Ula Chwedziak: Ojciec kazał mi się rozbierać i kłaść na łóżku. Czekałam tak, aż przyjdzie i wymierzy mi karę

Pomaga pani kobietom – ofiarom przemocy. Bazuje pani na własnych doświadczeniach.
– Wspieram kobiety, które doświadczyły podobnych traum co ja. Przeprowadzam interwencje kryzysowe przez internet. Ale zanim zaczęłam pomagać, były po prostu rozmowy na Messengerze i dzielenie się swoimi przeżyciami. Poznawałyśmy się na tematycznych grupach społecznościowych. Później założyłam fanpage Ulowa Traumatycznie. Kiedy zaczęłam publikować posty o przemocy, dziewczyny pisały, że też przeszły przez takie rzeczy.
O czym opowiadały?
– Jedna o tym, że gdy była nastolatką, zgwałcił ją brat. Dziś ma 61 lat i co roku musi z nim siadać przy wigilijnym stole. Matka innej zmusza ją do utrzymywania relacji z ojcem, który ją gwałcił. Była też kobieta, która ma męża całkowicie uzależnionego od rodziców. Płacą za niego nawet rachunki. Wmawia jej, że tak wyglądają relacje w kochającej się rodzinie, a ona nie wie, jak powinny, bo jest DDA. Odzywały się też przyjaciółki kobiet, które są w sytuacji zagrożenia. Chciały wiedzieć, jak mogą im pomóc. Najgorsze są dla mnie przypadki, w których matka godzi się na przemoc wobec dziecka. Czuję wtedy bezradność i wielką złość. Tak było w mojej rodzinie.
Jak wyglądało pani dzieciństwo?
– Pierwszy kontakt z przemocą miałam w wieku dwóch lat. Bawiłam się balonikiem, który dostałam od dziadka. Ojca musiało to zirytować, bo mnie uderzył i z impetem wpadłam na ławę. Miałam rozcięte usta i naruszone zęby, trafiłam do szpitala, założyli mi szwy. Mama powiedziała lekarzom, że sama to sobie zrobiłam, tak samo okłamali potem z ojcem rodzinę. Zapamiętałam to wydarzenie, mimo że byłam wtedy taka mała. Ze szczegółami udało mi się je odtworzyć podczas terapii traum, którą przeszłam już jako dorosła osoba.
Była też przemoc psychiczna?
– Na pierwsze urodziny mojej siostry przyjechało do nas kuzynostwo. Bawiliśmy się i nagle do pokoju wszedł ojciec przebrany za Babę-Jagę. Dzieci piszczały, uciekały, a ja stałam nieruchomo i zaczęłam płakać. Podszedł, pochylił się nade mną i wysyczał, że mnie nienawidzi. Miałam wtedy trzy lata.
Co było pomiędzy tymi kryzysowymi sytuacjami?
– Ojciec był zawodowym kierowcą, więc często wyjeżdżał. Kiedy się pojawiał, stosował przemoc wobec mnie i mamy. Potrafił wrócić w nocy z trasy i zacząć ją bić podczas snu. W tamtych latach był taki ręczny odkurzacz Kaśka. Wyjmował z niego rączkę i ją nią okładał. Używał różnych przedmiotów.
Co z pani siostrą?
– Wobec niej nigdy nie był agresywny. Stała się oczkiem w głowie ojca. Potem poszła w jego ślady i powtórzyła ten sam scenariusz w swojej rodzinie.
Ma pani jakieś miłe wspomnienia z dzieciństwa?
– Wszystkie dobre rzeczy spotkały mnie ze strony dziadków – rodziców mamy. Myślę, że to dzięki ich miłości i temu, jak na mnie wpłynęli, udało mi się wyjść z dysfunkcji. Ale dziadkowie zmarli, jak miałam osiem lat. I wtedy zniknęły wszystkie odłamki normalności. Po ich śmierci mama zaczęła pić.
Wcześniej nie było alkoholu?
