. Zaskakujący poradnik o seksualności”. Zdziwiła się, gdy w trakcie sześciomiesięcznej trasy promocyjnej po USA czytelniczki najczęściej mówiły jej: fajnie, że napisałaś o tym seksie, ale najważniejszy to był dla mnie rozdział o stresie i emocjach w ciele.

Potem jej bliźniaczka Amelia trafiła do szpitala z przeraźliwym bólem pleców. Lekarze trzymali ją cztery dni, aż stwierdzili: nic pani nie jest, to tylko stres. Proszę iść do domu i się zrelaksować. Łatwo powiedzieć.

Emily, ekspertka od zdrowia publicznego, podsunęła Amelii książkę. Siostra przeczytała w niej, że emocje są w ciele. Wściekłość na przykład. I stres. Zawodowa dyrygentka, przeszkolona w wydobywaniu emocji na scenie, nie miała o tym pojęcia. Wtedy postanowiły napisać książkę dla wszystkich wypalonych kobiet. Dla tych, które czują się przytłoczone obowiązkami, a wciąż martwią się, że nie robią „wystarczająco dużo”. „Czyli dla wszystkich znanych nam kobiet – z nami włącznie” – kwitują.

Wypalenie szczególnie często odczuwają ludzie, którzy wykonują zawody opiekuńcze (pracownicy szkół, uniwersytetów, służby zdrowia), ale też rodzice. Częściej kobiety. Dlaczego? Siostry przywołują pojęcia ukute przez filozofkę Kate Manne w ksiażce „Down Girl: The Logic of Misogyny” (Siad, dziewczyno! Logika mizoginii) – na świecie istnieją dwa rodzaje istot: „istoty dające”, od których oczekuje się obdarzania czasem, uwagą, uczuciami i ciałami innej klasy – „istot żyjących”. Te drugie mają moralny obowiązek „żyć” i wyrażać swoje jestestwo. Kobiety należą do tej pierwszej. Zawsze muszą być „ładne, szczęśliwe, spokojne, wspaniałomyślne i wyczulone na potrzeby innych”. Czyli nigdy nie mogą być: brzydkie, smutne, zdenerwowane, ambitne ani wyczulone na własne potrzeby. Aby zadbać o siebie, muszą zawalczyć.

Na początek musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy. Emocje to reakcje chemiczne organizmu, mają swój początek i swój koniec – pod tym względem przypominają tunele: jeśli przejdziesz przez nie do końca, dotrzesz do światełka.

Wyczerpanie emocjonalne, bardzo istotny element wypalenia, to skutek utknięcia w jakiejś emocji – nieprzeżycia jej do końca. Przyjrzyjmy się stresowi. Najpierw odróżnijmy stresory – to, co wywołuje u nas reakcję stresową (praca, pieniądze, samokrytycyzm, wspomnienia), od stresu – zmiany neurologiczno-fizjologicznej w naszym ciele. Pamiętajmy, że stres to reakcja adaptacyjna, powstała na drodze ewolucji, by pomóc nam, kiedy goni nas lew albo hipopotam. Co robi z naszym ciałem? Mocniej pompuje krew, zwiększa jej ciśnienie oraz częstotliwość oddechu. Napina mięśnie, zmniejsza wrażliwość na ból, wyostrza uwagę i czujność. Organizm skupia się na przetrwaniu, spowalnia więc wszystko, co w tej chwili jest mu niepotrzebne: trawienie, odporność, wzrost i regenerację tkanek oraz funkcjonowanie układu rozrodczego.

Jeśli przeżyjemy stres do końca, uda nam się uciec przed lwem do czyjejś chatki, czujemy spokój, miłość do wszystkich wokół, luz, a organizm wraca na tory normalnego funkcjonowania. Jednak czasem utykamy w tunelu reakcji stresowej. Nawet jeśli lew nagle znika (rażony piorunem albo przez nas zastrzelony), to ciało wciąż jest w napięciu, bo organizm jeszcze nie rozumie, że jest bezpieczny (pod lwa podłóżcie sobie szefa, dzieci, korek czy system społeczny).

– Rozmawiałyśmy z aktywistką, która działała na rzecz legalizacji aborcji w Irlandii – mówi Amelia na festiwalu XOXO 2019. – Wszyscy aktywiści byli przekonani, że gdy prawo zostanie przegłosowane, poczują się wspaniale. Zamiast tego pojawiło się wyczerpanie. Powód – ciało może zostać zabezpieczone przez legislację, ale o tym nie wie.

Czasem utykamy w tunelu dlatego, że bezpieczniej jest nie reagować tak, jak mamy ochotę, np. wrzaskiem na obleśne zaczepki na ulicy, albo „nie wypada” zrobić tego, co chcemy – uderzyć klienta mizogina w twarz. Czasem stresor – trudne zadanie, które przekładamy z dnia na dzień – nie znika i ciągle na nowo trzeba się z nim mierzyć.

