Sędzia rodzinny do matki: Zagraniczne wakacje i zajęcia dodatkowe to zachcianki, proszę pani

Czułość i Wolność

„Sąd to ostatnie miejsce, w którym kobieta wnosząca o alimenty na dzieci może szukać sprawiedliwości” – powiedział mi kiedyś zaprzyjaźniony adwokat.

– Muszę się zgodzić. Z jednej strony wciąż obserwujemy w sądach byłych mężów, ojców, którzy zatajają dochody, byle płacić jak najniższe alimenty, albo po prostu nie płacą. Z drugiej strony w wielu sądach, u wielu sędziów wciąż dominuje przekonanie, że to „matka czegoś chce”.

Że żeruje na byłym, że próbuje się wzbogacić na dzieciach...?

– Zakładanie, że matki wyłudzają pieniądze „na waciki”, jest upokarzające dla kobiet. Pracuję jako adwokat od ponad 20 lat i nie spotkałam się z matkami, które fundują sobie różne rzeczy kosztem dzieci, opływają w luksusy, gdy dzieci jedzą bułkę z masłem, a po szkole siedzą przed telewizorem. To krzywdzący stereotyp pielęgnowany przez lata.

Trzeba powtarzać: to nie matka czegoś chce dla siebie. To dziecko czegoś potrzebuje. Za mało jest w polskich sądach refleksji, że to roszczenie wniesione przez matkę jest w istocie roszczeniem dziecka, tylko ono nie może przyjść do sądu i powiedzieć „Panie/pani sędzio, potrzebuję tego i tego”.

Rozmawiałam z matkami, które od sędziów słyszały, że zagraniczne wakacje czy zajęcia dodatkowe to zachcianki.

– Chciałabym zwrócić uwagę na kwestię, o której nie myślą powtarzający takie brednie. Otóż poziom życia dziecka z rozbitej rodziny zawsze ulega pogorszeniu w stosunku do poziomu życia dziecka z rodziny pełnej. I nie chodzi o sam aspekt emocjonalny czy psychiczny.

Banalny przykład: mamy pełną rodzinę, która nieźle sobie radzi, ma oszczędności. Najczęściej one służą potem, aby kupić dziecku mieszkanie, zapłacić za dobre studia czy wyposażyć na przyszłość.

Dzieci z rozbitych rodzin rzadko mają na to szansę z dwóch powodów. Kobiety w Polsce zarabiają gorzej i matki, która zostaje z dzieckiem lub dziećmi, najczęściej na to nie stać. Ona zmaga się z rzeczywistością tu i teraz. Nie odkłada. I gdy ojciec uważa, że „nie dam na dziecko, bo była to zużyje”, to jest katastrofa.

Mówi pani „ojciec”. Nie byłoby sprawiedliwiej powiedzieć „rodzic”?

– W Polsce w zdecydowanej większości przypadków rozwodów to kobieta sprawuje rzeczywistą opiekę nad dziećmi. A z punktu widzenia matek rzeczywistość w polskich sądach naprawdę nie wygląda dobrze i w ostatnich latach jeszcze się pogarsza.

Dlaczego?

– Mamy największą inflację od 20 lat, której system prawny w ogóle nie bierze pod uwagę. W Niemczech są tabele, a rodzic w zależności od dochodów i wieku dziecka płaci określoną kwotę uaktualnianą co pół roku w zależności od inflacji. W Polsce wielu rodziców znajduje się w trudnej sytuacji, bo tysiąc otrzymany na dziecko rok temu jest dziś wart kilkaset złotych mniej.

Jednocześnie czas oczekiwania na rozprawy w ostatnich latach wydłużył się co najmniej o kilka miesięcy, a wydłuży się bardziej, bo pozwów będzie więcej i to mimo projektu nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego powracającego do idei tzw. alimentów natychmiastowych, które mają zależeć od minimalnego wynagrodzenia.

