To jest dość proste. Nie pracujesz, nie masz

Czułość i Wolność

Kobiety stanowią 63 procent absolwentów szkół wyższych. Mamy ambicje, plany zawodowe. A potem okazuje się, że 34 proc. z nas jest nieaktywna zawodowo. Dlaczego?

Zakładamy rodzinę. Rodzi się dziecko i to jest ten moment, w którym najczęściej znikamy z rynku pracy, o ile w ogóle się na nim zdążyłyśmy pojawić.

No ale jak dochodzi do tej decyzji? Sprawdzam test ciążowy i mówię „kochanie, ja jednak chcę zostać w domu”?

Uważajmy z tym słowem „chcę”. Często bardziej na miejscu jest „muszę” lub „powinnam”. Nadal w wielu przypadkach za decyzją o wyjściu z rynku pracy kryje się konieczność. Szczególnie w przypadku opieki nad osobą zależną. To są nie tylko małe dzieci, ale także dorastające lub dorosłe dzieci niepełnosprawne, starzejący się rodzice, teściowie. Poza tym patrzysz na to z pozycji mieszkanki Warszawy. Trudno mówić o tym, by kobieta zaczęła pracować po urodzeniu dziecka, jeśli na przykład mieszka na wsi i może zostawić malucha tylko sąsiadce albo mamie, a w promieniu kilometrów nie ma żadnego przedszkola ani żłobka.

Na nasze wybory wpływa także środowisko. To, jak się zachowują nasi przyjaciele, sąsiedzi. Także model rodziny, w której się wychowywałyśmy. Jeśli wychowałyśmy się i żyjemy w środowisku, w którym naturalne jest, że kobiety zajmują się dziećmi w domu, a na dodatek znajdujemy męża czy partnera, który także wyrósł w takim modelu, to trudno się zeń wyłamać. Przypominam, też że nadal istnieją warstwy społeczne, w których praca kobiety świadczy o nieudolności męża.

Wiele z nas miało pracujące matki.

Czasami jednak kobiety mówią „biegałam po podwórku z kluczem na szyi”, bo moja matka nie miała dla mnie czasu, wypruwała sobie żyły, a kariery i tak nie zrobiła. Dlatego ja chcę inaczej, chce zostać w domu, nie szarpać się, zapewnić dzieciom to, czego ja nie miałam.

Zaznaczę jasno - nie oceniam tego. Możemy zostać w domu, możemy wracać do pracy. Za każdą z tych decyzji kryją się jednak konsekwencje, których musimy być świadome.

Czekaj, ale co z samodzielnością, karierą? Gdzie jest pokolenie wychowane na „Seksie w wielkim mieście"?

Mhmm… na kultowym serialu w którym jedna z bohaterek od początku mówi, że dla niej priorytetem jest małżeństwo po czym odchodzi z pracy, by założyć rodzinę. A druga, mimo że ma opiekunkę do dziecka i wspierającego męża, wyrzuca sobie, że zaniedbuje macierzyństwo, a koniec końców zmienia pracę na taką, która pozwala jej częściej być w domu. No, to by wiele wyjaśniało (śmiech).

A wracając na twardy grunt: odnoszę wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latek się rozczarowało.

Modele promowane przez media są  niezwykle wymagające. Kultura masowa podsuwa nam obrazki idealnych kobiet, które idą biegać, zanim rodzina wstanie, by potem zaserwować zdrowe śniadanie, odwieźć i odebrać dzieci ze szkół, ugotować obiad, przy tym realizować się zawodowo, jeść służbowe lunche, robić prezentacje, jeździć na konferencje, równocześnie dbając o potrzeby seksualne męża i z uśmiechem na ustach przygotowując dzieci do szkolnego konkursu wiedzy. W realu tak się nie funkcjonuje. Z czegoś trzeba zrezygnować albo pozwolić sobie na nieidealność.

Dodatkowo praca stała się dziś synonimem kariery. A nie czarujmy się, dla wielu z nas to po prostu codzienny obowiązek, z którym musimy się zmierzyć. Do pracy trzeba chodzić, żeby mieć pieniądze na życie i to nie zawsze jest realizacja naszych marzeń i ambicji, a często powtarzalna, nudna czynność.