– Nie, widziałam ją może z alkoholem na imprezach rodzinnych, ale nigdy pijaną. Gdy zmarli dziadkowie, zaczęła wychodzić na wódkę do koleżanek. Musiałam dbać o dom i młodszą siostrę, wyprawiać nas obie do szkoły. Kryłam też mamę, jak była na wódce u koleżanek, a akurat wracał ojciec. Albo sprzątałam po imprezach, które robiła w domu, żeby nie było śladów. Robiłam wszystko, żeby nie dopuszczać do awantur. Rodzina, sąsiedzi – wiedzieli, co jest grane, nikt nie reagował. To był czas, kiedy bić zaczęła mnie też matka. Dostawałam za byle co, zwykle ręką. Ojciec stosował bardziej sadystyczne zabiegi.
Co ma pani na myśli?
– Musiałam klęczeć twarzą do ściany, z rękami do góry, a jak mi opadały, bił pasem. Albo kazał się rozbierać i kłaść na łóżku. Leżałam tak czasem kilka godzin i czekałam, aż przyjdzie i wymierzy mi karę. Zwykle zjawiał się po dwóch-trzech godzinach i bił mnie, dopóki nie zaczynałam krzyczeć z bólu. Potem wychodził z pokoju. W dzieciństwie pochłaniałam książki, czytanie było dla mnie największą nagrodą. Najgorszą karą było to, gdy mi je zabierał.
Za co te kary?
– Byłam bardzo grzecznym dzieckiem, więc musiał wynajdywać małe powody. Bił mnie na przykład za to, że przyszłam za szybko albo za późno, gdy mnie zawołał. Włączył mi się tryb przestraszonego zwierzątka. Kiedy wiedziałam, że wróci, nasłuchiwałam dźwięku silnika samochodu, klucza w zamku, otwieranych drzwi. To był stan alarmu.
A próbowała pani wkupić się w łaski ojca?
– Starałam się zdobyć jego akceptację nauką. To była jedyna rzecz, którą mogłam wykorzystać, bo siostra uczyła się słabo. Miałam świadectwa z czerwonym paskiem, ale ojciec i tak nigdy nie był usatysfakcjonowany moimi ocenami. Bił mnie nawet wtedy, gdy zamiast piątki przyniosłam czwórkę. A jednocześnie nie pozwalał rozwijać zainteresowań. Nauczyciel od muzyki zachęcał, żebym poszła do szkoły muzycznej, ojciec się nie zgodził. Nie mogłam też zapisać się na dodatkowe zajęcia z polskiego. A potem nie pozwolił mi pójść do liceum, tylko posłał do zawodówki.
W szkole wiedzieli, jaka jest sytuacja w domu?
– Nie sądzę. Szukałam sposobów, żeby zakryć ślady, unikałam ćwiczenia na wuefie. Miałam wtedy poczucie winy, myślałam, że zasługuję na to wszystko, że to ja jestem ta zła. Śmieszne, bo miałam w szkole ksywkę „adwokat". Broniłam uciśnionych, a nie potrafiłam obronić siebie. Długo nawet nie myślałam o tym, że chcę, żeby ktoś mi pomógł. Jako dziecko po raz pierwszy i ostatni poprosiłam o pomoc w wieku 12 lat. Byłam na skraju.
Co się stało?
– Gdy miałam 10 lat, ojciec zaczął mnie molestować. Najpierw wchodził do łazienki i patrzył, potem to się nasiliło i zamieniło w czyny. Kiedy miałam 12 lat, poszłam porozmawiać z jego siostrą. Mieszkała obok. To było po którymś z tych epizodów, gdy myślałam, że dłużej nie wytrzymam. Opowiedziałam jej, co się dzieje. Była zaskoczona. Kazała mi nikomu o tym nie mówić i obiecała, że porozmawia z ojcem. Potem usłyszałam od niej, że sobie wymyślam i że chcę zniszczyć mu życie.
Jak ojciec zachowywał się od tego czasu?
– Nie wiem, czy była między nim a ciotką jakakolwiek rozmowa na ten temat. Nic się nie zmieniło, a wręcz było gorzej. Kilka razy, gdy miałam 14-15 lat, a mamy nie było w domu, próbował mnie zgwałcić. Wtedy miał już kochankę i jedyne, co przychodziło mi do głowy, żeby się bronić, to szantażowanie go, że wszystko jej opowiem. Chyba to mnie ocaliło.
Co się wtedy działo z mamą?
