Savoir-vivre z anorektykiem

Czułość i Wolność

„Tofucznica. Krem z pomidorów. Jogurt kokosowy”. Albo: „Proteinowy chlebek bananowy z miodem. Warzywa z kapustą. Zupa wielowarzywna”. To menu z czasów choroby czy zdrowienia?

– Z czasów „sprzed psychodietetyczki” i przed pobytem w ośrodku terapeutycznym. Tak wyglądało moje odżywianie. Do tego jeździłam na rowerze, biegałam, chodziłam na siłownię.

„Chodź, wejdź na chwilę do tego świata” – zachęcasz. A to nie jest miły świat. Dlaczego mam to właściwie zrobić?

– Czasem nam się wydaje, że nie mamy styczności ze światem zaburzeń odżywiania albo ze światem zaburzeń psychicznych. Takich osób jak ja jest bardzo dużo, ale często się nie ujawniają. Są bardzo samotne, co w efekcie doprowadza do tzw. powolnej śmierci.

Jak zobaczyć, że coś ukrywają? W swojej książce rozmawiasz z mamą, która zorientowała się, że jej 13-latka ma zaburzenia, po zatkanym wymiotami bidecie, i było to po wielu miesiącach głodzenia. A jak nie mieszkasz z chorym?

– Osoba chora robi wszystko, by nie zostawiać po sobie śladów. Często świetnie prosperuje, z pozoru jej życie wydaje się poukładane. Swoją chudość lub zmiany w ciele może uzasadniać tym, że ćwiczy i zwyczajnie o siebie dba. Prawdziwy problem wyłapać można tylko w szczerej rozmowie. Trzeba nauczyć się słuchać.

Jakie konkretne słowa, zdania, zachowania powinny zwrócić naszą uwagę?

– Na pewno każdy komunikat: „Nie chcę jeść”. Warto podrążyć: dlaczego nie chcesz?

Ale przed chwilą mówiłaś, że chorzy się ukrywają. To chyba rzadko mówią coś takiego wprost?

– Rzeczywiście nie możemy spytać: „Czemu nie chcesz jeść?”, wyskoczyć z tym pytaniem jak filip z konopi, szczególnie jeśli nie jadacie razem. Jeśli podejrzewamy u kogoś problemy, lepiej uniknąć też bezpośredniego pytania: „Masz problem z jedzeniem?”. Osoba chora może się wystraszyć. Warto po prostu zacząć od: „Jak się czujesz, co u ciebie słychać?”. Uważam, że to jest najważniejsze. W anoreksji zmiany fizyczne są wypadkową tego, co się dzieje w psychice. To jest choroba psychiczna.

Ty usłyszałaś diagnozę „anoreksja, stan ciężki”.

– Trafiłam do szpitala, bo miałam wypadek rowerowy. Kilka dni wcześniej leżałam pod kroplówką, a mimo to pojechałam na siłownię, i to jeszcze rowerem. Zwyczajnie straciłam przytomność z braku sił. Słowa „anoreksja, stan ciężki” padły w karetce. Wiedziałam już wtedy, że jestem chora.

Jak rozumiem, proces zapadania się w chorobę trwa latami.

– Zaczyna się niewinnie, od jednego, dwóch kilogramów. Często w wieku nastoletnim, kiedy zaczynamy dojrzewać i nasze ciało się zmienia. Stajemy się kobietami, nagle mamy piersi, a nie każdej z nas to pasuje, staramy się więc zachować ciało dziecka. Zaczyna się od delikatnych restrykcji. Osoba potencjalnie chora nie ma pojęcia, jaką satysfakcję sprawi jej zrzucenie tego kilograma, jak poczuje się dzięki temu szczęśliwa. I że będzie chciała zrzucić 10, 20 kilogramów, i już się nie zatrzyma. Restrykcje się nasilą – skoro udało mi się ograniczyć cukier przez miesiąc, to czemu nie zrezygnować z niego na zawsze?

Ale chyba nie każda próba zrzucenia kilograma przez nastolatkę powinna nas alarmować?