Obecnie na postanowienia zabezpieczające alimenty na czas procesu trzeba czekać kilka miesięcy, na rozprawy o podniesienie czy przyznanie alimentów nawet rok. W tym czasie trzeba utrzymać dziecko. Codziennie. A potem, w trakcie postępowania, zgodnie z zasadą rozkładu ciężaru dowodu, wykazać zasadność i wysokość roszczenia.

Czyli udowodnić, że dziecko je, ubiera się, bawi, uczy, rozwija, korzysta z pralki, samochodu?

– W skrócie tak. Trzeba wykazać też, że ma na przykład prawo do płatnej opieki medycznej czy wyjazdów zagranicznych w sytuacji, gdy taki był poziom życia rodziny.

Jak się to odbywa?

– W pierwszej kolejności sąd analizuje wydatki na dziecko, uwzględniając dochody rodzica, który ma płacić alimenty. Ale to teoria. Większość matek boryka się z niechęcią sędziów do obiektywnej oceny dowodów dotyczących dochodów ojca. Podam przykład. Kobieta spędziła 10 lat w małżeństwie z ojcem swojego dziecka, który ma firmę, i ona doskonale zna jego rzeczywiste dochody. Biorą rozwód i on w sądzie przedstawia dokumenty, że zarabia kilkukrotnie mniej. Jeśli były mąż nie jest pracownikiem korporacji zatrudnionym na podstawie umowy o pracę, tylko ma własną działalność lub pracuje na 1/6 etatu u znajomego, łatwo może ukrywać swoje dochody.

Nie ma przepisu na to, by sprawdzić rzeczywiste dochody, czy sędziom się nie chce?

– Są przepisy, a samo dowodzenie rzeczywistych dochodów nie jest skomplikowane. Sąd może wystąpić o PIT-y z ubiegłych lat. W przypadku działalności gospodarczej powinien przeanalizować przychody i koszty. Bo jeśli były mąż ma firmę, która generuje kilka milionów przychodów rocznie i wykazuje koszty ich uzyskania na podobnym poziomie, to rodzi się pytanie, dlaczego przez lata prowadzi tak niedochodową działalność? Wtedy można zbadać majątek firmy. Może się okazać, że wchodzą do niej nieruchomości czy luksusowe samochody.

Spotkałam się z przypadkiem, gdzie ojciec twierdził, że jego zaangażowanie jako prezesa i członka rady nadzorczej w kilkunastu spółkach prawa handlowego ma charakter wyłącznie prestiżowy. Albo ojciec był międzynarodowym kierowcą zatrudnionym w firmie, notabene prowadzonej przez kobietę, i twierdził, że zarabia 2 tys. zł, gdy wówczas stawki kierowców w większości takich firm wynosiły trzykrotnie więcej. W takiej sytuacji sąd powinien się zastanowić, jak to możliwe.

Albo były mąż robi przelewy alimentów z konta swojej matki lub nowej partnerki. Zawsze wtedy pytam, dlaczego 30-40-letni facet nie ma konta bankowego i otrzymuje wypłatę do ręki.

Pamiętam historię karty kredytowej ojca deklarującego niskie dochody, który jednorazowo wydał w sklepie sportowym 5 tys. i miesięcznie płacił 1,5 tys. za pralnię. Na dziecko deklarował 600 zł.

Niestety, sędziowie zbyt rzadko podejmują się sprawdzenia rzeczywistych dochodów, a argumenty matek, że poziom życia rodziny był wyższy, nie spotykają się ze zrozumieniem.

Dlaczego?

– Nie wiem, nie jestem sędzią. Natomiast uważam, że grzech pierworodny sądów to usprawiedliwianie bezczynności. W razie sporu o dochody należy zawsze weryfikować prawdziwość twierdzeń stron. I tego rodzica, z którym dziecko mieszka, i tego, który nie sprawuje bieżącej opieki. Zawsze w sądzie najważniejsze powinno być dobro dziecka.