I teraz uwaga: nie chodzi o znalezienie rozwiązania dla problemu. Stres może nie ustąpić, mimo że poradziłyśmy sobie ze stresorem, jak u irlandzkich aktywistek, ale też – i to jest dobra wiadomość – możemy go zniwelować i poczuć się lepiej, mimo że sytuacja się nie zmieniła.

Na scenę festiwalu XOXO siostry wchodzą ubrane kontrastowo – Emily ma czarny top, sweter i spodnie, Amelia – podobny zestaw w odcieniach bieli. Emily ma niebieskawe włosy, Amelia – różowe. Spoglądają na siebie z filuternym uśmiechem i jednocześnie siadają na podłodze.

– Jeśli nie macie z tego przemówienia zapamiętać nic innego, zapamiętajcie, że zawsze możecie odpocząć. Zrobić sobie przerwę od tego, co was stresuje – mówią i dostają ogromny aplauz. Całe ich przemówienie pełne jest humoru i dystansu.

Przedstawiają w nim cztery poparte naukowo sposoby na to, by dokończyć cykl stresu. Żaden nie odkrywa Ameryki, o niektórych słyszeliście już tyle razy, że nie macie ochoty czytać więcej. Zróbcie wyjątek.

Sposób 1: aktywność fizyczna.

Że jest dobra – każdy wie. Większości osób wystarczy 20-60 minut jakiegoś przyjemnego dla nich ruchu dziennie. Ruch to najlepszy sposób, by ciało zrozumiało, że przemieściłeś się z miejsca niebezpiecznego w bezpieczne. Dlatego po przejażdżce na rowerze, bieganiu, tańcu czy jodze czujemy się tak dobrze, lekko, czujemy ulgę. Dla niektórych, jak dla Emily, świat dosłownie staje się piękniejszy. – Ja po samym ruchu nigdy się tak nie czułam, a jesteśmy bliźniaczkami – wtrąca Amelia. – Na mniej lepiej działa sposób drugi: wyobraźnia.

Sposób 2: wyobraźnia.

Amelia wchodzi na orbitreka, ale zamiast oglądać telewizję, wyobraża sobie, że jest Godzillą, która miażdży budynek, w którym robi doktorat (a tam pełno heteroseksualnych białych mężczyzn, którzy ciągle patrzą na nią spode łba). – Pod koniec nie tylko czułam się spocona, ale też pełna mocy i gotowa na kolejne zadanie – opowiada.

Dobre na uruchamianie wyobraźni jest też czytanie książki czy oglądanie filmu – prowadzi cię przez cały cykl emocji, całą drogę, którą bohater musiał pokonać.

Sposób 3: kreatywne wyrażanie siebie.

Carrie Fisher, czyli Lea z „Gwiezdnych wojen”, zasłynęła powiedzeniem „Weź swoje złamane serce i stwórz z niego sztukę”. Sztuka tworzy kontekst, który zachęca do odczuwania i wyrażania emocji. Nie trzeba cierpieć, żeby coś tworzyć. Przychodzi mi na myśl rozmowa sprzed lat z Arno Sternem, założycielem Akademii Czwartkowej, do której dzieci i dorośli przychodzą co tydzień na dwie godziny malować to, co chcą.

Sposób 4: połączenie albo pozytywne interakcje społeczne.

Takie banalne uprzejmości wypowiadane do nieznajomych, w stylu: „Ależ ma pan piękny kolczyk w uchu, panie baristo”, wysyłają do mózgu komunikat: świat jest bezpiecznym miejscem i ma sens. Niewielki wysiłek, wielka korzyść. W związkach można iść dalej – siostry cytują kilka zabawnych, a potwierdzonych badaniami sposobów:

– Przytulaj bliską ci osobę przez 20 sekund dziennie, na stojąco, opierajcie się o siebie całym ciężarem. Długo, prawda? Cóż, trzeba kogoś naprawdę lubić i mu ufać. Ciało czuje wtedy, że jest w domu.

– Całuj partnera lub partnerkę przez 6 sekund z rzędu (nie sześć razy po sekundzie! – uczula światowej sławy badacz związków John Gottman). Jeśli możesz sobie pozwolić na tak długi pocałunek, dla twojego ciała to jasny komunikat: jest dobrze.

– Przytulaj się po seksie przez minimum 6 minut.

„Więź jest nam potrzebna jak woda i jedzenie. Nie jesteśmy stworzeni do całkowicie autonomicznego funkcjonowania”, piszą siostry Nagoski. W 2015 roku opublikowano metaanalizę 70 badań obejmujących ponad 3 miliony osób na całym świecie, z której wynika, że izolacja społeczna zwiększają ryzyko przedwczesnej śmierci o 25-30 procent.

