Świat drabiny jest hierarchiczny - coś jest niżej, coś wyżej. Potrzebujemy pajęczyn

Moja babcia robiła kilimy ze starych rajstop. Czy to możliwe, żebym pamiętała, jak siedzi skupiona przez długie godziny w małej, podłużnej sypialni na krakowskich Bronowicach? Reperowała te, które się dało, a te całkiem zniszczone cięła w poprzek na długie, wąskie paski, tak jak się obiera jabłko. Potem zakręcała paski na palcu i szydełkowała, aż powstały kółka wielkości podstawek pod talerz. Zszywała je, aż utworzyły wielki kilim, na prawie całą ścianę sypialni.
Moja babcia miała na imię Maria. Kiedy zasypiałam, zastawiała krzesłami wąski tapczan, żebym nie spadła w nocy, i stawiała na taborecie obok ciepłe mleko z miodem. Było to w czasach, gdy nie płaciło się ośmiu stówek za weekendowy kurs uważności.
Dwadzieścia kilka lat po jej śmierci siedziałam z siedmioma innymi kobietami w salce konferencyjnej pewnej dużej organizacji i dyskutowałyśmy o projekcie, którego celem miał być, za przeproszeniem uszu, empowerment kobiet. Chciałyśmy stworzyć przestrzeń siostrzeństwa, więzi i mocy. Ale po kilku godzinach zorientowałyśmy się, że wbrew swoim intencjom zaczęłyśmy odtwarzać zupełnie inny porządek – zabrnęłyśmy w rozmowę o akademiach i uniwersytetach, kryteriach i czynnikach sukcesu, rekomendacjach i osiągnięciach. – Dziewczyny, tu potrzebna jest pajęczyna, a nie drabina! – wykrzyknęła Maja Kuczmińska, jedna z uczestniczek dyskusji.
Świat drabiny jest hierarchiczny. Coś jest niżej, coś wyżej. To, co jest napisane w gazecie, jest ważniejsze niż dziergana przez babcię serweta, na której gazeta leży. Ten, kto ma tytuł naukowy, jest ważniejszy niż ten, kto go nie ma. To świat funkcjonalny i sprawny, świat zoptymalizowanych procesów i realizacji zadań priorytetowych, kanciasty i grodzony. W tym świecie wiele z nas spędza codziennie długie godziny. Nierdzewna stal szybkiej windy. Inteligentny alarm w samochodzie. Zamykana brama osiedla. Kręta droga na betonowym parkingu podziemnym. Szary open-space. Firmowy badge. PESEL, PIN, NIP, ZUS, kod dostępu. Mnie jest zimno. A tobie?
W świecie drabiny liczy się sprawność, osiągi. Mega i giga. W świecie drabiny wiesz dokładnie, i masz to w tabelce, kim chcesz być za pięć i dziesięć lat. Będziesz dalej i wyżej niż dzisiaj, dalej i wyżej niż inni.
Świat drabiny jest hierarchiczny w wymiarze rozmowy. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa. Ktoś wypada dobrze, ktoś źle – niewidoczny licznik bije. Ktoś pokazuje, że jest najważniejszy. Tak jak w tym skeczu Piwnicy pod Baranami sprzed wielu lat, w którym facet wchodził na scenę z wielkim, czarnym futerałem. Stawał na środku, rozhuśtywał go i w końcu stawiał na ziemi krótszym bokiem: futerał okazywał się przenośną amboną, którą mężczyzna rozkładał przed sobą jak harmonię. Opierał o nią łokcie i oto już mógł przemówić. Ilu takich znamy? Ile spędziłyśmy godzin na spotkaniach, zebraniach, które w osiemdziesięciu procentach składały się z ambonowych przemówień, w których objaśniano nam świat?
Ale gdy spytam, co cię karmi, co ci służy, co daje ci wypoczynek i radość, obstawiam, że odpowiedź przyjdzie z innego świata.