Ma to także znaczenie dla prestiżu sądu. Chodzi o poczucie, że to nie miejsce, gdzie można opowiadać banialuki, że zarabia się tysiąc złotych u kolegi.

Tym bardziej że poleganie wyłącznie na twierdzeniach rodzica, który ma płacić alimenty, może mieć bardzo negatywne skutki dla małoletniego dziecka.

To znaczy?

– Podam przykład: małżonkowie uzgodnili, że były mąż ma dziecko pod opieką raz w tygodniu i płaci na jego utrzymanie. Ustalono miesięczną kwotę, a oprócz niej ojciec miał płacić częściowo m.in. za zajęcia dodatkowe, ubrania, lekarza. Ale sąd zdecydował, że najpierw matka musi ponieść koszty tych wydatków, potem przedstawić byłemu mężowi rachunki i wtedy on zwraca jej połowę kosztów. Połowę! Dziecko mieszkało z nią, ona je wychowywała, gotowała, robiła zakupy, zawoziła do szkoły, sprzątała, prała, pomagała w lekcjach i wykonywała tysiące innych rzeczy, a ojciec miał kontakt raz w tygodniu. Pomijam już, że z pewnością nie była w stanie poświęcić się całkowicie pracy, a więc jej dochody były niższe niż ojca.

Były mąż weryfikował koszty, odrzucając np. zajęcia dodatkowe. Wszystkie potrzeby dziecka nie były zaspokojone, więc matka wystąpiła o zabezpieczenie alimentów, prosząc o jego PIT i wykazując, że zarabia kilkaset tysięcy rocznie, a jego wydatki na dziecko były na poziomie 2,5 tys. w ostatnich miesiącach. Co zrobił sąd? Wydał decyzję o zabezpieczeniu alimentów poniżej 2 tys. bez sprawdzenia PIT i argumentował, że nie zostały wykazane dochody ojca, w związku z czym trudno ocenić, czy jest on w stanie płacić te 2,5 tys. zł.

Czy to nie rodzaj przemocy ekonomicznej?

– To jak w soczewce pokazuje, jak opresyjny jest system wobec matek występujących o alimenty. Pokazałam jeden przykład, a znam takich setki.

Mamy przecież kodeks opiekuńczy, konwencje międzynarodowe, prawo rodzinne...

– I to jest dobre pytanie. Na bazie istniejących przepisów sąd w Polsce jest w stanie prawidłowo orzec o alimentach. Mamy trzy podstawowe reguły, które zapewniają ochronę dziecku. Pierwsza to możliwości zarobkowe i majątkowe rodzica. Nie dochody, tylko możliwości, co chroni dzieci przed zaniżaniem dochodów na potrzeby procesu. To daje sędziom pole do interpretacji zgodnej z aktualną sytuacją na rynku pracy, średnimi dochodami pracowników danej branży itp.

Rozsądny sędzia wyciśnie z tego przepisu jego rzeczywiste znaczenie, czyli nie dochód na papierze, ale to, ile jako rodzic mogę podjąć pracy. Pamiętam sprawę, która toczyła się w Krakowie kilka lat przed pandemią. Zobowiązanym do alimentacji był kucharz. Młody, zdrowy. Twierdził, że jest zatrudniony na 1/4 etatu. Sąd nie dał mu wiary, zasądził rozsądne alimenty, argumentując wprost: „Jeśli próbuje pan przekonać sąd, że w Krakowie, w którym są setki hoteli, tysiące restauracji; pan ma wykształcenie kierunkowe, doświadczenie, czas i możliwości, ale nie pracuje pan na cały etat, to sąd zwyczajnie… nie wierzy!”.

Jaka jest druga zasada?

