Wyzwolone

Czułość i Wolność

Czym jest wyzwolenie seksualne?

PATRYCJA: – Nie trzeba ani uprawiać dużo seksu, ani być otwartym na wszystko. Być wyzwoloną to znać swoją seksualność, swoje potrzeby i umieć o nich mówić bez wypieków na twarzy.

SYLWIA: – Moim drogowskazem jest ciało. Kiedy nie mam napięć w ramionach, kiedy moje biodra i uda są rozluźnione, kiedy słyszę muzykę i moje ciało samo zaczyna tańczyć – wiem, że jestem wyzwolona. Seksualność jest naszą witalnością, życiową energią.

AGNIESZKA: – Dla mnie wyzwolenie seksualne oznacza odkrycie w sobie dzikiej kochanki. Klucz odnalazłam pod poduszką mojej mamy: w moim wychowaniu, wzorcach, przekonaniach. Warto było im się przyjrzeć i sprawdzić, które z nich mi służą, a które nie.

Agnieszka: ciało, pojazd rozkoszy

Dostałam od mamy wizję patriarchalnego, monogamicznego małżeństwa i seksualności, która budzi wstyd. Archetypem mojej mamy jest Ewa – z jednym mężczyzną przez całe życie, nieeksplorująca swojej seksualności. Jej kuzynka, której archetypem jest Lilith, była kobietą wyzwoloną – co chwila przyjeżdżała do nas w odwiedziny z nowym kochankiem. Mogłam być albo żoną, albo kochanką – innej drogi nie widziałam. Wybrałam dla siebie rolę żony.

Dziś są moje 46. urodziny. Jesteśmy z mężem razem około 25 lat. Na ołtarzu monogamii złożyłam w ofierze przyjaźnie z innymi mężczyznami, bo uważałam, że byłyby zagrożeniem dla naszego małżeństwa. Tego samego oczekiwałam od męża.

Niby wszystko było OK, ale coś nie grało. Podczas zbliżeń byłam jak sparaliżowana. Mąż był bardzo cierpliwy; to on przejął całą odpowiedzialność za nasz seks. Inicjował, dbał o to, żebym się podnieciła.

Nie czułam się wspaniałą kochanką, co spowodowało, że szybko zaczęłam być bardzo zazdrosna. Rosło poczucie zagrożenia ze strony innych kobiet, emanujących seksualnością, zmysłowością.

I wtedy stało się to, czego najbardziej się obawiałam – mój mąż zakochał się w innej kobiecie, co okazało się ścieżką do mojego uzdrowienia.

Kiedy poprosił mnie o drugą szansę, postanowiłam mu wybaczyć. Odkryłam wtedy Porozumienie bez Przemocy, które stało się dla mnie narzędziem porozumienia najpierw samej ze sobą. Na kursie zaprzyjaźniłam się z Sylwią. Rozmawiałyśmy codziennie i to była moja terapia.

Dzięki niej przeczytałam książkę o poliamorii, która otworzyła mi oczy. Zrozumiałam, że moje serce zawsze było poliamoryczne. Odkryłam, iż moje przekonania, że nikt inny już mi się nigdy nie spodoba, że jedna osoba zaspokoi wszystkie moje potrzeby, nie tylko mi nie służą, ale wręcz szkodzą. Zdałam sobie sprawę, że ja już nie mam czego mężowi wybaczać; ba, że to dzięki jego zdradzie odkryłam siebie. Poczułam wolność.

Wtedy właśnie zaczęliśmy się z mężem znowu do siebie zbliżać. Pojawiła się przestrzeń na szczerą rozmowę. Mąż wyznał mi, że zakochał się w innej kobiecie, ale że to nie było przeciwko mnie. Miłość nigdy nie jest przeciwko komuś. Przecież to, że kochamy pierwsze dziecko, nie znaczy, że nie kochamy drugiego i trzeciego.

Zaczęłam uczestniczyć w kręgach kobiet. Kobiece kręgi to jest rzecz niezwykła – ile możemy sobie nawzajem dać i jak pięknie się uzdrowić! Zapisałam się także do Sex & Love School prowadzonej przez Karo Akabal. Pozwoliło mi to zupełnie inaczej spojrzeć na moje ciało.

Kiedyś podczas każdego zbliżenia miałam w głowie tyle przekonań na temat swojego wyglądu! Myślałam o tym, jak wygląda mój brzuch, moja cipka. W szkole zrozumiałam, że moje ciało jest pojazdem rozkoszy. Nieważne, jak wygląda; ważne, żeby czuło!

