Tylko nowe zamówienie w koszyku internetowym poprawia jej nastrój

Pocieszają, dodają energii, wprawiają w dobry nastrój. Potem przewalają się w szafie, wyrastają z niedomykającej się szuflady, stoją nieprzeczytane na półce. A poczucie winy rośnie.
– Już wiem, że będziemy mówiły o zakupach.
I zakupoholizmie.
– Wiele osób definiuje siebie jako zakupoholików, bo zdarzają im się wyskoki na wyprzedaży, jakieś niekontrolowane wydawanie znaczącej części pensji na coś kompletnie niepotrzebnego, ale zakupoholizm to uzależnienie, które dotyka mniej niż 5 proc. populacji. Większość z nas raczej nie ma z zakupoholizmem jako uzależnieniem do czynienia, natomiast rzeczywiście istnieje coś takiego jak regulowanie emocji za pomocą przyjemnostek, które są krótkotrwałe, które tak naprawdę nie uspokajają nas na dłuższą metę i są tylko plasterkiem na głęboki ból: niewiele dają, tylko chwilowo przynoszą ulgę. Takie często są zakupy, takie były i są zakupy w pandemii, które mają za zadanie umilić ludziom czas. W ten, jako psycholog powiem wprost, słaby, powierzchowny sposób próbowaliśmy i próbujemy sobie radzić ze stresem, zamiast szukać konstruktywnych rozwiązań. To jak jedzenie lodów. Chwilowo daje nam przyjemność, odciąga od problemów, ale to nie jest coś, co trwale polepszy nam samopoczucie.
Ale to jeszcze nie zakupoholizm?
– Zakupoholizm to kompulsywne, nieprzemyślane, dysfunkcyjne zachowanie. Oczywiście osoba, która wpada w uzależnienie od zakupów, zaczyna tak jak większość z nas: poprawianiem sobie humoru zakupami. Czasami słyszymy: „kup sobie fajnego, jak masz gorszy dzień", „pokłóciłaś się z koleżanką, popraw sobie nastrój w sklepie", „muszę sobie odbić ten poranek, kupię kolejne książki". Kiedy jednak okazuje się, że to jedyny sposób na satysfakcję, jedyny sposób, żeby odczuwać ulgę, to znaczy, że zaczyna się dziać coś niedobrego. W zakupoholizmie jest tak, że zakupy stają się jedyną formą osiągania spokoju. Człowiek pracuje po to, by wydawać na zakupy. Nie ma żadnych innych przyjemności, nic innego nie sprawia mu radości. Przeważnie jest tak, że osoby uzależnione od zakupów doskonale sobie zdają sprawę z tego, że są w matni, obiecują sobie: „OK, to ostatnia sukienka, ostatnie perfumy, książka". Mija chwila, to może być pół dnia, znowu dopadają nas stresy dnia codziennego i próba znalezienia na nie remedium, czyli zakupy. I koło się zamyka, wszystko zaczyna się od nowa.
Czyli co konkretnie?
– To może być kompulsywne wydawanie pieniędzy, które były odłożone na wyjazd, wydanie pieniędzy na wycieczkę dla dziecka, wydanie gotówki, którą miało się dać w prezencie siostrze na ślub, to także przepuszczenie pieniędzy zaoszczędzonych na własne potrzeby, np. na aparat ortodontyczny. Wydawane są pieniądze, które absolutnie nie powinny być ruszone z konta.
I ta osoba nie jest w stanie się zatrzymać.
– Impuls do robienia zakupów, ten głód zakupowy tak bardzo zagłusza zdrowy rozsądek, że mimo prób nie udaje się nam na dłużej przestać, zachować nad nim kontroli. Osoba z zakupoholizmem wie, że niepotrzebnie wchodzi do galerii handlowej, ale potrzeba redukcji nieznośnego napięcia jest dużo silniejsza. Gdy przychodzą do mnie do gabinetu osoby zmagające się z zakupoholizmem, mówią często: wie pani, jak ja czytam, że mam iść na spacer z psem albo pójść sobie na ćwiczenia, to mnie to nie interesuje. Mnie interesuje tylko to, że pójdę do sklepu i coś sobie kupię. To jest ten wyrzut hormonów, który daje mi poczucie zadowolenia.