To wspaniale mieć pracę, która jest pasją, ale często to luksus. A ciąg słów „praca, kariera, sukces” nie zawsze pomieści wszystkich. To bardzo frustrujące szczególnie, kiedy żyje się w małym ośrodku albo ma się niskie kwalifikacje. Potwierdza to obserwacja, że z rynku pracy odchodzą najczęściej panie najgorzej wykształcone, z miast od 20 do 100 tys. mieszkańców. Jak w tym popularnym rysunku z kobietą na kasie w supermarkecie. Obok niej stoi kierownik i przemawia: „Pani Jolanto, albo dziecko, albo kariera”. A przecież, te mało kolorowe prace też ktoś musi wykonać, aby system funkcjonował i nie ma w tym nic złego ani ubliżającego.

500 plus pomaga w podejmowaniu takich decyzji?

To świadczenie miało na początku falę wznoszącą i aktywizowało kobiety do wejścia na rynek. Ale z analiz Instytutu Badań Strukturalnych wynika, że aktywność zawodowa matek w porównaniu do kobiet bezdzietnych spadła. Więc ostatecznie 500 plus zaczęło demotywować. Ale ja bym się raczej zastanowiła, z jakiej pracy rezygnowały te kobiety, jeśli dla 500 czy 1000 złotych miesięcznie zrzekły się ubezpieczenia, a w wielu przypadkach i emerytury? Dla mnie to dowód, jak niskiej jakości bywa praca w Polsce.

25-latka, wykształcenie podstawowe albo średnie, siedzi sobie w parku z dzieckiem w wózku. Czego nie wie, rezygnując z pracy, by zająć się maluchem?

Że konsekwencje może ponosić przez kolejne pół wieku. Bez względu na to, z kim jesteśmy w związku i jak długo nasz związek będzie trwał, rezygnując z pracy często skazujemy się na głodową emeryturę. Co i rusz media sensacyjnie donoszą, że najniższa emerytura, jaką wypłaca ZUS, wynosi mniej niż 10 groszy.

Taka kobieta będzie kiedyś całkowicie zależna od partnera, męża, pomocy rodziców, świadczeń społecznych czy właśnie dzieci. Podejmując taką decyzję, często polegamy w 100 procentach na partnerze, na tym, że będziemy z nim do końca życia, że on będzie nas dobrze traktować, że nigdy nam nie wypomni, że nie pracowałyśmy zawodowo. To bardzo ryzykowne. Każdy z nas zna historię, że żyli ze sobą aż do setki, w szacunku i miłości. Ale historii, że „nie żyli długo i szczęśliwie” jest równie dużo.

Bo możemy się rozwieść.

A badania pokazują, że rozwód najczęściej prowadzi do zubożenia kobiety. Między innymi dlatego, że zazwyczaj dzieci zostają przy matce, co jest dla niej obciążeniem. Gdy dodatkowo w grę wchodzi powrót na rynek pracy, też bywa trudniej. Nie chodzi wyłącznie o to, że w razie choroby dziecka, wizyty u lekarza wszystko spoczywa na jej barkach. Nazwijmy rzecz po imieniu - pracodawcy często krzywo patrzą na samotne matki czy rozwódki z dziećmi. Takie kobiety są też najbardziej narażone na szantaż. Można im oferować niższą pensję, gorsze warunki, grozić zwolnieniem, jeśli na przykład nie wezmą nadgodzin.

Nikt nie przewiduje, wychodząc za mąż, że się kiedyś rozstanie.

To zupełnie naturalne i zdrowe, ale nie myśląc o naszej sytuacji ekonomicznej w dłuższej perspektywie, może się okazać, że wylądujemy na ulicy, z orzeczoną eksmisją. Bo mieszkanie było męża, kupione przed ślubem i należało tylko do niego.

A nie wszystkie rozwody przebiegają w szacunku i zgodzie. Czasem przy podziale majątku trzeba mieć dowody, że ja też dokonywałam zakupów, że zapłaciłam za kafelki, których przecież nie zerwę ze ściany albo sfinansowałam meble kuchenne na wymiar do mieszkania, które nie było moje. Zresztą nie trzeba brać ślubu, żeby żyć i budować razem dom, na przykład na działce partnera, albo dokładać się do remontu „naszego mieszkania”, które w akcie notarialnym nie jest nasze.