– Piła. Rodzice wzięli rozwód, sąd przydzielił prawa ojcu. Wprowadziła się do nas jego kochanka, a mama wróciła do swojego rodzinnego miasta. Odciął nam z nią kontakt, nie widziałam jej przez pół roku. I wtedy weszłam w fazę buntu. Wsiadłam do pociągu i pojechałam do Wrocławia, żeby się z nią spotkać. Miałam wtedy 16 lat.
Jak wyglądała ta wizyta?
– Była bardzo emocjonalna. Mama się cieszyła i przez te kilka dni nie piła. Ale była już wtedy w rynsztoku. A do mnie wróciły wszystkie złe momenty z dzieciństwa. Potem widywałyśmy się sporadycznie, bardziej regularny kontakt miałyśmy już, jak stałam się pełnoletnia, a ojciec wyrzucił mnie z domu.
A jak było przez te dwa lata, do czasu, gdy to się stało?
– Na ślubie z drugą żoną, w obecności gości – około 40 osób – ojciec uderzył mnie w twarz, bo poprosił o coś i odpowiedziałam, że zrobię to za chwilę. Nikt nie zareagował. Przed wszystkimi utrzymywał, że to ja jestem trudnym dzieckiem. Wtedy mocno też odczuwałam przemoc ekonomiczną, bo jemu powodziło się bardzo dobrze, ale mnie nic nie kupował poza najpotrzebniejszymi rzeczami. Zabraniał też wychodzić do koleżanek, na dyskoteki, nie mogłam jeździć na szkolne wycieczki.
Co zmieniły 18. urodziny?
– Zaczęłam się mocniej buntować i stawiać na swoim. Oczywiście ojciec cały czas mnie bił, nie było już jedynie molestowania. Nie podobało mu się, że głośno wyrażałam swoje zdanie. Ciągle powtarzał, że skończę tak jak matka. W końcu stwierdził, że nie ma dla mnie miejsca w jego domu. Spakowałam się w dwa worki, wyszłam i obiecałam sobie, że nigdy nie wrócę.
Dokąd pani poszła?
– Do takiego starszego małżeństwa zielonoświątkowców, z którymi się przyjaźniłam. Zostałam u nich prawie przez rok. To był czas ukojenia, moje pierwsze bezpieczne miejsce. Mimo to ojciec cały czas dzwonił, a ja nie potrafiłam nie odebrać. Pytał, co się ze mną dzieje, czy mam kontakt z matką. Do tych ludzi, u których mieszkałam, też dzwonił, opowiadał, jaka jestem trudna. Nie relacjonowali mi tego potem w szczegółach, chyba chcieli mnie chronić.
To był początek zmian?
– Tak, ale wszystko działo się bardzo powoli. Zaczęłam pracować i jednocześnie chodziłam do wieczorowego liceum dla dorosłych. Prywatnie – miałam problemy w budowaniu relacji, łatwo wchodziłam w rolę ofiary i nie umiałam wyznaczać granic. Moje pierwsze dwa związki były toksyczne. Dopiero gdy zaszłam w ciążę, zaczęłam walkę o siebie i przede wszystkim – o dziecko. Postanowiłam, że moje życie nie będzie wyglądało tak jak mojej matki. Stworzyłam trwały związek, w którym jestem od ponad 20 lat, mój syn Kuba jest dorosły, nigdy go nie uderzyłam. Mamy bliską, piękną relację. A gdy miał dwa lata, zmarł mój ojciec.
Jak pani to przyjęła?
– Z ulgą, a jednocześnie cały czas czułam jego władzę. Na przykład gdy koleżanka w żartach powiedziała: „Jesteś walnięta", dla mnie to był triger. Od razu przypomniało mi się to, co ojciec mówił do mnie w dzieciństwie. Nie potrafiłam się śmiać. Było wiele takich sytuacji, wyzwalających złe wspomnienia. Włożyłam siebie w dwie role: matki Kuby i żony Mirka. Świetnie się w nich czułam i cieszyłam się, że nie powielam błędów ze swojego domu. Ale Uli nie było. Któregoś dnia odkryłam, że niektórzy nawet nie wiedzą, jak mam na imię.
Jak długo to trwało?