Punktem zwrotnym była pierwsza po latach sesja miłości solo. Wzięłam gorącą kąpiel, rozgrzałam się. Pieściłam się z zamkniętymi oczami. Odkryłam, że moja cipka jest cudowna. Miękka, soczysta, pulchna i obfita. Zrozumiałam wtedy, jak bardzo przez te wszystkie lata oddałam odpowiedzialność za moje spełnienie swojemu partnerowi – to on miał mi dostarczać przyjemności, to on miał mi dać orgazm.

To doświadczenie zupełnie zmieniło nasze zbliżenia z mężem. Teraz orgazmy przychodzą na rozluźnieniu. Na oddechu, a nie na wstrzymaniu oddechu. To już nie jest skurcz łechtaczki, tylko fala, która się rodzi i wybucha, i przebija sufit.

Wszystko się zmieniło. Stałam się kochanką, która ma swój buduar, która potrafi do niego zaprosić mężczyznę, która inicjuje seks i umie pięknie prowadzić grę wstępną, pieścić partnera bez wstydu i mówić mu, czego pragnie.

Oboje mamy dziś taką otwartość, że jeśli któreś z nas w kimś się zakocha, to będziemy o tym rozmawiać bez odrzucenia. Mąż mi powiedział: „Będę cię kochał zawsze, nawet jeśli zakochasz się kiedyś w innym mężczyźnie”. Ja też czuję, że byłabym w stanie się nim dzisiaj podzielić z inną kobietą.

Nie ukrywamy przed dziećmi swojej seksualności. W naszym domu nagość jest naturalna; nawet nasz 13-letni syn, mimo swojego wieku, jakoś nie jest nią zawstydzony. Rodzice małych dzieci często nie mają czasu na seks. Kiedy dzieci idą spać, to są tak zmęczeni, że już na nic nie mają siły. Namówiłam więc męża na zbliżenia w ciągu dnia. Mówimy dzieciakom: „Słuchajcie, idziemy z tatą teraz do pokoju zrobić sobie masaż, chcemy mieć czas dla siebie”. I zamykamy się w sypialni. Lepiej, żeby dzieci znały odgłosy miłości, a nie walki między rodzicami…

Nasze córki mają siedem lat i nie pytają jeszcze o to zbyt dużo, ale niedawno jedna z nich zaczęła się interesować swoją cipką. Dałam jej lusterko i pokazałam: „Zobacz, to jest twoja łechtaczka, to wargi sromowe”. Jej siostra bliźniaczka też obejrzała to z zainteresowaniem. Na tym temat na razie się skończył.

Przekonałam się, że można być i żoną, i kochanką. Że Ewa może być wyzwolona seksualnie, musi tylko połączyć się ze swoją siostrą Lilith.

Sylwia: faluję, śmieję się, krzyczę

W dzieciństwie doświadczyłam nadużycia seksualnego. Kiedy miałam kilka lat, „wujek”, „przyjaciel babci”, dotykał mnie i całował w miejscach intymnych. Sama jego obecność w naszym domu powodowała, że czułam tę jego obcą, tajemniczą energię. Pamiętałam to doskonale, nigdy tego nie wyparłam. Opowiadałam o tym przyjaciółkom, najpierw dziewczynkom, potem kobietom, i myślę, że to mnie uratowało. To, że ktoś mnie słuchał, ktoś mówił: „Tak, doznałaś krzywdy”.

Kiedy jednak zaczął się czas nastoletnich eksploracji, zauważyłam, że moje ciało jest jakby zamrożone. Chciałam randkować, wchodziłam w pierwsze relacje z chłopcami, ale kiedy dochodziło do czegoś więcej – uciekałam. Przyjaciółki opowiadały mi, że czują wibracje w brzuchu, że jest w tym coś bardzo fajnego. Ale ja nic nie czułam. Mówiły, że się dotykają i mają z tego frajdę. Ale ja żadnej frajdy nie miałam. Za moimi plecami przez całe lata czaiła się depresja.

Jako dorosła już kobieta traktowałam seks jako fizyczny obowiązek. Udawałam, że zbliżenia sprawiają mi przyjemność.