– Totalnie nie ma nic złego w uprawianiu sportu, zdrowym odżywianiu i dbaniu o siebie. Problem pojawia się, gdy to przejmuje kontrolę nad twoim życiem. Np. rodzic widzi, że jego dziecko jest mocno zafiksowane na tym, że codziennie musi iść biegać, mimo że ma szkołę od 8 do 16 i akurat pada deszcz. A do tego musi zjeść konkretny posiłek o konkretnej porze i absolutnie nie po 18, i właśnie dlatego nie pójdzie spotkać się z koleżanką. Ta mania kontroli jest niepokojąca. W naszym, anorektyków, życiu nie ma miejsca na spontaniczność, wszystko, co robimy, jest podporządkowane pewnej wizji i realizowaniu planu.

Piszesz, że osoby chore ukrywają to nie tylko przed światem, ale też przed sobą – bo akceptacja choroby oznacza, że trzeba zacząć leczenie, czyli tycie. Kiedy ty zrozumiałaś, że jesteś chora?

– Pierwszy raz powiedziałam partnerowi, że mam problemy z jedzeniem – nie potrafiłam ich określić – kiedy wyprowadziłam się na studia i zamieszkałam sama. Zauważyłam wtedy, że odstaję od rówieśników, nie wychodzę na piwo, na wspólne jedzenie, a każdą wolną chwilę spędzam na siłowni i na przygotowywaniu posiłków. Chciałam spędzać czas z innymi, ale nie potrafiłam przekroczyć tej granicy. Ale to jeszcze nie był moment kulminacyjny. Partner przyjął to i wsparł mnie w tym, bym poszła do psychiatry. Miałam 18 lat, poszłam do lekarza na NFZ. Powiedziałam mu, że obsesyjnie myślę o jedzeniu, że trudno mi wyjść do znajomych. Zdiagnozował niską masę ciała, sklasyfikował mnie jako anorektyczkę. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy, trochę wzruszyłam ramionami.

Co było dalej?

– Dostałam papier i leki, które miały mi pomóc nie myśleć o jedzeniu. I przestałam, myśli zostały stłumione, ale problem nie zniknął.

Jak długo je brałaś? Nie zaproponowano ci żadnej terapii?

– Brałam je dwa, może trzy lata. U psychiatry jedynie przedłużałam receptę, stopniowo schodziliśmy z wysokiej dawki. Skierował mnie na terapię na NFZ. Miałam ją raz w miesiącu, za każdym razem u kogoś innego. Nie zaproponowano nic regularnego. Każdy lekarz mówił co innego. Czułam się jak królik doświadczalny. Potem pojawiły się problemy z refluksem, miałam gastroskopię, nikt nie wiedział, o co chodzi, nie kojarzył tego z anoreksją, a ja też byłam pewna, że tamtego problemu już nie mam. Dlatego teraz każdego dnia buduję w sobie zaufanie do lekarzy.

Nic dziwnego. Powiedziałaś wtedy komuś jeszcze?

– Rodzinie nie mówiłam. Z takim tuszowaniem problemu trwałam sześć lat. Chociaż wiedziałam, że jestem chora, to przed nikim się nie przyznawałam, również przed partnerami, więc sypały mi się związki, nie wchodziłam w głębokie relacje. Bałam się wyjść wieczorem, bo wciąż myślałam o tym, co tam będzie do jedzenia. Izolowałam się. Stwierdziłam w końcu, że warto pójść na terapię.

Poruszyło mnie jedno zdanie psychodietetyczki, która opowiadała o czasem koniecznej hospitalizacji osób chorych: „Nie zawsze w warunkach domowych da się ruszyć z żywieniem”. O anoreksji łatwo myśleć jako o fiksacji na diecie, a tu się okazuje, że ktoś przestaje umieć jeść.

– Chorzy na zaburzenia odżywiania muszą nauczyć się jeść od nowa. Np. wiele osób zupełnie nie czuje już smaku ani zapachu, zmysły zostają zaburzone. W ośrodku staraliśmy się wyłapać składniki koktajlu wieloowocowego. Ja akurat nie miałam z tym problemu, ale wielu z nas (jak małe dzieci) próbuje zrozumieć, co nam smakuje. Lubię truskawki czy nie?

