Ustawienie domyślne: mężczyzna

Czułość i Wolność

„This is a men’s world” to fraza, która po lekturze twojej książki nabiera nowej głębi. Piszesz wprost: nasz świat, miasta, miejsca pracy, ulice, toalety publiczne, meble, samochody, temperatura w biurach, algorytmy selekcjonujące CV oraz diagnostyka zawału serca, dawki leków i miliony innych rozwiązań zostały zaprojektowane z myślą o mężczyznach. Nie o ludziach w ogóle, ale tylko i wyłącznie o mężczyznach.

Myślimy, że świat jest urządzony tak jak obecnie, bo tak właś­nie jest „naturalnie”, „obiektywnie” i tak po prostu musi być. A to nieprawda. Świat, w którym żyjemy, wygląda, jak wygląda, bo kształtował się po to, by zaspokoić potrzeby nie człowieka w ogólności, ale jedynie bardzo określonego wariantu człowieka, jakim jest „typowy mężczyzna”.

Jak do tego doszło?

Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, ale prawda jest taka, że od zawsze, mówiąc: „człowiek”, tak naprawdę mamy na myśli mężczyznę. Większość z nas – w tym również kobiety – tak właśnie wizualizuje sobie człowieka. Także lekarza, kierowcę, pacjenta itd. I choć nie robimy tego z premedytacją, żeby celowo wykluczać kobiety i je w ten sposób krzywdzić, to tak po prostu jest. Nie myślimy o ludziach takich, jakimi oni naprawdę są – raz mężczyznami, raz kobietami, niemal idealnie pół na pół. Przywykliśmy za to myśleć o mężczyźnie jako człowieku uniwersalnym, jak gdyby pozbawionym płci. W tej optyce kobieta jest tylko pewnym „podtypem” człowieka, odstępstwem od „neutralnej” płciowo normy. Ma to odzwierciedlenie w języku, w którym forma męska jest podstawowa i generyczna pod niemal każdą szerokością geograficzną. Ma też swoją bardzo długą tradycję i historię sięgającą Arystotelesa i dawniej. Widać to już na pierwszy rzut oka, gdy przychodzi do rozmowy o zagadnieniach związanych z płcią biologiczną czy gender – mówimy: „płeć”, myślimy: „kobiety”.

Tak jakby mężczyźni nie mieli płci społeczno-kulturowej ani w ogóle żadnej.

Płeć męska nie jest zwykle poddawana refleksji ani problematyzowana. Kobiecość z kolei traktuje się nie jak równoprawny wariant człowieczeństwa, ale jako dewiację, odstępstwo od normy. Dlatego niemal w każdej dziedzinie myśli się i mówi o męskim doświadczeniu czy ciele, tak jakby było uniwersalne. To dlatego, kiedy projektuje się rozwiązania w zamyśle neutralne, to w rezultacie dostajemy coś, co nawet nieźle się sprawdza w przypadku uśrednionego mężczyzny, ale często kompletnie nie odpowiada potrzebom kobiet.

I tu zaczyna się robić nie tylko niewygodnie, ale też niebezpiecznie. Weźmy pierwszy z brzegu przykład uniformów dla różnych grup zawodowych, w tym wszelkie ochraniacze i kamizelki ochronne.

Kamizelki kuloodporne, które teoretycznie zaprojektowano jako unisex, tak naprawdę są po prostu męskie. Sam pomysł, żeby coś, co zarówno mężczyźni, jak i kobiety zakładają na korpus, było uniwersalne, jest po prostu niedorzeczny. Z tego prostego powodu, że mężczyźni nie mają piersi. Ciało ludzkie nie jest unisex – jest przeważnie albo męskie, albo kobiece. A jednak uzna­liś­my, że ciało, które nie ma piersi, jest uniwersalne, a to z piersiami jest… niestandardowe. Nikomu nie przychodzi do głowy zaprojektowanie ubrań odpowiednich dla ciał, które mają piersi, i nazywanie ich unisex. Co innego w przypadku ciał, które piersi nie mają. Przeświadczenie, że męskie ciało jest neutralne i uniwersalne, jest w nas tak głęboko zakorzenione, że dopóki nie wskażemy palcem na konkretnych przykładach, że to nieprawda i nonsens, to po prostu tego nie widzimy.

Albo z rozmysłem ignorujemy. Wiele piszesz o badaczach czy projektantach, którzy otwarcie przyznają, że swoje hipotezy i rozwiązania testują z pominięciem kobiet, bo ich „odmienność” – fizjologiczna, hormonalna, behawioralna – jest „trudna do kontrolowania” i zanadto „komplikuje” obraz.