W końcu stało się to tak frustrujące, że zdecydowałam się na terapię. Pierwszą odbyłam, kiedy miałam 20 lat, ale terapeutka nie miała otwartości na rozmowę na tematy seksualne. Kolejna pozwoliła mi doraźnie wrócić do równowagi emocjonalnej, ale nie zmieniła nic w moim odczuwaniu ciała. Na następną poszłam, gdy byłam już dobrze po trzydziestce, byłam mężatką i miałam dwójkę dzieci. Było mi w życiu tak źle, już tak mało tego życia w sobie miałam, że zaczynały chodzić mi po głowie myśli samobójcze.

Dzięki terapii przerobiłam swoje sprawy rodzinne. Moja trauma seksualna została wypowiedziana i usłyszana przez terapeutkę, ale moje ciało jeszcze nie ożyło.

Zrozumiałam, że tu kończą się kompetencje klasycznej psychoterapii. Byłam wtedy w takim miejscu, że wyszłam z piwnicy. Drzwi się otworzyły, a ja za cholerę nie wiedziałam, gdzie iść.

Zaczęłam bywać na kręgach kobiet. Tam się dowiedziałam, że istnieją techniki pracy z ciałem, którymi można sobie pomóc. Zapisałam się na zajęcia z movement medicine. Taniec wprawiał mnie zawsze w wielkie zakłopotanie, bo w tańcu jesteśmy trochę nadzy. Ludzie nas oceniają, widzą naszą swobodę lub jej brak. Pamiętam, jak poszłam na pierwsze zajęcia. Stanęłam sztywna jak pień, nie byłam w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą. Patrzyłam na te przepięknie falujące ciała wokół mnie i chciało mi się płakać. Wstydziłam się, że wszyscy się dowiedzą, że mam problem ze swoją seksualnością. Ale wiedziałam, że w tym, czego najbardziej się boimy, jest jakaś tajemnica do odkrycia, więc przychodziłam co tydzień. I powoli zaczęłam się otwierać.

To było trzy lata temu; dziś faluję, pokazuję się, śmieję, płaczę i krzyczę. To piękne doświadczenie. Bo o czym jest taniec? Taniec jest o wyzwoleniu. Muzyka łączy się z emocjami w ciele i zaczynamy płynąć tam, gdzie jest to potrzebne, i wyzwalać to, co jest do wyzwolenia. Chodzi o to, żeby sobie pozwolić na radość, na gniew, na smutek, na płacz, na krzyk.

Pomagały mi także inne techniki – tantryczne ćwiczenia oddechowe, których nauczyłam się z książki „Seksualne przebudzenie kobiet”, praca z ciałem Lowena. Wszystko zaczynałam praktykować sama, a kiedy wstyd mijał, pokazywałam się z tym ludziom.

Zdecydowałam się także na warsztaty Karo Akabal, która prowadzi Sex & Love School. Tam poznałam praktykę, która polega na kwadransie przyjemności każdego dnia. Zadawałam swojemu ciału pytanie, czego pragnie w tym momencie; ja potrzebowałam dużo dotyku, więc dotykałam się codziennie i powoli rozluźniałam swoje ciało. Masowałam swoją joni i dzień za dniem kochałam się sama ze sobą.

Aż wreszcie któregoś pięknego dnia doświadczyłam pierwszego w życiu orgazmu. Miałam wtedy 37 lat. Na początku to było słabe, jak ukąszenie komara, ale z każdym dniem stawało się silniejsze. W końcu zapragnęłam doświadczyć tego z drugim człowiekiem.

Z mężem się rozeszliśmy, ale półtora roku temu poznałam mężczyznę, który był gotowy wysłuchać nie tylko mojej historii, ale też instrukcji do osiągania mojego orgazmu, choć potem odkrył tysiąc innych, własnych ścieżek. To było dla mnie wielkie święto.

Niedawno stworzyliśmy z Piotrem grę erotyczną na kolejny rok naszej relacji – „52 tygodnie miłości”. Na każdy tydzień jest karta do wylosowania z jakimś wyzwaniem związanym z bliskością i erotyką. Jednym z nich był prezent własnej roboty. Piotr wyrzeźbił mi amulet w kształcie dildo, z palisandrowego drewna. Wypolerowany, wyolejowany – przepiękny. Pochwaliłam się koleżankom, a one powiedziały: „Słuchajcie, wy to musicie robić także dla innych kobiet!”. Rzeźbimy więc nasze zabawki erotyczne – w różnych rozmiarach i kształtach. To znaczy Piotr rzeźbi, bo to on ma takie zdolne dłonie.

