Trzymaj kolanka razem

Czułość i Wolność

„Masz pierwszą miesiączkę, to teraz jesteś już kobietą”. Usłyszała to pani? Oczywiście, jak wiele koleżanek.

I do dziś wiele dziewczynek to zdanie słyszy. Niestety.

Niestety?

To najczęściej pierwszy moment, kiedy menstruacja podlega stereotypizacji. A sam komunikat nie tylko jest dla dziewczynki niezrozumiały, ale też może wyrządzić krzywdę.

Bo?

Bo miesiączkująca 12-latka nie jest kobietą, tylko dzieckiem, które ma okres! Tym bardziej przedwcześnie miesiączkująca dziewięciolatka. Rodzice mają tendencję do traktowania miesiączkujących dzieci jako bardziej dojrzałych, niż są. Krwawienie sprawia, że w nastolatce z dnia na dzień widzą kobietę. I narzucają rygory: „O, teraz trzeba na ciebie uważać, bo zajdziesz w ciążę”, a jednocześnie stawiają wymagania, które – w ich rozumieniu – wiążą się z kobiecością. „Nie przeklinaj, nie okazuj złości. Jak siadasz, to kolanka razem”, mimo że do wczoraj byłaś słodką łobuziarą wspinającą się z chłopakami po drzewach. Teraz jesteś kobietką.

12-latka słyszy też: skoro kobietą, to już nie dzieckiem.

I rozumie, że od teraz powinna zachowywać się jak osoba dorosła, choć przecież nie ma żadnych kompetencji społecznych i emocjonalnych ku temu. W niektórych domach jednocześnie to moment, gdy rodzice przekazują dziewczynce wszystkie swoje przekonania co do kobiecości: „Teraz zobaczysz, co to znaczy być kobietą: krwawienie co miesiąc, potem porody, ból. I tak do pięćdziesiątki”. Z faktu biologicznego, świadczącego wyłącznie o prawidłowym rozwoju, robimy granicę, za którą zaczyna się „wielka kobieca boleść”.

Gdy synkowi „rzuca się wąs”, reagujemy inaczej?

Zdarza się, że chłopcy też słyszą komunikat: „Jesteś mężczyzną, więc musisz być samodzielny, radzić sobie sam”. A przecież 14-latek jeszcze sobie sam nie poradzi, odbiera mu to poczucie bezpieczeństwa. Jest też opcja brutalniejsza: „Zobaczysz, co to znaczy być mężczyzną, całe życie wszystko będzie na twojej głowie, będziesz musiał utrzymać rodzinę, na twoich barkach będą wszystkie trudne życiowe decyzje”. Też niełatwe. Ale dziewczynki doświadczają tego upupienia częściej, bo też moment, w którym rodzic czuje, że nadszedł czas, by to powiedzieć, jest bardzo wyrazisty.

Rodzic? Chyba najczęściej matka?

W polskich domach są trzy style wychowania seksualnego. Dominuje jeden, dwa pozostałe, czyli bardzo otwarty i wspierający oraz rygorystyczny, w którym o seksualności nie mówi się wcale, od lat są na obrzeżach. Ten najczęściej spotykany w literaturze opisujemy jako „oparty na otwartości i interakcji w ramach jednej płci”. Chodzi o to, że wychowanie seksualne jest prowadzone w parach jednopłciowych. Dziewczynki rozmawiają z mamami, chłopcy z ojcami. Dopuszczalna jest kombinacja matka – syn, ale rzadko idzie to na skos w drugą stronę.

Ten styl ma jedną potężną wadę: rodzice przekazują nie wiedzę, ale swoje doświadczenia. Jeśli matka cierpi na dużo dolegliwości związanych z menstruacją, to mówi córce, że miesiączka oznacza ból kręgosłupa, głowy, piersi, że człowiek czuje się wtedy zdechły, a dziewczyna czeka na pierwszą menstruację jak na dopust boży. A przecież to może jej nie dotyczyć.

Ale przecież często mówi się o tym, że w nieformalnej edukacji wymiana doświadczeń jest cenniejsza niż encyklopedyczna wiedza.

Jasne, ale to nie dotyczy sfery seksualności! Tu opowiadając o własnych odczuciach, przekazujemy swoje postawy i preferencje. A miesiączka jest faktem biologicznym. I tak powinna być traktowana. Nie jest tak, że dla wszystkich jest cierpieniem. Niektóre z nas przecież niemal nie zauważają, że mają okres.