– Od śmierci ojca jeszcze prawie 15 lat. Przeszłam przez cały proces, który prowadził mnie do odkrywania, kim naprawdę jestem. Zaczęłam czytać dużo literatury psychologicznej, edukowałam się i analizowałam przeszłość. Uświadomiłam sobie, że od dawna nie ma ojca, a ja nie mogę wyjść z poczucia winy i wstydu. Na dodatek cały czas była siostra, która przejęła jego rolę. Krytykowała mnie, obwiniała, traktowała jak wroga numer jeden. Zerwanie z nią kontaktu było najlepszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu. Ale z jej dziećmi, które są młodymi dorosłymi, mam bardzo bliską więź. Stworzyłam im dom rodzinny, którego nie mieli wcześniej. Z siostrą nie rozmawiam od ponad sześciu lat.
Zerwanie kontaktu – poważny krok.
– Byłam już wtedy w trakcie terapii, która pozwoliła mi poukładać bieżące rzeczy, zobaczyć, w jakich mechanizmach funkcjonuję. Pracowałam nad wyznaczaniem granic i asertywnością. Miałam zdiagnozowany złożony zespół stresu pourazowego. Osoby, które go doświadczają, czują się jak w bańce, odizolowane od społeczeństwa. Uczyłam się żyć tu i teraz. To był dla mnie ogromy przełom.
Kiedy trafiła pani na terapię?
– Dopiero przed czterdziestką, kiedy okazało się, że mam głębokie stany depresyjne. Najpierw byłam na terapii poznawczo-behawioralnej. W jej trakcie miałam próbę samobójczą. Drugą. Pierwsza była w wieku 20 lat. Ale wróciłam na terapię, a gdy już nauczyłam się radzić sobie z tym, co mnie otacza, chciałam zrobić porządek z przeszłością. I tak trafiłam na terapię traum. Wybrałam psychotraumatologa mężczyznę, bo miałam problem z relacjami damsko-męskimi. Na przykład nie czułam się komfortowo, gdy jakiś fachowiec przyjeżdżał coś naprawić i byłam z nim w jednym pomieszczeniu.
A jak funkcjonowała pani w związkach?
– Nie byłam otwarta w relacjach, trzymałam dystans. Zakochiwanie się to był dłuższy proces, nigdy tak, że iskra i szaleństwo. Szukałam poczucia bezpieczeństwa. Bałam się też starszych mężczyzn. Mój mąż jest ode mnie młodszy o 10 lat.
Ma pani poczucie, że przeszłość za panią?
– Tak, mam wszystko przerobione psychicznie. Stałam się Ulą Chwedziak, nie tylko matką i żoną, zaczęłam odkrywać, kim naprawdę jestem. I nosić sukienki, bo wcześniej chowałam się pod ubraniem. Po trwającej półtora roku terapii traum przeszłam testy i wyszło, że nie mam już złożonego zespołu stresu pourazowego. Transformacja, nawet po ciężkich traumach, jest możliwa. Kiedyś byłam ofiarą, a dziś jestem wojowniczką. Terapia uświadomiła mi też, że chcę pomagać innym. Zostałam konsultantką interwencji kryzysowej, trenerką programu rozwojowego dla kobiet „Podróż Bohaterki – droga do siebie" i programu „Racjonalna terapia zachowań". Jestem też certyfikowanym coachem kognitywnym.
Na czym polega pani pomoc?
– Zwykle to interwencje, czyli spotkania online jeden na jeden z kobietami, które doświadczają przemocy lub innych kryzysów życiowych. Rozmawiamy przez aplikacje wideo, choć są osoby, które dopiero za którymś razem chcą włączyć kamerkę. Moja pomoc to początek drogi do zmian, kończy się na 10 spotkaniach, bo jestem dla tych kobiet pierwszą deską ratunku. Dzielimy się doświadczeniami, polecam im książki, które sama przerobiłam i które warto przeczytać. To jeden z elementów psychoedukacji – budujemy zasoby, czyli skupiamy się na rzeczach mających pokazać im, że jest wyjście z sytuacji i że można o siebie zawalczyć. Większości ofiar brakuje poczucia sprawczości. Podpowiadam też, gdzie dalej szukać pomocy. Kolejnym krokiem powinna być terapia, polecam ją każdej kobiecie. Ale nie wszystkie mają pieniądze na prywatne sesje, a wizyty na NFZ bywają rzadkie i nieregularne.
I wtedy koło się zamyka?