Dziś mam 40 lat. Depresja minęła całkowicie. Zaczynam studia seksuologiczne, ale najbardziej ciągnie mnie w stronę pracy praktycznej – chciałabym dawać kobietom dobry, uzdrawiający dotyk, żeby zaczęły cieszyć się seksualnością. Wielu kobietom łatwiej się otworzyć przed innymi kobietami. Uczestniczyłam zresztą w takich spotkaniach kobiet, na których pokazywałyśmy się sobie w nagości i przeżywałyśmy przy sobie orgazmy. Istnieje koncepcja, która mówi o tym, że w plemiennych czasach to kobiety przygotowywały młode dziewczyny do seksualnych inicjacji; to w kręgach kobiet odbywały się pierwsze pocałunki, pierwsze eksploracje. Dopiero po takim oswojeniu kobiety spotykały się z mężczyznami.

Sama teraz prowadzę kręgi. Kiedy obserwuję kobiety, które mają tyle blokad, tyle krzywdzących przekonań w obszarze seksualności, tyle ograniczeń, które nałożyła na nas m.in. religia, to myślę, że dużo pracy przed nami. Ale jesteśmy już na szczęście w takim momencie, kiedy wiemy, że można żyć inaczej – być wolną, stawiać granice, mówić bez zażenowania o krwi menstruacyjnej, mieć tylu partnerów, ilu chcemy. Tylko jeszcze nie wiemy, jak to osiągnąć, jak się wyzwolić.

Jestem pedagogiem w szkole i prowadzę także kręgi o dojrzewaniu dla dziewczynek. Widzę, jakie piękne taka praca z dziećmi przynosi efekty.

Myślę, że jeśli do takiej dziewczynki przyjdzie „wujek” i będzie jej chciał zrobić krzywdę, to ona będzie miała śmiałość, żeby powiedzieć „nie” i pójść z tym do swojej mamy. Czyli zrobić to, czego ja nie potrafiłam. To jest moja misja.

Patrycja: Lubię na siebie patrzeć

Zawsze byłam w jakiś sposób otwarta na sferę seksualności. Edukacji seksualnej oczywiście nie dostałam od rodziców – klasyka. Sama szukałam informacji na ten temat. Ciekawiło mnie to, pewnie! Jak każdego.

Pracuję na kamerce, czyli na czacie erotycznym. Zaczynałam od studia kamerkowego. Jestem z małego miasteczka; kiedy miałam 20 lat, przeprowadziłam się do Szczecina i zaczęłam szukać pracy, stwierdziłam, że to będzie lepsze niż praca w Rossmannie. W studio nie można było się rozbierać, więc wydało mi się to bezpieczne.

Na początku trudno było mi wstać i się pokazać; widziałam, jak poruszają się inne dziewczyny, i myślałam, że ja się tak nigdy nie nauczę. Miałam wtedy tylko dwóch mężczyzn na koncie i spore jeszcze kompleksy. Wciąż miałam z tyłu głowy, że moje ciało nie jest idealne, a to jest z seksualnością bardzo powiązane. Na początku byłam więc dość wstydliwa. Ale się przełamałam i potem było już z górki. Po roku odeszłam na swoje i pracuję tak od sześciu lat.

Pracuję na niszowej zagranicznej stronie. Robię striptiz, ale swoich granic nie przekraczam. Robię to po swojemu, nic na siłę. Jak się z czymś źle czuję – odpuszczam. Umiem mówić „nie” swoim klientom. Czasem sprawdzają, pytają, czy nie zrobię czegoś, ale kiedy odmawiam, akceptują to. Kiedyś pracowałam z makijażem, teraz w ogóle się nie maluję. Oswoiłam się ze swoim ciałem. Lubię na siebie patrzeć.

Nie ukrywam się; moja rodzina zaakceptowała sposób, w jaki pracuję. W końcu jestem dorosła; ani mnie nie dzieje się krzywda, ani nikogo nie krzywdzę. Mężczyźni, których miewam, też nie mają nic przeciwko. Sama sobie wybieram, kim się otaczam, jestem więc w środowisku osób, które są tak otwarte jak ja.

Od samego początku udzielam się też publicznie. Na Instagramie obserwuje mnie 20 tys. osób; 70 proc. z nich to kobiety. Opowiadam o swojej pracy, o feminizmie, o kobiecej seksualności.

Ta praca dużo mi dała. Przestałam przejmować się opinią innych. Przestałam też oceniać ludzi przez pryzmat ich seksualności. Bo sama nie chciałabym być oceniana.

Autorka: Monika Redzisz

Ilustracja: Marta Frej

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 11 września 2021 r.