I też nie twierdzę, że ci badacze nienawidzą kobiet i chcą im świadomie zaszkodzić. Oni sami są szczerze przekonani, że wszystko robią zgodnie ze sztuką, i nie mają sobie nic do zarzucenia – w przeciwnym razie nie przyznawaliby się do tego tak otwarcie. Głęboko wierzą, że mają bardzo racjonalne powody, by wykluczać połowę populacji ze swoich badań i analiz. Jakim cudem? No właśnie takim, że te nieuświadomione założenia i przekonania o mężczyznach jako „neutralnej płciowo” połowie ludzkości są tak bardzo wpływowe i zakorzenione. Projektanci, naukowcy, architekci i programiści przyjmują zatem, że to mężczyźni są neutralni płciowo i że ewentualnie, na dalszych etapach, będą dostosowywać swoje rozwiązania do potrzeb i realiów kobiet. A przecież założenie, że połowa ludzkości jest zbyt skomplikowana, by ją uwzględniać w badaniach, jest absurdalne. Podobnie jak wiara, że można tę połowę ludzkości pominąć i nadal sądzić, że rezultaty takich badań będą pełnowartościowe.

Ta nonszalancja w podejściu do danych dotyczących kobiet ma daleko idące konsekwencje, najdelikatniej rzecz ujmując.

Rezultaty mogą być zarówno względnie nieszkodliwe, jak i zabójczo niebezpieczne. Zbyt niska temperatura powietrza w biurach czy standardowa najwyższa półka, która dla większości kobiet jest zbyt wysoko, by mogły do niej swobodnie sięgnąć, są irytujące, ale od tego się jeszcze nie umiera. Przy czym nie zaszkodzi wiedzieć, że odpowiednia temperatura otoczenia wpływa na produktywność, a więc firmy, które optymalizują warunki pracy pod kątem efektywności, naprawdę powinny brać pod uwagę to, że zmarznięte kobiety pracują gorzej.

Kiedy jednak przyjrzeć się, jak testowane są rozwiązania ratujące życie w samochodowych crash testach albo jak ustala się dawki leków, które potem przyjmują pacjenci bez względu na płeć, zaczynamy już mówić o realnym zagrożeniu zdrowia i życia. Nie ma cienia wątpliwości co do tego, że powodem, dla którego kobiety częściej umierają na zawały, jest brak wystarczających danych dotyczących specyfiki kobiecego serca oraz symptomów zawału u kobiet. Tymczasem są one inne niż u mężczyzn. Dosłownie na dniach ukaże się jedno z pierwszych naprawdę podstawowych i fundamentalnych badań nad różnicami w fizjologii serc kobiet i mężczyzn. Mamy 2020 r. Męskie serca są już naprawdę świetnie przebadane, kobiece dopiero zaczyna się badać, bo tu znów błędnie założono, że wyniki badań na męskich grupach są wprost przekładalne na kobiety. Otóż nie są.

Tak samo rezultaty samochodowych testów zderzeniowych.

Założenie, że zachowanie fantomu reprezentującego ciało przeciętnego mężczyzny można odnieść do ciała przeciętnej ko­biety, jest szokujące. To przecież kompletnie nie ma sensu. Trudno nie dostrzec, jak bardzo kobiece i męskie ciała różnią się od siebie. I niestety, nawet gdy wykorzystuje się rzekomo kobiece manekiny, to są one po prostu zmniejszonymi wersjami tych męskich. A przecież kobiety nie są pomniejszonymi mężczyznami! Jest między nami cała masa innych różnic anatomicznych – chodzi nie tylko o piersi, ale też choćby o budowę szyi: o znacznie mniejszej proporcji do głowy niż u mężczyzn. Mamy też inaczej ukształtowane miednice czy kręgosłupy. Nie wystarczy więc przeskalowanie informacji uzyskanych z badania mężczyzn, żeby otrzymać dane miarodajne dla kobiet. Tymczasem to się właśnie zakłada: że ciało kobiety to takie mniejsze ciało mężczyzny, tylko z piersiami. Skądinąd nawet piersi nie są w tych fantomach sensownie odwzorowane, nie wyglądają ani nie zachowują się jak prawdziwe. Są mniej więcej tak realistyczne, jak wyobrażenie o kobiecych piersiach bardzo niedoświadczonego nastoletniego chłopaczka – dwie sztywne, nieruchome kulki przyklejone do torsu.

To przekonanie o obiektywności pewnych utartych kryteriów jest, jak piszesz, wszechobecne. A im bardziej podzielane, tym bardziej szkodliwe. Mówisz wprost: merytokracja to mit, a ci, którzy w nią wierzą, są większymi seksistami od pozostałych.

Są na to nie tylko mocne dowody empiryczne, ale też takie zupełnie zdroworozsądkowe. No bo pomyśl: jeśli masz głębokie przekonanie, że jesteś obiektywna, to nie kwestionujesz motywów swoich decyzji. Nie zastanawiasz się, czy nie wpływają na ciebie jakieś inne, pozamerytoryczne czynniki. I właśnie wtedy ulegasz im bardziej, bo to, że udajesz, iż ich nie ma, nie sprawi, że lepiej się przed nimi obronisz.