Jeśli nie masz ochoty na kultywowanie łączności z ludźmi, możesz zwrócić się do duchowości, bóstw, zwierząt albo natury. Głaskanie kota też działa. Chodzi o to, że czułość dobrze nam robi.

W książce sposobów jest więcej, więc dopisuję.

Sposób 5: oddychanie.

Sprawa oczywista, a kto z nas nie zapomina w obliczu fali stresu wziąć kilku głębokich wdechów? Warto skupić się zwłaszcza na dłuuugim wydechu.

Sposób 6: śmiech.

Wspólny śmiech albo wspominanie czasów, gdy się śmiało. Serdeczny, przeponowy, niegrzeczny, niepohamowany (a jeśli myślicie, że do śmiechu trzeba mieć powód, polecam wam polskiego jogina Piotra Bielskiego).

Sposób 7: płacz.

Wiemy, że przynosi ulgę, ale często sobie na niego nie pozwalamy, bo ktoś nas wrzuci do worka z wariatkami. Tymczasem to zupełnie w porządku, żeby w ramach odstresowania puścić sobie ulubiony wyciskacz łez.

Skąd wiadomo, że to już? Że oto zakończyłyśmy cykl reakcji stresowej? „To jak zmiana biegu w rowerze, łatwiej się pedałuje. Oddychasz głębiej, gonitwa myśli ustaje” – piszą siostry.

Siostry podzieliły książkę na trzy części. W pierwszej „tamują krwawienie” na kilka sposobów, które opisałam. Podpowiadają też, jak poradzić sobie z pojawianiem się frustracji oraz – ni mniej, ni więcej – jak znaleźć sens we własnym życiu. Brzmi pretensjonalnie, jednak badania wskazują: „osoby z silniejszym poczuciem sensu cieszą się lepszym zdrowiem i częściej korzystają z profilaktyki medycznej, by to zdrowie chronić”. Sens to poczucie, że jesteśmy połączone z „Czymś Więcej”. Najczęściej ludzie czerpią go z jednego z trzech źródeł: dążenia do ambitnych celów, które staną się dziedzictwem ludzkości, powołania duchowego oraz miłości, intymnej, emocjonalnej więzi z innymi. W zrozumieniu sensu pomaga pytanie: „W jakich sytuacjach najmocniej czuję, że robię to, co powinnam robić?”.

Wszystkie te narzędzia pomagają w przeżyciu – i w walce z naszym prawdziwym wrogiem. Bywa, że jesteśmy tak wymęczone i pozbawione nadziei na zmianę, że stajemy się bezradne jak szczury w słynnym eksperymencie o wyuczonej bezradności. Te, które wrzucono do wody, ale nie miały na horyzoncie żadnej wyspy, po jakimś czasie przestawały pływać i zaczynały unosić się na wodzie; później, postawione w innej trudnej sytuacji – rażenia prądem – nie wychodziły z klatki, chociaż drzwi były uchylone. Podobnie było w eksperymentach z ludźmi, których postawiono przed problemem nie do rozwiązania. Tyle że ludziom na koniec powiedziano, że nie mieli szans, co niwelowało u nich symptomy załamania. „Świadomość, że gra jest ustawiona, od razu pozwala się lepiej poczuć”, piszą siostry. I wspominają o „Igrzyskach śmierci”, gdzie Katniss Everdeen zostaje zmuszona do udziału w grze, w której ma zabijać inne dzieci. „Dostaje radę od swojego mentora: pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem. Nie my i nie inni uczestnicy. Wrogiem jest sama gra, która próbuje nas przekonać, że nim nie jest”.

W naszym świecie to słowo na „p”. Patriarchat. Możemy słyszeć, że coś nam się wydaje, jak bohaterka filmu „Gasnący płomień”, której mąż przyciemniał lampy naftowe tak, że światło drgało, a potem wmawiał jej, że to jej się tak wydaje (od czego powstał termin „gaslighting”). Możemy słyszeć, że ma być tak, jak jest, ba, możemy same tak właśnie czuć – tu kłania się syndrom istoty dającej, „zaślepia nas na patriarchat”. Tymczasem opieka nad dziećmi i prowadzenie domu to wciąż domena kobiet – średnio przeznaczają na nią 40 godzin tygodniowo, a mężczyźni – półtorej godziny. Nawet w krajach, gdzie jest większa równowaga pod tym względem, jak USA czy Kanada, kobiety przeznaczają o 50 procent więcej czasu na wykonywanie nieodpłatnej pracy. Nie mówiąc już o różnych prawach, które sankcjonują przemoc wobec kobiet – jak zakaz aborcji. Pamiętajmy też, że np. gwałt małżeński jest w Wielkiej Brytanii nielegalny dopiero od 1991 roku. Nagoski przeprowadzają czytelniczki przez proces zrozumienia mechanizmów opresji i za Glorią Steinem ostrzegają: „Prawda cię wyzwoli, ale najpierw cię wkurzy”. Do mnie wraca uczucie z rowerowej blokady Krakowa. Najpierw krzyczałam te brzydkie słowa ze skrępowaniem, a potem – gdy okazało się, że można i świat się nie zawali – ile sił w płucach. I był w tym i mój osobisty wkurw, i wkurw mnie jako kobiety, Polki i mamy. A potem: wolność i – na chwilę – ulga.