Jak to się w ogóle robi, że przestaje się jeść? Nie czuje się głodu? Nie umiem sobie tego wyobrazić.

– Nie odpowiem. Nie chcę nikomu mówić, jak nie jeść, tylko zachęcać do tego, by odżywiał się poprawnie. Z czasem, gdy obcinamy kaloryczność posiłków, kurczy się żołądek i przestajemy czuć głód, bo organizm przestawia się na tryb awaryjny i korzysta z zasobów, które posiada. Najpierw spala tkankę tłuszczową, potem walczy o przetrwanie. Spala mięśnie. Ale to dopiero później. Na początku długo czujemy głód, tylko że jest to element samoumartwiania, rodzaj samookaleczania. Odczuwanie głodu przynosi satysfakcję.

Jestem głodna, znaczy: nie zjadłam za dużo?

– Dokładnie. Czujemy się lepsze, szczęśliwsze, myśląc: jestem silna, udało mi się nie zjeść. Oczywiście mężczyźni również, oni też chorują na anoreksję, a więc nie używałabym tu jedynie feminatywów.

Chorobie towarzyszą też inne dolegliwości. Mdłości są częste?

– Ja nigdy nie miałam epizodów z wymiotowaniem, ale w czasie leczenia często zdarzają się dolegliwości żołądkowe. Nagle nasz organizm dostaje więcej pokarmu, żołądek musi się rozszerzyć, pojawia się refluks żołądkowo-przełykowy, kłopoty z jelitami. Osoby chore czują się często przejedzone, mogą się pojawić odruchy wymiotne.

Bolą też kości. Czy to ból taki jak przy grypie?

– Myślę, że tak. Było mi trudno zwyczajnie chodzić. A zawsze sport był dla mnie ważny, tylko że nie miałam już mięśni. Teraz, po latach, jestem nauczycielką jogi i staram się przekazywać akceptację i szacunek do swojego ciała, ale ta droga była bardzo długa. Bolał mnie każdy ruch. Smarowidłem naszych stawów jest tłuszcz, sprawia, że wszystko trybi jak w rowerze. Anorektyk go nie ma.

Joga właściwie jest o tym, by robić tyle, ile się może, z życzliwością dla siebie i swojego ciała, akceptacją jego ograniczeń. Trudno mi pojąć, że jednocześnie jesteś anorektyczką i nauczycielką jogi.

– Tylko na macie mogłam zapomnieć o chorobie, dopóki mogłam ćwiczyć – bo potem choroba zaciemniła wszystko – to było moje ukojenie. Wtedy udawało mi się być bardziej dla siebie łaskawą. Nie wydaje mi się to niespójne, że uczę jogi, a mam problemy z ciałem. Wręcz przeciwnie. Każdy z nas ma kompleksy. Gdy mówię: „Nie oceniajcie się, nie porównujcie się”, mówię to też do samej siebie. Jestem taka jak każdy z nas – mam problemy, ale joga pozwala mi na ich akceptację.

Piszesz, że przejrzałaś się w lustrze 80 razy jednego dnia.

– Chodzi o to, że my żyjemy w nieustannym przekonaniu, że wszyscy się nam przyglądają, że jesteśmy obiektem ciągłej oceny. Nikt przy racjonalnych zmysłach nie widzi przecież, czy przybyło nam, czy ubyło 100 gramów. Osoba chora jest przekonana, że zjedzoną połówkę jabłka po niej widać.

Kiedyś „w napadzie” przygotowałaś sobie miskę z płatkami i czekoladą. Czym jest ten napad?

– Jest charakterystyczny przy wychodzeniu z anoreksji. Kiedy długo ograniczasz spożycie kalorii, w pewnym momencie organizm woła o to, by zjeść ich dużo, dlatego anoreksja często przeradza się w bulimię. Najczęściej objadasz się do tej pory zabronionymi pokarmami, np. słodyczami, rzucasz się na nie, jakbyś chciała zajeść wszystkie dotychczasowe ograniczenia. Dlatego w czasie wychodzenia z zaburzeń odżywiania mówi się o zasadzie 80 proc. zdrowej, zbilansowanej diety do 20 proc. jedzenia towarzyskiego, które jest poza naszym jadłospisem, ale sprawia nam przyjemność.

