"Wymagające projekty mnie nakręcają". Polka została dyrektorką Filharmonii Kolońskiej

Anna S. Dębowska: Będziesz jedyną osobą z Polski na tak eksponowanym stanowisku za granicą?
Ewa Bogusz-Moore: – W świecie muzyki klasycznej – tak. Szefową artystyczną Orkiestry Madryckiej jest dyrygentka Marzena Diakun, na czele opery w Nancy stoi Marta Gardolińska, też dyrygentka. Jeśli jednak chodzi o poziom zarządczy, to tak – będę pierwsza. Jako dyrektor naczelna Filharmonii Kolońskiej wezmę odpowiedzialność za całą instytucję i jej funkcjonowanie we wszystkich dziedzinach – od rozwijania marki po decyzje programowe.
Szczęśliwa?
– Teraz już tak, choć z początku nie mogłam w to uwierzyć. Wybrano mnie spośród 130 kandydatów. Do konkursu przystąpiłam późno. Proces rekrutacji już trwał, prowadziła go firma headhunterska. Poszukiwania właściwego kandydata zajęły w sumie pół roku.
Dlaczego postanowiłaś spróbować?
– Muszę się trochę cofnąć w przeszłość: kiedy kierowałam już Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia (NOSPR), nasza instytucja została w 2019 roku przyjęta do European Concert Hall Organisation (ECHO). To międzynarodowa organizacja zrzeszająca najlepsze sale koncertowe w Europie. Nasz region reprezentują Katowice i budapeszteńska Müpa – to naprawdę elitarny krąg. Od lat przewodniczącym ECHO był Louwrens Langevoort, szef Filharmonii Kolońskiej.
Bingo.
– Znamy się bardzo dobrze. Od pewnego czasu było wiadomo, że przejdzie na emeryturę.
I namawiał cię do startu w konkursie?
– Zachęcał. On i moi koledzy, dyrektorzy innych sal koncertowych zrzeszonych w ECHO. Polecili mnie firmie headhunterskiej. Nawet nie napisałam listu motywacyjnego. Są ojcami chrzestnymi mojego sukcesu.
Poczułaś, że ktoś ci ufa i że jesteś na tyle dobra, że cię w tym widzą?
– W tym zawodzie bardzo ważne są relacje, sieć kontaktów i zaufanie, na które pracuje się latami. To nie znaczy jednak, że ktoś cię przedstawi i sprawa załatwiona. Ty też musisz zrobić swoje. Moja rekrutacja trwała ponad miesiąc, spotkania odbywały się co tydzień. Odbyłam trzy rozmowy z headhunterem, dwie z przedstawicielami kolońskiego ratusza, kolejne dwa spotkania z komisją rekrutacyjną i ostatnie – z zarządem Kölner Philharmonie, na czele którego stoi pani burmistrz Kolonii.
Istny magiel.
– Postanowiłam, że postawię wszystko na jedną kartę. Nie będę analizować i próbować zgadywać, kogo by chcieli. Po prostu przedstawię swoją wizję, punkt widzenia i założenia, którymi chcę się kierować – albo im się to spodoba, albo nie.
Bierzcie mnie taką, jaka jestem? Zawsze tak podchodzisz do sprawy?
– Oczywiście, że nie. W tym przypadku uznałam, że otwartość będzie atutem. Uznałam, że trzeba postawić sprawę jasno, żeby później nie było nieporozumień. Członkowie zarządu i burmistrzyni Kolonii nie będą zaskoczeni tym, że robię coś, czego się nie spodziewają. Znają moje plany i je akceptują.
Skąd wiedzieli, że to właśnie ty?
– Od kilku lat mogli obserwować, co robię w NOSPR-ze. Nie wymagali ode mnie obkucia się na blachę z systemu działania kolońskich instytucji kultury. Wiadomo, że muszę je dopiero poznać i mam na to rok. Stanowisko Intendantin, dyrektorki naczelnej, obejmę w sierpniu przyszłego roku.