„Krople deszczu na różach i wąsy kociąt/ Wełna rękawiczek, jasny garnków mosiądz/ Pakunki brązowym papierem związane/ To niektóre z moich rzeczy ukochanych”.
Świat, w którym się przędzie, a nie wspina: atłasowe wstążki, rdzawe, woskowe liście buka, wielkie płatki śniegu wolno spadające na ścieżkę, ostróżki, lobelie, hortensje, wzór na filiżance, odbicie świateł drogowych w kałuży, zapach ziemi po deszczu. Pajęczyna to rzeczy małe, widziane z bliska, które w tajemniczy sposób otwierają przed nami coś ważnego i czułego. „Myślę, że gdy filozofowie mówią z rozpaczą o milczeniu bytu, wynika to z niezrozumienia mowy bytu, który nie zwraca się do nas jako całość, lecz poprzez konkret egzystencjalny, drobiny znaczące” – pisze Jolanta Brach-Czaina, filozofka, w książce „Szczeliny istnienia”.
W świecie pajęczyny każda nitka – każda z tych nieskończenie cienkich, kilkadziesiąt razy cieńszych od naszego włosa nitek – jest tak samo ważna; ważny jest każdy wątek, drobina znacząca, każdy wąski pasek zrobiony ze starej pończochy, każda szklanka ciepłego mleka postawiona przy wąskim tapczanie, każdy codzienny akt dobroci i każda mała rzecz widziana z bliska, czyli tkliwie.
Rozmowy, które tkamy, też są inne niż te prowadzone na drabinach – to rozgałęziające się, rozlewające się rzeki z dziesiątkami dopływów, rozmowy o powieściach, serialach, o tym, co on powiedział i co miał na myśli, godzinne rozkminy, czy lepiej pomalować sypialnię na kolor burgunda, czy mchu, rozmowy o rozwodzie, mezoterapii, o tym, co widziałaś na przystanku, o wyborach, dżinsach z wysokim stanem, o tym, jak pomóc przyjaciółce, która już drugi raz odwołała spotkanie – rozmowy, w których najwyżej co dziesiąte słowo służy wymianie informacji, a cała reszta jest skrzeniem się, lśnieniem, wirowaniem, wymianą energii, przestrzenią serdeczności, dobroci, śmiechu, ulgi od świata PIN-ów i prezentacji dla zarządu.
„Co wy tam bajdurzycie, o czym znowu plotkujecie, pytlujecie? Co tam znowu paplacie? O czym gdaczecie, kwoki?”
Siedzący na drabinie patrzą na nas surowo. Widziany zimnym okiem świat pajęczyny jest śmieszny, drugorzędny, zbędny. W świecie drabiny trudno uwierzyć, że pajęczyna może się stać zaczynem czegoś, co będzie piękne i ważne, że sama w sobie jest ważna i piękna. Tak było w przypadku pewnej artystki, o której pisze w eseju „Mężczyźni objaśniają mi świat” Rebecca Solnit. Artystka w katalogu swoich prac znalazła informację, jakoby jej inspiracją byli dwaj znani artyści, podczas gdy ona wywodzi się „ze świata robótek i prac ręcznych, z tkactwa, ze wszystkich praktycznych aktów wytwarzania czegoś”.
Siedzą smutni panowie i panie – w większości, powiedzmy to sobie z genderową otwartością, panowie – na tych swoich szczeblach i kręcą głową. Robótki ręczne? Litości. Ale, ale! Czyżbym samą siebie zobaczyła na jednym ze szczebli? Czyżbym siebie przyłapywała czasem na własnym lodowatym spojrzeniu, na wstydzeniu się tego, że wolę tkać, niż się wspinać, na ściszaniu głosu, żeby za głośno nie „gęgać”, nie „paplać”?
Najgorzej samej drabinę pod ścianę podstawiać i mozolnie dzień po dniu wspinać się po niej w jakiejś cudzej sprawie.
Ale ty tak nie robisz, prawda?