No ale tak na chłopski rozum, nawet jeśli anorektyk zje trzy tabliczki czekolady jednego wieczora, to i tak nie przytyje.

– Rzeczywiście kolejnego dnia nie będzie grubszy, ale jego psychika będzie zniszczona. Wstanie i znów zacznie się głodzić. I wtedy za kilka dni znów zdarzy się napad, bo organizm będzie domagał się jedzenia. I potem znów głodówka. Ten cykl może trwać bez końca i potrzebny jest terapeuta, by go przerwać. Kluczem jest jedzenie w sposób harmonijny. Nie ma nic złego w zjedzeniu paska czekolady do kawy. Tyle że zrozumienie tego wymaga terapii. Bo my wpadamy w ciągłe poczucie winy. Dla osoby chorej zjedzenie jednego paska czekolady jest absurdalne.

Fear food – tak nazywacie jedzenie, które wzbudza lęk. To po prostu rzeczy kaloryczne?

– Wszystkie węglowodany, słodycze. Trochę wszystkie te produkty, które sprawiają nam przyjemność. Anoreksja to choroba polegająca na odbieraniu sobie przyjemności, uważamy, że na nią nie zasługujemy, również na tę związaną z jedzeniem.

Dalej trudno ci jeść pewne rzeczy?

– Tak. Nadal trudno mi pójść na ciastko do kawiarni. Robię to może raz na pół roku i tylko z najbliższą osobą. Wierzę, że przyjdzie taki dzień – chociaż na samą myśl jednocześnie się wzdrygam – że będę naprawdę szczęśliwa, kiedy zjem ciasto do kawy. W moim umyśle to nie jest pierwsza potrzeba: po co mam zjeść ciasto, skoro mogę zjeść jabłko? Po co kawę z mlekiem i cukrem, skoro mogę czarną? Wraz ze wsparciem terapeutki, męża, rodziny takie rzeczy stają się prostsze. Pozwalam też innym gotować, a kiedyś mogłam to robić tylko ja. Teraz cieszę się, że bliscy mnie karmią, chociaż muszę sobie w środku powtarzać: to jedzenie jest OK, nikt nie chce ci zrobić krzywdy. To jest proces. Zdarza mi się normalnie pójść do restauracji i nawet jest miło. Uważam to za sukces.

Trudność w jedzeniu przygotowanym przez kogoś innego wiąże się z niewiedzą, jakich produktów użył i czy na pewno nie są zbyt kaloryczne?

– Tak.

Załóżmy, że umawiamy się na obiad. Patrzę na menu i widzę apetyczny makaron z krewetkami. A ty?

– Mówię: „Zjedz, zamawiaj, to będzie genialne!”.

A ty?

– No ja też zamawiam. Zupę krem, sałatkę, ba, czasem mogę nawet makaron albo pizzę. Zależy od tego, jak danego dnia się czuję. Nie ingeruję w to, ile zje ktoś obok mnie, oczekuję, że nikt nie będzie ingerował w to, co zjem ja. Bliskim mówię: „Uszanujcie, że mogę mieć gorszy dzień i nie będę w stanie zjeść tej pizzy. Każdy z nas ma swoje kłopoty, u mnie od lat objawiają się w jedzeniu”. Może być taki dzień, że wyjście do knajpy będzie ekstra, a innego powiem przyjaciółce: „Dzisiaj wolę zjeść w domu, bo czuję, że za dużo stresu mnie to będzie kosztowało”.

Czyli kiedy masz zjazd psychiczny, jak my wszyscy czasem mamy, trudniej ci wykonać tę wewnętrzną pracę, by zjeść posiłek „zakazany”?

– Tak to działa. Jak czuję, że męczę się psychicznie z myślą, że muszę zjeść albo muszę gdzieś wyjść, zatrzymuję się i sprawdzam, co się pod tym tak naprawdę kryje. Medytuję sobie nad tym: gorszy dzień z pracą, gorsze samopoczucie, coś z relacjami? Najgorsze, co można zrobić w tej sytuacji, to naciskać: no chodź, to tylko ciasto, będzie fajnie, w ogóle to ci to pomoże.