Zakupoholizm to uzależnienie bardzo bliskie hazardowi, Kwoty, które ludzie potrafią wydawać na rzeczy, są takie same jak w hazardzie – to mogą być setki tysięcy złotych, ale proszę zauważyć, że zupełnie inaczej się patrzy na oba zjawiska. Społecznie zakupoholizm jest traktowany niepoważnie, lekko, z przymrużeniem oka, nikt nie robi z tego dramatu, nikomu nie żal osób z zakupoholizmem. Prędzej są obiektem drwin.
Dlaczego?
– Bo według badań dotyczy w 90 proc. kobiet, a to, co kobiece, jest niestety często bardziej pomijane, lekceważone i deprecjonowane. Ale mówiąc szczerze, uważam, że te statystyki trochę fałszują rzeczywistość – według mnie one wynikają z tego, że mężczyźni nie przyznają się do zakupoholizmu.
Wstydzą się?
– Czasem się wstydzą, a czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że są w matni. Mówią: jestem kolekcjonerem, kolekcjonuję ładne zegarki. Ale gdy na te zegarki poszły już całe oszczędności rodziny, to coś jest nie tak. Czasem to kolekcjonowanie to uzależnienie od kupowania.
Zakupoholizm traktowany jest bardziej jak fanaberia, stereotypowo uważa się, że to fanaberia bogatych kobiet, mieszkanek dużych miast, które są samotne, są singielkami, nie mają co robić, więc wydają pieniądze. Prawda jest jednak taka, że zakupoholizm może dotyczyć i seniorki, która wydaje całą emeryturę na prezenty dla wnuczka, 15-latka z małej miejscowości, który wcale nie ma pieniędzy, tylko je zdobywa, jak może, by wydawać. Ludzie niezamożni też mogą być uzależnieni od zakupów, uzależnieni od brania chwilówek, pożyczek, zaciągania długów. W moim gabinecie częściej pojawiają się wcale nie te zamożne 30-latki, tylko 65-latki, które mają gigantyczne długi w parabankach, boją się konsekwencji, komornika pukającego do drzwi. To osoby, które przychodzą do mnie z myślami rezygnacyjnymi, depresyjnymi.
W którym momencie te osoby trafiają do gabinetu?
– Jest pewien procent osób, które same widzą, że coś się dzieje nie tak, że wpadły w natręctwo kupowania. Natomiast z racji tego, że zakupoholizm jest trywializowany, a nawet nagradzany społecznie – bo osoba, która posiada dużo rzeczy, nierzadko jest chwalona – za świetny styl, za ubrania, za bycie na bieżąco z trendami, posiadanie aktualnej biblioteczki książek – to czuje się dzięki swemu natręctwu bardziej wartościowa, więcej znacząca, to dodaje jej ważności, to podbija w jej mniemaniu jej wartość i pozycję społeczną. Żyjemy w takiej kulturze, w której jesteśmy podatni na ocenę. Ciągle się mówi o tym, jak ktoś wygląda. Występuje ekspertka w telewizji i słyszymy: „ale ładna koszulka", chociaż ona mówi merytoryczne rzeczy. Jesteśmy zanurzeni po uszy w ocenianiu, to dlatego osoby z zakupoholizmem mają trudność ze zrezygnowaniem z niego.
Wiele osób żyje w instagramowej społeczności, gdzie mieć znaczy być, gdzie młode dziewczyny i młodzi chłopcy chcą się wyróżniać, przynależeć do grupy odniesienia.
Osoba, która się zgłasza do gabinetu, musi mieć świadomość, że będzie musiała zrezygnować z bycia w czołówce osób, które powiedzmy wyprzedzają trendy albo zawsze są na topie w posiadaniu rzeczy. Jeśli ktoś na takich wartościach zbudował obraz swojego „ja", to ta rezygnacja jest arcytrudna. Bo zrezygnowanie z tego, by nie kupować tak dużo, oznacza zgodę na trochę odmienne funkcjonowanie w społeczeństwie.