Wtedy przy rozstaniu przydaje się imienna faktura czy potwierdzenie płatności z osobistego konta. Czyli przydaje się zabezpieczenie. Żeby nie zaczynać wszystkiego od nowa tylko z walizką ubrań i rzeczy osobistych.

Zwykle zakładamy, że to wszystko jest nasze, wspólne.

A nie jest. Na przykład tantiemy, darowizny i spadki dotyczą konkretnej osoby – chyba, że wyraźnie zaznaczono, że ktoś ofiarowuje coś obu małżonkom. Nawet w trakcie trwania małżeństwa można ustalić rozdzielność majątkową. Wtedy to, co wniosło się, to mój majątek osobisty i gdy np. małżonek bez mojej wiedzy popadnie w długi, komornik nie powinien mi tego zabrać. Można też ustalić sądownie wysokość samodzielnych wydatków w małżeństwie. Bo to nie jest tak, że gdy facet zarabia, a ja nie, to on może sobie kupować co chce i za ile chce, a mnie to powinno nie interesować. Mężczyźni tak samo jak kobiety powinni wiedzieć, jakie są konsekwencje wspólnoty majątkowej. Jeśli jesteśmy w takowej i nasz zarabiający mąż postanowi sobie kupić jacht, to możemy iść do sadu.

Częściej sąd przychodzi do nas, bo mąż miał firmę i ona zbankrutowała. O niczym nie wiedziałam - mówi wtedy kobieta.

To całkiem powszechna reakcja. Zakochujemy się, mamy motyle w brzuchu, chcemy budować wspólną przyszłość i czasem trudno jest nam zrzucić bombę: hej porozmawiajmy o sytuacji finansowej twojej firmy czy o twoich kredytach! Nie rozmawiamy, bo nie chcemy być postrzegane jako materialistki czy modniej mówiąc gold diggerki. Ale nie pytając, ryzykujemy, bo często w przypadku bankructwa pod młotek idzie choćby samochód, który okazuje się firmowy. Jest jeszcze problem długów skarbowych, które są długami całego gospodarstwa domowego, nawet kiedy w życiu nie przestąpiłyśmy progu firmy męża. Taką perspektywę też musimy brać pod uwagę tym bardziej, kiedy rezygnujemy z pracy zawodowej, by zajmować się domem. Powinniśmy mieć świadomość, do kogo należy mieszkanie, w którym będziemy mieszkać– na przykład czy nie jest własnością teściów. Co się stanie, gdy rodzinny biznes nie wypali, jaka jest jego forma prawna, co jeśli zainwestujemy nasze pieniądze w jego firmę i jakie będą tego konsekwencje w przypadku rozwodu, czy nie odziedziczymy długów w sytuacji nagłej śmierci męża.

Nie bójmy się radzić prawnika. To kosztuje około 100, 150 złotych.

Wróćmy do naszej perspektywy ławeczki w parku. Co nam jeszcze umyka?

Wszelkie nieszczęścia, choroba, kalectwo, przedwczesna śmierć partnera czy męża. Znika główne źródło dochodów, a my musimy utrzymywać się z renty rodzinnej, chorobowej czy innych świadczeń.

Najniższa renta rodzinna od 1 marca to 1,2 tys. zł brutto. Statystyczna wdowa Kowalska może jednak iść do pracy.

Nie ma statystycznej Kowalskiej. Inne możliwości ma kobieta w dużym mieście, inne ta na wsi. W mniejszej miejscowości może nie być dla niej żadnego zajęcia, bo tak zwane panie sprzątające są zatrudnione tylko w urzędzie gminy i ośrodku zdrowia a wtedy za pracą trzeba rozglądać się w mieście. Pytanie, czy pani ma samochód i prawo jazdy. Z drugiej strony, na wsi mamy prace sezonowe. Oprócz wykształcenia, stanu zdrowia, wieku często decyduje lokalna specyfika, stopa bezrobocia w regionie, zbieg okoliczności… Można tak mnożyć czynniki i zmienne.

A jeśli nasza bohaterka nigdy nie pracowała?