– „Uzasadnione potrzeby zobowiązanego”. Mieści się tu nie tylko bieżące utrzymanie, ale też wydatki nieprzewidziane plus potrzeby adekwatne do dziecka. Dla jednego to korepetycje z matematyki, dla innego aparat na zęby. W myśl tej zasady rozsądny sędzia powinien uwzględnić, że orzeka dziś wysokość alimentów na podstawie rachunków „z wczoraj”, ale w każdej chwili może pojawić się dodatkowy nieprzewidziany wydatek i matka z tego powodu nie wystąpi za miesiąc do sądu, a tym bardziej z marszu nie uzyska podwyższenia alimentów.

Tu mamy inflację, ale też np. sezon grypowy. Dziecko choruje. Albo skręca kostkę, łamie rękę. Wtedy trzeba nie tylko kupić leki, zapłacić za rehabilitację, ale wziąć zwolnienie, co obniża pensję matki.

Albo praca zdalna w pandemii?

– Jeszcze przed pandemią miałam klientki, które jesienią, zimą były wyczerpane, bo pracowały, jednocześnie zajmując się chorym dzieckiem, a na opiekunkę nie było ich stać.

Pandemia sytuację wielu kobiet jeszcze pogorszyła. Musiały godzić pracę zdalną z opieką nad dziećmi, brać urlopy, bo przy chorym albo małym dziecku nie były w stanie pracować. Znam wiele matek, które w pandemii straciły pracę. W połączeniu z wielomiesięcznym oczekiwaniem na termin rozprawy to dramat.

A zapis kodeksu rodzinnego i opiekuńczego pozwala przyjąć, że musi być pewna pula na wydatki nieprzewidziane. Błahy przykład: idziemy na lody, dziecko się potyka, trzeba kupić lody raz jeszcze.

Ale jak możemy mówić o dodatkowej puli, skoro zdarza się, że kobieta przedstawia rachunki podstawowe, a sąd je odrzuca, bo „nie ma dowodu, że są pani” albo bo to „fanaberie matki”.

– Nieporozumieniem jest konieczność udowodnienia rachunkami zakupów podstawowych – jedzenia, ubrań, kosmetyków, leków itp. Natomiast kwestionowanie paragonów jest sugerowaniem, że matki są nieuczciwe.

To tym bardziej niezrozumiałe, że sędziowie często sami mają dzieci i wiedzą, że koszty np. wyżywienia są większe, bo dziecko potrzebuje lepszej jakościowo i bogatszej diety. Dorosły może zjeść chleb z mortadelą, dziecko nie. Ubrania trzeba kupować co chwilę, bo dziecko rośnie. Rachunki powinny być dowodami pomocniczymi, głównie przy niestandardowych zakupach. I powinniśmy zacząć zmieniać podejście, że utrzymanie dziecka kosztuje mniej niż dorosłego.

Automatyczne orzekanie alimentów poniżej wnioskowanej kwoty jest jakby legitymizowaniem przez sąd poglądu, że matka postępuje nieuczciwie.

– I proszę spojrzeć na konsekwencje. Doświadczeni pełnomocnicy, znając ten sposób myślenia, że „matka zawsze wnosi o za dużo”, występują o wyższe alimenty, bo wiedzą, że i tak matka otrzyma mniej. Błędne koło.

Trudno mi sobie wyobrazić, że matka składa wniosek o alimenty, bo jest roszczeniowa. Nie znam ani jednej takie sytuacji. Kobiety przychodzą do sądu, bo muszą.

Ale podam też przykład, który daje nadzieję, że sąd może umiejętnie wyczuć, jak orzekać o potrzebach dziecka. Oboje rodzice świetnie zarabiający, wysoki poziom życia, córka, nastolatka, bardzo aktywna – języki obce, balet. Rozwód i nagle ojciec w toku postępowania stwierdził, że wszystkie zajęcia są drogie i nie będzie ponosił kosztów. Sędzia orzekła alimenty poniżej sumy wnioskowanej przez matkę, argumentując, że dziecko jest przeciążone obowiązkami.