Z kolei osoby, które mają świadomość, że podzielają pewne ukryte założenia na temat mężczyzn i kobiet, są bardziej czujne i świadomie biorą poprawkę na swoje uprzedzenia. To nie powinno być chyba dla nikogo niespodzianką: ludzie, którzy bezkrytycznie wierzą w swój obiektywizm i odmawiają uznania, że ludzki mózg nie działa, bo nie może działać, obiektywnie, są bardziej narażeni na błędy poznawcze i błędy w ocenach, a potem w decyzjach. To jest jeden z najważniejszych celów mojej książki: chcę skłonić ludzi, żeby stali się świadomi tych uprzedzeń, które są w głowach nas wszystkich. I by nie czuli się z tego powodu winni, bo nie ma nic bardziej ludzkiego niż brak obiektywizmu.

Mimo że mamy świadomość istnienia systemowych barier, chociażby na rynku pracy, to sposób, w jaki firmy czy rządy, zabierają się do ich zwalczania, bywa tak nieprzemyślany, że aż przeciwskuteczny. Podajesz przykład Google’a, który wyrównywanie szans na awans zaczął od pouczenia swoich pracownic, żeby… częściej się o niego upominały.

To rzeczywiście było dla mnie zdumiewające, że firma taka jak Google, która przecież cały swój biznes opiera na pozyskiwaniu i przetwarzaniu informacji, w tym konkretnym przypadku okazała się niechętna i niezdolna do ich zgromadzenia i przeanalizowania, bo gdyby to zrobiła, nie ma opcji, żeby doszła do wniosku, że to kobiety są źródłem problemu i właśnie od zmiany ich zachowań należy zacząć jego rozwiązywanie. Dane, którymi dysponujemy, nie pozostawiają wątpliwości – nie kobiety są problemem, ale najrozmaitsze systemy, w których muszą funkcjonować, a które zostały pomyślane przez i dla mężczyzn. Gdyby wzięto to pod uwagę, powstałyby rozwiązania odciążające kobiety od nieodpłatnej pracy opiekuńczej i domowej, bo to jest jedna z największych przeszkód w rozwijaniu ich karier. Przemyślano by, jak poprawić opiekę nad dziećmi czy starszymi rodzicami, ułatwić dostęp do przedszkola, pralni czy zakupów, na które poświęcają o wiele więcej czasu niż ich koledzy.

Ale tak naprawdę absolutnym numerem jeden, jeśli chodzi o wyrównywanie szans kobiet i mężczyzn, jest zawsze przejrzystość i transparentność. A tego akurat Google wcale nie planuje. Tymczasem dane są jednoznaczne: jeśli luka płacowa jest znana, a kryteria awansu są jasne, nierówności znikają dużo szybciej. Jawność zmusza do refleksji nad procesami i motywami decyzji. Do zapytania siebie wprost: dlaczego daję tę pracę Markowi, a nie Monice? Jeśli tego nie robisz, polegasz na swoich subiektywnych odczuciach. Myślisz: „Och, co za fajny gość, też taki byłem parę lat temu”. Gdyby menedżerowie musieli uzasadniać swoje wybory, taka motywacja nie byłaby wystarczająca. Dlaczego więc Google nie chce tego zrobić? Dlaczego upiera się przy naprawianiu kobiet, zamiast skupić na naprawianiu strukturalnych, systemowych barier dla kobiet?

Dlaczego?

Niestety, kiedy konfrontujesz twarde dane z głęboko zakorzenionymi przekonaniami, to naprawdę przygnębiające, jak często ludzie wybierają pozostanie przy swoich przekonaniach. Jak to zmienić? Pytanie za milion dolarów. Myślę o tym każdego dnia.

Bo są dane i dane. Ty masz swoje, ktoś ma inne. Skąd wiadomo, że twoje są lepsze?

Dane, na których należy się opierać, to te, które są starannie gromadzone na precyzyjnie dobranych i reprezentatywnych grupach. Ja nie twierdzę, że dane z badań prowadzonych na mężczyznach są błędne. Twierdzę jedynie, że nie należy ich bezrefleksyjnie transponować na kobiety.

To jest też wyzwanie dla osób, które działają na rzecz równych praw i szans. Jak radzisz sobie z zarzutem o esencjalizm i o to, że twoje skupienie na różnicach między płciami to woda na młyn seksistów?