Nagoski krok po kroku opisują, jak pomóc sobie poradzić ze złością i boleścią, jaką wywoła w nas świadomość, że gra jest ustawiona. Trzeci z tych kroków brzmi: „Rozwal patriarchat. Rozwal go w drobny mak”. Przygotowały nawet specjalną kartę pracy.

„Syndrom istoty dającej wmawia nam, że odpoczynek to »dogadzanie sobie«. Ma to tyle sensu co twierdzenie, że słabością czy dogadzaniem sobie jest oddychanie. Zapewnienie organizmowi niezbędnego odpoczynku to akt oporu przeciwko siłom, które próbują ustawić grę” – piszą siostry. Banał? A nie zdarzyło ci się złapać przeziębienia na koniec wymagającego projektu? Spać po 14 godzin przez pierwsze trzy dni urlopu?

I teraz uwaga: na odpoczynek powinniśmy przeznaczać średnio 42 procent czasu w tygodniu. „To absurd” – autorki przewidują, że tak zareagujemy. Ale w tych procentach zawiera się czas na ruch, posiłki, więzi, inne sprawy i – sen. Porządny. Tu wszyscy lekarze się zgadzają – jego brak lub deprywacja oznacza serię dramatów. Chroniczna deprywacja snu jest odpowiedzialna za do 20 procent poważnych wypadków samochodowych, zwiększa o 40 procent ryzyko chorób będących najczęstszymi przyczynami śmierci (choroby serca, rak, cukrzyca, nadciśnienie, choroba Alzheimera). Zaburza funkcjonowanie mózgu, pogarsza komunikację, wzmaga stany lękowe. A jednak mamy poczucie, że na sen musimy sobie zasłużyć. A jak śpimy w naszym odczuciu „za długo”, to wpadamy w poczucie winy. Wyłaźmy z niego, ale już! Kiedy śpimy, nasze tkanki się regenerują, nasz umysł integruje doświadczenia z całego dnia. Zapamiętujemy. Regulujemy emocje. Bez snu jesteśmy gorszą wersją siebie. Dla siebie i dla innych też – „istoto dająca”.

Może kojarzycie „wariatkę ze strychu” z powieści „Dziwne losy Jane Eyre”? Główny bohater, Rochester, więzi na strychu obłąkaną żonę. To metafora tak udana, że że weszła do świata nauki. „Wariatka ze strychu” ta osoba w twojej głowie, która wciąż jest niezadowolona, krytyczna, biczująca, ale jednocześnie podatna na zranienia. Ma różne fajne narzędzia do siania spustoszenia wewnątrz nas: ostrą samokrytykę – nawet jeśli nam wychodzi, jest gotowa opieprzyć nas słowami „za kogo się uważasz, nie wychodź przed szereg” – i toksyczny perfekcjonizm. Poznajmy ją, przyjrzyjmy się jej, przytulmy. Czasem „pod spodem jest tylko mała dziewczynka, która nie chce nikogo zdenerwować”. (Wielu facetów też ma w głowie kogoś takiego oraz doświadcza różnych form opresji. Nie czujcie się wykluczeni).

Dlaczego to wszystko jest ważne? „Bo jeśli jesteś dla siebie okrutna, wpędzasz się w poczucie winy i wstyd, zwiększasz ilość okrucieństwa na świecie. Jeśli jesteś dla siebie życzliwa i współczująca, na świecie przybywa życzliwości i współczucia”.

PS Po drodze będzie bolało. Siostry, w przeciwieństwie do wielu specjalistów od samorozwoju, uprzedzają, że gojenie ran jest bolesne i „otwiera studnię nieznośnego smutku”. I jeszcze piszą o homarze: kiedy wyrasta ze skorupy, chowa się pod kamieniem, żeby zrzucić pancerz i zbudować nowy. Jest bezbronny, nagi, podatny na zranienie. Ale w końcu uzyskuje moc, której inaczej nigdy by nie miał.

Autorka: Maria Hawranek

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 24 grudnia 2020 r.