– Szukam sposobów, żeby zapewnić im dostęp do dalszej pomocy. Założyłam swoją stronę internetową, a na niej forum. Idea jest taka, żeby kobiety mogły się na nim podzielić swoimi historiami i żeby łączyć je z psychoterapeutami, którzy zgodzą się pomagać bezpłatnie. Ja też robię wszystko charytatywnie, absolutnie nie chcę zarabiać na tym pieniędzy. Zamierzam również założyć fundację i wtedy za pozyskane dla niej środki będę mogła opłacać psychoterapeutów, żeby za darmo pomagali ofiarom przemocy. W wielu przypadkach to osoby, które miały ograniczony dostęp do edukacji, a teraz są bez pracy albo mają zarobki, które nie pozwalają im skorzystać z płatnej terapii. Też byłam w takiej sytuacji. Przez to, co robił mi ojciec, długo nie mogłam się rozwijać, inwestować w siebie.
Teraz to się zmieniło.
– Tak, widzę swoją misję jako pomaganie innym w podobnej do mojej sytuacji. Zawsze miałam duszę społecznika, teraz mogę się realizować na tym polu. Mój fanpage ma 2 tys. polubień, ale widzę, ile osób śledzi posty. Kiedy napisałam o tym, jak przeżyć święta w dysfunkcyjnej rodzinie, przeczytało to 50 tys. osób. Lajków było 70. Ludzie wstydzą się zostawiać polubienia pod takimi treściami, bo to może ich zdemaskować. Miałam też raz dyżur na dużej kobiecej grupie, która wcześniej przedstawiła moją historię. Jednego wieczoru napisało do mnie 500 kobiet. Odpisywałam przez trzy tygodnie.
Ten odzew zachęcił panią też do napisania książki?
– Do tego zmobilizowała mnie przede wszystkim Marta – bliska mi dziewczyna, którą poznałam rok temu. Też doświadczyła przemocy w domu rodzinnym. Przekonywała mnie, że książka może dać siłę kobietom szukającym wyjścia z sytuacji, w której się znalazły. Tym, które wciąż nie potrafią sięgnąć po pomoc. W pierwszej części opisuję swoje doświadczenia, w drugiej mówię, jak uwolnić się od toksycznej relacji. Cały dochód ze sprzedaży przeznaczę na fundację.
A czym ta książka jest dla pani? Zamknięciem rozdziału, ostatecznym pożegnaniem z przeszłością?
– Nie, nie mierzę się w niej po raz kolejny z tym bólem. To już jest za mną. Wszystko, co miałam do wyrzucenia z siebie, wykrzyczałam, przepłakałam, pożegnałam. Ta książka to krok odwagi i pokonanie wewnętrznego wstydu, który towarzyszył mi przez większość życia. Zajęło mi dużo czasu, żeby uwierzyć w to, że nie jestem winna temu, co mnie spotkało. Że wstyd i wina leżą po stronie oprawcy.
Ilu osobom już pani pomogła?
– Do tej pory zgłosiło się około 1000 osób. Prawie wszystkie to kobiety. Mężczyźni wciąż nie chcą mówić o tym, że doświadczają przemocy. Część kobiet zwracała się z konkretnymi pytaniami, inne szukały pomocy, bo nie wiedziały, od czego zacząć. W przypadku niektórych przeprowadziłam interwencje składające się z 10 spotkań, ale były takie, które w ich trakcie rezygnowały. Pisały też do mnie kobiety, które po prostu chciały się wygadać. Jeszcze nie były gotowe, by coś zmienić.
A co daje do tego siłę?
– Napęd do zmian daje wyjście ze wstydu i poczucia winy, a to zaczyna się w momencie, gdy odważymy się mówić o tym, co nas spotkało. Od tego trzeba zacząć, żeby odzyskać swoje życie.
Ula Chwedziak - wychowała się w przemocowym domu, dziś pomaga osobom, które doświadczyły traumy relacyjnej. Na Facebooku prowadzi fanpage Ulowa Traumatycznie, założyła stronę Traumatycznie.pl i tworzy fundację, która ma umożliwić darmową i profesjonalną terapię ofiarom przemocy. Jest psychoedukatorką, trenerką programu rozwojowego dla kobiet „Podróż Bohaterki – droga do siebie" i programu Racjonalna Terapia Zachowań, a także konsultantką interwencji kryzysowej i coachem kognitywnym.
Zdjęcie: Izabela Jabłońska
Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 26 lutego 2022 r.