Ale takich, które czas menstruacji lubią, nie znam.

Bo co tu lubić? To jak zamknięte koło: nie przechodzi nam nawet przez gardło stwierdzenie o „lubieniu miesiączki”, bo żyjemy w świecie, w którym ona wciąż jest tabu, a skoro jej nie lubimy i nie mówimy o niej otwarcie, tym bardziej przyczyniamy się do tego, by ze strefy tabu nie wyszła. A właśnie ta tabuizacja powoduje nierówności, zarówno w życiu szkolnym, domowym, jak i później zawodowym.

Dla kogo to tabu?

I dla młodych, i dla dorosłych. Nastolatki potajemnie wyciągają podpaski z plecaków, ja też z tamponem w ręku nie przemaszerowałam jeszcze korytarzami uczelni. O tym, jak wielkie to tabu, świadczą choćby reakcje na reklamy środków higienicznych dla kobiet. Pamięta pani petycje, by nie emitować ich w porze obiadowej? A przecież dla połowy polskiego społeczeństwa menstruacja to coś, czego doświadczają co miesiąc.

To tabu powstało w dawnych czasach, gdy miesiączkę wiązano z nieczystością kobiety, co podtrzymało i umocniło wiele późniejszych systemów religijnych. W ortodoksyjnym judaizmie kobieta musi się rytualnie oczyszczać po okresie do dziś.

W katolicyzmie ten wątek chyba się wyciszył.

Nie byłabym tak optymistyczna. To wciąż religia mężczyzn.

Tabuizacja menstruacji wynika ogólnie z tego, że żyjemy w kulturze androcentrycznej, wyżej ceniącej wartości związane z męskością. Dlatego te elementy magicznego myślenia, krążące wokół nieczystości miesiączkujących kobiet, wciąż mają się tak dobrze.

Z raportu Kulczyk Foundation wynika, że miesiączka to duży problem dla nastolatek w szkole.

Mamy XXI wiek, a w szkołach, nie dość, że czasem brakuje nawet papieru toaletowego, to nie ma w toaletach podpasek i tamponów. W Skandynawii to standard. Bo to przecież normalne, że o wzięciu ze sobą podpaski można zapomnieć, a nieregularny okres może zaskoczyć.

W szkole, w której o miesiączce nie mówi się wcale albo tylko z dziewczętami, ogólnodostępne podpaski byłyby sensacją.

Pewnie przez pierwszy miesiąc fruwałyby po korytarzach, ale z czasem uczniowie przyjęliby ten przedmiot jako oczywisty. Od czegoś trzeba zacząć, może właśnie od sensacji. Ale dałoby się jej pewnie uniknąć, gdyby edukacja na lekcjach WDŻ była rzetelna. Niestety, jeśli się mówi na lekcjach o miesiączce, to zbyt mało i wyłącznie z dziewczętami. A przecież chłopcy żyją w społeczeństwie, kontakt z miesiączkującymi kobietami ich nie ominie, po drugie – w większości to osoby heteroseksualne, będą mieć kontakt z miesiączkującymi partnerkami. Wprowadzamy tabu już na poziomie edukacji. Ich wiedza o menstruacji to informacje o doświadczeniach bliskich im kobiet. Jeśli partnerka „wykrwawia się co miesiąc”, uważają, że wszystkie kobiety cierpią. Jeżeli nie ma dolegliwości, twierdzą, że te, które się skarżą, histeryzują. Wielu czerpie wiedzę z internetu, a tam aż się roi od mitów i stereotypów.

Które mity i stereotypy są najbardziej żywe?

Wśród nastolatek najczęściej powtarzany mit to ten, że nie można zajść w ciążę w czasie miesiączki. Ale we wszystkich pokoleniach bardzo silne jest przekonanie, że miesiączka to coś, co musimy ukryć. I że jeśli podpaska się przesunie i na spodniach będę miała czerwoną plamę, to będzie blamaż roku. W USA furorę robią majtki wchłaniające krew, w których nie trzeba nosić podpasek. Polskie reakcje? „Nigdy w życiu! Bardzo bałabym się, że przeciekną, poplamię się, ktoś się domyśli, że miesiączkuję” – piszą kobiety na forach. Z podobnych powodów niechętnie korzystamy z kubeczków menstruacyjnych. Przez tabu, że nie można mieć żadnych oznak miesiączkowania, kobiety w Polsce nie sięgają po nowoczesne środki. A wystarczy odczarować ten strach: jak się ciuch poplami, to się go wypierze. Kropka.