Nie będziesz zarządzać orkiestrą, tylko salą koncertową Kölner Philharmoniker?
– W Katowicach byłam szefową zespołu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a jednocześnie zarządzałam salą koncertową, która jest siedzibą tej orkiestry. Odpowiadałam nie tylko za program naszej orkiestry, ale za planowanie całego repertuaru, który ma do zaoferowania ta sala, a jest w nim nie tylko muzyka klasyczna.
A w Kolonii?
– Będzie podobnie, z tą różnicą, że nie ma tam stałej orkiestry, lecz są tzw. zespoły rezydenckie, które wynajmują salę koncertową filharmonii. To orkiestra Westdeutscher Rundfunk (WDR), której szefową zostanie niedługo Marie Jacquot, obecnie pierwsza dyrygentka gościnna Wiener Symphoniker oraz Gürzenich Orchestra, którą kieruje znany mi dobrze François-Xavier Roth.
Każda z tych orkiestr ma swoją autonomię, szefa i administrację. Moją rolą będzie koordynowanie wszystkich wydarzeń odbywających się w Filharmonii Kolońskiej, połączenie oferty dwóch orkiestr rezydenckich, ale też kreowanie programu wychodzącego poza muzykę klasyczną, m.in. tzw. projektów crossoverowych, łączących różne gatunki muzyczne. Takie projekty bardzo mnie pociągają. Będę też dbała o dobry wizerunek tej instytucji – tak, aby publiczność miała poczucie, że Filharmonia Kolońska oferuje im wysoką jakość.
Odpowiedzialna funkcja.
– Po nominacji dostałam gratulacje od dyrektorów instytucji muzycznych w Niemczech, m.in. od szefów Berlińskiej Filharmonii, Elbphilharmonie w Hamburgu i Filharmonii w Monachium i kilku innych europejskich sal.
Jesteś osobą, którą znają najbardziej wpływowe osoby w świecie klasyki.
– To dość mały świat i faktycznie, po pewnym czasie można mieć wrażenie, że zna się wszystkich. To są znajomości, które zawarłam jeszcze w czasie, gdy pracowałam w Instytucie Adama Mickiewicza, prowadząc program „Polska Music". W każdym razie gratulacje od znajomych z różnych miejsc są bardzo miłe.
Jeden z twoich sukcesów to skłonienie sławnej dyrygentki Marin Alsop do objęcia stanowiska dyrektorki artystycznej NOSPR-u w Katowicach.
– NOSPR to świetna orkiestra i w Polsce wiemy to od dawna. W ostatnich latach, m.in. dzięki obecności w ECHO, udało się wzmocnić międzynarodową markę zespołu. Z Marin poznałam się, zanim pojawił się temat współpracy z NOSPR-em. Razem zasiadałyśmy w jury międzynarodowego konkursu dla dyrygentek „La Maestra" w Paryżu. Zaprosiłam ją na gościnny koncert do NOSPR-u i od razu wiedziałam, że ta historia może się ciekawie rozwinąć.
Kobiety na czele instytucji muzycznych to kilkuprocentowa mniejszość. Im niższy budżet instytucji, tym więcej kobiet, im bardziej lukratywne stanowiska w wysokobudżetowych placówkach, tym więcej mężczyzn.
– Kiedy myślimy o najważniejszych instytucjach, to męska dominacja jest tam bardzo widoczna, to fakt. Świat muzyki klasycznej zmienia się zresztą powoli. Przecież dopiero nie tak dawno odkryliśmy, że kobiety mogą być dyrygentami.
Sarkazm.
– Sama widzisz, że droga do bardziej sprawiedliwego układu jest długa i wyboista. Kobietom czasami trudno się w tym odnaleźć. Niektóre z nas nie wiedzą, jak się zachować, jaką przyjąć strategię. Myślimy, że musimy się upodobnić do facetów – być twarde i bezwzględne, bardziej niż oni.
I wtedy rodzą się takie Lydie Tar jak w słynnym filmie z Cate Blanchett?