To powrót na rynek po kilkunastu, kilkudziesięciu latach będzie kosmicznie trudny. Po pierwsze, nasze wykształcenie może wymagać odświeżenia. Po drugie, jak udokumentować kwalifikacje? Jesteśmy kreatywne, bo szyłyśmy stroje na karnawał? Takie rozmowy kwalifikacyjne nie należą do łatwych. A zanim dojdzie do rozmowy, trzeba ustalić, jaką prace mogłaby podjąć kobieta, jakie ma umiejętności, do jakiej branży one pasuje. To bywa niezwykle trudne i często wymaga wsparcia doradcy.

Wychodzi nam, że nigdy nie opłaca się nie pracować.

Jeśli możemy, pracujmy choćby dla komfortu, że gdyby się coś stało naszemu partnerowi, to albo jesteśmy wstanie wziąć odpowiedzialność za część finansów, albo wypracować sobie emeryturę.

Dlatego tak ważna jest edukacja ekonomiczna pokazująca, że pieniądze nie są wirtualnym tworem. Wykonujesz konkretną pracę za konkretne wynagrodzenie. Nie pracujesz, nie masz. Wtedy może cię utrzymywać mąż, partner ale wiąże się to z wieloma konsekwencjami.

Kobiety ze względu na biologię i utarte schematy faktycznie częściej wypadają z rynku, jednak nie zwalnia ich to z odpowiedzialności za swoje życie. Trzeba pamiętać że przy zakupie wspólnego samochodu powinno się być wpisanym do umowy. Że jeśli się dokłada się do remontu, powinno się mieć na to faktury. Trzeba zwracać uwagę, czy jest się zameldowanym, jakie ma się prawa do mieszkania. A już na pewno w którym banku są rodzinne konta, lokaty, jak wygląda kwestia kredytów i własności… W razie czego.

Dlaczego o tym nie rozmawiamy w naszych związkach?

Bo my w ogóle nie rozmawiamy o pieniądzach. Edukacja finansowa kuleje. Widać to na przykładzie młodych ludzi. Mają z finansami szczególny kłopot, są otoczeniu kulturą ciągłej konsumpcji co rusz to nowych dóbr, które natychmiast trzeba mieć. Zewsząd słyszą - weź raty zero procent, kup teraz, oddasz później. Bez odpowiedniego przygotowania mogą się zachłysnąć finansową wolnością i – zamiast pieniędzmi gospodarować – będą je wydawać bez żadnego planu. Prawdziwe schody zaczną się wtedy, kiedy spróbują pogodzić pieniądze i związek.

Polacy w wieku 18-24 lat są rekordowo zadłużeni. W tej grupie niespłacone zobowiązania ma około 150 tys. osób. A najbardziej niepokojące, że niemal 70 proc. długów to kredyty konsumpcyjne, kiedy mieszkaniowe to 1 proc.

Czyli zanim powiemy „tak” dla pierścionka, powinnyśmy powiedzieć tak dla pieniędzy.

Nie! Zanim pomyślimy o zamążpójściu, pomyślmy najpierw, czego chcemy i jakie ma to konsekwencje. Małżeństwo nie powinno być traktowane jak przerzucenie odpowiedzialności za byt na jednego z partnerów. To związek dwojga dorosłych ludzi którzy powinni go poukładać po swojemu z pełną tego świadomością.

Nauczmy się, że rozmowy o pieniądzach trzeba przeprowadzić, kiedy nasza relacja zaczyna się robić poważna. Ustalmy konta osobne, wspólne czy mieszane? Czy jak konto, to ktoś jest do czyjegoś upoważniony? Jeśli coś kupujemy to składamy się po równo? A może jak ty płacisz czynsz, to ja robię zakupy? Im mniej niedopowiedzeń, tym mniej niezręczności i pretensji. To może mało romantyczne, ale trwanie w związku z kimś tylko dlatego, że nie stać nas na odejście lub samodzielne życie jest romantyczne jeszcze mniej.

Z Anną Bojanowską-Sosnowską rozmawia Iwona Dominik

  • Anna Bojanowska-Sosnowska – badaczka polityki społecznej, wiceprezeska Fundacji Ambitna Polska.

Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 6 czerwca 2020 r.