To teraz święta. Nawet ja mam wtedy dość obżerania, wciskania, a nigdy się pod tym względem specjalnie nie ograniczałam. Jak spędzić święta z anorektykiem?

– Z anorektykiem trzeba je spędzić jak z każdym innym. Przecież chodzi o relacje.

No dobra, ale co mają zrobić te ciocie i babcie? Jak się zachować, by nie krzywdzić?

– Jak zauważyłaś, problemy odżywiania dla większości są bardzo odległe, dlatego fajnie jest zapewnić osobę chorą: nie mam pojęcia, jak się czujesz, ale wyobrażam sobie, że to bardzo trudne, jestem przy tobie i mogę posłuchać. Nie pomożemy tej osobie, wciskając kolejnego pieroga albo mówiąc: „Ależ ten serniczek jest pyszny, zjedz kawałeczek!”. Wiem, że serniczek jest pyszny i że mogę zjeść pierogi, a wypominanie mi tego, że mogłabym albo że mogłabym być taka jak kuzynka szwagra, sprawi, że poczuję się beznadziejnie. Lepiej powiedzieć: nie rozumiem, co się z tobą dzieje, ale jak potrzebujesz obecności, jestem.

To spytam inaczej. Podejmuję w domu kilka osób, w tym osobę z anoreksją, wyszedł mi superobiad. Mam ochotę zachęcić: „Spróbujcie, ale mi dziś pyszne wyszło!”. Mogę?

– Oczywiście! Przede wszystkim: nie traktujcie osoby chorej jak nienormalnej czy niedorozwiniętej! To nie tak, że nagle jedzenie nas nie dotyczy. Traktujcie nas jak normalnych ludzi, tylko nie wpychajcie nam na siłę. Załóżmy, że przychodzę na obiad, pytasz: czy zjesz? Jestem wolnym człowiekiem, zgadzam się, to mi nakładasz albo nakładam sobie sama, jeśli wolę. Mogę też powiedzieć: nie. I wtedy nie drąż tematu, bo co mam ci odpowiedzieć? Czasem wśród bliskich pozwalam sobie wtedy na tekst: „Bo jestem pierdoloną anorektyczką”.

Czyli nie chodzimy na paluszkach.

– To najgorsze, co można zrobić! Bo wtedy czujemy się jak totalne wyrzutki. Jedziemy do babci na obiad z mężem, rodzeństwem, duże spotkanie rodzinne. Ostatnie, czego potrzebuję, to traktowania mnie jak czarnej owcy. Anoreksja to choroba samotności, choroba osób, które czują odrzucenie. Jeśli traktuje się nas jak innych, czujemy się jeszcze gorzej: ojej, znów sprawiam cioci Krystynie zawód, bo nie zjem pięciu ziemniaczków, tylko trzy.

No to konstruujmy dalej ten savoir-vivre życia z anorektykiem. W ostatnich latach zmieniałam wagę – tyłam przy ciąży, chudłam przy karmieniu, potem znowu tyłam. I zauważyłam, że ludzie chętnie mówią: „Ale schudłaś”, a nic nie mówią, jak przytyłam. Potem gadałam o tym z partnerem, a mój jest akurat szczupły, i uświadomił mi, że to wcale nie musi być miło słyszeć: „Ale schudłeś”. Zastanawiam się, jak sobie z tym radzić przy anoreksji.

– No właśnie nie mówić: „Wow, ale schudłaś” ani „Wow, ale przytyłaś”. Przecież nikt cię o zdanie nie pytał! Osoba chora wie, że traci na wadze. I teraz zależnie od momentu choroby, w jakim się znajduje, są dwie reakcje: ktoś chorujący poczuje się zachęcony – ktoś zauważył moje starania, że jem tylko jedno jabłko i rosół dziennie! Jestem dostrzeżona, będę robić tak dalej. A gdy ktoś, jak ja, wychodzi z zaburzeń odżywiania i słyszy: „Ale jesteś chuda”, to nie wie, co powiedzieć. Dziękuję, że powiedziałeś prawdę? Tak, wiem? Nawet nie wiesz, ile starań codziennie wkładam w to, by to zmienić? Jeśli to nie jest bliska relacja, nie widzę powodu, by w jakikolwiek sposób to komentować.