– Tak. A gdy znów stawiamy na kobiecość, wydajemy się otoczeniu słabe i miękkie. Są jednak badania, z których wynika, że gdy w radach nadzorczych zasiadają kobiety, firmy lepiej funkcjonują.
Od lat cierpliwie budujesz swoją pozycję.
– Kontakty, które nawiązałam przed laty, wciąż procentują. W życiu trzeba być spójnym, tak uważam. Ktoś cię może lubić albo nie – najważniejsze, żeby ci ufał. A zaufanie zdobywasz spójnością – tego, w co wierzysz, jak prowadzisz sprawy i czy w bardziej skomplikowanych i kosztownych działaniach można na tobie polegać. Staram się, żeby zapamiętano mnie z dobrej strony.
Lubię projekty skomplikowane, czasem ryzykowne. Udało mi się zrealizować wiele, z których jestem naprawdę zadowolona. Pięcie się w górę nie motywuje mnie tak bardzo, jak realizacja wymagających projektów. To mnie nakręca.
Najważniejszy projekt, który zrobiłaś w NOSPR-ze?
– Kiedy byłam dzieckiem, bardzo chciałam zostać tancerką, ale to było niemożliwe – mieszkałam w Głogowie, rodzice nie chcieli mnie puścić do szkoły baletowej w większym mieście. Miłość do tańca we mnie została, dlatego, gdy w 2018 roku zostałam szefową NOSPR-u, zapragnęłam zrealizować „Harnasie" Karola Szymanowskiego, nie tylko w wersji koncertowej, ale w całości – jako balet-pantomimę.
To był projekt „A Body for Harnasie".
– Zastanawiałam się, jak to zrobić, skoro całą estradę zajmie orkiestra i nie będzie miejsca dla tancerzy. Zdecydowałam się zaprzęgnąć do tego technologię. Najpierw pomyślałam o dyrygencie, którego znałam i z którym współpracowałam jeszcze w ramach programu „Polska Music". Ed Gardner nagrywał Szymanowskiego, kocha muzykę polską, wiedziałam, że będzie zainteresowany. Poznałam go z Wayne’em McGregorem, wybitnym choreografem, szefem biennale tańca w Wenecji. Obaj słyszeli o sobie nawzajem, ale nigdy się nie poznali. Dołączył do nich Ben Williams, artysta wizualny. Wymyślili, że pod sufitem sali koncertowej powieszą rzeźbę kinetyczną, która będzie się poruszała, niczym tancerz, a na niej będzie dodatkowo wyświetlana projekcja zrealizowana w londyńskim studiu przez Wayne’a i Bena. Do tego dołączyła sztuczna inteligencja, która to wszystko przetwarzała na żywo.
Masz dobrą rękę do łączenia artystów.
– Chyba mam coś ze swatki, tzw. matchmakerki. Lubię łączyć artystów. Czasem udaje się zbudować prawdziwy dream team.
Czego oczekujesz od swoich współpracowników i podwładnych?
– Do Kolonii przychodzę jako zupełny outsider, trochę tak samo, jak przyszłam do Katowic. Teraz do pakietu wyzwań dochodzi bariera językowa. Znam niemiecki, ale jeszcze nie na poziomie menedżerskim. Mam rok, żeby to nadrobić. Mówię biegle po angielsku, ale chcę się porozumiewać z pracownikami w ich języku. To rodzaj szacunku. Jeśli mam czegoś wymagać, muszę zacząć od siebie.
Ewa Bogusz-Moore – z wykształcenia wiolonczelistka, menedżerka kultury z dyplomem City University of London. W Instytucie Adama Mickiewicza kierowała programem „Polska Music". Od 2018 r. jest dyrektorką naczelną i programową Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. W czerwcu tego roku wygrała międzynarodowy konkurs na dyrektorkę naczelną Filharmonii Kolońskiej, którą to funkcję obejmie w sierpniu 2025 r.
Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 8(146)/2024. Numer w sprzedaży od 18 lipca.
Redaktorka prowadząca: Katarzyna Pawłowska