Rzadko kiedy ktoś z sam siebie przychodzi i mówi: muszę nad sobą popracować, proszę pomóc mi wyjść z zakupoholizmu. Zazwyczaj jest to sytuacja podbramkowa: albo ta osoba ma gigantyczne długi i to ją dobija, albo wali się małżeństwo, wali się relacja, wali się związek, druga strona mówi: zrób coś ze sobą.
W moim gabinecie pojawiają się pacjenci, którzy początkowo mówią o innych problemach – kłótnie w małżeństwie, niska samoocena, depresyjność, myśli rezygnacyjne. I dopiero w trakcie pogłębionego wywiadu okazuje się, że sednem jest kompulsywne kupowanie rzeczy. Samo kupowanie, bo często gdy kurier przynosi paczkę, to osoba z zakupoholizmem nawet jej nie otwiera, nie zdejmuje metki. Znam historie osób, które swoje sypialnie zamieniły na swoiste magazyny. Gdzie stały nierozpakowane pudła, jedno na drugim. Bo przychodziła paczka za paczką. Zdecydowanie łatwiej robi się zakupy online. Osiem lat temu, gdy pisałam książkę o zakupoholizmie, słyszeliśmy, że karta kredytowa to zagrożenie, to największe zło, bo nie widzimy gotówki, kiedy płacimy. Że zabiera możliwość przemyślenia danego zakupu kilka razy. Bo jednak muszę wyjąć pieniądze z portfela, policzyć i zobaczyć, ile mi tych stów ubywa realnie. Dziś można dokonać zakupów niemal z zamkniętymi oczami, klikając tylko ikonki w komórce. To sprawia, że nie zdajemy sobie sprawy, co się dzieje na naszym koncie. Jest jeszcze coś, co teraz powstało, to jest największą zmorą największego zakupoholizmu: bardzo dużo firm robi tzw. dropy: czyli zakupy limitowane, np. po kilka sztuk. To sprawia, że rośnie presja, czują ją zwłaszcza osoby, które muszą kupić, aby utrzymać swój status, swoją samoocenę.
I jeszcze doszedł marketing internetowy.
– On jest bardzo opresyjny. Mamy na przykład śledzące reklamy, kiedy dany produkt wręcz za nami chodzi. Telewizja czy gazeta nie manipulowały nami tak jak internet. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tak bardzo się nam narzuca produkty, usługi czy wręcz nasze potrzeby, często ludzie nie zdają sobie sprawy, że eksponowanie nam jednego produktu wiele razy sprawia, że zaczynamy go pożądać. Czy to czajnik, czy to buty, czy plecak podróżny. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy moim zdaniem zakupoholizm się zatrzymał w pandemii. Wręcz przeciwnie, z tego, co widzę, wręcz trochę wzrósł – badania też to potwierdzają. Osoba, która potrzebuje się odstresować, musi tu i teraz zrobić zakupy i nie myśli o tym, co zrobi, jeśli straci pracę i za chwilę nie będzie mieć pieniędzy. Ona czuje silne napięcie w danej chwili i potrzebuje je złagodzić zakupami.
A potem, jak w każdym uzależnieniu – początkowa euforia zamienia się w poczucie winy, złości na siebie, zniechęcenia sobą, w zmęczenie. To jest frustrujące, te myśli generują wiele złych emocji, pojawia się potrzeba zrobienia coś z tymi emocjami, czyli znowu – muszę sobie ulżyć. To jest bardzo trudne, by przełamać ten styl myślenia, by pokazać tej osobie, że można żyć inaczej. Że to tak naprawdę zakupy doprowadzają ją do depresyjności i frustracji.
Ale nie da się zupełnie żyć bez zakupów.