Mnie jednak najbardziej niepokoją stereotypy związane z PMS.

Jakie?

Fundamentalne! Istnieje wiele dolegliwości na poziomie fizjologicznym, związanych z miesiączką, ale na poziomie emocjonalnym, psychicznym – nie. To wykazały już pod koniec lat 80. gruntowne, prowadzone dobrą metodologią badania. Zmiany w nastroju mogą być jedynie prostą reakcją na ból czy fizyczne napięcie. A jednak lubimy tłumaczyć chwiejność nastrojów napięciem przedmiesiączkowym, pozwalać sobie na mniejszą kontrolę. Fajnie i dość wygodnie jest wierzyć w PMS, ale to miecz obosieczny chętnie wykorzystywany przez mężczyzn: „Histeryzuje, bo zbliża jej się okres”. Te wszystkie mity i stereotypy wpływają na nierówne traktowanie, co zaczyna się często już w okresie dorastania.

W jaki sposób?

Znam domy, w których faworyzuje się brata jako tego, który jest wolny od zaprzątnięcia swoją fizjologią. Ale zdarzają się przegięcia w drugą stronę. Są rodziny, w których na czas miesiączki obowiązki dziewczynki przejmuje brat. Mam wątpliwość, czy dawanie ekstra przywilejów jest właściwą drogą. Nie mówię o sytuacji, gdy nastolatka zwija się z bólu. Ale jeśli menstruacja nie jest dla niej fizycznym problemem, to nie widzę powodu, by traktować ją inaczej. Nadajemy charakter mistyczny miesiączce, uznając, że to moment, w którym życie zamiera. A przecież wkrótce się przekona, że może mieć miesiączkę podczas sprawdzianu, matury, ważnej randki. Pracy z tego powodu też nie rzuci.

Dlatego nie jestem zwolenniczką zwalniania się z wf. tylko dlatego, że dziewczyna miesiączkuje. Powodem mogą być bolesne skurcze, a nie sama menstruacja. Robimy sobie krzywdę, wyłączając się z aktywności, a jednocześnie oczekując, by miesiączka była traktowana jako coś normalnego.

Ale część kobiet chciałaby nawet wprowadzenia „urlopu menstruacyjnego”.

Pojedyncze firmy go wprowadzają. I nie zawsze to fanaberia. Tam, gdzie kobiety wykonują pracę fizyczną, obciążającą, w trudnych warunkach – to sensowne. Ale w większości – nie. Jeśli kobieta ma bolesne skurcze albo potężnie boli ją głowa, to jest powód do wzięcia urlopu czy chorobowego, nie samo krwawienie. Zresztą, część kobiet nie tylko wstydzi się, ale wręcz boi mówić o objawach, by nie być traktowaną jako pracownik drugiej kategorii. „I tak nimi jesteśmy, bo zachodzimy w ciążę. I tego ukryć się nie da” – myślą. Dążąc do równości, nauczyłyśmy się skrzętnie ukrywać objawy kobiecości. I namawiam nie do tego, by robić z siebie księżniczkę przez kilka dni w miesiącu, ale by żyć zgodnie z zasadą: „Inni, ale równi”. I pozwalać sobie na słabsze funkcjonowanie przez czas miesiączki, jeśli coś nas boli.

Powiedzenie szefowi: „Dziś jestem osłabiona, mam okres, bądź wyrozumiały”, wielu z nas trudno sobie wyobrazić.

To zależy od naszej otwartości w zakresie mówienia o fizjologii. Jeśli nie mam kłopotu z tym, żeby powiedzieć: „Przepraszam, szefie, dziś funkcjonuję słabiej, bo jelita mi wykręca”, to nie ma powodu, by nie powiedzieć: „Mam pierwszy dzień okresu, moje 100 proc. dziś jest niższe niż wczoraj”.

Z Magdaleną Grabowską rozmawiała Aleksandra Lewińska

  • Magdalena Grabowska – psycholożka i seksuolożka, wykłada na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 23-24 maja 2020 r.