Są dwa typy różnic między mężczyznami a kobietami: biologiczne (płeć) i społeczno-kulturowe (gender). Pierwsze to swoista anatomia i fizjologia kobiet – posiadanie piersi czy jajników, sposób, w jaki działają nasze serca. Drugie to różnice społeczno-kulturowe i ja oczywiście nie wierzę, że są one wrodzone, co nie znaczy, że nie istnieją. Jesteśmy socjalizowane odmiennie niż chłopcy. Istnieją niezliczone badania dokumentujące, że dzieci, które mają penisy, traktuje się odmiennie od dzieci, które mają waginy, i właśnie dlatego w konsekwencji te dzieci będą się zachowywały inaczej. Nie dlatego, że urodziły się z takim czy innym narządem, ale przez to, jak my je traktujemy z powodu tego narządu.

Rozmawiałam z badaczką, która próbuje dociec, dlaczego dziewczynki i kobiety nabawiają się poważniejszych wstrząś­nień mózgu niż chłopcy i mężczyźni. I okazuje się, że tylko częściowo jest to wina biologii, a różnica wynika także z wychowania. W dużym skrócie chodzi o to, że chłopcy od najmłodszych lat ćwiczą się w tym, jak dobrze upadać. W przeciwieństwie do dziewczynek są zachęcani do zabaw, w których mogą się potłuc, i wtedy się uczą, jak nie zrobić sobie krzywdy, upadając. Dziewczynki nie, dlatego kiedy już lecą na głowę, walą nią w ziemię z całym impetem. To jest właśnie przykład, jak wpływy płci i gender się przenikają. Chłopcy nie rodzą się z umiejętnością upadania, tylko nabywają ją przez to, jak ich traktujemy.

Co nie zmienia faktu, że wiele kobiet jeży się i obrusza na akcentowanie choćby tych biologicznych różnic między płciami.

I ja to doskonale rozumiem, bo to przecież one zawsze były argumentem uzasadniającym opresjonowanie kobiet. Nie można abstrahować od tego, że mężczyźni przez całe wieki wykorzystywali istnienie tych różnic po to, by nie dopuszczać kobiet do najrozmaitszych dziedzin: edukacji, pewnych profesji, władzy i przywilejów. Rozumiem więc pokusę, by mówić, że kobiety i mężczyźni są tacy sami i mogą robić dokładnie to samo, ale uważam, że to jest niebezpieczne co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, kobiety naprawdę nie są dokładnie takie same jak mężczyźni i z powodu lekceważenia tych różnic dosłownie umierają. Po drugie, to tylko umacnia przeświadczenie, że to męskość jest normą, a kobiety powinny do tej męskiej „normy” dorównać. A nie na tym powinniśmy się skupić. To już było. Teraz powinniśmy wreszcie zacząć postrzegać kobiety i mężczyzn jako pełno- i równoprawnych ludzi, dwa odmienne warianty istot ludzkich, z których żaden nie jest lepszy ani gorszy. Udawanie, że te różnice nie istnieją, wyrządza kobietom wielką krzywdę.

Mówisz też, że zamiast lepiej, może być coraz gorzej, bo nowe technologie wcale nie są tak obiektywne, jak nam się kiedyś wydawało, że będą.

Sztuczna inteligencja spędza mi sen z powiek. Z tego, co wiemy o uczeniu się maszynowym, wynika, że AI nie tylko powiela nasze ukryte założenia, ale co gorsza, zwielokrotnia je. Tymczasem odbywająca się dosłownie na naszych oczach automatyzacja wszelkich procesów – w medycynie, finansach, systemach bezpieczeństwa – przeważnie nie bierze pod uwagę różnic między płciami. Jeśli nie będziemy kodować tych procesów świadomie, uwzględniając także kryterium płci i mając na względzie to, jak bardzo niedoskonałe są to narzędzia, jeśli nie będziemy próbować temu zaradzić, wkrótce znajdziemy się w o wiele gorszej sytuacji, niż jesteśmy obecnie. I to mnie bardzo martwi, zwłaszcza że branża IT upiera się, żeby problemu płci nie dostrzegać.

Caroline Criado Perez - jest dziennikarką i feministką. Prowadziła liczne kampanie na rzecz równości kobiet, m.in. dotyczące: bardziej reprezentatywnej obecności ekspertek w mediach, umieszczania wizerunków kobiet na rewersie brytyjskich banknotów (dzięki niej w 2013 r. portret Winstona Churchilla na banknocie dziesięciofuntowym został zastąpiony wizerunkiem Jane Austen), ścigania sprawców odpowiedzialnych za napaści na kobiety w mediach społecznościowych, wzniesienia pomnika sufrażystki Millicent Fawcett przed budynkiem brytyjskiego parlamentu w stulecie uzyskania praw wyborczych przez kobiety. W 2015 r. opublikowała pierwszą książkę „Do It Like a Woman”

Autorka: Anna Kowalczyk

Ilustracja: freepik

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 24 lipca 2021 r.