Napisałam apelację, w której zapytałam, od kiedy to sąd, który nie widział dziecka, nie badał jego zdolności, energii, decyduje, na jakie zajęcia powinno uczęszczać lub nie.

Jaki był wyrok?

– Sąd apelacyjny nie miał wątpliwości, że to rodzice, a w tym wypadku matka, która pełni władzę rodzicielską, decydują o zajęciach córki, i orzekł całą kwotę wnioskowaną. Ale to jedyny taki przypadek w mojej karierze.

Dzisiaj ta dziewczyna jest dorosła, zna kilka języków, studiuje na dwóch kierunkach. Doświadczeni sędziowie orzekli w jej interesie.

Czy orzeczenie sądu pierwszej instancji nie kłóciło się z zasadą, że poziom życia dziecka po rozwodzie nie powinien ulec pogorszeniu?

– To trzecia reguła – zasada równej stopy życiowej. Oznacza, że dziecko powinno mieć zapewniony taki standard życia, jaki miało przed rozejściem się rodziców. Widać to szczególnie na przykładzie rodzin, w których po jednej stronie jest bardzo wysoki, a po drugiej przeciętny dochód. Często ojciec świetnie zarabia, widuje się z dzieckiem od czasu do czasu i wtedy są zagraniczne wakacje, drogie ciuchy. A po drugiej stronie matka nieźle zarabia, ale jednak kilkukrotnie mniej, otrzymuje stosunkowo wysokie alimenty, ale one starczają tylko na podstawowe wydatki, aby dziecko nie odczuło różnicy po rozwodzie. Czyli matka z alimentów opłaca prywatną szkołę, zajęcia dodatkowe, realizuje bieżące wydatki i na koniec starcza jej na wyjazd na działkę w wakacje. W efekcie dzieci z przeciętnych warunków u matki trafiają do luksusów u ojca.

Ale ktoś zaraz zapyta: dlaczego były mąż ma płacić za zagraniczny wyjazd i luksusowy hotel byłej żonie?

– Osoba, która płaci alimenty, zawsze staje przed wyborem: jeśli chce, żeby dziecku żyło się dobrze, godnie i komfortowo, to zawsze lepiej będzie się żyć byłej żonie, bo ona będzie odciążona. Jeśli natomiast były mąż chce dokopać byłej żonie, to zawsze rykoszetem oberwie się dziecku. I to jest wybór ojca.

Z praktyki, jaki wybór jest częstszy?

– Coraz częściej obserwuję, że gdy pojawia się wniosek o alimenty albo ich podniesienie, to ojciec wnosi pozew o opiekę naprzemienną. Czyli pojawia się myśl, że obniżymy w ten sposób alimenty. No nie. Tak to nie działa. Zasada równej stopy mówi, że alimenty powinny być płacone niezależnie od opieki.

A jak jest za granicą? Jest jakiś system, na którym powinniśmy się wzorować?

– Przepisy są różne i trudno ocenić, czy któryś system jest najlepszy. W Wielkiej Brytanii są wysokie tzw. child benefits, czyli państwo bierze na siebie współodpowiedzialność za utrzymanie dzieci. W Niemczech są tabele uzależnione od dochodów i aktualizacja alimentów o inflację.

Natomiast jest inny, ogromnie ważny aspekt alimentów na Zachodzie. One są kwestią stosunków społecznych, ich niepłacenie jest powodem do wstydu. Nie ma na to zgody społecznej.

To jest zmiana, która jeszcze się u nas nie dokonała, ale chcę wierzyć, że umniejszanie kosztów utrzymania dziecka nie wytrzyma presji naszych czasów. Wymigiwanie się od alimentów krzywdzi. Pozbawia dzieci bieżących potrzeb, poczucia pewności, stabilizacji i oparcia na przyszłość.

 

Autorka: Dominika Wantuch

Zdjęcie: pexels.com

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 11 czerwca 2022 r.