– Dlatego wychodzenie z zakupoholizmu jest trudne. Bo musisz nauczyć się kontrolowanego kupowania, czyli pójść do tego sklepu, nawet po chleb, i nie kupić dodatkowych rzeczy. Kobiety bardzo często opowiadają mi o swoich doświadczeniach. Jedna z nich była w takim miejscu na wakacjach, gdzie miała tylko jeden sklep z kostiumami kąpielowymi. Wykupiła je wszystkie.
Inna, jak już nie miała gdzie kupować, robiła zakupy w aptece. Kolejna, niewierząca, wręcz antyklerykalna, miała przerwę w Sandomierzu podczas jakiegoś spotkania i wydała mnóstwo pieniędzy w sklepie z dewocjonaliami: „Kupiłam album o siostrze Faustynie (tak z ciekawości), jakiś obrazek w rameczce, stwierdziłam, ze wyjmę obrazek i zostawię rameczkę". Oto chodzi w zakupoholizmie, o szał kupowania, który nie jest zdrowym rozsądkiem. Dla osoby w aktywnej fazie nałogu każdy sklep jest potencjalnym zagrożeniem, takim jak kasyno dla osoby uzależnionej od hazardu. Kiosk będzie zagrożeniem, sklep z cygarami dla niepalącej i tak dalej.
Znam przypadek rodziny, która zbierała na samochód, ufali sobie bezgranicznie, byli razem wiele lat, mieli wspólne konto, na którym odkładali. Jej wydawało się, że ma 150 tys. Któregoś dnia zajrzała i omal nie dostała zawału, bo zniknęła znaczna część pieniędzy. Była zdruzgotana. Partner przyznał się, że te pieniądze wiszą w szafie. Mówił jej wcześniej, że garnitur kosztuje 320 zł, a kosztował 13 tys. Ona nie orientując się w męskich markach ekskluzywnych, nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje miesiącami.
Ważne, żebyśmy podkreśliły, że nie każda rozrzutna osoba boryka się z zakupoholizmem. W rzeczywistości ludzie z reguły stawiają sobie granicę, kontrolują wydatki, nie wydają ponad stan nałogowo. A jak ktoś wydaje bardzo dużo, to raz na jakiś czas. Przeważnie jest tak, że nawet jeśli mamy poczucie winy, bo za dużo wydaliśmy, to w przyszłym miesiącu umiemy powstrzymać się od kupowania. Zakupy nie są naszą obsesją. Nie jesteśmy smutni, bo nie zrobiliśmy zakupów. U osób z zakupoholizmem przymus kupowania jest męczący, nieznośny. Osoba zaczyna się izolować, czuje się wykończona swoim natrętnym przymusem kupowania, a potem wymyślania kłamstw skąd i po co ma tyle rzeczy. To prosta droga w kierunku depresji.
Gdzie osoby uzależnione od zakupów mogą szukać pomocy?
– W gabinetach terapeutów uzależnień oraz psychoterapeutów. W leczeniu ważna jest świadomość, że będą górki i dołki, że będą kryzysy. Często istotne jest, by wytrzymać w terapii, gdy minie początkowy zapał – to jest najtrudniejsze zadanie. Osoby, które są uzależnione od zakupoholizmu, mają często zaniżone poczucie własnej wartości, czasem chcą sobie coś tymi zakupami nadrobić, dowartościować siebie. A więc to praca też nad samooceną tych osób.
Cieszę się, że sporo mówi się ostatnio o minimalizmie, o modzie slow, cieszy mnie to, że gwiazdy pokazują się w jednej sukience kilka razy, to sprawia, że zmienia się nasza świadomość konsumencka. Te trendy sprawiają, że ludzie zaczynają się reflektować i myśleć, co kupują.
Oczywiście zakupy, nowe ubrania, buty, sprzęty, wprawiają ludzi w chwilowy dobry nastrój. To nie jest coś niepokojącego. Chodzi jednak o to, jak często pojawia się ta potrzeba i czy nasze życie nie zaczyna cierpieć przez te zachowania. Kluczowe jest to, czy umiemy dotrzymać umowę z samą sobą: jeżeli umawiamy się, że już nie wydajemy, ale zawalamy umowę, to coś może być na rzeczy.