Ja też nie.

– Niektórzy mogą mieć problem z przybraniem na wadze, a inni z chudnięciem. Nie wiemy, co się za tym kryje. Takie ocenianie jest w ogóle nie na miejscu. Można sobie powiedzieć tyle rzeczy: „Jesteś wartościowym człowiekiem”. Dlaczego dajemy sobie przyzwolenie na ocenianie czyjegoś wyglądu?

Nie wiem i też mnie to wkurza. Czego jeszcze nie robić, by nie dokładać cierpienia osobom z anoreksją?

– Nie namawiać do jedzenia, nie porównywać do innych, nie pytać: „Kiedy w końcu zaczniesz jeść tort, mam nadzieję, że na urodzinach za rok to już tak”. Czyli nie wywierać presji. Osoba chora wie, że ma problem, i często wkłada ogrom pracy, by to zmienić. Więc zwracanie jej na to uwagi na każdym kroku sprawia, że czuje się beznadziejna. Może i nie zjem pół blachy ciasta, ale super, że spróbowałam, prawda? Mój chłopak, jak zamawia ciasto, a ja spróbuję, zawsze się cieszy. Małe rzeczy.

Jedna z twoich terapeutek mówi, że osoby chore łączą pewne cechy wspólne: nie wierzą w siebie, czują na sobie ciężar winy trudnej do zdefiniowania i że „problem rodzi się pod talerzem”. Co jest pod twoim?

– Nie będzie to satysfakcjonująca odpowiedź, bo nadal nie wiem. Zamiast rozgrzebywać przeszłość, pierwsze przyjaźnie, zawiłości rodzinne, wolę iść dalej. W przeszłości jest zapalnik, na terapii każdy może dojść do przyczyn. I czasem to łapię, a czasem mi się to przelewa przez palce. Ogólnie zaburzenia odżywiania to wołanie o uwagę, o pomoc.

To co jest esencją tej choroby i co może zapobiec jej rozwojowi? Co może być szczepionką?

– Główną osią tej choroby jest poczucie odrzucenia. Osoba chora czuje się tak odrzucona, że chce zamknąć się w sobie i zniknąć. Żeby to osiągnąć, przestaje jeść, będzie jej wtedy mniej. Chodzi o poczucie, że nie jest się nikomu potrzebnym. A nawet – że jest się uciążliwym, stanowi się problem.

Szczepionką może być zapewnienie, że jesteś potrzebna i wartościowa. Wracamy chyba znów do początku: chodzi o rozmowę. Słowa: „Jesteś wartościowa” oraz: „Możesz na mnie liczyć”.

A jaką masz teraz relację z jedzeniem? Nadal o nim obsesyjnie myślisz?

– Zajmuje to dużą część mojego dnia, nie będę oszukiwać. Ale charakter tych myśli jest inny. Dziś obudziłam się w domu rodzinnym, nie wiedząc, co znajdę w lodówce. Otworzyłam ją i przyrządziłam sobie miskę. Nie musiałam iść do sklepu po określone produkty. Czuję większą swobodę, myślę, na co mam ochotę, nie liczę już obsesyjnie kalorii.

Terapeuta, psychodietetyczka, medycyna chińska, ośrodek. Co z tego wszystkiego najbardziej cię uleczyło?

– Regularna terapia i świadomość wsparcia bliskich. Gdy zaczyna się układać w głowie, zaczyna się układać na talerzu.

Malika Tomkiel - 26-letnia niezależna dziennikarka, pisała do magazynów: „Freshmag”, „Slow”, „Vege”. Redaktorka naczelna i założycielka magazynu „Kraft”, autorka autoterapeutycznej książki „Biel kości” (Papierowy Motyl, 2021). Nauczycielka jogi. 

Autorka: Maria Hawranek

Zdjęcie: Justyna Długoborska-Ciołko

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 6 listopada 2021 r.